Catherine pojechała prosto do szpitala. Nathan jeszcze spał, monitor pracy serca wiernie pikał, a morfina kropla po kropli spływała do cienkich żył. Pielęgniarka dyżurna miała niewiele do powiedzenia. Nathan jest pod kroplówką, temperatura spadła, ból zelżał. Może jutro będzie mógł wrócić do domu, trzeba się jeszcze skonsultować z lekarzem.
Catherine spojrzała w głąb długiego, ciemnego korytarza. Urządzenia pikały, respiratory buczały, pacjenci rzucali się niespokojnie na zasłoniętych łóżkach. Szpital nocą. Za mało pielęgniarek, za dużo obcych. Pełno ciemnych zakamarków.
– Nathan jest ciężko chory – powiedziała znowu.
– Wiem.
– Potrzebuje troskliwszej opieki. Mogłabym wynająć prywatną pielęgniarkę? Albo cały zespół pielęgniarski? Dobrze zapłacę.
Pielęgniarka spojrzała na nią nieprzychylnie.
– Wie pani, my, służba, robimy, co możemy.
– To moje dziecko – powiedziała Catherine cicho. – Martwię się o niego.
– Skarbie, one wszystkie są czyimiś dziećmi.
Pielęgniarka nie zamierzała jej pomóc. Catherine wezwała lekarza dyżurnego, ale nie zgodził się wypisać Nathana. Chłopiec musi zostać w szpitalu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego stan.
Jaki stan? – pomyślała z rozpaczą. Ten, którego nikt nie potrafi zdiagnozować? Przyszło jej do głowy, by zadzwonić do Tony’ego Rocco. Może ubłaga go, by przyjechał i wypisał Nathana.
I co potem? Zabierze Nathana do domu, w którym jakimś cudem będzie bezpieczny?
A kuku. Tak brzmiał ten napis.
W jej samochodzie, zaparkowanym pod domem ojca, napisany jej szminką.
Wyszła szybkim krokiem ze szpitala. Ręce jej drżały.
Po powrocie do domu nie mogła usiedzieć na miejscu. Dziennikarze zniknęli. Policja też. Gdzie te sępy, kiedy akurat są potrzebne? Pewnie znów ktoś zginął. Albo jakiś senator został przyłapany in flagranti ze swoją śliczną asystentką. Nawet hańba nie zapewnia długotrwałego rozgłosu.
Sprawdziła drzwi i okna. Zapaliła światła, cały dom rozbłysł jak pas startowy. Nie weszła tylko do głównej sypialni. Policja wciąż traktowała ją jak miejsce zbrodni i niczego nie wolno było dotykać. Łatwo powiedzieć. Zasłonili wybitą szybę płachtami plastiku. Nie zabezpieczały mieszkania nawet od wiatru, jak więc miały powstrzymać intruzów?
Przesunie komodę przed drzwi balkonowe. Inna sprawa, że jeśli sobie z tym poradzi, to silny mężczyzna odsunie ją bez trudu. No dobra. Zasłoni komodą balkon, włączy reflektor przed domem, by oświetlić górny taras, potem zamknie drzwi sypialni i zabije je gwoździami. Doskonały pomysł.
Zeszła na dół do Prudence.
– Potrzebuję twojej pomocy – rzuciła krótko. – Musimy zrobić małe przemeblowanie.
Prudence o nic nie pytała. Efekt wielu lat szkolenia, pomyślała Catherine. Bardzo drogiego brytyjskiego szkolenia.
Weszły na górę. Prudence pomogła jej przesunąć ciężką sosnową komodę przed zniszczone drzwi balkonowe. Na dywanie wciąż leżały kawałki szkła. Wciąż widać było plamy krwi. Prudence nie skomentowała tego ani słowem.
Catherine poszła na dół po narzędzia. Kiedy zaczęła wbijać gwoździe we framugę drzwi sypialni, Prudence wreszcie przerwała milczenie.
– Proszę pani?
– Zauważyłam kogoś na dworze – powiedziała Catherine szybko. – Czaił się. Pewnie jakiś reporterzyna chce sobie dorobić. Jak myślisz, ile warte byłyby zdjęcia miejsca zbrodni w Back Bay? Nie pozwolę, by ktokolwiek wzbogacił się na tej tragedii.
Prudence chyba zadowoliło to wyjaśnienie. Po chwili Catherine dodała:
– Wiesz, chcę ci podziękować. Przeżywamy ciężkie chwile. Bóg jeden wie, co o tym wszystkim sądzisz. Ale cały czas byłaś przy Nathanie. Jestem ci za to wdzięczna. On cię potrzebuje. Szczególnie teraz, kiedy dzieje się tyle złego.
– Czuje się już lepiej?
– Jutro powinien wrócić do domu. – Przyszła jej do głowy pewna myśl. – Może jeśli się zgodzi, pojedziemy we trójkę na wakacje. Gdzieś, gdzie jest ciepło, gdzie są piaszczyste plaże i drinki z małymi parasolkami. Moglibyśmy uciec od… od tego wszystkiego.
Wbiła ostatni gwóźdź. Szarpnęła drzwiami. Wytrzymały. To powinno wystarczyć. Przynajmniej taką miała nadzieję.
– Prudence, nie otwieraj obcym. A gdybyś zobaczyła innych… dziennikarzy, daj mi znać.
– Dobrze, proszę pani – powiedziała Prudence. – A co ze światłami?
– Myślę – odparła Catherine, wciąż ciężko dysząc – że jeszcze przez jakiś czas zostaną zapalone.
Tony Rocco miał ciężki dzień. O dziesiątej wieczorem wreszcie wyszedł ze szpitala. Dziesięć lat temu to byłaby norma, ale teraz podobno jest u szczytu kariery. To ambitni stażyści powinni zajmować się tymi nieprzebranymi hordami zarzyganych i zasmarkanych dzieciaków. Jego interesują tylko poważne przypadki.
Żona przypominała mu o tym co wieczór. „Jezu Chryste, Tony, kiedy wreszcie zażądasz należnego ci szacunku? Rzuć ten szpital w cholerę. Prywatna praktyka to jest to. Zarabiałbyś trzy, cztery razy więcej niż teraz. Moglibyśmy…”
Przestał jej słuchać jakieś pięć lat temu. Było to na kolacji z okazji Święta Dziękczynienia u jego rodziców. Słuchając, jak matka utyskuje na ojca, który ośmielił się pójść na golfa ze znajomymi, Tony spojrzał na swoją piękną żonę i uprzytomnił sobie, że ożenił się z własną matką. To było dla niego jak cios obuchem.
Jego matka była zrzędą. Jego żona też. A on za piętnaście lat będzie wyglądał jak jego ojciec, z lekko zgarbionymi ramionami, brodą wtuloną w pierś jak u żółwia i selektywną głuchotą w obu uszach.
Powinien był się wtedy rozwieść, ale musiał pomyśleć o dzieciach. Dwójce kochanych, pięknych dzieci, które już patrzyły na niego z wyrzutem, gdy spóźniał się na kolację. Zupełnie jak żona.
Znów zaczął myśleć o Catherine. O tym, jak przyszła do niego przed dziewięcioma miesiącami. Jak musnęła palcami jego ramię. Jak jej długie czarne włosy opadły mu na policzek, kiedy nachyliła się nad nim, by obejrzeć wyniki badań Nathana.
Któregoś dnia przyszła do jego gabinetu bez dziecka, w długim czarnym płaszczu. Zamknęła drzwi na zasuwę. Spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała: „Potrzebuję cię”.
I rozchyliła płaszcz, odsłaniając nagą białą skórę i zmysłową, czarną koronkową bieliznę. Wziął ją od razu, pod ścianą, on miał spodnie spuszczone do kolan, ona objęła go nogami w biodrach.
Jej orgazm był tak intensywny, że zatopiła zęby w jego ramieniu. Potem padli na podłogę i po chwili ona już była na czworakach, a on wchodził w nią od tyłu, twardy i napalony jak nastolatek łapiący drugi oddech.
Potem, kiedy oboje byli zbyt wyczerpani, by się ruszyć, kiedy ledwo zdołał powiedzieć recepcjonistce, by odwołała wszystkie wizyty umówione na to popołudnie, zobaczył siniec na lewym boku Catherine.
Nic takiego, powiedziała. Uderzyła się o blat kuchenny. Tamtego dnia żadne z nich nie skomentowało faktu, że siniec miał kształt dłoni.
Pewnego dnia z płaczem opowiedziała mu wszystko o Jimmym. Byli wtedy w pokoju hotelowym na Copley Square. Wcześniej przez dwadzieścia minut klęczała przed nim i robiła rzeczy, o jakich do tej pory tylko czytał w magazynach dla mężczyzn. Teraz przytulał ją do siebie i gładził po włosach.
Potrzebuję cię – szepnęła z ustami przy jego piersi. – O Boże, Tony, nawet sobie nie wyobrażasz, jak to jest. Tak bardzo się boję…
Powinienem odejść z tego cholernego szpitala, myślał Tony, idąc przez pusty podziemny parking, rozbrzmiewający echem jego kroków. Ma już serdecznie dosyć ludzi, którzy mówią mu, co ma robić – żony, ordynatora pediatrii, Jamesa Gagnona. Po co harować tyle lat, skoro i tak nie może robić tego, co chce?
Kocha Catherine Gagnon. Miał dość babrania się w tym gównie. Pieprzyć żonę, pieprzyć dzieci. Powinien już, teraz pojechać do Catherine. Odwołać to, co powiedział. Przeprosić za to, że ją zawiódł, że twierdził, iż nie może pomóc Nathanowi.
Cholerny świat, było mu głupio, że tego popołudnia siedział przed jakimś gliniarzem i czuł się jak mięczak, usiłując wytłumaczyć, jak mógł kochać Cathy i nie zrobić nic, by ochronić ją przed Jimmym. Jak ten facet na niego patrzył…
Dość tego. Postawi się. Stanie na własnych nogach. Ten jeden jedyny raz zrobi to, co chce zrobić. Pieprzyć inne kobiety w jego życiu.
Podszedł do samochodu. Wyjął kluczyki rękami drżącymi z podniecenia.
Kiedy otworzył drzwi, usłyszał za plecami jakiś dźwięk.
Gumowe podeszwy cicho odrywały się od białej winylowej posadzki. Zaszeleściła zasłona. Monitory pikały, wentylatory syczały.
Pielęgniarka poszła do innego pacjenta.
Na korytarzu było ciemno i cicho.
Mężczyzna skradał się na palcach, dopóki nie znalazł właściwej sali.
Na łóżko padł cień. Nathan się poruszył. Odwrócił głowę w stronę, z której dobiegł dźwięk. Lekko uchylił powieki.
Mężczyzna wstrzymał oddech.
A Nathan szepnął:
– Tatusiu.