Rozdział 28

Dwie noce nie spałem. Jestem zdenerwowany i mam ochotę się napić. Wiem, że jest późno, ale mogę przyjść?

– Dobrze by było – odparła.

Przyjechał po piętnastu minutach.

Doktor Elizabeth Lane ostatnio widziała Bobby’ego przed dwudziestoma czterema godzinami. Teraz przeżyła lekki szok. Miał ściągniętą twarz, zapadnięte oczy. Wcześniej milczał jak grób, teraz nerwowo chodził po jej gabinecie, rozpierany dziką energią. Był człowiekiem na krawędzi. Jeden fałszywy krok i runie w przepaść. Pomyślała, że trzeba mu przepisać jakieś leki. Na razie jednak zaczęła od pytania:

– Wody?

– Znasz to powiedzenie: To, że jesteś paranoikiem, nie znaczy, że nie chcą cię dopaść? – wyrzucił z siebie.

– Tak.

– Cóż, nigdy nie uważałem siebie za paranoika, ale myślę, że chcą mnie dopaść.

Nie przestawał chodzić. Zamiast próbować go uspokoić, usiadła za biurkiem i splotła dłonie.

– Kto? – spytała spokojnie.

– A kto nie? Sędzia, zastępca prokuratora, policja, wdowa. Kurde, wszyscy chcieliby dobrać mi się do skóry.

– Niepokoi cię śledztwo w sprawie śmierci Gagnona?

– Śledztwo? – Zamilkł, zamrugał zdumiony, po czym machnął niecierpliwie ręką. – Pieprzyć to. Nikt nie będzie czekał na jego wyniki. Nie, albo dopadną mnie jutro, albo wcale.

– Co stanie się jutro, Bobby? – dopytywała się cierpliwie.

Nie spodobał mu się jej ton. Stanął przed nią i oparł się o biurko. Spojrzał jej prosto w oczy i Elizabeth z niepokojem stwierdziła, że się go boi.

– Nie jestem idiotą – powiedział z naciskiem. – Nie tracę rozumu. Nie, zaraz, właśnie że tracę. Dlatego tu jestem. Ale mam powód, do cholery!

– Może zaczniesz od początku?

Odwrócił się od biurka, podnosząc ręce.

– Od początku? To znaczy od kiedy? Sam nie wiem. Od czwartkowego wieczoru, kiedy to zabiłem Jimmy’ego Gagnona? A może wszystko zaczęło się dziewięć miesięcy temu, kiedy przypadkowo spotkałem Jimmy’ego i Catherine na przyjęciu? A może we wtorek, kiedy Jimmy wniósł sprawę o rozwód, albo dwadzieścia parę lat temu, kiedy Catherine została porwana przez pedofila? Cholera jasna, skąd ja mogę wiedzieć?

– Bobby, chciałabym ci pomóc…

– Ale gadam jak pieprzony psychol?

– Tak bym tego nie ujęła…

– A ja owszem. Copley też. Chryste, to tylko kwestia czasu… – Przeczesał dłonią włosy, po czym gorączkowo rozejrzał się po gabinecie, jak zwierzę zamknięte w klatce. W ostatniej chwili, kiedy już zaczynała obawiać się najgorszego – że zrobi coś złego sobie albo jej – wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze z ust. Odetchnął jeszcze kilka razy.

Bez słowa wstała i przyniosła mu szklankę wody. Wziął ją z wdzięcznością i wypił duszkiem. Zabrała pustą szklankę, napełniła ją znowu, a on i tym razem wychylił ją do dna.

Wzburzenie pobudza organizm, dosłownie go przegrzewa. Woda natomiast pomaga go schłodzić.

– Wszystko się pogmatwało – powiedział w końcu. W jego głosie nie było już napięcia, mówił beznamiętnie, wręcz monotonnie.

– W jakim sensie?

Ojciec Jimmy’ego podał mnie do sądu. Ale wycofa oskarżenie, jeśli skłamię w sprawie tego, co zaszło w czwartek wieczorem, i wrobię jego synową. Zastępca prokuratora myśli, że nie jestem mu potrzebny, by załatwić Catherine, jest pewny, że miała coś wspólnego z zabójstwem, zastanawia się tylko, czy ja również. Do niedawna mogłem liczyć na kumpli z policji, ale zawaliłem sprawę, bo spotkałem się z Catherine, więc też przestali mi ufać. Aha, miałem dziewczynę, która mnie kochała, ale dziś z nią zerwałem. Wmówiłem sobie, że tak trzeba. Ale jeśli mam być szczery, przez cały czas myślałem o wdowie po Gagnonie.

– Zakochałeś się w Catherine Gagnon?

Miłością bym tego nie nazwał. Jak się kogoś kocha, to myśli się o tym kimś z czułością. Ja o niej tak nie myślę.

– Czujesz się wobec niej winny?

Bez namysłu pokręcił głową.

– Nie. Pogrążoną w żałobie wdową to ona nie jest.

Elizabeth zniżyła głos.

– To co to jest? Pożądanie?

– Tak.

– Podniecenie?

– Na jedno wychodzi.

– Być może. Myślisz, że jesteś jej potrzebny?

Zastanowił się przez chwilę.

– Może. Myślę, że chce, bym tak myślał. Ale nie wiem, na ile to gra, a na ile prawdziwe uczucie.

– To znaczy?

– Jest świetną aktorką. Kłamie, manipuluje, oszukuje. Według teścia, wyszła za Jimmy’ego dla pieniędzy. Według zastępcy prokuratora Copleya, znęca się nad dzieckiem, żeby zwrócić na siebie uwagę. Według, niej samej, jest ofiarą. A według mnie… Czasem wydaje mi się, że oni wszyscy mają rację. Jest samolubna, niebezpieczna i nieobliczalna. Ale przy tym… bardzo smutna.

– Bobby, myślisz, że rozsądnie jest się z nią spotykać?

– Nie.

– Ale widziałeś się z nią?

– Kilka razy.

– Dlaczego?

– Bo do mnie dzwoni.

Elizabeth spojrzała na niego znacząco, a on się zaczerwienił. Przysunął krzesło do jej biurka i wreszcie usiadł. A Elizabeth mimo woli odetchnęła z ulgą.

– Nie jest tak, jak myślisz… – zaczął.

– A jak myślę?

– Że to było typowe zabójstwo. – Dodał zjadliwie: – O ile w ogóle coś takiego istnieje. Słuchaj… ja się z nią nie kontaktowałem. Nie szukałem u niej odpowiedzi. Ona przyszła do mnie. A potem… – Zmarszczył brwi. – Dzieje się coś dziwnego. Lekarz, który zajmował się jej dzieckiem, został w sobotę zamordowany. Dziś poprosiła, żebym do niej przyszedł, i w jej sypialni znalazłem powieszoną nianię. Na Jimmym się nie skończyło. Jimmy to był dopiero początek.

– Nie bardzo rozumiem.

– To jest nas dwoje. Krótko mówiąc, giną wszystkie osoby z jej otoczenia. A moje życie zmierza donikąd. Catherine Gagnon albo ma największego pecha na świecie, albo potrzebuje pomocy jak nikt inny.

– I ty jej pomagasz?

– Próbuję.

– Czemu to robisz, Bobby?

Zmarszczył brwi, jakby nie zrozumiał jej pytania.

– Bo potrzebuje pomocy. Bo tak trzeba.

– Bobby, każde spotkanie z tą kobietą pogarsza twoją sytuację, zgadza się?

– Tak.

– A im częściej się z nią widujesz, tym trudniej nabrać ci dystansu do śmierci Jimmy’ego Gagnona. W ten sposób sam sobie szkodzisz.

– Może.

– Ale kiedy do ciebie dzwoni, przychodzisz do niej. Dlaczego, Bobby?

Wciąż miał ściągnięte brwi.

– Bo jestem policjantem.

– Jesteś policjantem. To znaczy, że znasz wiele innych osób, profesjonalistów, do których mógłbyś ją skierować albo których mógłbyś poprosić, by jej pomogły. Nie musisz wszystkiego brać na siebie. Zgadza się?

Jej słowa wyraźnie nie przypadły mu do gustu.

– Być może.

– Naprawdę myślisz, że Catherine Gagnon jest w tarapatach, Bobby?

– Tak.

– Skąd ta pewność? Dopiero co mówiłeś, że kłamie.

Wzruszył ramionami.

– Widziałem trupy. Były prawdziwe.

– W porządku. Masz przyjaciela czy znajomego, któremu ufasz?

– Raczej nie.

– Nawet jednego?

– Jestem policjantem stanowym. Nie pracujemy w parach, jeśli do tego zmierzasz.

– Mówisz to tak, jakbyś się bronił.

– Ona potrzebuje pomocy, ja jej pomagam. Nie widzę w tym nic złego. – Znów wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

– Kiedy ostatnio spałeś, Bobby?

– W sobotę. Kilka godzin.

– Co to znaczy „kilka”?

– Trzy.

– Kiedy ostatnio jadłeś?

– Niedawno piłem kawę.

– Mówię o jedzeniu, Bobby.

– Wczoraj rano.

– Biegałeś, prawda?

Tym razem nie odpowiedział.

Zmusiła się, by milczeć i zachować spokój.

– Dwadzieścia kilka kilometrów – wykrztusił w końcu.

– Rozklejasz się, Bobby. Ja to wiem, ty to wiesz. Dlatego właśnie zadzwoniłeś. Bo boisz się o siebie. Pytam więc raz jeszcze: myślisz, że rozsądnie jest spotykać się z Catherine Gagnon?

– Nie chodzi o nią.

– A o kogo?

– Zdaje się, że o moją cholerną matkę.

– Nie rozmawiamy o tym – powiedział po jakimś czasie. – W każdej rodzinie są tematy tabu. My nie mówimy o niej.

– Jacy „my”?

– Mój ojciec. Mój starszy brat, George. – Bobby zatrzymał się przed jednym z dyplomów wiszących na ścianie i wbił niewiążący wzrok w chroniącą go szybkę. – Mój ojciec pił.

– Wspominałeś o tym.

– Po pijaku robił się agresywny.

Milczała chwilę.

– Jak agresywny?

– Bił wszystko, co się ruszało.

– A więc twoją mamę, ciebie i twojego brata?

– Tak.

– Długo się to ciągnęło? Czy ktoś z rodziny próbował wam pomóc?

Kolejne wzruszenie ramion.

– Nie zauważyłem.

– Twój ojciec był brutalnym pijakiem i twoja matka go zostawiła?

– Nie było mnie przy tym – powiedział cicho. – Któregoś wieczoru usłyszałem, jak mój brat George krzyczy na ojca. Ale on… on był chyba strasznie nawalony. I wpadł w szał… Złapał skórzany pas i rzucił się na mamę. Zbił ją jak psa. Zdaje się, że George próbował jej pomóc i też dostał. Aż stracił przytomność. Kiedy się ocknął, ojciec spał, a matka pakowała rzeczy.

Powiedziała George’owi, że dłużej nie wytrzyma. Że może jeśli odejdzie, ojciec się uspokoi. Miała krewnych na Florydzie. Razem z George’em przetrząsnęli kieszenie ojca i tyle ją widzieliśmy.

Później słyszałem, jak ojciec kłócił się o to z George’em. W furii rzucił nim o ścianę. George podczołgał się do niego. Stanął przed nim i powiedział: „I co teraz zrobisz, tato?” Powiedział: „Matkę już straciłem”. Powiedział… – Bobby zniżył głos. – Powiedział: „Co nam zostało?”

– Co zrobił ojciec?

– Rzucił się na niego z nożem. Dźgnął go w żebra.

– A gdzie byłeś ty?

– Stałem w drzwiach. – I co zrobiłeś?

– Nic.

Elizabeth skinęła głową. Miał wtedy sześć, siedem lat. Trudno się dziwić, że nic nie zrobił.

– Co stało się potem?

– George trafił do szpitala. Ojciec obiecał mu, że jeśli skłamie, jeśli powie, że został napadnięty, to on już nigdy nie weźmie do ust alkoholu. George skłamał, ojciec poszedł na odwyk i nigdy więcej ani słowem nie wspomnieliśmy o matce.

– I to poskutkowało?

– W końcu tak. Owszem, ojciec wracał do picia, przeżywaliśmy trudne chwile, ale naprawdę się starał. Nie wiem… Może wystraszył się, kiedy odeszła matka? Albo kiedy zaatakował George’a. Ale wziął się w garść. Starał się, jak mógł.

– A ty i George?

– Przetrwaliśmy. Jak to dzieci. Nie dać się to podstawa.

– Czy matka kiedykolwiek odezwała się do was?

– Nie.

– Jesteś na nią zły?

– Tak.

– To twój ojciec cię bił.

Bobby odwrócił się i spojrzał jej w oczy.

– No właśnie. Byliśmy tylko dziećmi. A on był pijakiem, który z byle powodu łapał za pas i nóż. Jak mogła nas z nim zostawić? Co z niej za matka?

– Bobby, może teraz powiesz mi, czemu widujesz się z Catherine Gagnon?

Zamknął oczy. Zauważyła, że wstrząsnął nim lekki dreszcz.

– Bo trzymała dziecko. Bo nawet kiedy Jimmy mierzył do niej z pistoletu, nie puściła Nathana.

Elizabeth skinęła głową. Czytała jego zeznania z czwartku. Teraz zobaczyła to, co widział on, i nasunął jej się jedyny logiczny wniosek, ten, któremu on sam jeszcze nie był gotów stawić czoła.

– Och, Bobby – powiedziała cicho. – Ale się wpakowałeś.

Загрузка...