Styczeń był brzydki. Termometr pokazywał minus dwanaście stopni. Zimny wiatr przenikał do szpiku kości.
Bobby’emu właściwie to nie przeszkadzało. Szedł Newbury Street, w wełnianej czapce naciągniętej na czoło i uszami schowanymi pod ciasno zawiązanym szalikiem, w puchowej kurtce. Na drzewach rosnących wzdłuż ulicy migotały wesoło małe białe światełka. W witrynach sklepów wciąż dominowały jaskrawe, świąteczne kolory i ogłoszenia o obniżkach cen:
Mimo mrozu na ulicach było dużo spacerowiczów pragnących nacieszyć się świeżym śniegiem. Cóż, mieszkańcy Nowej Anglii to twardzi ludzie.
To był ważny moment w życiu Bobby’ego. Właśnie wracał z ostatniego spotkania z doktor Lane.
– Jak minęły święta? – spytała na początek.
– Dobrze. Spędziłem je z ojcem. Poszliśmy do restauracji. Po co dwaj kawalerzy mieliby sami sobie gotować?
– A co z twoim bratem?
– Nie odezwał się.
– Twojemu ojcu musiało być przykro.
– Zachwycony nie był, ale co miał zrobić? George jest dorosły. Nic na siłę.
– A ty?
Bobby wzruszył ramionami.
– Nie mogę mówić w imieniu George’a, ale między mną a Tatkiem wszystko w porządku.
– A co z twoją matką?
– Ty znowu swoje. Ciągle byś tylko o niej rozmawiała.
– Skrzywienie zawodowe.
Westchnął i pokręcił głową, zirytowany jej uporem. Cóż, wcześniej czy później muszą o niej pomówić. Zawsze tak było.
– No dobra. Zadałem ojcu kilka pytań na jej temat, tak jak się umówiliśmy. Tatko odpowiadał najlepiej, jak potrafił. Nawet… nawet rozmawialiśmy o tamtej nocy.
– Było ciężko?
Rozłożył ręce.
– Raczej… niezręcznie. Wiesz, jaka jest prawda? O tej wstrząsającej nocy? Żaden z nas dobrze jej nie pamięta. Serio. Ja byłem za mały. Ojciec zbyt pijany. I może… tak tylko zgaduję… może dlatego możemy jakoś przejść nad tym do porządku dziennego, a George nie. On do tej pory widzi to, co się wtedy stało. A my, nawet kiedy próbujemy… słowo honoru, nic z tego nie wychodzi.
– Czy twój ojciec szukał kontaktu z matką?
– Mówił, że tak, wiele lat temu, w ramach programu wychodzenia z alkoholizmu. Zadzwonił do jej siostry na Florydzie, powiedziała, że przekaże wiadomość. I na tym koniec.
– A więc masz ciotkę?
– Tak – powiedział Bobby spokojnie. – I żyjących dziadków.
Doktor Lane zamrugała zdziwiona.
– A to nowina.
– No.
– Co o tym myślisz?
– O rany – przewrócił oczami i zaśmiał się lekko, ale był to śmiech wymuszony. – Tak – powiedział po chwili, wzdychając ciężko. – To przykra sprawa. Kiedy człowiek wie, że ma rodzinę, która go skreśliła… to boli. Jak może nie boleć? Wmawiam sobie, że to ich strata. Wmawiam sobie wiele rzeczy. Ale prawdę mówiąc, wkurza mnie to.
– Myślałeś o tym, żeby się z nimi skontaktować?
– Tak.
– No i…?
– Sam nie wiem. To znaczy, mam trzydzieści sześć lat. Chyba jestem trochę za stary, żeby szukać kontaktu z babcią i dziadkiem. Skoro się do mnie nie odzywają, to może powinienem zrozumieć aluzję.
– Sam w to nie wierzysz.
Kolejne wzruszenie ramion.
– To o co tak naprawdę chodzi? – Doktor Lane naprawdę dobrze go poznała.
Westchnął, wbił wzrok w podłogę.
– Po prostu takie są układy i tyle. Moja matka jest na Florydzie. George też. On się do nas nie odzywa, ona też. Jak widać, w rodzinie nastąpił rozłam. George zostawił ojca, ale odzyskał matkę. Ja ojca nie zostawiłem, więc…
Uważasz, że dopóki będziesz blisko ojca, matka się do ciebie nie odezwie.
– Tak myślę.
Doktor Lane pokiwała głową w zamyśleniu.
– To całkiem możliwe. Choć moim zdaniem dla ciebie i twojej matki byłoby lepiej, gdybyście byli ze sobą w stałym kontakcie, bez względu na ojca.
Bobby uśmiechnął się kwaśno.
– No cóż, jak chcesz, możesz jej o tym napisać. – Spoważniał. Wzruszył ramionami. – Jest, jak jest. Próbuję stosować się do twoich rad, koncentrować na rzeczach, które mogę kontrolować, a resztę sobie odpuszczać. Nie mogę kontrolować matki, dziadków ani George’a.
– Bardzo rozsądnie.
– Tak, prawdziwy mędrzec się ze mnie zrobił.
Uśmiechnęła się.
– Przejdźmy do innych spraw. Co z pracą?
– Zaczynam w przyszłym tygodniu.
– Cieszysz się?
Poprawił się na krześle.
– Raczej mam tremę.
– Trudno się dziwić.
Zamyślił się.
– Oczyścili mnie z zarzutu zabójstwa Jimmy’ego i Copleya, więc pod tym względem wszystko gra. Ale im podpadłem. To, że pomagałem Catherine, sposób, w jaki prowadziłem śledztwo… Spaliłem za sobą wiele mostów. Służba w STOP wymaga umiejętności pracy w zespole. A wielu chłopaków wątpi, czy jestem do tego zdolny.
– A co ty myślisz?
– Brak mi tej roboty – wyznał. – Jestem w tym dobry, a gdybym musiał znów to udowodnić, cóż, udowodnię to. Nie boję się wyzwań.
– Czy uważasz, że jesteś zdolny do pracy w zespole?
– Pewnie. Ale to nie znaczy, że jestem gotów do robienia głupot. Jeśli wszyscy zaczną skakać z mostu, zrobisz to samo, czy dla dobra ogółu powiesz: „Ej, chłopaki, przestańcie, to bez sensu”? Z całym szacunkiem dla D.D. i innych śledczych, nie mieli pojęcia, co działo się u Gagnonów.
A ja owszem. Działałem zgodnie z własnym sumieniem. I jestem z tego dumny. Tak właśnie powinien postępować dobry policjant.
– No proszę, Bobby, poczyniłeś wielkie postępy.
– Robię, co mogę.
Zniżyła głos, więc od razu domyślił się, o co spyta.
– Nadal o nim śnisz?
– Czasem.
– Jak często?
– Nie wiem. – On też zaczął mówić ciszej. Nie patrzył na nią, wbił wzrok w dyplom na ścianie. – Trzy, cztery razy w tygodniu.
– To już lepiej.
– Tak.
– A jak sypiasz?
– Jako tako. Przede mną długa droga.
– Czy kiedykolwiek przestaniesz myśleć o Jimmym Gagnonie?
– Wątpię. Zabiłem go. To wielki ciężar. Zwłaszcza że być może nie zasłużył na śmierć. Zwłaszcza że… no właśnie, w tym cały problem. Minęły dwa miesiące, a ja nadal nie jestem pewien, co stało się tamtej nocy.
– Policja nie postawi zarzutów Catherine?
– Nie mają dowodów.
– Przecież mówiłeś, że znaleźli w jej komodzie pistolet.
Wzruszył ramionami.
– I czego to dowodzi? Że strzelała we własnym domu? To nie jest zabronione. To ja podjąłem decyzję, by zabić Jimmy’ego. To ja widziałem jego twarz. To ja pociągnąłem za spust.
– Nienawidzisz jej?
– Czasami.
– A co czujesz oprócz tego?
Uśmiechnął się kwaśno.
– Wolałbym zachować to dla siebie.
Doktor Lane pokręciła głową.
– To niebezpieczna kobieta, Bobby.
– Co ty powiesz…
– No dobrze, na razie wystarczy. Podpisałam papiery i wysłałam je porucznikowi Bruniemu. Oczywiście, możesz do mnie dzwonić, kiedy tylko zechcesz.
– Dziękuję.
– Powodzenia, Bobby.
A on odparł szczerze:
– Dziękuję. Bardzo dziękuję.
Szedł Newbury Street w stronę parku. Dzieci biegały w labiryncie drzew i łapały płatki śniegu na języki. Dorośli spacerowali zakutani w grube kurtki. Niektórzy trzymali dzieci za rękę. Inni prowadzili zziajane psy.
Bobby nie od razu ich zauważył. Ale ich widok był dla niego miłym zaskoczeniem.
Podszedł do Catherine, jak zawsze pięknej, ubranej w czarny wełniany płaszcz, ciemnofioletowy szalik i rękawiczki. Nathan nie siedział obok niej. Gonił dwójkę innych dzieci, pies biegł tuż za nim.
– Zmienił się nie do poznania – powiedział Bobby i usiadł.
Catherine spojrzała na niego, uśmiechnęła się, po czym podążyła wzrokiem za Nathanem.
– I to w dwa tygodnie. Kto by pomyślał.
– A więc nowa dieta się sprawdziła.
– Nie ma to jak syrop kukurydziany z dużą zawartością fruktozy. Okazuje się, że glukoza i galaktoza przetwarzane są przez gen GLUT2, który u Nathana uległ mutacji. Za to fruktozę przenosi GLUT5 i dzięki temu jego organizm o wiele lepiej ją przyswaja. Teraz nie tylko dostaje więcej kalorii, ale w końcu ma źródło energii, którą może przetwarzać i wykorzystywać.
– To doskonale.
Uśmiechnęła się znowu, ale po chwili spoważniała, co zdarzało jej się ostatnio często.
– Przez całe życie będzie na ścisłej diecie, a i tak czeka go masa kłopotów. Jego ciało nie wchłania substancji odżywczych tak, jak powinno. Zawsze będzie musiał uważać na zdrowie i Bóg raczy wiedzieć, ile jeszcze wystąpi powikłań.
– Macie już w tym wprawę.
– Szkoda, że wcześniej nie poznałam przyczyny choroby. Może wtedy mogłabym mu lepiej pomóc. Szkoda, że… Tak wielu rzeczy żałuję.
Bobby nie wiedział, co powiedzieć, więc wziął ją tylko za rękę.
– Jakieś wieści o domu? – spytał po chwili.
– Już sprzedany.
– Jezu, szybko poszło.
– Domy w Back Bay mają wzięcie. Nawet za taką cenę.
Bobby pokręcił głową. Catherine wyceniła mieszkanie na cztery miliony. Nie miał pojęcia, skąd ludzie biorą tyle pieniędzy.
– I co teraz?
– Może przeniesiemy się do Arizony? Gdzieś, gdzie jest ciepło, gdzie Nathan będzie mógł całymi dniami siedzieć na dworze. Gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o Jamesie Gagnonie i Richardzie Umbriem. Gdzieś, gdzie będziemy mogli zacząć wszystko od nowa.
– A co z Maryanne?
– Przykro jej z powodu tego, co zrobił nam James. Chyba też chciałaby zacząć nowe życie i spędzać więcej czasu z Nathanem. Z drugiej strony… Wiesz, ona naprawdę kocha Jamesa. Nawet po tym wszystkim nie może zdobyć się na to, by go opuścić.
James był w śpiączce. Utrata krwi i uszkodzenia narządów wewnętrznych sprawiły, że jego organizm po prostu się wyłączył. Lekarze nie sądziliby kiedykolwiek miał odzyskać świadomość. Dziwili się, że w ogóle żyje.
– Może kiedyś – mruknął Bobby.
Catherine skinęła głową.
– Maryanne lubi Arizonę. Mówiła, że zawsze chcieli kupić tam dom. Może więc, kiedy już będzie po wszystkim…
Teraz on skinął głową. Spojrzeli na Nathana. Szybko biegał. Był zarumieniony. Figlarz ujadał, dzieci się śmiały.
– Nadal masz koszmary? – spytał Bobby.
– Co noc kilka. – Uśmiechnęła się blado.
– Z tobą czy z nim w roli głównej?
Uśmiechnęła się znowu, ale jej oczy pozostały smutne.
– Takie i takie.
Dotknął jej policzka, otarł łzę z kącika jej oka.
– Wiesz, co jest dziwne? Nie śni mi się Umbrio. Nie boję się już, że podjedzie do mnie obcy człowiek. Śnię o Jimmym. Widzę jego twarz tuż przed śmiercią. Czasem, w środku nocy, słyszę, jak Nathan go woła.
– Au – powiedział Bobby.
– Au – powtórzyła. Spojrzała na ich splecione dłonie. – Zaraz po przyjeździe do Arizony poszukam specjalisty. Kogoś, kto pomoże Nathanowi dojść do siebie. I mnie też.
– Dobra myśl.
– Mógłbyś pojechać z nami.
– Brakowałoby mi mrozu.
Ścisnęła jego dłoń.
– Bobby, boję się.
– Wiem.
– Nie musiałbyś pracować. Mam dość pieniędzy…
– Przestań.
Odwróciła się, speszona, ale on delikatnie pogładził ją po policzku, by złagodzić szorstkość tego, co powiedział.
– Jesteś najbardziej intrygującą kobietą, jaką znam, Catherine – rzekł po chwili. – Kochasz swojego syna, pokonałaś Umbria. Poradzisz sobie. Ty i Nathan. Trzeba wam tylko czasu.
– Skoro jestem taka wyjątkowa, czemu z nami nie pojedziesz?
Bobby znów się uśmiechnął. Puścił jej rękę, splótł dłonie na kolanach.
Spojrzał na Nathana bawiącego się z innymi dziećmi i powiedział to, co musiał powiedzieć:
– Dzwoniła do mnie detektyw Warren.
Catherine zesztywniała.
– Sprawdzała powiązania między sędzią Gagnonem a Colleen Robinson, billingi, przelewy, wszystkie potencjalne dowody ich kontaktów. Sędzia był cwany. D.D. znalazła dowody wypłaty pieniędzy, ale żadnego dokumentu wskazującego, dokąd te pieniądze trafiły. A w billingach nie ma ani jednego telefonu od sędziego. Były za to dwa telefony od ciebie.
Spojrzał na Catherine. W jej chłodnych oczach zobaczył nieufność, która wystarczyła za tysiąc słów.
– Okazuje się, że Colleen Robinson miała w więzieniu ciężkie życie. Po wyjściu na wolność zapisała się do grupy wsparcia dla kobiet z zespołem szoku pourazowego. Być może o niej słyszałaś. Prowadząca ją psycholog twierdzi, że bywałaś na spotkaniach.
– Próbowałam terapii grupowej, fakt – powiedziała Catherine spokojnie. – Ale to było dawno temu. Zanim poznałam Jimmy’ego. Chyba nie myślisz, że pamiętam jakąś kobietę, którą widziałam raz w życiu, tak dawno temu.
– Może ty jej nie pamiętałaś. Ale ona pamiętała ciebie. – Bobby pokręcił głową. – Cały tydzień o tym myślałem. Z jednej strony nie miałaś wystarczająco dobrych koneksji, by wyciągnąć Umbria z więzienia. Ale kiedy już się dowiedziałaś, że wyszedł, że sędzia pociągnął za sznurki… Colleen do ciebie zadzwoniła? Tak to było? Może chciała od ciebie pieniędzy, a może próbowała tylko pomóc, ostrzec cię. Oczywiście, ostrzeżenie nic by nie dało, prawda? Umbrio został zwolniony warunkowo. A policja podejrzewała cię o morderstwo, więc nie miała interesu w tym, by proponować ci ochronę. Nie, zostałaś sama, znalazłaś się w potrzasku. To wtedy przyszedł ci do głowy ten pomysł? Żeby pokonać sędziego jego własną bronią?
– Richard Umbrio zabił mojego ojca – przypomniała Catherine. – Jak śmiesz sugerować, że miałam z nim jakieś układy? Na litość boską, zabił Tony’ego i Prudence. Po co miałabym go na nich napuszczać?
– Za śmierć Tony’ego i Prudence odpowiadasz nie ty, tylko sędzia Gagnon. Za to Rick Copley… Uwziął się na ciebie, Catherine. Gdyby postawił na swoim, straciłabyś Nathana.
Catherine zacisnęła usta. Odwróciła się.
– No i pozostaje sprawa samego sędziego – ciągnął Bobby cicho. – Był tak ostrożny, tak sprytny, że nie zostawił żadnych dowodów wiążących go z Colleen czy Umbriem. A mimo to Umbrio pojechał do niego. Dlaczego, Catherine? Kto kazał mu to zrobić?
– Spytaj Richarda.
– Nie mogę, Catherine. Zabiłaś go.
Nie powiedziała nic więcej. Nie mogła znaleźć niczego na swoją obronę czy uznała po prostu, że i tak jej nie uwierzy? Pewnie nigdy się tego nie dowie. Catherine na zawsze pozostanie dla niego zagadką.
– Doktor Lane coś mi kiedyś powiedziała – szepnął. – Że kobieta taka jak ty zrobi wszystko, byłe ocalić swój świat. To prawda, co? Żeby obronić się przed sędzią Gagnonem, byłaś gotowa wejść w konszachty z człowiekiem takim jak Umbrio. Za pośrednictwem Colleen Robinson płaciłaś samemu diabłu. Rick Copley – dodał – był dobrym człowiekiem. Jak twój ojciec.
Catherine nie odpowiedziała, ale miał wrażenie, że w jej oczach błysnęły łzy.
– Mam nadzieję – powiedziała po chwili – że kiedy już będziesz miał własne dziecko, nie będziesz musiał przekonać się na własnej skórze, jak to jest bać się o jego życie.
– Mogłaś liczyć na pomoc innych, Catherine. Na moją pomoc. Spojrzała na niego.
– Ale na początku tego nie wiedziałam, prawdą?
Wstała z ławki, wciąż pełna godności, wciąż nieziemsko piękna i mimo wszystko, co o niej wiedział, zaparło mu dech w piersi.
– D.D. to dobry detektyw – powiedział cicho.
– Mój syn jest bezpieczny. Za to warto było zapłacić każdą cenę.
– Naprawdę w to wierzysz?
Uśmiechnęła się krzywo.
– Bobby, tylko dzięki temu jeszcze nie zwariowałam.
Skinął głową. Uśmiechnęła się znowu i dotknęła jego policzka.
– Jesteś jedynym mężczyzną, którego… – Urwała i spojrzała gdzieś w dal. – Będzie mi ciebie brakowało – dokończyła po chwili.
– Mnie ciebie też – odparł szczerze.
Poszła po syna. Bobby siedział na ławce w padającym śniegu i patrzył, jak odchodzą.