Bobby spotkał się z Harrisem w Bogey’s. Nawet obracający się w wyższych sferach prywatny detektyw potrafił docenić dobrą knajpę. Harris zamówił podwójnego cheeseburgera z cebulą i dodatkowymi grzybami. Bobby, który jeszcze nie jadł śniadania, wziął omlet z kiełbasą i serem.
Harris był w dobrym humorze, łapczywie odgryzał wielkie kęsy ociekającego tłuszczem cheeseburgera i żuł energicznie. Pewnie myśli, że Bobby umówił się z nim, by się poddać. Przyjmie warunki sędziego Gagnona i zrobi, czego się od niego wymaga.
Bobby pozwolił mu zjeść pół cheeseburgera, zanim walnął z grubej rury:
– Wczoraj w Back Bay było niezłe zamieszanie – rzucił od niechcenia.
Harris zaczął żuć wolniej, jego zęby zrobiły sobie krótką przerwę w miażdżeniu wołowiny.
– No.
– Słyszałem, że niania się powiesiła. Co mówią twoi informatorzy?
Harris przełknął.
– Że byłeś na miejscu, więc pewnie wiesz więcej od nich.
– Może i tak. – Bobby zamilkł na chwilę. – Nie jesteś ciekaw, co się stało?
– A powinienem być?
– Tak sądzę.
Harris wzruszył ramionami. Starał się udawać obojętność, ale odłożył cheeseburgera i wytarł dłonie w wielką papierową serwetkę.
– Niania się powiesiła, wielkie rzeczy. Młoda dziewczyna, daleko od domu. Zważywszy na okoliczności, może nie ma w tym nic zaskakującego.
– No coś ty – podpuszczał go Bobby. – To wszystko, na co cię stać?
– O co ci właściwie chodzi?
Bobby nachylił się ku niemu.
– Sędzia Gagnon pytał cię, czy nie znasz kogoś, kto mógłby wykonywać dla niego „drobne zlecenia”, zgadza się? Albo kogoś, kto ma odpowiednie znajomości? A może wygląda to jeszcze gorzej? Może jesteś w to zamieszany osobiście? Wydawało mi się, że jesteś na to za bystry, ale kto cię tam wie.
– Nie wiem, o co ci…
– Nie pieprz, Harris! Wiedziałeś o śmierci doktora Rocco, zanim jego krew trysnęła na bruk. Słuchałeś. Czekałeś. Po co? Bo spodziewałeś się, że coś takiego się zdarzy. Z Tonym Rocco nie poszło jeszcze tak źle – zabójstwo było zbyt brutalne, zbyt niewytłumaczalne, by można było powiązać z nim znanego sędziego. Ale niania… To była fuszerka. Zobaczysz, niedługo policja zacznie zadawać niewygodne pytania.
– Już się najadłem.
Harris chciał wstać. Bobby złapał go za rękę i przygwoździł ją do stolika.
– Nie jestem na podsłuchu – powiedział głosem pełnym napięcia. – Nie chcę cię wrobić. Chodzi mi tylko o wymianę informacji. Ręka rękę myje. Przydałby ci się nowy przyjaciel, Harris. Starzy wpędzają cię w kłopoty.
– Nie obraź się, Dodge, ale tak jak się sprawy mają, znajomość z tobą nie przyniesie mi żadnych korzyści.
– Skręcono jej kark, Harris. Ktoś złamał ją na pół jak wykałaczkę. Możesz spać spokojnie, mając to na swoim sumieniu? Możesz spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że cię to nie obchodzi?
Harris zaczynał się pocić. Jego spojrzenie powędrowało do ręki Bobby’ego, przyciskającej jego nadgarstek do stolika.
– Policja szybko skojarzy fakty – mówił Bobby. – Dlaczego zarżnięto lekarza w przyszpitalnym garażu? Dlaczego niania w wolny dzień wyszła z domu i została zamordowana? Dwa zabójstwa to za wiele; dlatego właśnie śmierć Prudence miała być upozorowana na samobójstwo. Czy ta gra ma jakiś cel? Obaj wiemy, że jak się zacznie zabijać, trudno przestać.
– Sędzia podał mi nazwisko – powiedział Harris nagle.
– Jakie?
– Colleen Robinson. Poprosił, żebym ją sprawdził. Początkowo nie wiedziałem, o co chodzi, ale potem dostałem jej życiorys. Według moich informatorów, jest dyskretna, solidna i potrafi wiele załatwić.
– To zabójczyni?
– Nie, nie, nie. Colleen specjalizuje się w… ułatwianiu kontaktów. Ty potrzebujesz tego, ktoś inny czegoś innego, ona znajduje wykonawców. Była płotką, siedziała w więzieniu za kradzież samochodu. Tam zorganizowała swoją siatkę i od tej pory pnie się w hierarchii. – Harris wzruszył ramionami. – Raport dałem sędziemu. Był zadowolony.
– Daj mi jej nazwisko i adres.
– Mam tylko numer komórki. Proszę cię bardzo.
Bobby puścił rękę Harrisa.
– W samochodzie doktora Rocco była wiadomość. „Pozdrowienia od pana Bosu”. Kim jest pan Bosu?
– Nie wiem. Pewnie powinieneś o to spytać pannę Robinson. Czy to znaczy, że jednak nie pójdziesz z sędzią na ugodę?
– Nie.
– Jest aż tak dobra w łóżku?
– Nie wiem.
Harris prychnął. Wstał, odruchowo potarł obolały nadgarstek, ale przyłapał się na tym i schował rękę do kieszeni.
– Nie muszę dodawać, że gdyby sędzia pytał, tej rozmowy nie było – powiedział zimno.
– W porządku, choć moim zdaniem, powinieneś lepiej sprawdzać klientów.
– Coś ci powiem: ci przy forsie zawsze mają coś do ukrycia. Gdybyśmy mieli ich sprawdzać, po roku poszlibyśmy z torbami.
Teraz to Bobby wzruszył ramionami.
Harris ruszył w stronę drzwi, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Wrócił do Bobby’ego.
– Między nami mówiąc, zawsze interesuję się przeszłością moich klientów, zwłaszcza tych nadzianych i pojebanych.
Harris wbił wzrok w ścianę i zacisnął usta w wąską kreskę.
– Ta sprawa z Prudence… tak, to mnie wkurzyło. – Spojrzał na Bobby’ego. – Powiedzieć ci coś ciekawego? Sędzia twierdzi, że on i Maryanne pochodzą z Georgii. Tam się poznali, wzięli ślub, potem przenieśli się do Bostonu, by zacząć wszystko od nowa. A teraz ciekawostka: akta Jamesa znalazłem bez trudu, i te ze szkoły, i te ze studiów, i te z kancelarii, w której pracował. Za to Maryanne Gagnon nie istnieje.
– Co?
– Nie ma świadectwa urodzenia, prawa jazdy ani zezwolenia na zawarcie małżeństwa. Przed 1965 nie było nikogo o tym nazwisku.
– Przecież to bez sensu.
Harris tylko się uśmiechnął.
– Jak mówiłem, Dodge, ci przy forsie są najbardziej pojebani.
O wpół do pierwszej Bobby wyszedł z baru. Rozłożył komórkę. Miał milion powodów, by do niej nie dzwonić. Mimo to wystukał jej numer.
– Wiem, za czyim pośrednictwem sędzia wynajął zabójcę – powiedział.
– Wiem, kim jest zabójca – odparła. – To Richard Umbrio. Początkowo nie skojarzył tego nazwiska; kiedy wreszcie zorientował się, o kogo chodzi, był naprawdę zaskoczony.
– Jesteś pewna? Jak to możliwe?
– W sobotę rano został zwolniony warunkowo. Tyle że w soboty nie zwalnia się więźniów.
– Więc ten, kto mu to załatwił, musi mieć niezłe chody – dokończył Bobby.
– Tak – powiedziała cicho.
– Gdzie jesteś?
– Jadę do nowego lekarza. Chciał się ze mną jak najszybciej zobaczyć.
– To ten specjalista, którego polecił doktor Rocco? – spytał Bobby ostro.
– Tak.
– Zobaczymy się u niego.
Przygotował się psychicznie na spotkanie z nią. Raz po raz powtarzał sobie w duchu słowa doktor Lane: Catherine jest sprytna, twarda i manipuluje ludźmi; on ma kłopoty z samym sobą. Catherine broni się, walczy o przetrwanie, jest zdolna do wszystkiego; on powinien mieć więcej rozsądku.
Mimo to, kiedy wszedł do dyskretnego, eleganckiego holu przed gabinetem, odebrało mu mowę.
Stała sama w kącie, w tym samym ubraniu co wczoraj. Czarna spódnica była wymięta. Szary kaszmirowy sweter też nie wyglądał najlepiej. Blada twarz, podkrążone oczy. Mocno obejmowała się w talii, zbyt chuda, zbyt zmęczona i zbyt krucha, by dźwigać taki ciężar.
Podniosła głowę, zobaczyła go i przez długą chwilę patrzyli na siebie przez pusty pokój.
Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie w Gardner Museum, przed kilkoma dniami. Obcisłą czarną suknię. Wysokie szpilki. Strategicznie wybrane miejsce przed niebieskim aktem. Wszystko, co miała na sobie, co robiła, co mówiła, było od początku do końca zaplanowane i misternie zainscenizowane. To była Catherine Gagnon, której mężczyźni powinni się bać.
Co innego kobieta, na którą patrzył teraz.
Podszedł do niej.
– Gdzie Nathan?
– U mojego ojca. – Odkaszlnęła. – Musieliśmy tam pojechać. W środku nocy. Moje karty kredytowe zostały zastrzeżone. To samo z kartą bankomatową. Dzwoniłam do banku. Nie pozwolą mi nic zrobić bez autoryzacji Jimmy’ego.
– Sędzia – stwierdził Bobby cicho.
– Umbrio był w moim domu – szepnęła. – Zaniosłam Nathana do łóżka i nie działała ani jedna lampka nocna. Byliśmy przerażeni… poszłam do garderoby. Wszystkie żarówki były na podłodze, ułożone w napis:
A KUKU.
– Catherine…
– On zabił Tony’ego. I Prudence. Mnie też zabije. Obiecał, że to zrobi. Tego zawsze chciał. Dzień po dniu. Ty tego nie rozumiesz. – Podniosła rękę i zaczęła odruchowo pocierać szyję.
– Catherine…
– Za długo byłam sama w mroku – szepnęła. – Nie mogę znaleźć światła.
Wziął ją w ramiona, a ona osunęła się na niego i złapała go za koszulę, drżąc na całym ciele. Była mała, drobna, prawie nie czuł jej ciężaru na swojej piersi. Widział, że pada z nóg, nieprzespane noce pełne zwątpienia i strachu dają o sobie znać.
Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że jest przy niej, że wszystkim się zajmie. Że już nigdy nie będzie musiała się bać.
Ale zbyt wielu mężczyzn składało jej te same puste obietnice. Wiedział, że to nie ma sensu. Ona też wiedziała.
Pogładził ją po włosach.
A ona na chwilę przywarła do jego piersi.
Otworzyły się drzwi. Weszła recepcjonistka.
– Pan doktor może już panią przyjąć.
Catherine wyprostowała się i oderwała od niego. Bobby opuścił ręce. Odwróciła się w stronę korytarza, on ruszył za nią. Przed drzwiami zatrzymała się nagle.
– Nigdy nie mówiłam, że nie skrzywdziłam Jimmy’ego – powiedziała. Weszli razem do gabinetu.