Gdy Catherine przyszła do szpitala, przy stanowisku pielęgniarki dyżurnej zobaczyła teściów.
– Jestem jego dziadkiem – mówił James z uśmiechem mającym wymusić uległość. – Oczywiście, że mogę zabrać go do domu.
– Proszę pana, wszystkie papiery podpisała matka Nathana. Nie mogę zrobić nic bez jej upoważnienia.
– Pani sumienność jest godna pochwały. Niestety, moja synowa zajęta jest przygotowaniami do pogrzebu. Dlatego to my przyjechaliśmy po Nathana. Choć tyle możemy dla niej zrobić w tych trudnych chwilach.
James objął Maryanne. Jak na zawołanie, uśmiechnęła się. Miała podkrążone oczy, była nieco bledsza od męża, ale wciąż nienagannie uczesana, w naszyjniku z pereł. Dobrana para. Wpływowy sędzia i jego krucha, czarująca żona.
Pielęgniarka wyraźnie miękła.
James nachylił się ku niej, pragnąc to wykorzystać.
– Chodźmy do Nathana. Na pewno ucieszy się, że chcemy go zabrać. Sama pani zobaczy.
– Powinnam skonsultować się z jego lekarzem – mruknęła pielęgniarka, zajrzała w dokumenty i zmarszczyła brwi. – Ojej.
– Co się stało?
– Chodzi o lekarza Nathana, doktora Rocco. Niestety… Ojej, ojej. – Urwała. Była wyraźnie wstrząśnięta tym, co spotkało doktora Rocco, i zaczynała tracić głowę.
Catherine uznała, że to właściwy moment, by wtrącić się do rozmowy. Podeszła do biurka i spojrzała na plakietkę z imieniem pielęgniarki.
– Siostro Brandi, cieszę się, że panią widzę. Jak czuje się Nathan?
– Już lepiej – odparła pielęgniarka z uśmiechem, po czym zaczęła nerwowo zerkać to na Gagnonów, to na Catherine.
Catherine postanowiła rozwiązać ten dylemat za nią. Położyła dłoń na ramieniu teścia. Jak przystało na pierwszorzędnego aktora, nawet nie drgnął.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała z ciepłym uśmiechem, po czym uśmiechnęła się do Maryanne. – Na szczęście załatwiłam wszystkie formalności szybciej, niż się spodziewałam, więc sama przyjechałam po Nathana.
– Nie musiałaś się fatygować – rzekł James. – Chętnie go popilnujemy. Ty powinnaś odpocząć.
– Tak, moja droga – zawtórowała mu Maryanne. – Musisz być bardzo zmęczona. Zajmiemy się małym. Mamy piękny pokój w hotelu LeRoux. To będzie dla niego wielka atrakcja po pobycie w szpitalu.
– Nie, nie, jestem pewna, że po tym, co przeszedł, lepiej, by od razu wrócił do domu.
– Tego samego, w którym umarł jego ojciec? – spytał James szorstko.
– Tego, w którym ma swój pokój.
James zacisnął usta. Wymienił spojrzenia z żoną. Catherine zwróciła się do siostry Brandi.
– Chciałabym zobaczyć Nathana.
– Oczywiście.
– I proszę, by lekarz, który zastępuje doktora Rocco, wypisał Nathana ze szpitala. Chcę go zabrać do domu. – Catherine pokazała jej torbę od Luisa Vuittona. – Zacznę go już ubierać.
– Może my go ubierzemy, skarbie – zaszczebiotała Maryanne – a ty zajmiesz się papierkową robotą? Tak będzie szybciej.
– O właśnie – powiedział James z entuzjazmem. – Doskonały pomysł!
Catherine zaczynała boleć głowa. Mimo to uśmiechnęła się.
– To naprawdę miło z waszej strony, ale tak stęskniłam się za Nathanem, że muszę go natychmiast zobaczyć.
– My też! – powiedziała Maryanne aż za bardzo radosnym tonem.
– Och, jesteście tacy kochani. Niestety, Nathan jest jeszcze bardzo słaby. Po wszystkim, co przeszedł przez ostatnie trzy dni, myślę, że najlepiej by było, gdyby na razie zobaczył się tylko ze mną, rozumiecie, żeby oszczędzić mu wzruszeń. Jutro, oczywiście, będziecie u nas mile widzianymi gośćmi. – Catherine położyła dłoń na ramieniu siostry Brandi, tym razem bardziej zdecydowanie. – Idziemy do Nathana?
– Oczywiście.
Pielęgniarka niepewnie spojrzała na Jamesa i Maryanne, po czym szybko poprowadziła Catherine w głąb korytarza. Gagnonowie wyraźnie nie zamierzali wyjść. Wręcz przeciwnie, na samo wspomnienie lekarza zastępującego Tony’ego Jamesowi rozbłysły oczy.
James i Maryanne nie poddadzą się bez walki. Catherine ma mało czasu.
Nathan siedział w łóżku ogrodzonym zasłoną od reszty sali. Nabrał rumieńców. Nie miał już boleśnie wydętego brzucha. Wciąż wydawał się drobny, zagubiony w morzu białych prześcieradeł i czarnych kabli. Nic nie wygląda tak groteskowo jak dziecko w szpitalnej koszuli.
– Skarbie – szepnęła Catherine.
Nathan spojrzał na nią poważnymi niebieskimi oczami.
– Gdzie Prudence? – spytał głośno.
– Dziś ma wolne – odpowiedziała spokojnie. – Zabiorę cię do domu. Chcesz wrócić do domu?
Nathan rozejrzał się po sali, popatrzył na kroplówkę, na monitor pracy serca, na igłę wciąż przyklejoną do jego dłoni.
– Już mi lepiej? – szepnął z rozdzierającą serce niepewnością.
– Tak.
Kiwnął głową z większym przekonaniem.
– To chcę.
– Najpierw cię ubierzemy.
Siostra Brandi wyjęła igłę od kroplówki i odsunęła monitor.
– Przyniesie pani papiery? – spytała Catherine, nerwowo zerkając przez ramię.
– Oczywiście.
Brandi zniknęła w głębi korytarza. Catherine postarała się uśmiechnąć i odwróciła się do syna.
– Przyniosłam twój ulubiony strój. Dżinsy, kowbojki i koszulę kowbojską.
Otworzyła torbę i położyła ubrania na skraju łóżka. Nathan, wciąż przygaszony, zrzucił szpitalną koszulę.
– Czy to był sen? – spytał.
Catherine wiedziała, co ma na myśli.
– Nie – powiedziała.
– Tatuś miał pistolet.
– Tak.
– Nie żyje?
– Tak.
Nathan skinął głową i zaczął się ubierać. Właśnie kończył zapinać flanelową koszulę, kiedy weszli James, Maryanne i mężczyzna w fartuchu Chirurga.
– Nathan! – huknął James radośnie. – Mój ulubiony kowboj! Koń osiodłany? Może pojedziesz ze mną i babcią do hotelu LeRoux? Pełna obsługa, mówię ci. Tyle lodów, ile zdołasz zjeść.
Chłopiec spojrzał na dziadka, jakby wyrosły mu dwie głowy. James rzadko bywał taki serdeczny. A poza tym lody bardzo Nathanowi szkodziły.
Nieporuszony James zwrócił się do Catherine z triumfalną miną.
– Catherine, to doktor Gerritsen, ordynator oddziału pediatrycznego. Powinnaś z nim porozmawiać. My z Maryanne zostaniemy z Nathanem.
Maryanne już wyciągała rękę do chłopca. Trudno było znieść widok tęsknoty malującej się na jej twarzy. Czy w swoim wnuku widzi ostatni ślad po Jimmym? A może jest dla niej tylko swego rodzaju bronią, żywym narzędziem, za pomocą którego można zadać ból Catherine?
Doktor Gerritsen próbował dyskretnie wywołać Catherine na korytarz. Nie drgnęła. Jamesowi i Maryanne wystarczy pół minuty, by wyprowadzić stąd Nathana. I kto później ośmieli się im go odebrać?
Doktor Gerritsen dał za wygraną. Wszedł za zasłonę, gdzie zrobiło się tłoczno, i zajął się Nathanem. Pod pachą miał jego kartę.
– Jak się czujesz, młody człowieku? – spytał.
– Dobrze. – Nathan patrzył na czterech dorosłych z lekkim niepokojem.
– Z karty wynika, że wszystko jest w porządku.
– Gdzie doktor Rocco? – spytał Nathan.
– Nie mógł dziś przyjść, więc go zastępuję. Nie masz nic przeciwko temu?
Chłopiec patrzył na niego w milczeniu. Nie lubił lekarzy, zwłaszcza tych, których nie znał, i w jego oczach czaiła się nieufność.
– Chcesz wrócić do domu? – spytał doktor Gerritsen.
Skinienie głowy.
– Też myślę, że to dobry pomysł. Wiesz co? Zaczekaj tu jeszcze minutkę, zamienię tylko słówko z twoimi dziadkami i mamą. Siostro Brandi, może pokaże pani Nathanowi, jak działa stetoskop?
Nathan wiedział, jak działa stetoskop. Spojrzał z niepokojem na Catherine. Uśmiechnęła się, by dodać mu otuchy, choć sama też zaczynała się bać. Wyszli za zasłonę. Doktor Gerritsen nie tracił czasu.
– Sędzia Gagnon poinformował mnie, że są pewne wątpliwości co do tego, kto ma prawo do Nathana – powiedział, patrząc Catherine w oczy.
– Sędzia Gagnon i jego żona złożyli wniosek o przejęcie nad nim opieki – odparła ze spokojem. Gorączkowo przyglądała się ordynatorowi, starając się go rozgryźć. Starszy mężczyzna. Obrączka. Szczęśliwy w małżeństwie? A może znudzony, samolubny, podatny na wdzięki młodej, pięknej wdowy?
– Niepokoją się o bezpieczeństwo chłopca – ciągnął doktor Gerritsen poważnym tonem. Śmiertelnie poważnym.
Catherine uznała, że flirtowanie nie ma sensu. Zamiast tego wcieliła się w rolę zatroskanej, pełnej szacunku synowej. Odwróciła się lekko i powiedziała cicho, jakby nie chciała drażnić teściów:
– Sędzia Gagnon i jego żona dopiero co stracili syna. Są wspaniałymi dziadkami, ale… nie doszli jeszcze do siebie po tej tragedii. Na pewno pan to rozumie.
– Czujemy się świetnie i dobrze o tym wiesz – wtrącił James ostro. – Nie rób z nas zramolałych idiotów.
Doktor Gerritsen zerknął na Jamesa i Maryanne, po czym znów spojrzał na Catherine. Był wyraźnie zakłopotany.
– Nie lubię takich sytuacji.
– Nie miałam najmniejszego zamiaru pana w to mieszać – zapewniła Catherine.
– Z akt doktora Rocco wynika, że Nathan często choruje – stwierdził znacząco. – Za często.
– Doktor Rocco zawsze troskliwie opiekował się Nathanem. Gerritsen spojrzał na nią z powątpiewaniem. Najwyraźniej wiedział o jej romansie z Tonym i nie dał się zwieść.
– Moim zdaniem nie powinna pani zabierać chłopca – oznajmił.
Catherine serce zamarło w piersi. Strach wzbierał w gardle. Na twarz Jamesa powoli wypłynął uśmiech.
– Niestety – ciągnął doktor Gerritsen szorstkim tonem – nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia.
– Słucham? – James nie wierzył własnym uszom.
– Ta pani wciąż pozostaje prawną opiekunką Nathana. – Doktor Gerritsen wzruszył ramionami. – Przykro mi, panie sędzio, mam związane ręce.
Maryanne zaczęła kręcić głową, jak kobieta, która przebudziwszy się, zauważa, że trafiła w sam środek koszmaru.
– Okoliczności wymagają natychmiastowego działania – skontrował pospiesznie James. – Pana zdaniem życie chłopca jest zagrożone, a to uzasadnia odesłanie go do domu z dziadkami.
– Przecież nie wiem, czy tak rzeczywiście jest.
– A te wszystkie choroby? Sam pan mówił, że to podejrzane!
– On nas potrzebuje – powiedziała Maryanne błagalnie. – Tylko my mu zostaliśmy.
Doktor Gerritsen spojrzał na Maryanne ze współczuciem, po czym zwrócił się do Jamesa:
– Podejrzane, tak. Ale to o niczym nie przesądza.
James wpadał we wściekłość.
– Ona stanowi zagrożenie dla tego dziecka!
– Gdyby tak było – wtrąciła Catherine spokojnie – po co przywoziłabym go do szpitala?
– Bo to część twojego planu! – warknął James. – Wykorzystujesz własne dziecko, żeby zwrócić na siebie uwagę i odgrywać rolę cierpiącej matki.
Próbowałem przestrzec Jimmy’ego, powiedzieć mu, co knujesz. Robisz krzywdę własnemu dziecku. To potworne! Catherine spojrzała mu w oczy.
– Przecież nie muszę odgrywać roli cierpiącej matki, by zwracać na siebie uwagę, prawda, James? W końcu jestem pogrążoną w żałobie wdową.
Z jego gardła dobył się gniewny pomruk. Catherine przez chwilę myślała, że zaraz rzuci się na nią, chwyci ją za gardło. To byłoby coś nowego. Jimmy nie potrafił powściągnąć złości, lecz jego ojciec był zimny jak lód.
– James, kochanie? – szepnęła Maryanne. – Czy ona zabierze Nathana? Mówiłeś, że to wykluczone. Jak to możliwe?
James objął roztrzęsioną żonę. Przytulił ją i pogładził jedną ręką po ramieniu, nie odrywając gniewnych oczu od Catherine.
– To jeszcze nie koniec – wycedził.
– Na dziś owszem.
Doktor Gerritsen miał już dość tego rodzinnego dramatu. Gestem zaprosił Catherine za zasłonę.
– Przykro mi, panie sędzio, ale zgodnie z prawem nie mogę w żaden sposób przeszkodzić pani Gagnon w zabraniu chłopca ze szpitala. Gdyby okoliczności się zmieniły, chętnie pomogę. Ale do tego czasu…
Lekarz wzruszył ramionami; Catherine przeszła obok niego. Nawet nie posłała Jamesowi triumfalnego uśmiechu. Nie śmiała spojrzeć na zrozpaczoną twarz Maryanne.
Włożyła Nathanowi kurtkę i wyszła z nim ze szpitala.
W drodze do domu Nathan milczał. Siedział z tyłu, w foteliku, prawą ręką ściskając pas bezpieczeństwa. Catherine myślała, że powinna coś powiedzieć. I przez chwilę było jej tak smutno jak Nathanowi, że Prudence ma dziś wolne.
Wjechała na wąskie miejsce do parkowania. Świeciło słońce, popołudnie było zaskakująco ciepłe. Spojrzała na ulicę i zobaczyła kilku sąsiadów spacerujących z dziećmi i psami. Była ciekawa, czy to dziwne, że im nie macha. I czy jeszcze dziwniejsze jest to, że nawet by jej nie odpowiedzieli.
Nathan nieporadnie wysiadł z wozu. Miał na sobie grubą wełnianą kurtkę i nowe kowbojki. Kurtka, prezent od dziadków, była o trzy rozmiary za duża. Kowbojki od Ralpha Laurena przynajmniej pasowały jak ulał.
Nathan nie podniósł głowy. Nie spojrzał na ulicę. Ani na dom. Posłusznie wziął Catherine za rękę, ale z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej powłóczył nogami. Wyraźnie się ociągał, kopał liście leżące na ziemi.
Catherine spojrzała na drzwi. Pomyślała o holu za nimi, o schodach prowadzących do apartamentu. O głównej sypialni, z poszarpanym dywanem, poplamionymi ścianami i pospiesznie poprzestawianymi meblami. I nagle jej też odechciało się tam wchodzić. Żałowała, że nie mogą po prostu stąd uciec.
– Nathanie – powiedziała cicho – może pójdziemy do parku?
Spojrzał na nią. Pokiwał głową tak energicznie, że uśmiechnęła się, choć bolało ją serce. Ruszyli przed siebie.
W parku był tłok. Zakochani, ludzie z psami, rodziny z bawiącymi się dziećmi. Catherine i Nathan szli brzegiem stawu, po którym w lecie pływały łodzie i łabędzie. Kupiła popcorn i zaczęli karmić kaczki. Usiedli na ławce na skraju polany, gdzie dzieci w wieku Nathana, ale dużo wyższe od niego, biegały, wywracały się i śmiały w gasnącym świetle słońca.
Nathan nawet nie próbował się do nich przyłączyć. Choć miał dopiero cztery lata, znał już swoje miejsce w szyku.
– Nathanie? – zaczęła Catherine cicho. – Teraz, kiedy wróciłeś do domu… pewni ludzie będą chcieli z tobą porozmawiać.
Spojrzał na nią z tak pobladłą twarzą, że odruchowo pogładziła go po policzku. Jego skóra była chłodna i sucha, znak, że za dużo czasu spędzał pod dachem.
– Pamiętasz, co było w czwartek? – spytała łagodnie. – W tę złą noc?
Nie odpowiedział.
– Tatuś miał pistolet, prawda, Nathanie?
Powoli pokiwał głową.
– Kłóciliśmy się.
Znów przytaknął.
– A pamiętasz o co? – Catherine wstrzymała oddech. To największa niewiadoma. Co wystraszony czterolatek mógł zapamiętać, czy choćby zrozumieć?
Nathan powoli pokręcił głową,
Catherine głośno wypuściła powietrze i powiedziała spokojnie:,
– Wystarczy, by wszyscy wiedzieli, że tatuś miał pistolet. I że się baliśmy. Resztę sami zrozumieją.
– Tatuś nie żyje.
– Tak.
– Tatuś nie wraca do domu.
– Nie, już nigdy nie wróci.
– A ty?
Catherine znów pogładziła go po policzku.
– Postaram się zawsze wracać, Nathanie.
– A Pradence?
– Ona też wróci.
Po chwili Nathan pokiwał głową.
– Tatuś miał pistolet – powtórzył. – Bałem się.
– Dziękuję, Nathanie.
Nathan wrócił do obserwacji pozostałych dzieci. Usiadł jej na kolanach. Catherine przytuliła go i oparła policzek na jego główce.