Policja kończyła pracę w domu Catherine. Kobieta detektyw wyszła. Bobby też. Zostali tylko snujący się tu i ówdzie mundurowi, którzy robili Bóg wie co.
Mieszkanie pustoszało. Myślała, że kiedy zostanie sama, znów poczuje się jak u siebie w domu, że odetchnie z ulgą. W miarę jednak jak kolejni technicy znikali za drzwiami, ogarniał ją coraz większy niepokój i poczucie zagrożenia. Ten dom nie jest już jej domem. Jego świętość została w straszny sposób zszargana. Chciała stąd uciec. Zamiast tego stała sama w salonie, rozpaczliwie próbując zapewnić Nathanowi choć kilka godzin snu.
Rzucał się, mamrotał coś przez sen. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że jest tu za jasno, ale ona znała prawdę. Dwie zapalone lampy dawały za mało światła. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce na całym świecie nie znajdzie się dość żarówek, by pozwolić im choćby na chwilę wytchnienia.
Nie wiedziała, co robić.
Oczywiście, przyszedł teść.
Wmaszerował do holu w drogim kaszmirowym płaszczu i nienagannie wypucowanych butach. Trzecia w nocy, na litość boską, trzecia w nocy, a ten wygląda, jakby przyszedł prosto z sali sądowej.
Na jego widok stojący w holu młody policjant wyprężył się jak przed przybyłym na inspekcję generałem.
Nie daj się, powiedziała sobie Catherine. Nie daj się. O Boże, ale była zmęczona.
– Catherine – huknął James – przyszedłem, jak tylko usłyszałem, co się stało.
Przywitała go w przedpokoju, pragnąc trzymać go jak najdalej od Nathana. Położył dłonie na jej ramionach niczym troskliwy ojciec. Ucałował ją w oba policzki, ale robiąc to, już zaglądał za jej plecy, wypatrując dziecka.
– Oczywiście zabieram was ze sobą. Bez dwóch zdań. Maryanne się ze mną zgadza.
– Poradzimy sobie, dziękuję.
– Nonsens! Chyba nie chcesz spędzić kolejnej nocy w domu, w którym doszło do samobójstwa?
Catherine zachowała spokój. Widziała, że policjant stoi pięć metrów od nich i przysłuchuje się ich rozmowie.
– Dziwne. Nie przypominam sobie, żebym ci o tym mówiła.
– Nie było takiej potrzeby. Znajomy dał mi znać. Paskudna sprawa. Zawsze mówiłem, że nie ma sensu zatrudniać niań z zagranicy. Biedne dziewczyny. Nie radzą sobie ze stresem. To musiał być wstrząs dla Nathana. Pozwól, że z nim porozmawiam…
Zrobił krok do przodu, ale stanęła mu na drodze.
– Nathan śpi.
– W takim zamieszaniu?
– Jest bardzo zmęczony.
– Tym bardziej powinienem go zabrać. Mamy ogromny apartament w LeRoux. Nathan dostanie własne łóżko, będzie mógł odpoczywać do woli. Maryanne bardzo się ucieszy.
– Doceniam twoją propozycję, skoro jednak Nathan już śpi, szkoda byłoby go budzić.
– Catherine… – James starał się być uprzejmy, cierpliwy. Mówił takim tonem, jakby zwracał się do małego dziecka: – Chyba nie chcesz, by twój syn spędził noc na miejscu zbrodni.
– Nie. Chcę, by mój syn spędził noc w swoim pokoju.
– Na litość boską, wszędzie jest pełno proszku do zbierania odcisków palców! Jak wytłumaczysz to czteroletniemu dziecku?
– Nie wiem.
– I ten zapach!
– Już go prawie nie czuć.
– Co pomyślą sąsiedzi?
– Wiem, co dobre dla mojego dziecka!
– Na pewno? – James się uśmiechnął. – Tak jak wiedziałaś, co jest dobre dla Prudence?
Catherine odwróciła się. Nie mogła na to w żaden sposób odpowiedzieć i oboje o tym wiedzieli.
– Nie chcę mówić o sprawach oczywistych – powiedział – ale być może nie wiesz wszystkiego o tym, co dzieje się w twoim własnym domu. Prudence była bardzo poruszona tym, co spotkało Jimmy’ego. Bóg raczy wiedzieć, co czuje Nathan.
– Wynoś się.
– Ależ Catherine…
– Wynoś się!
Wciąż miał na twarzy ten okropny ojcowski uśmiech. Kiedy spróbował chwycić ją za ramię, odwróciła się do wciąż obserwującego ich policjanta.
– Proszę wyprowadzić tego człowieka.
– Catherine…
– Słyszał mnie pan. – Wymierzyła palec w policjanta, który mrugał zaskoczony, że nagle znalazł się w centrum uwagi. - Ten człowiek nie jest mile widziany w tym domu. Proszę go wyprowadzić.
James nie dawał za wygraną.
Jesteś w szoku, nie wiesz, co mówisz…
– Mam wezwać pańskiego przełożonego? Proszę wyprowadzić tego człowieka!
Policjant odepchnął się od ściany, poniewczasie przystępując do działania. James złowrogo zniżył głos, tak by usłyszała go tylko ona.
– Zaczynam tracić cierpliwość, Catherine.
– Wynocha!
– Jeszcze tego pożałujesz. Zobaczysz, od tej pory życie będzie dla ciebie koszmarem. Mam wielką władzę, Catherine. Nawet sobie nie wyobrażasz…
– Wynocha, mówię! – Krzyczała w swoim własnym domu jak przekupka. Nathan się obudził i zaczął płakać. To jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi.
Policjant wreszcie podszedł do nich, wziął Jamesa za łokieć i sędzia nie miał innego wyjścia, jak tylko dać za wygraną.
– Ogromnie mi przykro, że cię zdenerwowałem, Catherine – powiedział na tyle głośno, by usłyszał go policjant. – Oczywiście, z Maryanne mamy na względzie tylko dobro naszego wnuka. Może rano, kiedy trochę ochłoniesz…
Catherine wskazała mu otwarte drzwi. James skinął głową. Po chwili została sama, słuchając szlochania przerażonego syna.
Jedna bitwa naraz, jedna bitwa naraz…
Weszła do salonu i wzięła Nathana na ręce. Zarzucił chude ramionka na jej szyję i mocno ścisnął.
– Światło, światło, światło! – szlochał. – Światło, światło, światło!
– Ciii… ciii…
Hol się nie nadaje. Za ciemno, za dziwnie. Jej syn potrzebuje snu. Głębokiego, niezmąconego snu w zalanym światłem pokoju, gdzie lampy odpędzą demony. Gdzie wreszcie będzie mógł się odprężyć. I ona też.
Policjant wrócił. James na pewno powiedział mu, że nie ma potrzeby go wyprowadzać. Sam pójdzie, nie będzie sprawiał kłopotów. Chciał tylko pomóc rodzinie. Synowa jest wytrącona z równowagi, rozumie pan…
Catherine odetchnęła głęboko. Mocno tuląc Nathana, spojrzała policjantowi w oczy i oświadczyła:
– Zabieram go do jego pokoju. Zamykam drzwi. Idziemy spać. Czegokolwiek wam potrzeba, będzie musiało zaczekać do rana.
– Tak jest, proszę pani – powiedział policjant, z lekkim tylko sarkazmem.
Catherine odwróciła się i weszła na schody.
Zapach był już ledwo wyczuwalny, pewnie ulotnił się wraz z ciałem Prudence. Widziała, jak wywozili ją na metalowym wózku. Jeszcze się z tym nie pogodziła, nie potrafiła pojąć tego, że ta sama Prudence, która jeszcze niedawno siedziała na podłodze i czytała Nathanowi, teraz leży w czarnym worku na zwłoki. Myśl o martwej Prudence wydała jej się abstrakcyjna. Miała wrażenie, że dziewczyna wyszła, korzystając z tego, że ma wolne, i po prostu postanowiła nie wracać.
Tak jest łatwiej. Nie żeby była do niej przywiązana – prawdę mówiąc, nie lubiła jej bardziej od jej poprzedniczek. Ale sposób, w jaki zginęła – skręcony kark, ciało powieszone w sypialni – budził niewyobrażalny strach. W jej domu był intruz. Człowiek, który obserwował ją i ludzi z jej otoczenia. To oznacza, że jeśli nie odda Nathana teściowi, ona będzie następna.
Pomyślała o jego szeptem wypowiedzianej groźbie. Że zmieni jej życie w koszmar. Że ma władzę. Ona nie ma nic.
Jakbym sama tego nie wiedziała, pomyślała z goryczą.
Zanim poznała Jimmy’ego, była prawie na dnie. Matka umarła, jej życie było puste. Dzień po dniu stała w domu handlowym, reklamowała perfumy i próbowała nie okazywać obrzydzenia, gdy podrywali ją kolejni faceci. Wpatrywała się w ich twarze i zastanawiała się, którzy obmacują swoje dzieci, a którzy biją żony. Potem wracała do pełnego karaluchów mieszkania i śniła o niekończącej się ciemności.
Któregoś ranka stwierdziła, że dłużej nie wytrzyma. Nie zniesie widoku kolejnej obcej męskiej twarzy. Nie mogła żyć w ciągłym strachu.
Weszła do wanny. Wzięła brzytwę. Zaczęła przecinać cienką jak papier skórę. I nagłe zadzwonił telefon. Bez zastanowienia wyszła z wanny i odebrała. Jak na ironię, to był telemarketer. Zaproponował jej ubezpieczenie na życie. Wybuchnęła śmiechem, potem się rozpłakała, i gdy tak stała, histerycznie szlochając speszonemu facetowi w ucho, zobaczyła reklamę przesuwającą się przez ekran telewizora.
„Czujesz się samotny? Myślisz, że jesteś w sytuacji bez wyjścia? Że nikomu na tobie nie zależy?”
Na ekranie pojawił się numer telefonu zaufania. Do głosu doszedł instynkt samozachowawczy. Odłożyła słuchawkę i wykręciła numer z reklamy.
Pół minuty później mówił już do niej najspokojniejszy męski głos, jaki w życiu słyszała. Głęboki, kojący, wesoły. Naga, skuliła się na podłodze i słuchała go przez całą godzinę.”
Tak właśnie poznała Jimmy’ego, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziała. W telefonie zaufania obowiązywały pewne reguły. Telefoniści nie mogli ujawniać zbyt wielu informacji o sobie. Mogli za to zadawać pytania, skłaniać udręczonych rozmówców do mówienia. Dlatego też delikatnie ciągnął ją za język, a ona opowiedziała mu o swojej pozbawionej perspektyw pracy, swoim mieszkaniu, swojej matce…
Nie zrobił tego następnego dnia, to byłoby zbyt grubymi nićmi szyte. Ani dwa dni później.
Ale w końcu przyszedł do domu handlowego, w którym pracowała. Znalazł ją, zaczął z nią flirtować, podrywać ją. A ona poczuła dziwną sympatię do tego czarującego młodego mężczyzny o niesamowicie spokojnym głosie. Zaprosił ją na randkę. Ku swojemu zdumieniu, zgodziła się.
Dopiero po kilku miesiącach wyznał całą prawdę. Że był tak poruszony, kiedy rozmawiał z nią przez telefon, że poczuł, iż musi spotkać się z nią osobiście. Proszę, nie mów o tym nikomu, błagał uroczo. Och, dopiero miałby przechlapane.
Wtedy pomyślała, że to takie romantyczne. Poruszył niebo i ziemię, by ją znaleźć. To musi być jakiś znak. Na pewno ją kocha. Wreszcie zaczęło jej się w życiu układać.
Dopiero później, już po ślubie, może w tamten poniedziałek, kiedy powiedziała mu, że za dużo pije, a on, ku jej zaskoczeniu, uderzył ją w twarz, zaczęła się zastanawiać. Jaki człowiek podrywa dziewczyny przez telefon zaufania? Co to mówi o cechach, jakich szuka u swojej przyszłej partnerki?
Jimmy lubił napawać się władzą. Często jej przypominał, że bez niego byłaby niczym. Powtarzał, że wyciągnął ją z rynsztoka i jeśli tylko zechce, wrzuci ją tam z powrotem.
Czasem, kiedy go słuchała, widziała Richarda Umbria stojącego nad nią, z głową odcinającą się na tle jasnego nieba, trzymającego jedną ręką drewnianą klapę, która wkrótce miała opaść i zamknąć ją w jamie. „Następnym razem bardziej się postaraj”, mówił wesoło. „Bo inaczej więcej do ciebie nie przyjdę. Tyle już ci dałem, skarbie. Nigdy nie wiadomo, czy nie zechcę tego odebrać”.
I na następny raz starała się bardziej. Podobnie przez kilka pierwszych lat małżeństwa robiła wszystko, by być dobrą żoną. Już w dzieciństwie przeszła odpowiednie szkolenie. Minęło kilka lat, zanim zorientowała się, że właśnie to Jimmy’emu najbardziej się w niej podobało.
Nigdy nie chciał jej ocalić. Chodziło mu o to, by przerobić ją na własne kopyto.
Cóż, pomyślała chłodno, teraz pokazała mu, na co ją stać.
Po wejściu do pokoju Nathana zapaliła górne światło. Rozbłysły dwie sześćdziesięciowatowe żarówki. To jednak nie wystarczyło. Ani jej, ani Nathanowi.
– Kowboj – mruknął Nathan sennie, z twarzą wtuloną w jej ramię. Posłusznie podeszła do lampki. Pstryk.
I nic.
Zmarszczyła brwi, spróbowała jeszcze raz. Wesoła twarz kowboja pozostawała ciemna. Pewnie żarówka się przepaliła. Catherine włączyła stojącą niżej lampkę w kształcie muszli.
Znowu nic.
Może korki wysiadły? Te wszystkie reflektory i urządzenia policyjne mogły przeciążyć sieć. Podeszła do komody, Nathan zaczynał jej ciążyć. Dwie lampy. Jedna w kształcie kaktusa, draga – narowistego konia. Sprawdziła je lekko drżącymi palcami, oddychając szybko.
Nic. Nic.
No dobra, jest dużo innych możliwości. Bardzo dużo. Jak mieć obsesję, to na całego. W pokoju Nathana było sześć lampek nocnych, trzy lampy stołowe i dwie stojące na podłodze. Górne światło się paliło, więc prąd musi być przynajmniej w części pokoju. Trzeba znaleźć działające gniazdka i powłączać te wszystkie lampy.
Zaczynało jej się spieszyć. Nathan podniósł głowę, jakby wyczuwał jej nerwowość.
– Mamo, światła!
– Wiem, skarbie, wiem.
Cholerna lampa z misiem nie działała. Kupiła ją za dwieście dolców w Denver i wysłała do domu jako prezent. Antyczna mosiężna lampa na biurko, którą znalazła w małym sklepie na Charles Street, też nie działała. Podeszła do lamp stojących, z żarówkami halogenowymi, takimi, które rozświetlają cały sufit.
Nic.
Kolejne lampki nocne. Te małe, zwieńczone kolorowym szkłem, czerwony plastikowy Elmo, szeroko uśmiechnięty Kubuś Puchatek. Muszą działać. Przynajmniej jedna, dwie, trzy. Dobry Boże, w tym przeklętym pokoju musi być coś, co rozproszy mrok.
Jej oddech przeszedł w ciężkie sapanie. Nathan oderwał się od niej i zesztywniał, coraz bardziej przerażony.
– Światło, światło, światło!
– Wiem, wiem, wiem.
Pieprzyć pokój. Jest za duży. Po co dwóm osobom tyle przestrzeni? Przytuliła syna i rzuciła się biegiem do łazienki. Pstryknęła włącznikiem i zaczekała, aż białe kafelki rozbłysną w świetle.
Nic.
Pstryknęła znowu. I jeszcze raz. Popadała w histerię. Czuła, że w jej gardle narasta strach.
Nathan zaczął wierzgać nogami.
– Mamo, mamo, mamo, gdzie światło? Ja chcę światła!
– Wiem. Ciii, kochanie, ciii.
Przyszedł jej do głowy jeszcze jeden pomysł. Garderoba. Ma metr na dwa metry, oświetlają ją dwie sześćdziesięciowatowe żarówki. Będą mogli położyć się na podłodze i schronić w ich blasku. Przynajmniej do rana.
– Nathan, skarbie, zaraz przeżyjemy przygodę.
Pogłaskała go po plecach, próbując dodać mu otuchy, po czym wyskoczyła z łazienki i rzuciła się do garderoby. Odsunęła lustrzane drzwi, włożyła rękę do środka i znalazła włącznik. Pstryk.
Światło. Jasne, cudowne światło. Zalało wnętrze, sięgając mackami do wszystkich ciemnych kątów, rozpraszając cień. Piękne, piękne światło.
Catherine zajrzała do garderoby i włożyła rękę do ust, by stłumić krzyk.
Leżały na samym środku, tak by zobaczyła je od razu: żarówki wykręcone ze wszystkich lamp. Ułożone w dwa krótkie, proste słowa.
A KUKU.
Przycisnęła twarz syna do swojej szyi. Cofnęła się chwiejnie. Zataczając się, pobiegła w głąb korytarza, z trudem zeszła schodami na dół. W holu złapała płaszcz, torebkę, kluczyki. Nie spojrzała na policjanta. Nie odezwała się ani słowem.
Wybiegła z kamienicy.
– Światło, światło, światło – szlochał Nathan.
Ale światła nie było. Rozumiała to jak nikt inny. Zostali z Nathanem sami w ciemnościach.