Kilka słów, które Małgorzata zdążyła przeczytać na półspalonym papierze, były istotnie słowami przeznaczenia: "Jutro wyjadę sam", przeczytała wyraźnie. Wielka plama, spowodowana dymem świecy, zatarła następne litery, ale na samym brzegu kartki skreślono inne zdanie, które rysowało się przed jej oczami tak wyraźnie, jak gdyby było napisane ognistymi zgłoskami: "Jeżeli chcesz ze mną pomówić jeszcze raz, będę w sali jadalnej punktualnie o pierwszej". Zamiast podpisu w rogu kartki płonął jak zwykle naprędce narysowany mały czerwony kwiatek.
Punkt o pierwszej! a teraz była blisko jedenasta. Tańczono ostatniego menueta i sir Andrew z piękną lady Blakeney prowadzili pary w kunsztownym wirze wytwornych i stylowych figur.
Z jaką zawrotną szybkością posuwają się wskazówki na pięknym zegarze Ludwika XV, umieszczonym na konsoli ze złoconego brązu. Za dwie godziny rozstrzygną się losy Małgorzaty i Armanda. Za dwie godziny musi ona zdecydować się, czy zachować dla siebie tajemnicę tak podstępnie wykradzioną i zostawić brata swojemu losowi, czy też dobrowolnie, z całą świadomością, zdradzić człowieka heroicznego, poświęcającego życie dla bliźnich, człowieka, który nie przeczuwał zdrady? Był to czyn haniebny, ale przecież wchodziło tu w grę życie Armanda! Armand także był odważny i szlachetny, także nie spodziewał się zdrady… Armand kochał ją i powierzyłby jej z całym zaufaniem swoje życie. I oto w chwili, gdy mogła go ratować, wahała się… Jakże potworne było to wahanie! Oczy Armanda, dobre i czułe, tak pełne miłości dla niej, zdawały się patrzeć z wyrzutem. "Mogłaś mnie ratować, Margaret! – mówiły do niej – a wybrałaś obcego człowieka, którego nie znasz, którego nigdy nie widziałaś, by mnie wysłać pod gilotynę!"
Te sprzeczne myśli dręczyły biedną Małgorzatę, gdy z uśmiechem na ustach składała wdzięczne ukłony w zawiłych figurach menueta. Zauważyła ze zwykłą bystrością, że potrafiła uspokoić wszystkie obawy sir Andrewa. Jej panowanie nad sobą było zdumiewające. Lepiej grała swą rolę dzisiaj, tańcząc menueta, niż dawniej na deskach Komedii Francuskiej, ale wówczas życie brata nie zależało od jej aktorskich zdolności.
Była zbyt sprytna, by zepsuć rolę przesadą i dlatego nie robiła już najmniejszej wzmianki o miłosym bileciku, który sprawił Andrewowi tyle przykrości. Pod wpływem srebrzystego śmiechu Małgorzaty niepokój jej tancerza powoli ustępował. Nie wiedział, w jakim stanie zdenerwowania znajdowała się i ile ją kosztował ten pozorny lekki ton i banalna rozmowa. Gdy ucichły dźwięki menueta, lady Blakeney poprosiła sir Andrewa, aby ją zaprowadził do sąsiedniego salonu.
– Obiecałam jego królewskiej wysokości, że pójdę z nim na kolację. Ale zanim się rozstaniemy, powiedz mi, czy mi przebaczyłeś?
– Czy przebaczyłem?
– Tak. Przyznaj się, że przestraszyłam cię przed chwilą, ale zapominasz, że nie jestem Angielką i nie uważam za zbrodnię wymiany miłosnych bilecików. Obiecuję, że nie zdradzę cię przed Zuzanną. A teraz, czy mogę liczyć, że przybędziesz na majówkę, którą urządzam w środę?
– Nie mogę się zobowiązać, lady Blakeney – odrzekł wymijająco. – Będę może zmuszony opuścić jutro Londyn.
– Nie zrobiłabym tego, gdybym była na twoim miejscu – rzekła poważnie, ale widząc nowy przestrach w jego oczach dodała wesoło: – Nikt nie umie lepiej od ciebie rzucać piłki i bardzo brakowałoby ciebie podczas zabawy.
Zaprowadził ją do drugiego salonu, gdzie jego królewska wysokość czekał już na piękną lady Blakeney.
– Madame, nasza kolacja już gotowa – rzekł książę, podając Małgorzacie ramię. – Jestem pełen otuchy: bogini Fortuna obeszła się ze mną tak srogo podczas gry, że z ufnością stawiam czoło boskim uśmiechom piękności.
– Wasza królewska wysokość nie miał szczęścia przy kartach? -zapytała, przyjmując ramię księcia.
– Ach, tak, wcale mi się nie wiodło. Nie wystarcza temu Blakeney'owi fakt, że jest najbogatszym poddanym mego ojca, ale jeszcze ma wprost czarodziejskie szczęście i co za niezrównany umysł… Zapewniam cię, pani, że życie byłoby posępną pustynią bez twoich uśmiechów i jego dowcipu.