Małgorzata nie była w stanie określić, kiedy właściwie zaczęła odgadywać prawdę. Z mocno zaciśniętym w palcach pierścieniem wybiegła do ogrodu, aby w samotności móc przyjrzeć się uważniej sygnetowi i jego godłu.
Siedziała bez ruchu w cieniu zwieszających się gałęzi klonu, z oczyma utkwionymi bezmyślnie w płaski kamień i w kwiatek na nim wyryty. Przesuwały się błyskawicznie przez jej mózg niedorzeczne przypuszczenia i szalone podejrzenia. Widziała wszędzie jakieś tajemnicze znaki, jakieś dziwaczne symbole w najprostszych zdarzeniach. Czyż w Londynie nie używali wszyscy i nie nosili owego godła zagadkowego bohatera? Czyż ona sama nie kazała wyhaftować go na swych sukniach i nie stroiła włosów rubinami, naśladującymi jego kształt? Czyż jest w tym coś dziwnego, że sir Percy wybrał czerwony kwiatek na pieczątkę? Wszystko to można było przecież tak łatwo wytłumaczyć… tak bardzo łatwo, i wreszcie cóż mógł mieć wspólnego wytworny salonowiec, strojny wygodniś ze śmiałym spiskowcem, który ratował ofiary krwiożerczej rewolucji?
Myśli jej plątały się chaotycznie i nie wiedziała, gdzie się znajduje, ani co się dokoła niej dzieje. Ocknęła się dopiero na dźwięk młodego głosu, który wołał ją po imieniu.
– Małgorzato, gdzie jesteś?
Zuzanna, świeża jak pączek róży, z oczyma roześmianymi i rozwianymi od ranego powiewu ciemnymi lokami, ukazała się na zakręcie alei.
– Powiedziano mi, że jesteś w ogrodzie – szczebiotała wesoło, rzucając się jak dziecko w ramiona koleżanki.
– Pobiegłam sama po ciebie, aby zrobić ci niespodziankę; nie spodziewałaś się mnie tak wcześnie, droga moja Margot, nieprawdaż?
Małgorzata ukryła śpiesznie pierścień w fałdach szala i starała się odpowiedzieć młodej dziewczynie z równą wesołością i swobodą.
– Tak, kochanie moje -odrzekła z uśmiechem – jakże się cieszę, że spędzimy razem dzisiejszy dzień. Będę cię miała wyłącznie dla siebie i mam nadzieję, że nie będziesz się ze mną nudzić.
– Nudzić się! Ach, Margot, jak możesz być tak niedobra. Wszak jeszcze w naszym drogim starym klasztorze czułyśmy się zawsze najszczęśliwsze, gdy nam pozwolono z sobą rozmawiać sam na sam.
– I mówić sobie tajemnice.
Dwie młode kobiety, ująwszy się za ręce, zaczęły przechadzać się po ogrodzie i wspaniałym zwierzyńcu.
– Ach, jak cudny jest ten twój dom, Margot ukochana – zawołała Zuzanna z zachwytem – i jak musisz w nim być szczęśliwa!
– O, tak… powinnam czuć się szczęśliwa – odparła Małgorzata ze smutnym westchnieniem.
– Czemu to mówisz z takim smutkiem? Ale przypuszczam, że teraz jako mężatka nie będziesz chciała mi się zwierzać jak dawniej… czy pamiętasz, jak dużo miałyśmy wspólnych tajemnic? Niektórych nie chciałyśmy zdradzić siostrze Teresie od św. Aniołów, choć była taka dobra.
– A czy teraz masz także ważną tajemnicę? – zapytała wesoło Małgorzata. – Mam nadzieję, że opowiesz mi wszystko, i że nie będziesz się wstydziła, kochanie
– dodała, widząc, że twarzyczka Zuzanny powlokła się ciemnym rumieńcem. – Naprawdę, nie ma się czego wstydzić. Jest to szlachetny i prawy człowiek, z którego może być dumna narzeczona i żona.
– Nie wstydzę się – odparła cicho Zuzanna – i jestem bardzo szczęśliwa, że tak pochlebnie się o nim wyrażasz. Mam nadzieję, że mama pozwoli -dodała w zamyśleniu – i byłabym tak szczęśliwa! Ale naturalnie nie mogę marzyć o małżeństwie, póki papa znajduje się w niebezpieczeństwie.
Małgorzata drgnęła. Ojciec Zuzanny, hrabia de Tournay, jeden z tych, których życie będzie w najwyższym stopniu zagrożone, jeżeli Chauvelin dowie się, kim jest "Szkarłatny Kwiat"! Zrozumiała z kilku słów hrabiny i członków ligi, że tajemniczy wódz przyrzekł uroczyście uratowanie hrabiego de Tournay. I kiedy Zuzanna, nieświadoma świeżych wypadków, a zajęta jedynie własnym sekretem, szczebiotała w dalszym ciągu, myśli Małgorzaty wróciły do wydarzeń zeszłej nocy: niebezpieczeństwo, w jakim znajdował się Armand, groźby Chauvelina i jego okrutne ultimatum "ten, albo tamten", które przyjęła.
A potem jej własny udział w tej sprawie i ów moment w sali jadalnej lorda Grenville'a, gdy agent francuskiego rządu miał odkryć, kim jest ten śmiałek, urągający tak długo całym zastępom szpiegów i zuchwale ratujący nieprzyjaciół Francji…
Od tej chwili nie słyszała już nic o Chauvelinie, z czego wnioskowała, że mu się jego akcja nie powiodła; nie obawiała się jednak o Armanda: czyż Percy nie obiecał jej, że nic złego mu się nie stanie? I oto nagle, wśród wesołego opowiadania Zuzanny, odczuła straszny lęk, jakie będą skutki jej uczynku. Wprawdzie Chauvelin nic jej nie powiedział, ale przypomniała sobie ironiczny, diabelski wyraz jego twarzy, gdy żegnała się z nim po balu. Czy domyślał się czegoś? Czy miał jakiś konkretny plan pojmania zuchwałego spiskowca i wysłania go na szafot bez najmniejszych skrupułów i zwłoki? Serce jej zamarło z trwogi i ręką kurczowo ścisnęła pierścień, ukryty w fałdach sukni.
– Nie słuchasz mnie, droga Małgorzato! – rzekła z wyrzutem Zuzanna, przerywając zwierzenia.
– Ależ tak, kochanie, zaręczam ci, że słucham – zaprzeczyła, siląc się na uśmiech. – Lubię słuchać twych opowiadań i szczęście twoje sprawia mi tak wielką radość… nie lękaj się, postaramy się o pozwolenie twej mamy. Sir Andrew Ffoulkes jest angielskim gentlemanem, ma majątek i wysokie stanowisko, więc hrabina nie odmówi pozwolenia. Ale teraz powiedz, jakie są najświeższe wiadomości o twoim ojcu?
– Najlepsze, jakie mogą być -odparła Zuzanna z uniesieniem -lord Hastings przyszedł do mamy dziś rano bardzo wcześnie; doniósł nam, że sprawa ojca rozwija się pomyślnie i że możemy oczekiwać go tu w Anglii za cztery dni.
– Naprawdę? – zapytała Małgorzata, której błyszczące oczy były utkwione w Zuzannę.
– Nie obawiamy się już teraz niczego – ciągnęła dalej wesoło Zuzanna. – Czy wiesz, że sam "Szkarłatny Kwiat" pojechał, aby papę ratować? On naprawdę pojechał – dodała z uniesieniem.
– Dziś rano był w Londynie, a w Calais zjawi się może jutro – i tam ma się spotkać z papą, a potem…
Cios był zadany. Czekała nań już długo, choć przez ostatnie pół godziny oszukiwała sama siebie, starając się stłumić zwiększający się wciąż lęk. Pojechał do Calais, był w Londynie dziś rano… on… "Szkarłatny Kwiat"… Percy Blakeney… jej mąż, którego wydała zeszłej nocy jak Judasz w ręce Chauvelina… Percy, Percy, jej mąż. Ach, jak mogła być tak ślepą! Zrozumiała teraz wszystko: rolę, jaką grał… maskę, którą nosił, aby zmylić czujność wszystkich…
I czynił to wszystko widocznie dla sportu, z jakiegoś junackiego upodobania do niebezpieczeństwa, ratował od śmierci mężczyzn, kobiety i dzieci, jak inni ludzie zabijają z rozkoszą zwierzęta na polowaniu. Ten bogaty, wyniosły magnat chciał mieć cel w życiu, tchnął go w serce młodych zapaleńców, których skupiał pod swym sztandarem, by od szeregu miesięcy narażać własne życie w zamian za ratowanie bliźnich z rąk katów!…
A może sir Percy miał początkowo zamiar wtajemniczyć w swe czyny żonę, ale gdy doszły go wieści o śmierci margrabiego St. Cyra, odsunął się od niej, obawiając się, że pewnego dnia zdradzi go wraz z jego towarzyszami, którzy przysięgli mu wierność w dobrej i złej doli. I dlatego to grał przed nią i przed światem tę wzniosłą komedię, gdy setki ludzi zawdzięczały mu życie i szczęście rodzinne.
Maska była przepyszna, komedia znakomicie odegrana. Nic dziwnego, że szpiegom Chauvelina nie przyszło na myśl szukać w tym lekkomyślnym półgłówku śmiałego męża, który genialną pomysłowością wprowadzał w błąd najbieglejszych szpiegów na ziemi francuskiej i angielskiej. Nawet zeszłej nocy, gdy Chauvelin wszedł do sali jadalnej lorda Grenville'a, w poszukiwaniu "Szkarłatnego Kwiatu", zastał tylko ograniczonego sir Percy'ego Blakeney'a, pogrążonego w głębokim śnie w rogu kanapy.
Czy chytry jego umysł odgadł tajemnicę? W tym leżała cała okropna, przerażająca zagadka. Zdradzając nieznanego, bezimiennego człowieka, celem wyratowania brata, Małgorzata Blakeney wysłała na śmierć własnego męża.
– Nie, nie, po tysiąc razy nie! – starała się uspokoić wewnętrzną mękę. Czyż przeznaczenie mogło być tak okrutne? Sama natura zaprotestowałaby przeciw takiej nikczemności i ta ręka, trzymająca zeszłej nocy ów skrawek papieru, przyczynę złego, byłaby raczej uschła, niż dopuściła do takiej zbrodni!
– Co ci jest, droga? -zapytała Zuzanna z niepokojem, zauważywszy śmiertelną bladość przyjaciółki. – Czy jesteś chora?
– Nic, nic, dziecko – szepnęła jakby w półśnie. – Czekaj… niech się zastanowię. Mówiłaś, że "Szkarłatny Kwiat" dzisiaj wyjechał?
– Małgorzato najmilsza, przestraszasz mnie!
– Mówię ci, że nic mi nie jest, tylko muszę pozostać przez chwilę sama i będę zmuszona skrócić dzisiejszą pogawędkę. Muszę wyjechać. Niebawem zrozumiesz wszystko…
– Czuję, że coś się stało, że pragniesz być sama i nie chcę ci przeszkadzać. Moja panna służąca odwiezie mnie do domu, więc nie troszcz się o mnie, droga Margot.
Zarzuciła ramiona na szyję koleżanki, odczuwając głęboki ból przyjaciółki; ale nie śmiała zadawać żadnych pytań, zrozumiawszy z wrodzoną sobie delikatnością, że lepiej będzie zostawić ją samą.
Zuzanna pożegnała serdecznie Małgorzatę i oddaliła się z głębokim smutkiem. Lady Blakeney pozostała na miejscu bez ruchu, rozmyślając o tym, co dalej należy czynić.
W chwili gdy Zuzanna wstępowała na schody tarasu, spostrzegła biegnącego ku swej pani grooma, który niósł zapieczętowany list. Zuzana instynktownie wróciła, obawiając się nowych niepomyślnych wiadomości dla przyjaciółki. Jej biedna Margot była już tak przybita, że nie zniosłaby z pewnością nowego ciosu!
Groom stanął z uszanowaniem przed swoją panią i wręczył jej zapieczętowaną kopertę.
– Co to jest? – zapytała Małgorzata.
– Posłaniec przyniósł w tej chwili ten list, pani.
Małgorzata wzięła list drżącą ręką i zapytała:
– Kto przysłał posłańca?
– Tego nie mówił – odrzekł groom – powiedział mi tylko, że miał rozkaz oddania listu i że domyślisz się już sama, pani, kto go przysyła.
Małgorzata rozdarła kopertę. Z góry przeczuła jej zawartość. Był to list Armanda St. Justa do sir Andrewa Ffoulkes'a, ów dokument skradziony przez szpiegów Chauvelina w "Odpoczynku Rybaka", który, w rękach francuskiego agenta służył za bicz, zmuszający ją do posłuszeństwa.
Chauvelin dotrzymał słowa i odsyłał kompromitujący list Armanda, gdyż był na śladach "Szkarłatnego Kwiatu".
W oczach Małgorzaty pociemniało, zachwiała się i pewnie by upadła, ale podtrzymała ją troskliwa Zuzanna. Z nadludzkim wysiłkiem opanowała się, wiedząc, że ma przed sobą ważne zadanie.
– Przyprowadź mi tu posłańca -rzekła spokojnie do służącego. -Wszak jeszcze nie odszedł?
– Nie, pani.
Groom oddalił się, a Małgorzata zwróciła się do Zuzanny.
– A ty, dziecko, idź do domu i powiedz swej służącej, aby była gotowa do drogi. Obawiam się, że będę zmuszona cię odesłać. Każ mojej służebnej przygotować dla mnie suknię podróżną i płaszcz.
Zuzanna nic nie odpowiedziała. Ucałowała serdecznie Małgorzatę i oddaliła się bez słowa, głęboko przygnębiona strasznym, bezbrzeżnym cierpieniem, wyrytym na twarzy przyjaciółki.
Po chwili groom powrócił z posłańcem.
– Kto wręczył ci ten list? -zapytała Małgorzata.
– Pewien gentleman, pani -odrzekł posłaniec – w zajeździe "Róża i Oset", naprzeciw Charing Cross. Mówił mi, że będziesz już wiedziała o co chodzi.
– W zajeździe "Róża i Oset"? Co tam robił?
– Czeka, pani, na powóz, który zamówił.
– Na powóz?
– Tak, pani, zamówił powóz specjalnie dla siebie. Jego służący powiedział mi, że jedzie prosto do Dover.
– Dobrze. Możesz odejść. Zwróciła się do grooma.
– Niech zajedzie w tej chwili mój powóz, zaprzężony w cztery najszybsze konie, jakie są w stajni.
Groom i posłaniec oddalili się pośpiesznie, aby wypełnić rozkazy.
Małgorzata pozostała w ogrodzie sama, nieruchoma, jakby skamieniała. Patrzyła przed siebie z rękami kurczowo zaciśniętymi na piersiach, a usta jej poruszały się wciąż w tragicznym, bezradnym szepcie:
– Co mam zrobić? Co mam zrobić? Gdzie go szukać?… O Boże, oświeć mnie!
Ale nie było czasu na wyrzuty sumienia i rozpacz. Popełniła bezwiednie czyn okropny, największą zbrodnię, jakiej kobieta kiedykolwiek się dopuściła. Wiedziała o tym dobrze, a sam fakt, że nie domyśliła się tajemnicy męża, był grzechem nie do przebaczenia. Powinna była wiedzieć.
Jak mogła przypuszczać, aby człowiek, który potrafił kochać tak, jak Percy Blakeney ją niegdyś kochał, stał się owym lekkomyślnym głupcem, za którego chciał uchodzić. Powinna była odczuć, że nosił maskę, a przekonawszy się o tym, zmusił go do szczerości. Ale jej miłość do męża tłumiła pycha i lekceważenie i oba te uczucia nie pozwoliły jej zrozumieć wielkości sir Percy'ego. Lecz po cóż w tej tragicznej chwili powracać do przeszłości? Zawiniła przez własne zaślepienie i musiała za nie odpokutować nie próżnymi skargami, lecz energicznym pożytecznym czynem.
Blakeney wyjechał do Calais, nie domyślając się, że najzacieklejszy wróg go ściga. Wsiadł wczesnym rankiem na okręt w London Bridge, a jeżeli miał pomyślny wiatr, to mógł bez wątpienia dobić do brzegów Francji w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Sądziła, że Chauvelin siądzie na pocztowe konie do Dover, najmie statek i prawdopodobnie przybędzie do Calais równocześnie z Percym. Tutaj Percy spotka się ze zbiegami z Francji, którzy z niecierpliwością czekali na dzielnego i szlachetnego zbawcę.
Oczy Chauvelina śledzić będą każdy jego ruch, i oto Percy narazi nie tylko własne życie, ale i życie ojca Zuzanny i innych uchodźców, pokładających w nim całą nadzieję. W grę wchodziło także życie Armanda, który bez najmniejszej obawy pojechał na spotkanie hrabiego de Tournay, wiedząc, że "Szkarłatny Kwiat" nad nim czuwa. W rękach Małgorzaty spoczywało życie jej męża i wszystkich tych ludzi, więc musiała ich ratować za wszelką cenę, jeżeli jej odwaga i pomysłowość staną na wysokości zadania.
Czuła jednak, że sama nie mogła wykonać tego planu. Dojechawszy do Calais, nie wiedziałaby, gdzie szukać męża, gdy tymczasem Chauvelin, z pomocą skradzionych papierów w Dover, trzymał w ręku wszystkie nici akcji. Przede wszystkim należało przestrzec Percy'ego.
Wiedziała, że nie opuści on nigdy tych, którzy mu zaufali, i że nie odstraszy go żadne niebezpieczeństwo i że nie wyda hrabiego de Tournay w ręce krwawych katów. Ale trzeba go przestrzec, aby miał czas stworzyć nowy plan i uzbroić się w ostrożność i przezorność. Nie spodziewając się niczego złego, wpadłby w zręcznie zastawione sidła, lecz gdyby go ostrzeżono, mógłby jeszcze dopiąć celu.
A jeżeli nie powiedzie mu się, jeżeli przeznaczenie i Chauvelin ze środkami, jakimi rozporządzał, okażą się silniejsze od śmiałego spiskowca, wtedy przynajmniej stanie przy jego boku, aby go pokrzepić na duchu, kochać i osłodzić ostatnie chwile. Zginą razem, świadomi, że miłość rodzi miłość i że jej potęga zwalcza wszystko.
Powzięła wielkie, niezłomne postanowienie, wyprostowała się i skupiła w sobie. Wiedziała teraz, co należało czynić, jeżeli Bóg doda jej sił i pomocy. Oczy jej straciły błędny wyraz i pałały wewnętrznym ogniem w nadziei rychłego spotkania wśród śmiertelnych niebezpieczeństw. Błyszczały radością na myśl dzielenia tych niebezpieczeństw z Percym, niesienia mu pomocy i pozostania przy nim aż do końca, jeżeli śmierć okaże się koniecznością.
Dziecinna twarzyczka Małgorzaty spoważniała. Zacięła usta na kurczowo zaciśniętych zębach; głęboka zmarszczka na czole, świadcząca o niezłomnej woli i niezachwianym postanowieniu, pojawiła się między łukami prostych brwi -już miała gotowy plan.
Postanowiła udać się do sir Andrewa Ffoulkes'a, który był najlepszym przyjacielem jej męża. Małgorzata przypomniała sobie z rozrzewnieniem, z jakim ślepym entuzjazmem młody człowiek wyrażał się zawsze o swym tajemniczym wodzu. Była pewna jego pomocy. Ujrzała nadjeżdżający powóz.
Nie śpiesząc się zbytecznie, ale bez cienia wahania, weszła spokojnie do domu, by się przebrać, uściskać Zuzannę i wyjechać.