– Zapewniam cię, madame -rzekł sir Andrew, widząc, że Małgorzata miałaby ochotę wypytywać w dalszym ciągu swarliwego gospodarza – że lepiej zostawić go w spokoju. Nie wydobędziemy już nic więcej z niego, a także łatwo możemy w nim obudzić podejrzenia! Tym bardziej, że nie wiadomo, czy te przeklęte zajazdy nie są otoczone szpiegami.
– Co mnie to obchodzi -odparła wesoło – jeżeli wiem, że mój mąż jest zdrów i że ujrzę go za chwilę?
– Cicho – przerwał trwożnie, gdy w uniesieniu radości mówiła głośno – we Francji dzisiaj nawet ściany mają uszy.
Wstał od stołu, obszedł wkoło pusty, brudny pokój i podsłuchał uważnie pod drzwiami, za którymi znikł Brogard. Ale nie usłyszał nic podejrzanego prócz zwykłych przekleństw i człapania chodakami. Wdrapał się też po spróchniałych schodach na strych, aby upewnić się, czy nie czają się tam szpiedzy Chauvelina.
– Czy jesteśmy sami, panie lokaju? – zapytała z uśmiechem Małgorzata, gdy młodzieniec usiadł koło niej. – Czy możemy spokojnie rozmawiać?
– Tak, ale ostrożnie – błagał.
– Czemuś taki smutny jak skazaniec? Ja mam ochotę tańczyć z radości. Nie mamy już żadnego powodu do strachu. Nasz jacht "Foam Crest" zajduje się w pobliżu o dwie mile morskie i mój mąż nadejdzie tu może za pół godziny, cóż zatem nas może niepokoić? Chauvelin i jego sfora nie przyszli dotąd.
– O tym nie wiemy, madame.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Był w Dover razem z nami.
– Zatrzymała go ta sama burza, która i nam stanęła na przeszkodzie.
– Oczywiście, ale nie powiedziałem ci tego dotychczas, aby cię nie przestraszyć, widziałem go na wybrzeżu na pięć minut przed naszym odjazdem z Dover. Przynajmniej byłbym przysiągł, że to on. Przebrał się za księdza tak zręcznie, że sam szatan, jego mistrz, by go nie poznał. Zamawiał właśnie statek do Calais i wyjechał najpóźniej w pół godziny po nas.
Twarz młodej kobiety posmutniała. Zrozumiała groźne położenie, w jakim znajdował się Percy, wylądowawszy na ziemi francuskiej. Chauvelin go ścigał i tu, w Calais, ten chytry dyplomata był wszechmocny. Jedno słowo, a Percy zostanie zdemaskowany i pojmany…
Krew ścięła się w jej żyłach. W najcięższych chwilach w Anglii nie rozumiała tak wyraźnie jak teraz grozy sytuacji. Chauvelin poprzysiągł Percy'emu zgubę, a ona własnymi rękoma zdarła maskę ze śmiałego spiskowca, choć ta maska stanowiła jedyną jego obronę.
Gdy w "Odpoczynku Rybaka" Chauvelin schwycił w zasadzkę dwóch młodzieńców, wpadły mu w ręce wszystkie plany przyszłej wyprawy. Armand St. Just, hrabia de Tournay i inni monarchiści mieli się spotkać ze "Szkarłatnym Kwiatem" drugiego października, w miejscu widocznie dobrze lidze znanym, a oznaczonym jako chata "Ojca Blanchard".
Armand, którego stosunki ze "Szkarłatnym Kwiatem" i rozbrat z rządem terroru nie były znane jego współrodakom, opuścił Anglię przed tygodniem, wioząc ze sobą niezbędne wskazówki, umożliwiające spotkanie ze zbiegami i przeprowadzenie ich w bezpieczne miejsce.
Małgorzata wiedziała o tym wszystkim, i sir Andrew utwierdził ją w tych domysłach. Wiedziała także, że gdy Blakeney'a uwiadomiono o zrabowaniu jego planów i wskazówek, było już za późno, by móc skomunikować się z Armandem, lub wysłać inne rozkazy.
Siłą rzeczy zatem zbiegowie musieli dojść na miejsce w oznaczonym czasie, nie wiedząc o niebezpieczeństwie, na jakie narażał się ich bohaterski zbawca.
Blakeney, który zawsze sam planował i organizował ucieczki, nie chciał pozwolić, aby jeden z jego młodszych towarzyszy naraził się na pewną zgubę. Dlatego to nakreślił na balu lorda Grenville'a krótką notatkę: "Wyjeżdżam jutro sam". A teraz, gdy jego identyczność została odkryta najzacieklejszemu wrogowi, wiedział na pewno, że każdy jego krok będzie śledzony. Ścigany przez emisariuszy Chauvelina aż do nieznanej chaty, w której oczekiwać go będą zbiegli Francuzi, zostanie tam osaczony i schwytany.
Mieli godzinę czasu, gdy wyjechali z Dover mniej więcej o godzinę wcześniej od Chauvelina, by ostrzec Percy'ego i przekonać go o szaleństwie tej wyprawy, której epilogiem mogła być jedynie jego śmierć.
Ale na to mieli tylko godzinę czasu.
– Chauvelin trafi do zajazdu pod "Burym Kotem" dzięki skradzionym papierom – rzekł sir Andrew – i zaraz po wylądowaniu tu przyjdzie.
– Ale jeszcze nie wylądował -odparła. – Mamy zatem nieco czasu, a Percy zjawi się tu lada chwila. Nim się Chauvelin spostrzeże, będziemy już dawno w drodze do Anglii.
Mówiła z ożywieniem, pragnąc wzbudzić w młodym przyjacielu choć iskrę nadziei, której wciąż rozpaczliwie się chwytała; ale on smutnie potrząsnął głową.
– Czemu nic nie mówisz -zapytała z rozdrażnieniem – i czemu potrząsasz głową z taką grobową miną?
– Dlatego madame, że snując różowe plany, zapominasz o najważniejszym czynniku.
– Co mówisz? o niczym nie zapominam… co za czynnik? -dodała z rosnącym zniecierpliwieniem.
– Ma sześć stóp wysokości i nazywa się Percy Blakeney -odparł poważnie sir Andrew.
– Nic nie rozumiem – szepnęła.
– Czy myślisz na serio, pani, że twój mąż opuści Calais, nie wypełniwszy swego zadania?
– To znaczy, że…?
– Przecież chodzi o hrabiego de Tournay.
– O hrabiego…
– I o Armanda St. Justa i o wielu innych jeszcze…
– Mojego brata! – zawołała z okrzykiem zgrozy. – Boże, przebacz mi, ale zapomniałam o nim…
– Ci zbiegowie wyczekują z niezachwianą wiarą zjawienia się "Szkarłatnego Kwiatu", który pod słowem honoru przyrzekł im pomoc.
Tak, ona zapomniała o tym. W szlachetnym egoizmie kobiety, kochającej całym sercem, zapomniała w ubiegłych godzinach o wszystkich, z wyjątkiem męża. Jego cenne życie, groza położenia, słowem on jeden pochłaniał wszystkie jej myśli.
– Mój brat – szepnęła i duże łzy zaczęły znów spływać z jej oczu na wspomnienie o Armandzie, tym towarzyszu i umiłowanym opiekunie jej dzieciństwa, dla którego popełniła ciężki grzech, prowadzący jej męża do zguby.
– Sir Percy Blakeney nie byłby uwielbianym wodzem garstki dżentelmenów – rzekł dumnie sir Andrew – gdyby opuszczał tych, którzy okazali mu ufność. Sama myśl, by mógł złamać słowo, jest niedopuszczalna.
Zapadło milczenie. Małgorzata zasłoniła twarz rękoma, a przez drżące jej palce spadały ciężkie, duże łzy. Młodzieniec nie starał się jej pocieszać, choć cierpiał na widok jej bólu. Zrozumiał cały bezmiar nieszczęścia, w jakie wtrąciła wszystkich lekkomyślność tej kobiety. Znał tak dokładnie swego przyjaciela i wodza, jego szaloną wprost odwagę, bezprzykładne zuchwalstwo i kult danego słowa. Sir Andrew wiedział, że Blakeney stawi czoło każdemu niebezpieczeństwu, narazi się na niechybną zgubę, niż złamie przysięgę. Z Chauvelinem podejmie ostatnią rozpaczliwą walkę, bezowocną może, aby tylko wypełnić obietnicę.
– Tak, sir Andrew – rzekła wreszcie Małgorzata, usiłując osuszyć łzy – masz rację. Okryłabym się hańbą przeszkadzając mu w wypełnieniu obowiązku. Zresztą, jak sam mówisz, prośby moje byłyby daremne. Oby Bóg go wspomagał i wybawił z rąk nieprzyjaciół. Percy ci może nie odmówi, abyś mu towarzyszył i dzielił z nim wzniosłe zadanie. We dwóch znajdziecie więcej sposobów; tak wiele macie odwagi i sprytu! tylko czasu tracić nie trzeba. Jestem przekonana, że ocalenie jego zależy od ostrzeżenia go, że Chauvelin go ściga.
– Bez wątpienia, gdyż ma pomysły wprost zdumiewające, a przestrzeżony będzie jeszcze ostrożniejszy.
– W takim razie przejdź się po tej mieścinie dla zbadania sytuacji, a ja tu będę czekać na przybycie Percy'ego. Może wpadniesz na jego ślad i oszczędzisz tym sposobem dużo cennego czasu. Jeżeli odnajdziesz męża, proś go, aby miał się na baczności.
– Czy czekałabyś pani w tak wstrętnej norze?
– Cóż mi to szkodzi? poproś tylko naszego mrukliwego gospodarza o inny pokój, abym nie była wciąż narażona na towarzystwo tych wchodzących i wychodzących robotników. Ofiaruj mu także hojny napiwek, aby mnie ostrzegł, gdy wróci wysoki Anglik.
Mówiła z wielkim spokojem, prawie wesoło, choć była przygotowana na najgorsze. Postanowiła nie okazać najmniejszej słabości i stać się godną tego, który ofiarowywał życie za bliźnich.
Sir Andrew nie opierał się, chętnie poddając się energicznym rozkazom Małgorzaty. Zapukał lekko do drzwi, za którymi przed chwilą znikł Brogard z żoną, i oczywiście usłyszał siarczyste przekleństwo.
– Hej przyjacielu Brogard! – rzekł młodzieniec rozkazująco – pani chciałaby nieco odpocząć. Czy mógłbyś odstąpić jej osobny pokój, gdyż pragnęłaby pozostać sama?
Wyciągnął z kieszeni pieniądze i zadzwonił nimi znacząco.
Brogard otworzył drzwi i wysłuchał niechętnie żądania gościa. Na widok złota wyprostował się nieco, wyjął fajkę z ust i wszedł do izby. Wskazał przez ramię strych i ryknął:
– Może tam poczekać, zupełnie jej to wystarczy; zresztą nie mam innego pokoju.
– Ależ naturalnie – rzekła lady Blakeney po angielsku, zrozumiawszy jaką korzyść wyciągnie z tej kryjówki. – Daj mu pieniądze, sir Andrew. Jestem zupełnie zadowolona z tej propozycji, gdyż zobaczę wszystko, a sama pozostanę w ukryciu.
Skinęła na Brogarda, który wszedł po schodach na strych i odgarnął słomę leżącą na podłodze.
– Błagam cię, madame – rzekł sir Andrew, gdy Małgorzata podeszła ku chwiejącym się schodom – postępuj z rozwagą! Pamiętaj, że ten dom przepełniony jest szpiegami i nie pokazuj się sir Percy'emu, dopóki nie upewnisz się, że jesteś z nim sam na sam.
Ale zrozumiał, jak dalece ta przestroga była zbyteczna. Młoda kobieta tchnęła spokojem i równowagą jak mężczyzna. Nie potrzebował się obawiać lekkomyślności z jej strony.
– Bądź spokojny – odpowiedziała, siląc się na wesołość. – Mogę uroczyście obiecać, że nie narażę na niebezpieczeństwo życia męża ani jego planów. Nie bój się, zaczekam na sposobność, którą uznam za najkorzystniejszą.
Brogard zszedł ze strychu i Małgorzata udała się do bezpiecznej kryjówki.
– Nie śmiem pocałować cię w rękę, madame – rzekł sir Andrew
– od chwili, gdy jestem twoim lokajem, ale proszę cię, bądź dobrej myśli. Jeżeli nie spotkam się z Blakeney'em w przeciągu pół godziny, powrócę w nadziei, iż zastanę go tutaj.
– Tak, to będzie najlepiej. Możemy bezpiecznie poczekać pół godziny, gdyż Chauvelin rychlej się nie zjawi. Ufajmy Bogu, że jedno z nas zobaczy się z Percy'ym, zanim Chauvelin nadejdzie. Życzę ci szczęścia przyjacielu i nie obawiaj się o mnie.
Wspięła się lekko po ostatnich stopniach spróchniałych schodów prowadzących na strych. Brogard nie zwracał już na nią najmniejszej uwagi, mogła zatem postępować zupełnie spokojnie. Sir Andrew pozostał w izbie, póki nie znikła w głębi kryjówki i nie usadowiła się na słomie. Gdy zasunęła podartą firankę, młodzieniec mógł zdać sobie sprawę, jak dobrze była ukryta, by wszystko widzieć i słyszeć, nie będąc widoczna dla nikogo. Gburowaty Brogard otrzymał zapłatę tak hojną, że nie miał najmniejszego interesu, aby ją zdradzić. Sir Andrew podszedł ku drzwiom i jeszcze raz obrócił się, by spojrzeć na strych.
Dostrzegł przez dziury firanki słodką twarzyczkę Małgorzaty i stwierdził z radością, że była spokojna, a nawet uśmiechnięta.
Skinął przyjaźnie głową na pożegnanie i znikł w nocnej ciemności.