Na pół przytomna Małgorzata wsłuchiwała się w oddalające się kroki. Po chwili dobiegł do niej turkot starego wózka i drobny truchcik kulawej szkapy. Z ulgą pomyślała, że jej śmiertelny wróg już się oddalił. Nie wiedziała, jak długo leżała na twardych głazach. Spojrzała na niebo jaśniejące promieniami księżyca i czuła, jak orzeźwiające powietrze morskie chłodziło jej pałającą twarz. Dokoła trwała cisza i sennie falowało na pół uśpione morze. Tylko myśl Małgorzaty czuwała, dręczona męką niepewności.
Nie wiedziała!
Nie wiedziała, czy w tej chwili Percy nie znajdował się w rękach władz republikańskich i nie znosił jak ona katuszy, naigrawań i szyderstwa wrogów. Nie wiedziała, czy skrwawione ciało Armanda nie leży gdzieś w pobliżu i czy Percy nie dowiedział się, że jego żona pomogła katom w zamordowaniu brata i jego przyjaciół.
Znużenie jej było tak straszliwe, że pragnęła zostać na zawsze tutaj, pod tym jasnym niebem, kołysana szumem fal i tym balsamicznym jesiennym powiewem, przesyconym taką bezgraniczną melancholią. W głuchej ciszy nie było słychać żadnego odgłosu. Umilkło nawet słabe echo turkotu oddalającego się wózka.
Nagle… rozległ się szmer, jakby dźwięk, tak nieoczekiwany, tak dziwny, że Małgorzata na pół martwa ze znużenia pomyślała, że dobroczynny, ostatni sen zbliżającej się śmierci, przynosi jej kojące widziadła.
Był to poczciwy, potężny, prawdziwie angielski wykrzyknik: do diabła!
Mewy obudziły się w gniazdach i rozejrzały ze zdziwieniem.
W oddali huknęła sowa, a majestatyczne złomy skalne niechętnie i wyniośle powtórzyły echo tego bluźnierczego przekleństwa.
Małgorzata nie wierzyła uszom. Dźwignęła się na rękach, wytężyła wszystkie zmysły, aby widzieć, słyszeć i rozumieć, co się stało.
Lecz dźwięk umilkł i znów wybrzeże morskie zatonęło w milczeniu i ciemności.
Małgorzata, która kilka chwil przeżyła jakby w ekstazie, myśląc że śni w tej nocy gwiaździstej i fantastycznie pięknej, usłyszała znowu ów dźwięk. Serce przestało jej bić. Spojrzała dokoła rozszerzonymi oczami, nie chcąc jeszcze wierzyć w rzeczywistość, w przekonaniu, że wciąż jeszcze marzy.
– A do diabła, wolałbym, żeby te przeklęte katy nie trzepały tak mocno!
Nie było wątpliwości; tylko jedne na świecie usta na wskroś brytyjskie mogły wymówić te słowa takim powolnym, afektowanym tonem.
– Do diabła – powtórzyły te same brytyjskie usta. – Jak Boga kocham – jestem słaby jak szczur!
Małgorzata zerwała się błyskawicznie. Czy śniła, czy te wielkie kamienne skały są bramami niebios? Czy wonny powiew wiatru stał się falowaniem anielskich skrzydeł, przynoszących bezmiar radości po przebytych cierpieniach? Albo może po prostu majaczy w gorączce, słysząc ów głos tak dobrze znany.
I znów doszły do niej te same dźwięki na wskroś ziemskie, dźwięki kochanej mowy angielskiej, niepodobne w niczym do niebiańskich śpiewów, ani trzepotu anielskich skrzydeł.
Objęła spojrzeniem olbrzymie skały, pustą chatę i ogrom piaszczystego wybrzeża. Tam nad nią lub pod nią, za urwistą ścianą lub w jakiejś rozpadlinie musiał znajdować się właściciel tego głosu, niewidoczny dla jej rozgorączkowanych oczu. Ten, który dawniej drażnił ją i niecierpliwił, a który obecnie uczyniłby ją najszczęśliwszą kobietą w Europie, gdyby tylko mogła odgadnąć, gdzie się znajdował…
– Percy! – krzyknęła z namiętną czułością, dręczona strachem i nadzieją. – Jestem tu! Przyjdź do mnie, gdzie jesteś Percy?
– Jak to ładnie z twojej strony, że mnie wzywasz! -odpowiedział ten sam powolny głos – ale Bóg mi świadkiem, że nie mogę przyjść do ciebie. Ci przeklęci zjadacze żab związali mnie jak gęś na rożnie; jestem słaby jak mysz i nie mogę się ruszyć.
Małgorzata jeszcze nie rozumiała i nie mogła się zorientować, z której strony dochodził głos, ten drogi, powolny głos, tak słaby i tak bolesny. Nikogo nie widziała, prócz sylwetki opartego o ścianę… wielki Boże! Żyd!… czy śni się jej, czy już oszalała?
Na pół leżąc, usiłował powstać, wspierając się na silnie skrępowanych rękach. Małgorzata zerwała się, pobiegła ku niemu, wzięła w obie ręce jego głowę i spojrzała prosto w parę niebieskich oczu, tak dobrych, tak łagodnych, lśniących wesołością, w doskonale ucharakteryzowanej twarzy Żyda.
– Percy, mężu mój! – szepnęła drżąc z nadmiaru szczęścia. -Boże dzięki ci, dzięki!
– Tak moja droga – odrzekł wesoło – za chwilę podziękujemy Bogu oboje, jeżeli potrafisz uwolnić mnie z tych sznurów i zmienić moją mało elegancką pozycję.
Nie miała noża, palce jej były słabe i zesztywniałe, ale posługiwała się zębami, a duże, ciężkie łzy spływały z jej oczu na biedne, skrępowane ręce.
– Nareszcie – zawołał, gdy po nadludzkich wysiłkach żony sznury się rozluźniły. – Ciekawym, czy zdarzył się już kiedykolwiek taki fakt, aby angielski dżentelmen dał się zbić byle jakim obcokrajowcom, nie usiłując nawet zrewanżować się im w należyty sposób?
Widocznie bardzo był wyczerpany, bo kiedy sznury opadły, zachwiał się i ciężko upadł na skałę.
Małgorzata spojrzała dokoła bezradnie.
– Ach! Gdybym znalazła choć kroplę wody na tym okropnym pustkowiu! – zawołała z rozpaczą, obawiając się, aby Percy nie zapadł znów w omdlenie.
– Nie kochanie – szepnął ze swobodnym uśmiechem. – Wolałbym stanowczo kroplę dobrego francuskiego koniaku! Jeżeli zechcesz włożyć rękę do kieszeni tego olbrzymiego chałatu, to znajdziesz moją manierkę. Niech mnie diabli wezmą, jeżeli mogę się ruszyć!
Napił się nieco koniaku i zmusił Małgorzatę, aby uczyniła to samo.
– Czujemy się lepiej, czy nie?
– rzekł westchnąwszy z ulgą. -Ale daję słowo, że baronet Percy Blakeney znajduje się w obecności damy swego serca w stroju oryginalnym… to nie ulega wątpliwości. Nie goliłem się nawet od przeszło 20 godzin
– dodał przesunąwszy ręką po brodzie. – Muszę wyglądać wstrętnie. No, a te pejsy!…
Śmiejąc się, zdjął szpecącą go perukę, wyciągnął obolałe członki, skurczone w ciągu tylu godzin, i spojrzał przeciągle i badawczo w niebieskie oczy żony.
– Percy – szepnęła, oblewając się gorącym rumieńcem – gdybyś wiedział…
– Wiem kochanie, wiem o wszystkim – rzekł z niewysłowioną słodyczą.
– Czy będziesz mógł mi kiedy przebaczyć?
– Nie mam ci nic do przebaczenia, kochanie. Twój heroizm, twoje przywiązanie, na które tak mało niestety zasłużyłem, okupiły aż nadto nieszczęsny epizod na balu.
– Wiedziałeś? – szepnęła z trwogą.
– Tak – odrzekł łagodnie. -Wiedziałem, ale gdybym przypuszczał, jak szlachetne masz serce, moja Margot, byłbym ci zaufał, jak na to zasługiwałaś, zamiast narażać cię na straszne cierpienia ostatnich godzin.
Siedzieli obok siebie wsparci o skałę. Percy złożył zbolałą głowę na ramieniu Małgorzaty, która czuła obecnie, że jest najszczęśliwszą kobietą w Europie.
– Sprawdza się bajka o ślepym i paralityku, kochanie – rzekł z dawnym poczciwym uśmiechem. – Do licha, nie wiem, co więcej boli, czy moje plecy, czy twoje stopy.
Schylił się, aby je ucałować, gdyż wyglądały z podartych pończoch jak smutne świadectwo jej wytrwałości i przywiązania.
– A jaki jest los Armanda? -zapytała z nagłym lękiem i wyrzutem sumienia. Wśród niewypowiedzianego szczęścia obraz umiłowanego brata, dla którego popełniła tak wielką zbrodnię, stanął jej przed oczami.
– Nie obawiaj się o Armanda najdroższa – odparł z czułością sir Percy. – Czy nie dałem ci słowa, że nic mu się złego nie stanie? Armand wraz z Tournay'em znajduje się obecnie na pokładzie "Day Dreamu".
– Jakim sposobem? Nic nie rozumiem…
– Ach, to bardzo proste -rzekł z nieśmiałym uśmiechem. -Posłuchaj więc: gdy przekonałem się, że ten nędznik Chauvelin zamierza przyczepić się do mnie jak pijawka, pomyślałem, że skoro nie mogę się go pozbyć, najlepiej będzie zabrać go ze sobą. Musiałem za wszelką cenę dojść do Armanda i jego towarzyszy, a wszystkie drogi były strzeżone i wszyscy dokoła szukali twego pokornego sługi. Wiedziałem, że gdy wyśliznąłem się ze szponów Chauvelina pod "Burym Kotem", będzie na mnie czekał tutaj. Chodziło o to, aby nie stracić go z oczu i wiedzieć co zrobi; w rezultacie angielska pomysłowość nie powstydziła się francuskiego dowcipu i wykazała więcej przebiegłości.
Serce Małgorzaty wezbrało radością i podziwem, gdy chciwie słuchała opowiadania o śmiałym uskutecznieniu ucieczki zbiegów.
– Przebrany za starego Żyda -opowiadał wesoło Percy – ufałem, że nikt mnie nie pozna. Spotkałem Rubena Goldsteina w Calais wczesnym wieczorem. Za parę sztuk złota pożyczył mi tego chałatu i obiecał ukryć się przez parę godzin i wynająć mi wózek i szkapę.
– I nie lękałeś się, że Chauvelin cię pozna mimo przebrania?
– W takim razie byłbym przegrał partię – odrzekł spokojnie. – Zaczynam dokładnie zdawać sobie sprawę z ludzkiej natury – dodał z cieniem smutku w młodym, wesołym głosie – i znam Francuzów na wylot. Oni tak nienawidzą Żydów, że trzymają ich zawsze o parę kroków od siebie, a zdaje mi się, że uczyniłem wszystko, co mogłem, aby wzbudzić wstręt do mojej osoby.
– Tak, a potem? – pytała.
– Później przeprowadziłem plan. Z początku zamierzałem wszystko pozostawić losowi, ale gdy usłyszałem rozkazy Chauvelina, powiedziałem sobie, że muszę koniecznie przyjść z pomocą przeznaczeniu. Budowałem swe plany na ślepym posłuszeństwie żołnierzy. Chauvelin rozkazał im, aby pod karą śmierci nie ruszyli z miejsca, zanim przyjdzie, a Desgas złożył mnie jak worek tuż koło chaty. Straż nie zwracała najmniejszej uwagi na Żyda, który przywiózł Chauvelina. Po długich wysiłkach udało mi się uwolnić ręce z więzów, którymi ten zbój mnie skrępował. Noszę zawsze przy sobie ołówek i papier; nakreśliłem więc śpiesznie parę ważnych wskazówek na skrawku papieru, a potem rozejrzałem się wkoło. Przyczołgałem się do szałasu pod sam nos żołnierzy, ale ani nie drgnęli, jak im Chauvelin polecił; mogłem więc wrzucić do chaty ów skrawek papieru przez szparę w ścianie. Następnie czekałem. W tej notatce rozkazałem wygnańcom, aby wyszli cicho z chaty, spuścili się ze skały na wybrzeże, trzymając się lewej strony, póki nie dojdą do pierwszego przylądku. Następnie mieli dać umówiony sygnał, aby zabrała ich łódź "Day Dreamu", stojąca w pogotowiu. Usłuchali mnie ślepo na szczęście ich i moje. Żołnierze usłuchali także ślepo Chauvelina. Poczekałem z pół godziny i gdy przekonałem się, że moi przyjaciele są uratowani, dałem śpiewem sygnał, który wywołał ów popłoch. Oto cała historia.
Małgorzata była olśniona genialną pomysłowością śmiałego spisku i niesłychaną odwagą męża, dzięki czemu jego genialny plan został uwieńczony pomyślnym skutkiem.
– Ci nędznicy pobili cię! -szepnęła z niepokojem, przypominając sobie nikczemne postępowanie żołnierzy.
– Tak, lecz na to nie było już rady – rzekł z czułością. -Musiałem przecież pozostać przy swojej drogiej Margot, której los był tak niepewny! ale mniejsza o to – dodał wesoło -nie lękaj się! Przysięgam ci, że gdy tylko Chauvelin powróci do Anglii, zapłaci mi za te kije z procentem.
Małgorzata zaśmiała się. Tak jej było dobrze u jego boku, wsłuchanej w ten radosny głos, wpatrzonej w filuterny blask niebieskich oczu…
Nagle drgnęła. Rumieniec szczęścia zbladł na jej twarzy i błysk radości zgasł w jej oczach. Usłyszała ostrożne kroki i odgłos kamienia, staczającego się ze szczytu skały prosto na wybrzeże.
– Co to jest? – szepnęła w śmiertelnej trwodze.
– Ależ nic, kochanie – odparł ze śmiechem. – To tylko mała bagatelka, o której zapomniałaś… mój przyjaciel Ffoulkes!
– Sir Andrew!
W istocie zapomniała zupełnie o wiernym przyjacielu i towarzyszu, który zaufał jej i stał przy jej boku podczas tych strasznych godzin niepewności i udręczenia. Przypomniała go sobie teraz i odczuła wyrzut sumienia.
– Wszak prawda, że zapomniałaś o nim? – rzekł sir Percy żartobliwie. – Na szczęście spotkałem go niedaleko gospody pod "Burym Kotem" przed ową zajmującą kolacją z moim przyjacielem Chauvelinem… Ale mam rozmaite porachunki – i z tym młodym nicponiem! Tymczasem wskazałem mu pewną długą i okrężną drogę, której ludzie Chauvelina nigdy nie odkryją i która miała doprowadzić go tutaj, gdy nie będzie nam już przeszkadzał.
– I usłuchał? – zapytała Małgorzata ze zdziwieniem.
– Bez słowa protestu. Patrz -oto nadchodzi. Bez wątpienia sir Andrew będzie dla młodej Zuzanny najidealniejszym i najbardziej przywiązanym mężem.
Tymczasem sir Andrew Ffoulkes posuwał się ostrożnie wśród skał; przystawał kilka razy, aby posłuchać cichych szeptów, które mu wskazywały miejsce, gdzie ukrywał się Blakeney.
– Blakeney! – szepnął ostrożnie – Blakeney! Czy to ty?
W tej samej chwili okrążył skałę, ukrywającą sir Percy'ego z Małgorzatą, i widząc ohydną postać Żyda w długim chałacie, zatrzymał się osłupiały.
Ale już Blakeney zerwał się na równe nogi i zawołał śmiejąc się:
– To ja przyjacielu, to ja -żywy i cały, choć wyglądam jak straszydło w tych wstrętnych szmatach.
– Na Boga – krzyknął sir Andrew zdumiony, poznając wodza
– do stu…
Młodzieniec spostrzegł Małgorzatę i przerwał dosadne słowa przekleństwa, cisnące mu się na usta, na widok wytwornego Blakeneya w tym okropnym przebraniu.
– Tak – rzekł Blakeney – do stu… hm, przyjacielu, nie miałem czasu dotąd zapytać się, co robisz we Francji, gdy kazałem ci pozostać w Londynie? Niesubordynacja? Co? Poczekaj, aż mi się plecy zgoją, a zobaczysz, jak oberwiesz.
– Zniosę karę z przyjemnością, choćby dlatego, żeś cały i żyw -odrzekł sir Andrew z rozrzewnieniem – czy miałem pozwolić, aby lady Blakeney odbyła podróż sama? Ale, człowiecze, w imię boskie, skąd wziąłeś to nadzwyczajne ubranie?
– Ono jest rzeczywiście niezwykłe – zaśmiał się wesoło sir Percy. – Ale teraz Ffoulkes
– dodał z nagłą powagą – nie mamy czasu do stracenia. Ten nędznik Chauvelin może w każdej chwili po nas przysłać żołnierzy.
Małgorzata czuła się tak szczęśliwa, że byłaby tu pozostała na zawsze, wsłuchując się w głos męża i zadając mu tysiące pytań. Ale na wzmiankę o Chauvelinie zadrżała o drogie życie.
– Jak my się stąd wydostaniemy? – jęknęła. -Wszystkie drogi są strzeżone aż do Calais.
– Nie pójdziemy do Calais, najdroższa – rzekł sir Percy -ale na drugą stronę przylądka Gris Nez, najdalej pół mili stąd. Łódź "Day Dreamu" czeka tam na nas.
– Łódź "Day Dreamu"?
– Tak – zaśmiał się wesoło -to znów mała sztuczka wymyślona przeze mnie. Zapomniałem ci powiedzieć, że gdy wrzuciłem ową notatkę do chaty, dodałem drugą dla Armanda, którą kazałem mu w chacie zostawić, celem wysłania Chauvelina i jego ludzi w pogoni za mną z powrotem do gospody pod "Burym Kotem". Ale tylko pierwszy skrawek papieru zawierał prawdziwe rozkazy dla Armanda i starego Briggesa. Poleciłem mu wypłynąć na pełne morze i kierować się na zachód. Gdy będzie już niewidoczny z Calais, wyśle łódź do małej przystani dobrze nam znanej za przylądkiem Gris Nez. Moi ludzie czekają tam na nas. Mamy umówiony sygnał i znajdziemy się niedługo żywi i zdrowi na pokładzie "Day Dreamu", gdy tymczasem Chauvelin i jego żołnierze będą pilnowali małej zatoki naprzeciw gospody pod "Burym Kotem".
– Po drugiej stronie Gris Nez? Ach, ja nie mogę ujść ani kroku Percy – jęknęła bezradnie, czując, że mimo wysiłków nie była w stanie utrzymać się na zbolałych nogach.
– Zaniosę cię kochanie – rzekł czule. – Wiesz przecież, że jak w bajce ślepy musi nieść paralityka!
Sir Andrew pośpieszył z pomocą, ale Percy nie chciał powierzyć innym rękom ukochanego brzemienia.
– Gdy będziemy bezpieczni na pokładzie jachtu – rzekł do młodego towarzysza – a oczy panny Zuzanny nie przyjmą mnie w Anglii z wyrazem pełnym wyrzutu, dopiero wówczas odpocznę za wszystkie czasy.
I mimo zmęczenia i ran objął potężnymi ramionami znękaną, biedną Małgorzatę i podniósł ją w górę jak piórko.
Sir Andrew oddalił się dyskretnie, by nie słyszeć szeptów pełnych czułości tych dwojga ludzi, którzy wreszcie odnaleźli swe szczęście.
Blakeney zapomniał o zmęczeniu i choć ramiona musiały mu boleśnie dolegać, mięśnie jego były ze spiżu, a wytrzymałość wprost niewyczerpana. Niełatwa była ta półmilowa przeprawa po kamienistych zboczach, ale ani przez chwilę nie opuściły go siły i ani razu nie zachwiał się pod drogim ciężarem.
Szedł naprzód pewnym krokiem, silnymi ramionami obejmując żonę, na pół przytomną z radości, wpatrzoną przy blasku wschodzącej jutrzenki w pogodną twarz męża o przymkniętych oczach, jaśniejących uśmiechem.
Usta jej szeptały słowa, które skracały uciążliwą drogę i koiły jak balsam zbolałe członki.
Złocista jutrzenka płonęła na wschodzie, gdy dotarli do zatoki, położonej z drugiej strony Gris Nez. Na umówione hasło zbliżyła się łódź i dwaj silni marynarze brytyjscy przenieśli Małgorzatę do czółna.
W pół godziny później wszyscy troje stali na pokładzie "Day Dreamu". Załoga, która oczywiście musiała być wtajemniczona w sprawy pana i która oddana mu była duszą i ciałem, nie zdziwiła się bynajmniej, widząc go w tak dziwnym przebraniu.
Armand St. Just i inni zbiegowie francuscy czekali niecierpliwie na przybycie zbawcy, ale Percy nie chciał przyjąć od nich wyrazów wdzięczności. Zszedł śpiesznie do prywatnej kajuty, zostawiając Małgorzatę w objęciach brata.
Jacht "Day Dream" był urządzony z wytwornym smakiem, tak drogim sercu sir Percy'ego i zanim dopłynął do portu w Dover, Blakeney przebrał się w ulubione bogate szaty, które zawsze woził ze sobą na okręcie.
Trudniejsze okazało się zaopatrzenie Małgorzaty w obuwie – mały chłopiec okrętowy ucieszył się niemało, gdy lady orzekła, że wysiądzie na brzegach Anglii w jego odświętnych trzewikach.
Na wspaniałym ślubie baroneta Andrewa Ffoulkesa i panny Zuzanny de Tournay, na którym byli obecni jego królewska wysokość książę Walii i elita towarzystwa, najpiękniejszą kobietą była niezaprzeczalnie lady Blakeney, a wspaniały strój sir Percy'ego stanowił przez długi czas jedyny temat rozmów w kołach złotej młodzieży londyńskiej.
Oczywiście, mr Chauvelin, zaufany agent republikańskiego rządu francuskiego, nie był obecny na tej uroczystości i już nigdy, od czasu owego sławnego balu u lorda Grenville'a, nie widziano go w salonach.