Małgorzata ochłonąwszy ze zdumienia, starała się uporządkować rozpierzchłe myśli. Ten ostatni, nieoczekiwany epizod, nie trwał dłużej niż parę minut, a Desgas z żołnierzami znajdował się już o kilka kroków od gospody pod "Burym Kotem".
Gdy zrozumiała nareszcie, co zaszło, ogarnęło ją gwałtowne uczucie radości i podziwu. Wszystko było tak proste, a takie genialne. Chauvelin znajdował się wciąż w tym samym opłakanym stanie, stokroć gorszym, niż po najsilniejszym nawet uderzeniu pięścią, gdyż nie był w stanie ani widzieć, ani słyszeć, ani przemówić, a tymczasem "Szkarłatny Kwiat" wymykał się z jego sideł. Blakeney uszedł, na pewno z intencją połączenia się ze zbiegami, ukrywającymi się w chacie ojca Blancharda. Co prawda na razie Chauvelin był obezwładniony i "Szkarłatny Kwiat" wyślizgnął się z rąk Desgasa, ale przecież całe wybrzeże było strzeżone, każdy kąt obszukany i każdy nieznajomy śledzony. Dokąd mógł się udać Percy, ubrany w tak bogate szaty i jak mógł nadal uniknąć schwytania?
Wyrzucała sobie teraz gorzko, że nie zeszła ze schodów i nie dała mu dowodu swej trwogi o niego i gorącej miłości, nie przestrzegając go o czyhającym na niego niebezpieczeństwie. Śmiertelnym lękiem przejęła ją myśl, że Percy nie wiedział o rozkazach wydanych przez Chauvelina, tyczących się jego pojmania. Ale zanim te okropne przypuszczenia skrystalizowały się w jej umyśle, usłyszała tuż koło drzwi szczęk broni i silny głos Desgasa, który rozkazywał żołnierzom: "Stój!"
Chauvelin powracał z wolna do przytomności. Nie kichał już tak gwałtownie i chwiejąc się powstał z krzesła. Starał się dojść do drzwi, gdy Desgas zapukał.
Chauvelin otworzył mu śpiesznie i zanim sekretarz zdołał wymówić słowo, zapytał między dwoma kichnięciami:
– Wysokiego wzrostu nieznajomy… Odpowiadaj prędko, czy który z was go widział?
– Gdzie obywatelu? – odrzekł zdziwiony Desgas.
– Tu człowieku! Wyszedł przez te drzwi, najwyżej przed pięcioma minutami.
– Nikogo nie widzieliśmy, obywatelu. Księżyc jeszcze nie ukazał się i…
– A ty spóźniłeś się o pięć minut? – przerwał dyplomata z ukrytą wściekłością.
– Obywatelu, ja…
– Spełniłeś mój rozkaz, wiem o tym – przerwał zniecierpliwiony Chauvelin – ale bardzo długo musiałem na ciebie czekać. Mam nadzieję, że wszystko jeszcze da się naprawić, inaczej źle będzie z tobą, obywatelu Desgas…
Desgas zbladł. Tyle było nienawiści i złości w obliczu przełożonego…
– Wysokiego wzrostu nieznajomy, obywatelu? -wyjąkał.
– Był w tym pokoju przed pięcioma minutami i jadł tu kolację. Bezczelność przechodząca wszelkie granice!… oczywiście sam nie mogłem go schwytać. Brogard jest za głupi, a ten przeklęty Anglik ma zdaje się siłę byka. Uciekł ci przed samym nosem…
– Przecież nie może iść daleko, wszędzie go zobaczą!…
– Oby tak było.
– Kapitan Jutley posłał 40 ludzi na pomoc patrolom, z których 20 zeszło na plażę. Zapewnił mnie, że cały dzień pełnią służbę pilnie i sumiennie i żaden nieznajomy nie jest w stanie dojść do wybrzeża i wsiąść na okręt.
– To dobrze. Czy żołnierze dostali ścisłe instrukcje?
– Otrzymali bardzo jasne rozkazy, obywatelu, i sam z nimi mówiłem. Mają iść krok w krok, o ile możności niewidziani, za każdym nieznajomym, którego spostrzegliby, szczególnie gdyby odznaczał się wysokim wzrostem.
– Pod żadnym warunkiem nie można takiego osobnika aresztować – rzekł żywo Chauvelin. – Ten bezwstydny "Szkarłatny Kwiat" umknąłby w chwili uwięzienia go. Musimy pozwolić mu dosięgnąć chaty Blancharda, a wtedy dopiero otoczyć go i pojmać.
– Żołnierze doskonale zrozumieli ten rozkaz, obywatelu. Gdy tylko spostrzegą wysokiego nieznajomego, jeden ze straży musi w tej chwili przybiec do ciebie, by ci o tym oznajmić.
– Dobrze, bardzo dobrze -rzekł Chauvelin, zacierając ręce z zadowoleniem.
– Mam jeszcze jedną wiadomość dla ciebie, obywatelu.
– Mów.
– Pewien wysoki Anglik miał długą rozmowę, trwającą może trzy kwadranse z Żydem, zwanym Ruben, który mieszka tuż koło gospody.
– Tak? I co dalej? – zapytał niecierpliwie Chauvelin.
– Chodziło o konia i bryczkę, które Anglik chciał wynająć na godzinę jedenastą.
– Już jest po jedenastej. A gdzie mieszka ten Ruben?
– O parę kroków stąd.
– Poślij żołnierza, aby zapytał, czy nieznajomy wyjechał wózkiem Rubena.
– Dobrze, obywatelu.
Desgas wyszedł, aby wydać żołnierzowi rozkazy. Ani jedno słowo z rozmowy nie uszło uwagi Małgorzaty, miotanej złowrogim przeczuciem. Rozpoczęła podróż z taką płomienną nadzieją i niezachwianą wolą, by pomóc mężowi, a dotąd nie uczyniła nic, zmuszona patrzeć bezradnie, jak zacieśniają się sidła, w które musi wpaść bohaterski "Szkarłatny Kwiat".
Wszędzie ścigały go zdradzieckie oczy szpiegów, a jej własna bezradność przygniatała ją. Zrozumiała, że nie było najmniejszego prawdopodobieństwa, aby mogła mu w czymkolwiek przyjść z pomocą i jedyną jej nadzieją stała się myśl, by móc podzielić jego los, choćby najgorszy.
Na razie nie ośmielała się nawet ufać, że ujrzy jeszcze człowieka, którego tak kochała, ale pragnęła za wszelką cenę wiedzieć, co czyni Chauvelin, licząc, iż póki nie straci szpiega z oczu, los Percy'ego nie będzie jeszcze całkowicie rozstrzygnięty.
Desgas pozostawił zwierzchnika w zajeździe, a sam czekał przed gospodą na powrót posłańca, którego wysłał po Rubena.
Upłynęło kilka minut. Chauvelin chodził niecierpliwie po izbie, dręczony niepokojem. W tej chwili nie ufał już nikomu. Nowy figiel spłatany przez zuchwałego Anglika zachwiał jego przeświadczeniem o pewnym zwycięstwie, o ile sam nie dopilnuje osobiście wyprawy.
Po 5 minutach wrócił Desgas, prowadząc za sobą starszego Żyda, ubranego w brudny i zniszczony chałat, z poplamionymi tłuszczem rękawami. Jego rude włosy zaczesane na sposób polskich Żydów, przyprószone już były siwizną i zwieszały się w długich pejsach wzdłuż twarzy, okrytej warstwą brudu, nadając mu wygląd wprost odrażający. Szedł zgięty wpół, z tą pozorną pokorą jego rodaków, zdobytą w ciągu stuleci, przed zwycięstwem równości i wolności wyznań, i wlókł za sobą nogi, jak to czynią zwykle na kontynencie Europy kupcy żydowscy.
Chauvelin, który jak każdy Francuz dzielił uprzedzenie rasowe do tej pogardzonej narodowości, skinął na Żyda, by się zbytecznie nie zbliżał. Trzej mężczyźni stali pod samą lampą oliwną, zwieszającą się od powały, tak że Małgorzata mogła widzieć wyraźnie każdego z nich.
– Czy to ten człowiek, o którym była mowa? – zapytał Chauvelin.
– Nie, obywatelu – rzekł Desgas. – Nie mogliśmy znaleźć Rubena, musiał z pewnością wyjechać z Anglikiem, ale ten człowiek może podobno dać pewne wskazówki, których gotów nam udzielić za wynagrodzeniem.
– Ach, tak – odrzekł Chauvelin, odwracając się z obrzydzeniem od wstrętnego okazu ludzkiego, stojącego przed nim.
Żyd stał na boku z pokorną cierpliwością, oparty na sękatym kiju i czekał, aż jego ekscelencja raczy mu zadać pytanie. Zatłuszczony kapelusz rzucał głęboki cień na jego twarz.
– Ów obywatel twierdzi, że możesz udzielić mu pewnych wiadomości o moim przyjacielu, Angliku, z którym pragnę się spotkać – rzekł Chauvelin rozkazująco – do licha! Nie zbliżaj się człowieku! – dodał śpiesznie, gdy Żyd uczynił krok ku niemu.
– Tak, wasza ekscelencjo -odrzekł Żyd z tą dziwną wymową, ujawniającą wschodnie pochodzenie. – Ja i Ruben Goldstein spotkaliśmy dziś wieczór wysokiego Anglika na drodze niedaleko stąd.
– Czy z nim mówiłeś?
– Zwrócił się do nas, wasza ekscelencjo, gdyż chciał nająć konia i bryczkę, aby pojechać szosą Saint Martin do pewnej miejscowości jeszcze tej nocy.
– Cóżeś odpowiedział?
– Nic nie odpowiedziałem -rzekł Żyd nienawistnie – Ruben Goldstein – ten podły zdrajca, ten syn Belzebuba…
– Nic mnie te szczegóły nie interesują – przerwał szorstko dyplomata – do rzeczy!
– Wyprzedził mnie, wasza ekscelencjo, i w chwili gdy miałem ofiarować bogatemu Anglikowi swego konia i bryczkę, aby zawieźć go gdzie chciał, Ruben już wynajął mu swą zagłodzoną szkapę i rozbity wózek.
– I co zrobił Anglik?
– Usłuchał Rubena Goldsteina, wasza ekscelencjo! Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął całą garść złota, którą pokazał temu potomkowi Belzebuba, mówiąc mu, iż to wszystko będzie należeć do niego, jeżeli stawi się z koniem i bryczką na godzinę jedenastą.
– I naturalnie koń i wózek były na czas gotowe?
– Tak, były gotowe, jeżeli to tak można nazwać. Szkapa Rubena kulała jak zawsze i nie chciała z początku ruszyć z miejsca. Dopiero pod gradem razów puściła się w drogę – dodał Żyd, śmiejąc się szyderczo.
– A więc wyjechali?
– Tak, wyjechali przed paru minutami. Głupota tego cudzoziemca wzbudziła we mnie litość. Taki Anglik nie spostrzegł, że szkapa była niezdatną do jazdy!
– Ależ on nie miał wyboru?
– Nie miał wyboru? Wasza ekscelencjo! – zaprotestował Żyd ochrypłym głosem. – Czyż nie powtarzałem mu kilkakrotnie, że mój koń i wózek zawiozą go o wiele pewniej i prędzej, niż zagłodzona szkapa Rubena? Nie chciał słuchać. Ruben jest takim kłamcą, że umie przekonać każdego i oszukał nieznajomego. Jeżeli Anglik się śpieszył, byłby dużo lepiej wyszedł, biorąc mój wózek.
– To i ty masz konia i bryczkę? – zapytał Chauvelin.
– Naturalnie, że mam, wasza ekscelencjo, i jeżeli wasza ekscelencja chce pojechać…
– Czy wiesz przypadkiem, jaką drogą pojechał mój przyjaciel wózkiem Rubena Goldsteina?
Żyd w zadumie drapał brudny podbródek. Serce Małgorzaty biło tak gwałtownie, jak gdyby lada chwila miało pęknąć. Usłyszała pytanie i patrzała z lękiem na Żyda, choć nie mogła dojrzeć jego twarzy spod szerokiego kapelusza. Czuła jednak instynktownie, że Żyd trzyma los jej męża w swoich chudych, brudnych rękach.
Zapadło przykre milczenie. Dyplomata patrzył groźnie na zgiętą postać stojącą przed nim i wreszcie Żyd położył rękę na piersi i z wolna wyciągnął z przepastnej kieszeni całą garść srebrnych monet. Popatrzył wahająco na pieniądze, a potem rzekł spokojnie:
– Oto, co mi dał wysoki Anglik, gdy wyjeżdżał z Rubenem, abym trzymał język za zębami.
Chauvelin wzruszył niecierpliwie ramionami.
– Ile masz tych pieniędzy?
– Dwadzieścia franków, wasza ekscelencjo. Byłem całe życie uczciwym człowiekiem.
Chauvelin bez dalszych komentarzy wyjął z sakiewki parę sztuk złota i położywszy je na dłoni, zadzwonił nimi znacząco w stronę Żyda.
– Ile tu jest sztuk złota? – zapytał.
Widocznie nie miał zamiaru terroryzować Żyda, lecz przekupić go dla swych własnych planów, gdyż głos jego był spokojny i łagodny. Grożąc gilotyną lub posługując się innymi sposobami tego rodzaju, byłby może zbyt przeraził tego starca i sądził, że korzystniej będzie pozyskać go pieniędzmi, niż straszyć karami.
Oczy Żyda rzuciły krótkie, chciwe wejrzenie na złoto, spoczywające w ręce dyplomaty.
– Przynajmniej pięć sztuk złota, jeżeli się nie mylę, wasza ekscelencjo – odrzekł cicho.
– Czy to wystarczy, aby rozwiązać twój uczciwy język?
– A co wasza ekscelencja pragnie wiedzieć?
– Czy koń twój i wózek mogą zawieźć mnie tam, gdzie pojechał mój przyjaciel wysoki cudzoziemiec.
– Mój koń i wózek zabrać cię mogą, gdzie chcesz wasza wysokość.
– Do miejscowości zwanej "Chata Blancharda".
– Zgadła wasza wysokość! -zawołał zdumiony Żyd.
– Czy znasz to miejsce?
– Znam wasza wysokość.
– Którędy się tam jedzie?
– Szosą Saint Martin, wasza wysokość, a potem ścieżką ku nadbrzeżnym skałom.
– Czy znasz dobrze drogę?
– Każdy kamień, każdą trawkę wasza wysokość – odparł spokojnie Żyd.
Chauvelin umilkł i rzucił Żydowi 5 sztuk złota. Ten ukląkł i zaczął je zbierać na czworakach. Jedna moneta potoczyła się daleko i z trudnością ją odnalazł, gdyż zatrzymała się dopiero pod kredensem. Dyplomata czekał spokojnie, aż stary Żyd odnajdzie wszystkie pieniądze.
Gdy starzec skończył poszukiwania, Chauvelin zapytał:
– Kiedy koń i bryczka mogą wyć gotowe do drogi?
– Już są gotowe.
– Gdzie?
– Stąd o par kroków. Czy wasza ekscelencja raczy spojrzeć?
– To zbyteczne. Jak daleko możesz mnie zawieźć?
– Aż do chaty Blancharda, wasza wysokość, i dalej niż szkapa Rubena dowlokła twego przyjaciela. Jestem pewien, że po niespełna dwóch milach spotkamy tego przeklętego Rubena, jego szkapę, wózek i wysokiego cudzoziemca.
– W jakiej odległości znajduje się pierwsza wieś, przez którą przejedziemy?
– Miquelon jest najbliższą wsią położoną stąd o dwie mile.
– Mógł przecież znaleźć tam przeprząg, jeżeli chciał dalej jechać?
– Oczywiście że mógł, jeżeli w ogóle dojechał tak daleko.
– A więc?
– Czy raczy wasza ekscelencja pojechać? – zapytał Żyd.
– Tak. Mam zamiar pojechać -odparł spokojnie Chauvelin. -Ale pamiętaj, że jeżeli mnie oszukujesz, każę dwóm żołnierzom sprawić ci takie lanie, że aż dusza wyjdzie z twego wstrętnego cielska na zawsze. Jeżeli jednak odnajdę swego przyjaciela, tego wysokiego Anglika albo na drodze, albo w chacie Blancharda, to dostaniesz jeszcze dziesięć sztuk złota. Czy przyjmujesz te warunki?
Żyd zastanowił się chwilkę i podrapał się znów w podbródek. Spojrzał na pieniądze, na surowego dyplomatę i Desgasa stojącego w milczeniu za nim, a wreszcie rzekł swobodnie:
– Hm, przyjmuję.
– W takim razie idź sobie i czekaj przed domem – rzekł Chauvelin. – Pamiętaj, abyś dotrzymał słowa, bo ręczę ci, że rzetelnie spełnię obietnicę.
Żyd skłonił się nisko, pokornie i skulony wyszedł z pokoju.
Chauvelin wydawał się bardzo zadowolony z tej rozmowy, gdyż zacierał ręce, jak to zwykle czynił w chwilach szczególnie radosnych.
– Podać mi płaszcz i buty! – rzekł w końcu do Desgasa.
Desgas zwrócił się do drzwi i wydał potrzebne rozkazy. Prawie równocześnie wszedł żołnierz, niosąc płaszcz, buty i kapelusz.
Chauvelin zdjął sutannę, pod którą miał obcisłe spodnie i kamizelkę, i zaczął się przebierać.
– A ty obywatelu – zwrócił się do Desgasa – idź natychmiast do kapitana Jutley'a i powiedz mu, aby ci dodał dwunastu nowych żołnierzy. Udaj się na szosę Saint Martin, na której mnie wkrótce dopędzisz. Będziecie mieli niemałą robotę w chacie Blancharda. Rozegra się tam cała walka, gdyż ów zapalwniec, zwany "Szkarłatnym Kwiatem" w swej głupocie czy też zuchwalstwie, nie wiem jak to nazwać, pozostał przy dawnym planie. Poszedł połączyć się z Tournay'em, St. Justem i innymi zdrajcami, o czym przez chwilę zwątpiłem. Gdy dojdziemy na miejsce, spotkamy się z garstką ludzi, gotowych na wszystko. Będą się bronili do upadłego i sądzę, że padnie kilku naszych. Ci monarchiści dobrze władają szablą, a Anglik jest mocny, zwinny i przy tym chytry jak szatan, ale mimo wszystko będziemy mieli przynajmniej pięciu żołnierzy na jednego zdrajcę. Idź z żołnierzami za moim wózkiem i kieruj się szosą Saint Martin przez Miquelon. Anglik wyprzedził nas i nie sądzę, aby zawrócił z drogi.
Wydając powyższe jasne i zwięzłe rozkazy, zmieniał ubranie; zrzucił sutannę i przyoblekł się w zwykłe czarne odzienie.
– Wydam w twoje ręce niezwykłego jeńca – ciągnął dalej Chauvelin śmiejąc się złośliwie i wziąwszy Desgasa pod ramię, podszedł z nim ku drzwiom. – Nie zamordujemy go zaraz, nieprawdaż mój stary Desgasie? Chata Blancharda znajduje się w odległym miejscu wybrzeża i nasi ludzie będą mogli użyć nieco zabawy z rannym lisem. Wybierz między nami przyjacielu Desgasie takich, którzy lubują się w tego rodzaju sportach… Musimy nacieszyć się widokiem zwyciężonego "Szkarłatnego Kwiatu". Niech skomli trochę, niech drży… zanim w końcu… – tu uczynił ruch bardzo wymowny i zaśmiał się dziko, a echo tego śmiechu napełniło duszę Małgorzaty niewypowiedzianą zgrozą.
– Wybierz dobrze ludzi, obywatelu Desgas – powtórzył raz jeszcze, wychodząc z gospody z sekretarzem.