Rozdział XVI. Richmond

W kilka minut później Małgorzata siedziała koło sir Percy'ego Blakeney'a na koźle pięknego powozu, otulona miękkim futrem, a cztery wspaniałe kasztany grzmiały kopytami po uśpionych ulicach Londynu.

Noc była ciepła, mimo lekkiego powiewu, który chłodził rozpalone policzki Małgorzaty. Wkrótce domy londyńskie pozostały w tyle, zadudnił stary most Hammersmith i sir Percy skierował rozpędzone rumaki w kierunku Richmond.

Rzeka wiła się w delikatnych skrętach, podobna do srebrnego węża w promieniach księżyca, a gałęzie starych drzew rzucały na drogę długie, smukłe cienie. Konie pędziły jak wiatr, kierowane silną i wprawną ręką.

Te nocne przejażdżki po balach i kolacjach były źródłem rozkoszy dla Małgorzaty; ceniła wysoko fantazję męża, który wolał co noc odwozić ją do wspaniałej rezydencji nad rzeką, niż mieszkać w dusznym pałacu londyńskim. Lubił powozić mądrymi końmi przy świetle księżyca po opustoszałych drogach, a te nocne romantyczne wycieczki były jego najmilszym sportem. Małgorzata zaś upajała się całą duszą szybką jazdą na łagodnym powietrzu późnego angielskiego lata i z rozkoszą poddawała się nocnemu powiewowi, który odświeżał płonącą twarz po dusznej atmosferze balu lub kolacji. Jazda nie trwała długo, najwyżej godzinę, a czasem i mniej, gdy kasztany były wypoczęte, a sir Percy puszczał im wodze.

Tej nocy powóz leciał jak na skrzydłach wzdłuż drogi nad rzeką. Blakeney nie odzywał się do żony jak zwykle, a wzrok miał utkwiony przed siebie, trzymając luźno cugle w mocnych i sprawnych rękach. Małgorzata spoglądała na niego kilkakrotnie. Mogła widzieć jego rasowy, klasyczny profil, na pół otwarte oko z prostym łukiem brwi i spuszczoną powieką.

W świetle księżyca twarz jego wydawała się dziwnie poważna i przypomniała zbolałemu sercu Małgorzaty owe szczęśliwe czasy, gdy starał się o jej rękę, gdy był taki inny, zanim zamienił się w ową malowaną lalę, w tego znudzonego salonowca, który życie spędzał jedynie przy kartach i kolacjach.

Ale mimo blasku księżyca nie mogła uchwycić wyrazu jego niebieskich sennych oczu. Widziała tylko silny rysunek szczęki i ust i linię szlachetnego potężnego czoła. Natura hojnie obdarzyła barona Blakeneya. Jego wady można było usprawiedliwić chorobą biednej nieprzytomnej matki i apatią zbolałego ojca. Rodzice nie byli w stanie poświęcić się rozwojowi tego młodego charakteru, który zmarnował się wskutek zaniedbania. Małgorzata uczuła nagle głęboką sympatię do męża. Moralny przełom, który przed chwilą przeżyła, uczynił ją pobłażliwą dla błędów i wad bliźnich. Poznała brutalną przemoc ślepego przeznaczenia. Gdyby przed tygodniem ktoś był jej przepowiedział, że stanie się szpiegiem wśród własnych przyjaciół i wyda szlachetnego i bezbronnego człowieka w ręce zaciętego wroga, roześmiałaby się z pogardą. Oto popełniła tę podłość. Wkrótce śmierć tego człowieka zaciąży na jej sumieniu, jak dwa lata temu śmierć margrabiego de St. Cyra, który zginął wskutek jej nierozważnych słów. Ale w tym wypadku była moralnie niewinna. Nie miała zamiaru nikogo zgubić, a samo przeznaczenie pokierowało wypadkami. Teraz zaś popełniła czyn nikczemny z całą świadomością z pobudek, których moraliści nie mogliby nawet usprawiedliwić.

Czując u boku silne ramię męża, pomyślała, o ile straszliwszą byłaby jeszcze jego pogarda dla niej, gdyby wiedział

0 jej ostatnim czynie. Iluż to ludzi pogardza sobą wzajemnie na podstawie powierzchownych sądów.

1 ona potępiała męża za jego lekkomyślność, płytkość; czyż sir Percy nie potępiałby jej stokroć surowiej za brak siły i hartu, aby nie zboczyć z prawej drogi i poświęcić brata nakazowi sumienia?

Małgorzata tak była pogrążona w myślach, że przejażdżka wśród nocnego chłodu wydawała się jej znacznie krótsza niż zwykle. Doznała uczucia prawdziwego zawodu, gdy kasztany skręciły w masywną bramę angielskiej wspaniałej rezydencji.

Pałac sir Percy'ego nad Tamizą ma wartość historyczną. Wzniesiony za czasów Tudorów stoi wśród pięknie położonych ogrodów, z malowniczym tarasem i frontem zwróconym ku rzece. Stare czerwone cegły muru wyglądają wprost romantycznie na tle otaczającej je zieleni, a antyczny zegar słoneczny na wzorowo utrzymanym gazonie dodaje całości harmonijnej nuty. Wiekowe drzewa rzucają na trawniki chłodny cień, a tej ciepłej nocy jesiennej, gdy rdzawe i złote liście srebrzyły się w świetle księżyca, stary ogród tchnął dziwną poezją i spokojem.

Przed samym frontem stylowego hallu z czasów Elżbiety, sir Percy osadził czwórkę kasztanów. Mimo późnej godziny, na turkot powozu cała armia służby i groomów wyrosła jakby spod ziemi; stanęli z uszanowaniem gotowi do usług. Sir Percy wyskoczył zgrabnie, aby pomóc Małgorzacie przy wysiadaniu. Wydał służbie kilka krótkich rozkazów, a tymczasem młoda lady obszedłszy dom, udała się ku ogrodowi, wpatrzona w srebrny krajobraz. Cała natura pogrążona była w niezmąconej niczym ciszy, co tworzyło ostry kontrast ze stanem duszy Małgorzaty, tak głęboko wzburzonej przeżytymi walkami. W bolesnym zamyśleniu nie słyszała ani szumu rzeki, ani lekkiego szmeru spadających tu i ówdzie suchych liści z drzew. Dookoła panowało milczenie. Ucichł tupot koni odprowadzonych do odległych stajen, zmieszany z przyspieszonymi krokami licznej służby, udającej się na spoczynek – pałac pogrążył się we śnie. W dwóch oddzielnych apartamentach nad wspaniałymi salami przyjęć płonęły światła. Były to pokoje sir Percy'ego i lady Blakeney, oddzielone całą długością domu, tak oddalone od siebie, jak oddalone było ich życie. Małgorzata mimo woli westchnęła, sama nie wiedząc dlaczego. Cierpiała niewymownie i czuła się samotna i opuszczona. Tak bardzo potrzebowała współczucia, otuchy i podniesienia na duchu… Z nowym westchnieniem zwróciła się ku domowi, zadając sobie pytanie, czy po takiej burzliwej nocy będzie mogła zasnąć i odpocząć. Nagle nim doszła do tarasu, usłyszała na żwirze czyjeś kroki: w mroku zarysowała się postać męża. Okrążył dom i przechadzał się wzdłuż trawników, kierując się ku rzece. Miał jeszcze na sobie ciężki płaszcz podróżny z licznymi wyłogami i pelerynami, które wprowadził w modę.

Chodził, wsunąwszy wedle zwyczaju ręce w głębokie kieszenie atłasowych spodni, a bogate białe ubranie i bezcenny koronkowy żabot nadawały mu w ciemności wygląd ducha.

Nie zauważył widocznie żony, gdyż zatrzymawszy się chwilkę, zwrócił się w stronę tarasu ku domowi.

– Sir Percy… – rozległo się ciche wołanie.

Miał już jedną nogę na stopniach tarasu, ale na jej głos przystanął, szukając wzrokiem wśród mroku jej sylwetki.

Zbliżyła się ku niemu szybko, skąpana w blasku księżyca, a gdy ją zobaczył, rzekł z wyszukaną galanterią, z którą zawsze do niej przemawiał: – Jestem do twych usług, madame.

Lecz trzymał wciąż nogę na stopniu i całe jego zachowanie wskazywało jasno, że pragnął odejść i nie miał ochoty do nocnej pogawędki.

– Powietrze jest tak miłe – rzekła – światło księżyca mnie czaruje, a ogród nęci. Czy chcesz ze mną pozostać przez krótką chwilę? Wszak nie jest jeszcze tak późno, czy moje towarzystwo sprawia ci tyle przykrości, że pragniesz jak najprędzej uwolnić się od niego?

– Zapewniam cię, madame, że jest przeciwnie – odparł spokojnie. – Jednak jestem pewien, że czar nocy wyda ci się bardziej poetyczny bez mego towarzystwa, od którego uwolnię cię, pani.

I znów zwrócił się ku pałacowi, aby odejść.

– Mylisz się, sir Percy -zaprzeczyła żywo, zbliżając się do niego. – Nieporozumienie, które niestety powstało między nami, nie było wynikiem mojej winy, przypomnij sobie…

– W takim razie musisz mi przebaczyć, madame – odparł zimno. – Miałem zawsze bardzo krótką pamięć.

Spojrzał jej prosto w oczy z tym sennym wyrazem, który trwał już stale w jego wzroku.

Przetrzymała to spojrzenie i oczy jej złagodniały. Stanęła już przy mężu u stóp tarasu.

– Tak krótka jest twoja pamięć, sir Percy? W takim razie zaszła w niej olbrzymia zmiana! Przed trzema lub czterema laty widziałeś mnie w Paryżu przez godzinę w drodze na Wschód. Gdy powróciłeś dwa lata później, nie zapomniałeś mnie.

Była bosko piękna w świetle księżyca, otulona futrzanym płaszczem spadającym z jej ramion. Złoty haft sukni lśnił tysiącem blasków, a dziecinne niebieskie oczy patrzyły wymownie w twarz męża.

Stał milczący, niewzruszony, tylko ręka jego oparta o kamienną balustradę tarasu lekko drżała.

– Pragnęłaś mojej obecności, madame – ciągnął dalej po chwili

– nie po to zapewne, aby budzić czułe wspomnienia.

Głos jego był surowy i nieprzejednany. Postawa sztywna i nieugięta. Kobieca taktyka dyktowała Małgorzacie za obojętność odpłacić obojętnością i przejść koło męża bez słowa, lub skinąć głową, ale zatrzymał ją ten subtelny instynkt pięknej kobiety, świadomej swej potęgi, która pragnie za wszelką cenę widzieć u swych stóp jedynego człowieka odmawiającego jej żądanych hołdów. Wyciągnęła ku niemu rękę.

– Choćby i tak, sir Percy? Teraźniejszość nie jest tak powabna, abym nie chciała myślą powracać do przeszłości.

Pochylił się i ująwszy końce palców żony, złożył na nich ceremonialny pocałunek.

– W takim razie, madame – odparł – wybacz, jeżeli mój ograniczony umysł nie będzie mógł ci towarzyszyć.

Jeszcze raz usiłował odejść i znów słodki, dziecinny, niemal kochający głos odwołał go.

– Sir Percy!

– Jestem na twoje rozkazy, madame.

– Czyż możliwą jest rzeczą, aby miłość zgasła? – zawołała namiętnie. – Myślałam, że miłość, którą żywiłeś dla mnie przez pewien czas, trwać będzie całe życie. Czyż nic już nie zostało z tego przywiązania… czyż nie mógłbyś zapomnieć o smutnym nieporozumieniu, które powstało między nami?

Gdy mówiła, potężna jego postać zdawała się prężyć i sztywnieć. Zacisnął usta i wyraz nieugiętego uporu błysnął w jego niebieskich, zwykle tak ładnych oczach.

– A to w jakim celu, madame? -zapytał zimno.

– Nie rozumiem ciebie.

– A jednak to bardzo proste -rzekł z nagłą goryczą, która rosła stopniowo, mimo widocznych wysiłków, aby ją stłumić.

– Pokornie pytam o to, gdyż tępy mój mózg nie jest w stanie zrozumieć tak prędko nagłej zmiany twego usposobienia, pani. Masz może ochotę rozpocząć na nowo szatański sport, który uprawiałaś z takim powodzeniem w ubiegłym roku? Czy chciałabyś może widzieć mnie znowu u twych stóp w roli rozmiłowanego kochanka, aby kopnąć mnie potem nogą jak natarczywego psa?

Więc jednak wyprowadziła go z równowagi… znów spojrzała mu prosto w oczy, gdyż takim pamiętała go przed rokiem.

– Percy, błagam cię – szepnęła

– czy nie możemy pogrzebać przeszłości?

– Przepraszam cię najmocniej, madame, ale zrozumiałem, że właśnie chcesz do niej powrócić.

– Nie! Nie o tej przeszłości wspomniałam! – zawołała, a głos jej stawał się coraz miększy. -Myślałam o czasie, gdy mnie jeszcze kochałeś… a ja… byłam lekkomyślna i próżna, twoje zaś stanowisko i majątek pociągały mnie. Zostałam twoją żoną w nadziei, że twoje wielkie przywiązanie rozpali miłość we mnie, ale niestety!

Księżyc skrył się za chmurami. Na wschodzie szary brzask zaczął rozpraszać ciężką zasłonę nocy. Blakeney mógł tylko rozróżnić wdzięczną sylwetkę Małgorzaty, jej małą królewską główkę, okoloną bogatymi złotawymi puklami i lśniące kamienie drobnych czerwonych kwiatków w formie gwiazdki, którymi zdobiła włosy.

– W 24 godziny po naszym ślubie, madame, margrabia de St. Cyr i cała jego rodzina zginęli pod gilotyną. Ogólnie twierdzono, że dopomogła w tej zbrodni żona sir Percy'ego Blakeney'a.

– Opowiedziałam ci sama, ile było prawdy w tej wstrętnej plotce…

– Ale przedtem dowiedziałem się od obcych o wszystkich okropnych szczegółach…

– I uwierzyłeś im! – rzekła z goryczą – bez dowodów, bez zapytania uwierzyłeś, że ja, której przysiągłeś bezgraniczną miłość, którą uwielbiałeś, że ja mogłam poniżyć się do podobnego czynu! Myślałeś, że chcę cię okłamywać, że obowiązkiem moim było przemówić, nim złączył nas ślub! Ach, gdybyś mnie był wysłuchał, byłabym ci powiedziała, że aż do stracenia margrabiego de St. Cyr wytężyłam wszystkie siły, używałam wszystkich wpływów, aby go wyratować. Ale zamknęła mi usta duma, gdy miłość twoja zamarła jakby pod nożem tej samej gilotyny. A jednak mogłam ci wytłumaczyć, jak bardzo mnie oszukano! Mnie, którą nazywają "największą inteligencją we Francji"! Potrafili wyzyskać moją miłość do jedynego brata i moje pragnienie zemsty, wiedzieli, jak się do tego zabrać… Czyż wszystko to nie jest dość jasne?

Głos jej zadrżał łkaniem. Umilkła, aby się uspokoić. Oczy jej zwracały się błagalnie ku mężowi i patrzyły jakby na nieprzejednanego sędziego. Pozwolił jej mówić do końca, nie przerywał tego namiętnego wyznania, ale nie obdarzył ani jednym słowem pociechy lub pojednania. Gdy umilkła, usiłując stłumić gorące łzy, napływające wciąż do oczu, czekał z niewzruszonym spokojem. Szary blask świtu wyolbrzymiał jego wyniosłą postać i nadawał mu wyraz dziwnie surowy. Ta twarz zazwyczaj taka dobroduszna, jakby senna, była dziwnie przeobrażona. Małgorzata zauważyła, mimo wewnętrznego wzburzenia, że jego oczy błyszczały niezwykłym ogniem spod przymkniętych powiek, a kurczowo zaciśnięte usta jakby powstrzymywały wzbierającą namiętność. Małgorzata Blakeney była przede wszystkim kobietą. Zrozumiała w jednej chwili, że przez pięć ostatnich miesięcy została wprowadzona w błąd i że ten człowiek, pozornie zimny jak posąg, kochał ją tak jak przed rokiem i że ta miłość ukrytqa czy uśpiona, stawała się równie silna, potężna i porywająca na dźwięk jej melodyjnego głosu, jak wówczas, gdy po raz pierwszy usta ich połączyły się w długim upajającym pocałunku. Duma trzymała go z dala od niej. Małgorzata zapragnęła gorąco zdobyć na nowo to serce, które do niej należało. Nagle odczuła, że jedynym szczęściem, które życie dać jej jeszcze mogło, był uścisk tego człowieka.

– Wysłuchaj mnie, sir Percy, do końca… – rzekła słodkim głosem, drżącym z miłości -Armand był dla mnie wszystkim. Nie mieliśmy rodziców i wychowaliśmy się wzajemnie. On był moim ojcem, a ja jego mateczką. Kochaliśmy się tak bardzo! Pewnego dnia… – czy słuchasz mnie jeszcze Percy? -Margrabia de St. Cyr kazał obić mego brata przez swoich lokai. Obić Armanda, którego kochałam ponad wszystko! A czym zawinił? Oto on, plebejusz, śmiał kochać córkę arystokraty i za to schwytano go podstępnie i zbito, zbito jak psa, prawie na śmierć. Przeżyłam tortury upokorzenia; a gdy nadarzyła się sposobność, zemściłam się… ale chciałam tylko upokorzyć dumnego margrabiego. Spiskował z Austrią przeciw własnej ojczyźnie, o czym dowiedziałam się przypadkiem i powtórzyłam usłyszane wieści. Nie wiedziałam… bo jakże wiedzieć mogłam, co stanie się później… oszukano mnie, a gdy zrozumiałam, było już za późno…

– Trudno jest, madame, cofnąć się w tak daleką przestrzeń -rzekł sir Percy po chwili milczenia. – Mówiłem ci niejednokrotnie, że pamięć moja jest bardzo krótka ale o ile się nie mylę, przypominam sobie, że prosiłem cię o wyjaśnienie tych bezecnych plotek. Jeżeli ta sama pamięć mnie znów nie zawodzi, to zdaje mi się, że odmówiłaś mi wszelkiego wyjaśnienia, żądając od mej miłości upokarzającej uległości, której nie miałem żadnego zamiaru ci okazać.

– Chciałam wystawić na próbę twoją miłość, ale ona próby nie wytrzymała. Zapewniałeś mnie zawsze, że żyłeś tylko dla mnie i z miłości ku mnie.

– I aby wypróbować tę miłość, żądałaś ode mnie, bym wyrzekł się własnego honoru – odparł, tracąc coraz bardziej panowanie nad sobą. – Chciałaś, abym pochwalił bez szemrania, bez zapytania, jak niemy i najposłuszniejszy z niewolników każdy czyn mej wszechwładnej pani? Całym sercem, przepełnionym przywiązaniem, prosiłem cię o wyjaśnienie; czekałem, nie zwątpiłem w ciebie, lecz ufałem… Gdybyś była choć słówko powiedziała, przyjąłbym każde wytłumaczenie, bo pragnąłem uwierzyć. Ale pozostawiłaś mnie bez słowa wyjaśnienia, prócz suchego wyznania wstrętnego faktu. Powróciłaś dumnie do domu swego brata i pozostawiłaś mnie samego… całymi tygodniami, gdy ja sam nie wiedziałem, komu wierzyć, odkąd jedyna świętość, zawierająca moje wszystkie złudzenia, rozprysła się u moich stóp.

Nie mogła się już skarżyć, że był zimny i obojętny. Głos jego drżał ze wzruszenia, a opanowywał się nadludzkim wysiłkiem.

– Ach, duma moja, ta duma szalona! – westchnęła smutno. – Ledwie wyjechałam, już żałowałam swego postępowania. Ale gdy wróciłam, byłeś tak zmieniony! Nosiłeś na twarzy tę maskę sennej obojętności, której już nigdy nie zdjąłeś… i dopiero teraz widzę… – Stała tak blisko męża, że miękkie jej włosy muskały jego twarz. Oczy błyszczące od łez, zwrócone ku niemu, doprowadzały go do szaleństwa, melodia tego głosu rozpalała mu ogniem krew. Ale nie chciał poddać się magicznemu urokowi tej kobiety, tak gorąco niegdyś kochanej, kobiety, dla której tyle wycierpiał. Zamknął oczy, aby odsunąć czarującą wizję jej twarzyczki, śnieżnobiałej szyi i uroczej postaci, którą lekkie światło jutrzenki zaczynało otaczać różową aureolą.

– Nie, madame, to nie maska – rzekł lodowato. – Przysiągłem ci niegdyś, że moje życie należy do ciebie, a ponieważ przez szereg miesięcy było twoją igraszką, wypełniło już swoje zadanie.

W tej chwili Małgorzata zdawała sobie jasno sprawę, że ta zewnętrzna obojętność była tylko maską. Już bez goryczy przypominała sobie troski i niepokoje, przeżyte podczas ubiegłej nocy, gdyż miała wrażenie, że człowiek, który ją kochał, pomoże w dźwiganiu jej ciężaru.

– Sir Percy! – rzekła z uniesieniem. – Bóg jeden wie, jak utrudniasz mi zadanie, które wzięłam na siebie. Przed chwilą wspomniałeś o swym zmiennym usposobieniu. Jeżeli chcesz, możemy je tak nazwać. Ale pragnę pomówić z tobą, bo… jestem w wielkiej rozterce i szukałam u ciebie pociechy…

– Jestem na twoje rozkazy, madame.

– Ach, jakiś ty zimny -westchnęła – naprawdę, trudno mi uwierzyć, że przed kilkoma miesiącami jedna łza w moim oku przyprawiłaby cię o szaleństwo! A teraz przychodzę do ciebie ze złamanym sercem i…

– Proszę cię, madame -przerwał, a głos jego drżał nie mniej jak słowa Małgorzaty – w czym mogę ci służyć?

– Percy! Armand jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. List… nierozważny i porywczy, jak wszystkie jego czyny, napisany przez niego do sir Andrewa Ffoulkesa, wpadł w ręce fanatyka. Armand jest beznadziejnie skompromitowany. Jutro może go zaaresztują… a potem gilotyna, jeżeli… jeżeli… ach, to okropne! -krzyknęła z nagłą rozpaczą, gdy wszystkie wypadki tej nocy stanęły przed jej oczami. -Okropne! A ty mnie nie rozumiesz, nie możesz mnie zrozumieć… a przecież nie mam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić po ratunek, nawet po współczucie…

W oczach jej zalśniły łzy. Złamały ją wszystkie te walki i niepokoje i okropna niepewność o los Armanda. Zachwiała się i oparłszy dłoń o kamienną balustradę, wybuchnęła gorzkim płaczem.

Gdy sir Percy usłyszał imię Armanda i dowiedział się niebezpieczeństwie, które mu groziło, twarz jego lekko pobladła, a wyraz niezłomnego uporu i żelaznej woli błysnął jeszcze posępniej w jego wzroku. Nie wyrzekł ani słowa, tylko patrzył na delikatną postać żony, wstrząsaną łkaniem. Powoli twarz jego łagodniała i coś jakby łza zabłysło w jego oczach.

– A więc tak… – rzekł wreszcie z gorzką ironią – krwiożerczy pies rewolucji zwraca się przeciwko rękom, które go karmiły… Proszę cię, madame – dodał z wielką dobrocią, gdy Małgorzata nie przestawała spazmatycznie szlochać – osusz swoje łzy. Nigdy nie znosiłem widoku płaczącej kobiety.

Instynktownie, na widok jej bezradności i rozpaczy, uniesiony nieprzezwyciężonym szałem, wyciągnął do niej ręce i byłby porwał ją w swe ramiona, przytulił do siebie i bronił ode złego za cenę życia i krwi serdecznej… ale duma i tym razem zwyciężyła w walce z miłością. Pohamował się ze zdumiewającą siłą woli i zapytał zimno, choć łagodnie:

– Czy nie zechcesz zwrócić się do mnie, madame, i powiedzieć mi, w jaki sposób mogę mieć zaszczyt okazania ci pomocy?

Usiłowała opanować się, zwróciwszy ku niemu twarz oblaną łzami, wyciągnęła jeszcze raz rękę, którą ucałował z tą samą galanterią. Ale tam razem palce Małgorzaty pozostały w ręce sir Percy'ego dłużej, niż wymagał konwenans. Odczuła, że ręka męża drżała lekko i płonęła jak ogień, gdy usta były chłodniejsze od marmuru.

– Czy możesz uczynić coś dla Armanda? – zapytała z wielką słodyczą. – Masz na dworze tak wielkie wpływy i tylu przyjaciół…

– Czy nie lepiej byłoby, byś się zwróciła w tej kwestii do swego przyjaciela, tego Francuza Chauvelina? Jego wpływy, jeżeli pamięć moja mnie nie zawodzi, sięgają aż do rządu republikańskiej Francji?

– Nie mogę go o to prosić, Percy… ach, gdybym śmiała ci powiedzieć! ale on nałożył cenę na głowę mego brata… cenę która…

Byłaby dała największe skarby świata, aby mieć odwagę wyznać mu wszystko, co zrobiła tej nocy, ile wycierpiała i pod jakim przymusem działała, ale nie śmiała ulec tej pokusie, w chwili gdy zaczynała wierzyć, że Percy ją jeszcze kocha, w chwili gdy miała nadzieję zdobyć go na nowo. Nie śmiała wyznać swego czynu, wiedząc, że nie zrozumiałby, jak silna była pokusa, jak ciężka jej walka. Drzemiąca wciąż jeszcze miłość zamarłaby z pewnością snem śmierci.

Może Blakeney odgadł, co działo się w jej duszy? Cała jego postawa ujawniała pragnienie, a nawet prośbę o wyznanie, które powstrzymywała nierozsądna miłość własna. Gdy wciąż milczała, westchnął i rzekł z wyrafinowaną oschłością:

– Mój Boże, madame, jeżeli ci to sprawia tyle przykrości, nie mówmy już o tym. Proszę cię, bądź spokojna o Armanda. Daję ci słowo, że nic mu się złego nie stanie. A teraz, czy pozwolisz mi odejść, jest już bardzo późno i…

– Czy zechcesz przyjąć wyrazy mojej wdzięczności? – zapytała ze słodyczą zbliżając się do niego.

Już miał objąć ją ramionami i ucałować jej oczy, wciąż jeszcze zalane łzami, ale powstrzymał się. Już raz zwiodła go w ten sam sposób, a potem odrzuciła od siebie jak zużytą rękawiczkę. Pomyślał, że może paść ofiarą chwilowego kaprysu, a był zbyt dumny, aby narażać się na ponowne upokorzenie.

– Za wcześnie, madame – odparł spokojnie – wszak nic dotąd jeszcze nie zrobiłem. Musisz być bardzo zmęczona, panny służebne czekają na ciebie.

Usunął się na bok, aby dać jej przejście. Westchnęła głęboko, dotknięta boleśnie. Duma i piękność stanęły do walki ze sobą i duma zwyciężyła. Zresztą, może pomyliła się. Może błysk, który brała za ogień miłości w jego oczach, był tylko nieokiełznaną pychą lub nienawiścią, a nie miłością? Spojrzała na niego badawczo. Stał niewzruszony, zimny jak posąg. Najwidoczniej nie dbał już o nią. Szary świt ustępował stopniowo przed różanym blaskiem wschodzącego słońca. Ptaki zaczęły świergotać, natura budziła się, uśmiechem witając ciepły i radosny poranek październikowy. Tylko między tymi dwoma sercami leżała nieprzebyta zapora, wzniesiona przez dumę, a żadne z nich nie chciało pierwsze jej usunąć.

Z nowym westchnieniem zaczęła wstępować na stopnie tarasu. Sir Percy skłonił się przed nią nisko i ceremonialnie. Szła, opierając się o kamienną balustradę, długi tren, złotem haftowanej sukni, zmiatał po drodze, z cichym dźwięcznym szmerem, zwiędłe liście. Różowa poświata złociła jej włosy i zapalała ogniem rubiny na czole i rękach.

Doszła do wielkich szklanych drzwi, prowadzących do pokoju. Zanim przestąpiła próg, przystanęła, by jeszcze raz spojrzeć na męża, łudząc się szaloną nadzieją, że zobaczy jego ramiona wyciągnięte do uścisku i usłyszy przywołujący ją głos. Lecz on stał bez ruchu.

Jego wysmukła postać była uosobieniem nieugiętego uporu.

Do oczu Małgorzaty napłynęły znów gorące łzy. Chcąc je ukryć, odwróciła się spiesznie i wbiegła do swych apartamentów.

Gdyby jeszcze raz spojrzała w zaróżowieny jutrzenką ogród spłynęłoby na nią radosne ukojenie. Zobaczyłaby bowiem człowieka złamanego rozpaczą miłości, która zwyciężyła dumę, upór i żelazną wolę. Ujrzałaby człowieka szalenie, ślepo i namiętnie kochającego.

Gdy lekkie kroki Małgorzaty ucichły w korytarzach, sir Percy ukląkł na stopniach tarasu i w szale swej miłości ucałował ślady drobnych stóp i kamienną balustradę, na której wsparła się jej maleńka ręka.

Загрузка...