Faron, Indra i Freki dotarli do odległej doliny, gdzie, zdaniem wilka, mogła się znajdować grota, w której przebywali więźniowie. Czyli, jak się wyraził, miejsce chronienia. Miejsce chronienia czego?
Czy jednak więźniowie się w tym miejscu znajdowali i kim mogliby oni być, wilk nie wiedział.
– Jeśli ktoś tam jest – powiedział Freki – to musiałby to być ktoś bardzo umiejętnie opierający się Łowcy Niewolników.
– I prawdopodobnie również temu tak zwanemu Niezwyciężonemu – dodał Faron. – Co to za typ? Ale to daje nam pewną nadzieję, prawda? Powiedzcie mi, czy to nie jakiś dom, tam w oddali?
Znajdowali się teraz w małej, bardzo ładnej dolinie, tyle że położonej na uboczu i tak bardzo zamkniętej, że trudno ją było znaleźć. Mniej więcej pośrodku doliny połyskiwało jeziorko, ale już z daleka było widać, że woda jest mętna i martwa. Nic nie mogłoby w niej żyć.
– Gdzie? – zapytała Indra. – Chodzi ci o wyspę?
– No właśnie. To może być jakiś wielki głaz, ale może też być dach budynku.
– Chyba masz rację – potwierdził Freki. – To dach. Tylko jak się tam dostaniemy?
Wytrzeszczali oczy, by objąć wzrokiem całą niewielką dolinę. Nigdzie jednak nie dostrzegali niczego, co mogłoby przypominać czyjeś siedziby. Wszyscy mimo to nabrali pewności, że na wyspie znajduje się jakiś budynek.
– Wygląda na to, że woda jest raczej płytka – stwierdziła Indra. – W braku łodzi możemy chyba dojść do wyspy brodząc.
Faron spojrzał na skraj swego pięknego, sięgającego do kostek stroju Obcych, uszytego z materiału o naturalnej barwie. A potem popatrzył na przypominającą raczej szlam niż wodę powierzchnię jeziorka.
– Utkniemy w tym na dobre.
– A masz lepszą propozycję?
– Nie.
Wszyscy razem zeszli na brzeg.
– O rany – jęknęła Indra. – To tak, jakby brodzić w szambie.
– Na dodatek bez powodu – dodał Faron.
– Freki, może mogłabym pojechać na twoim grzbiecie? – zapytała Indra.
– O, nie! – zawołał natychmiast Faron. – Żadnych niezasłużonych przywilejów, proszę!
W grupie panowało lekko sarkastyczne poczucie humoru. To ironiczne spojrzenie na świat Indry kształtowało nastrój, któremu Faron i Freki poddawali się bez protestów. Pozwalał im bowiem zachować równowagę ducha, a momentami w ogóle przetrwać.
Kiedy wkroczyli w udające wodę obrzydlistwo, stopy natychmiast zanurzyły się w śliskiej mazi, ale wędrowcy nie zapadli się tak głęboko, jak przypuszczali. Z poruszonego szlamu unosił się odór zgnilizny.
– Mogłabym się założyć, że Oko Nocy & Co. nie męczą się bardziej niż my – jęknęła Indra.
– Zapewniam cię, że chyba jednak bardziej – rzekł Freki. – Przeklęte błocko, kompletnie oblepi moje futro! Już chyba nigdy się nie domyję!
– Ptaki! – wrzasnął Faron. – Kryć się!
– Tutaj? Żaden diabeł nie zmusi mnie, żebym tutaj próbowała się kryć – syknęła Indra. – A poza tym one i tak nas nie widzą, jesteśmy przecież niewidzialni.
– Masz rację, zapomniałem.
Obrzydliwe czarne ptaszyska nawet nie spojrzały w ich stronę, ale dla wszelkiej pewności wszyscy troje stali bez ruchu, żeby kręgi na wodzie ich nie zdradziły.
– Taką czapkę-niewidkę chętnie pożyczałabym sobie częściej – oznajmiła Indra zadowolona. – Pomyślcie, jakie to praktyczne, kiedy chce się kogoś szpiegować! Chociaż nie, nie mam zamiaru nikogo szpiegować, to wstrętne!
Początkowo rzeczywiście woda w jeziorku była płytka, kiedy jednak pokonali mniej więcej połowę drogi do wyspy, dno zaczęło się nagle gwałtownie obniżać.
– Jeśli będziemy musieli pływać w tym czymś, to ja pasuję – zapowiedział Indra. – Nie mam nawet odwagi unieść ręki, żeby zobaczyć, co się do niej przyczepiło.
– Zdaje mi się, że narzekasz, Indro – rzekł Faron rozbawiony.
– Ja? Nic podobnego, czuję się wspaniale! Będziemy musieli coś takiego zrobić jeszcze raz, chłopcy!
– Obiecuję ci, powtórzymy wszystko w drodze powrotnej – powiedział Faron.
– Już się zaczynam cieszyć – bąknęła Indra, ale ostatnie słowa zabrzmiały jak bul-bul-bul, bo ona sama zniknęła pod powierzchnią wody.
Faron w ostatniej chwili złapał ją za włosy.
– Teraz wyglądasz wspaniale – oświadczył. – Jak tam było w szambie?
Indra zanosiła się kaszlem, próbowała odnaleźć grunt pod stopami. W jej oczach widzieli przerażenie.
– Kto powiedział, że jeziorko jest martwe?
– O co ci chodzi?
– Widziałam tam jakieś stwory. Wielkie, paskudne ryby.
– Niemożliwe!
– Owszem. Były…
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo nagle powierzchnia wody została zmącona, podniósł się jeszcze większy smród odchodów i nasi wędrowcy usłyszeli straszny chlupot. Z mazi wyłonił się wielki łeb bez szyi, a za nim długie cielsko bez kończyn. Gdyby dostrzegli jakieś oko, byliby pewni, że potwór się na nich gapi. Oczu jednak chyba nie miał.
Freki odskoczył jak mógł najdalej w tył, Indra wrzeszczała, jakby kompletnie straciła panowanie nad sobą, tylko Faron zachował zimną krew.
Nauczył się od Marca, że małe, niegroźne stworzenia w Górach Czarnych stają się wielkie i złe.
Trzeba więc tylko jak najszybciej ustalić, od czego czy od kogo pochodzą te poczwary.
Myśli krążyły gorączkowo w mózgu Farona. Głowa? Czy można tu mówić o głowie?
Przez chwilę pomyślał o śmiertelnie niebezpiecznej murenie, ale to stworzenie nie było do niej podobne.
Pysk przystosowany do ssania z trzema obrzydliwymi zębami? Długi, czarny i pokryty śluzem korpus z czerwonawymi plamami, zresztą nie, nie długi, bo teraz skurczył się, zrobił krótki i gruby. Kątem oka Faron dostrzegał, że Indra i Freki zostali zaatakowani przez inne osobniki tego samego rodzaju wystawiające łby spod wody. Indra wrzeszczała, wilk warczał i oboje walczyli zaciekle.
Pijawki!
W tym samym momencie, gdy poznał odpowiedź, znalazł też magiczne formułki przeciwko paskudnym stworom. To wprawdzie domena Móriego, ale i Faron swoje wiedział. Jako Obcy posiadał specjalne zdolności, a poza tym był trenowany, by przeciwstawić się każdej możliwej formie ataku.
W jednej chwili odzyskał kontrolę nad sytuacją, a kiedy już się to stało, mógł posługiwać się tym, czego sam się nauczył i w co wyposażyła go natura, a także tym, czego dowiedział się od Dolga i Marca podczas wyprawy. Dolg przejął wiele swoich umiejętności od Móriego, poza tym sporo przekazały mu też elfy.
Freki wył ze strachu. Jedno z olbrzymich monstrów przyssało się do jego brzucha, co mogło się skończyć fatalnie. Pijawka mogła wyssać wszystką krew z wilka, i to w bardzo krótkim czasie. Indra walczyła w gęstej wodzie z dwiema nacierającymi na nią paskudami.
– Odczepcie się ode mnie, przeklęte kapuściane glizdy! – wrzeszczała, choć w porównaniu z wyciem Frekiego prawie tego nie było słychać. Faron, który stał nieco z boku, na razie uniknął ataku pijawek, ale lada moment mogły zaatakować również jego.
Gdyby tylko mogły. Oto nagle zaczęły się kurczyć, i to bardzo szybko, bo nigdy jeszcze Faron nie wypowiadał zaklęć w takim tempie. Ta, która wczepiła się w skórę Frekiego, miała szczęście, że wypiła zaledwie kilka kropel krwi, bo teraz na pewno by pękła. Kiedy stwierdziła, że jest nie większa niż ludzki palec i wisi pod brzuchem ogromnego „psa”, przerażona rozwarła paszczę.
Echo wycia Frekiego niosło się daleko, podczas gdy Indra brodziła w śluzie pełna jak najgorszych przeczuć, Faron chciał wziąć ją pod rękę i uspokoić. Ona pomyślała jednak, że to kolejny atak spod wody, i odepchnęła go z całej siły tak, że stracił równowagę. Na szczęście Freki uratował go od okropnego doświadczenia, jakim mogło być zanurzenie się w wodzie. Jeśli w ogóle tę breję można było nazywać wodą, w co cała trójka szczerze wątpiła.
Przestraszona Indra rozglądała się wokół.
– Pojawi się ich jeszcze więcej?
– Nie, poradziłem sobie z całym plemieniem.
– Że też ty wszystko potrafisz! – zawołała z podziwem.
– Tak jest – przyznał Faron sam zaskoczony. – Ja wszystko potrafię. No, a co z tobą, Freki?
Wilk odpowiedział, że bestie już się od niego odczepiły.
– Znakomicie – rzekł Faron spokojnie. – Czy zatem możemy iść dalej?
Oboje dziękowali mu za pomoc, a on przyjmował ich podziw z fałszywą skromnością.
Indra oderwała sobie jeszcze jakąś małą pijawkę z ramienia, a Faron patrzył z uznaniem, że umie zachować taką zimną krew. Kiedy jednak przypominała sobie te ogromne pasożyty, to…
– Będziemy musieli płynąć – oznajmił Freki lakonicznie.
Indra i Faron przyjęli to ze spokojem. Wydawało im się, że najgorsze mają już za sobą.
– Zobaczycie, że przyzwyczaję się do tych kąpieli w szlamie i nigdy już nie będę chciała się kąpać w czym innym – mruczała Indra. – Jestem pewna, że to znakomicie robi na cerę.
Nie wyglądała jednak na specjalnie zadowoloną, kiedy silnymi uderzeniami ramion zmagała się z gęstą mazią. Jej piękne, ciemne włosy pozlepiały się wokół twarzy, wszystko, łącznie z policzkami, pokrywał zielonkawy szlam i obrzydliwy nawóz.
– Teraz powinien cię zobaczyć Ram – wyzłośliwiał się Faron płynący obok.
– Niech mnie Bóg broni! – zawołała szczerze przerażona.
– Czuję grunt pod stopami – oznajmił Freki.
– Jesteś pewien, że to stały grunt? – zapytała Indra podejrzliwie. – Mam nadzieję, że nie stanąłeś na jakimś żywym stworzeniu? Nie chciałabym spotkać więcej potworów wyłaniających się ze szlamu.
– Nie, to chyba jednak grunt.
Wszyscy wyczuwali, że dno podnosi się łagodnie ku brzegom wyspy. Wyczerpani gramolili się na ląd.
– Kim pani jest? – zapytał Faron kompletnie do siebie niepodobną, umazaną błotem Indrę. – Chyba pani przedtem nie spotkałem?
Wybuchnęła śmiechem. Jakiekolwiek próby doprowadzenia się do porządku nie miały sensu. Indra wycierała twarz i ręce, próbowała strząsać błoto z ubrania. Pomogła też Frekiemu trochę oczyścić futro i zebrała z niego kilka pijawek. Faron spoglądał na swój zniszczony strój i wzdychał głośno.
– Nie masz się co tak nad sobą użalać – zawołała Indra bezlitośnie. – Twoja szlachetna głowa ani na chwilę nie zanurzyła się pod wodą.
– Rzeczywiście, masz rację, przesadzam. Przepraszam!
Uśmiechnęła się w odpowiedzi tak szeroko, że zęby rozbłysły bielą na tle ciemnoszarego szlamu. Zaraz jednak spoważniała.
– Czy nic was tu nie uderzyło?
– Bardzo wiele rzeczy – odparła Faron. – Ale o czym konkretnym myślisz?
– O tym, co wydaje się takie oczywiste, że nikt nie zaprzątał sobie tym głowy.
– No to powiedz! Nie stój tak i nie przechwalaj się, że wiesz wszystko lepiej!
– Nie wydaje mi się, żeby oczy pijawek były szczególnie imponujące, ale chcę wam powiedzieć, że one nas widziały!
Freki jęknął głucho, a Faron rzekł porażony:
– Tak jest, widziały nas!
– To znaczy, że ziarna przestały działać – stwierdził Freki. – Szybko to poszło.
– Owszem – przytaknęła Indra. – Siska nas przecież ostrzegała, że Tsi się nimi posługiwał, ukrył je sobie na piersi, by móc przyprowadzić do domu Kari i Armasa. O, fuj, jak my wyglądamy! To przecież straszne!
Bardzo zgnębieni ruszyli wolno w kierunku domu.
– Przypomina bunkier – stwierdziła Indra. – Bez wejścia.
– Coś się zrobiła taka optymistka! – prychnął Faron.
Obchodzili wkoło niski, przysadzisty budynek.
W końcu, kiedy go już prawie okrążyli, znaleźli bardzo dobrze ukryte drzwi.
– Czyż nie mogliśmy zacząć od tego miejsca? – złościła się Indra.
– Chyba wiesz, że zawsze zaczyna się nie od tego końca co trzeba – rzekł Faron. – To się nazywa złośliwość rzeczy martwych.
– Ach, tak? W świecie Obcych to również działa?
– Jeszcze jak! Ale my potrafimy jej przeciwdziałać!
– Och, wy wszystko potraficie! Cholerni geniusze!
– No, to teraz trzeba otworzyć drzwi – powiedział Faron nie zrażony jej złośliwością. – Powinien być tu z nami Móri!
– A kiedy nie powinien? – wtrąciła Indra. – Ale ty sobie z tym poradzisz. Otwieraj drzwi, czarowniku!
Posłał jej mordercze spojrzenie, które zdawało się mówić: „Ile można ścierpieć!”, ale jego dziwna twarz promieniała wesołością.
Faron nie powiedział, jakich magicznych sztuczek używa, ale zamek ustąpił po kilku zaledwie nieudanych próbach, których Freki i Indra starali się nie zauważać i o których postanowili natychmiast zapomnieć.
– Nie mam ja talentu Móriego – rzekł Faron samokrytycznie.
– Ale jesteś wystarczająco dobry, zapewniam cię – pocieszała go Indra.
Drzwi otworzyły się bezgłośnie i wędrowcy znaleźli się w ciemnym choć oko wykol korytarzu. Optymistka Indra zaczęła szukać po omacku jakiegoś kontaktu, ale Faron na to nie liczył, prychnął, wymamrotał coś pod nosem i cała jego postać rozbłysła jasnym światłem.
– Bardzo dobrze! – zawołała Indra z podziwem.
Korytarz był szeroki. I dość niezwykły. Faron z trudem chwytał powietrze, kiedy zobaczył, co pokrywa ściany.
– Nasze zaginione gondole! To gondola pierwszej ekspedycji. A to drugiej. Tam trzecia i piąta. A tam szósta.
– Brakuje chyba tylko tej, która się rozbiła w Dolinie Róż, i gondoli Hannagara – oznajmił Freki.
– Prawdopodobnie. Jego ekspedycja była siódma i ostatnia przed naszą. I… Tak, ci, którzy opowiadali o różach, należeli do czwartej wyprawy, zgadza się. Tak, Freki, a ty wspominałeś o jakimś miejscu przechowywania. Oni musieli mieć na myśli właśnie to. Nasze gondole.
– Trofea łowieckie – mruknęła Indra. – Niczym głowy dzikich zwierząt, które lubiący zabijanie ludzie w dawnym świecie wieszali sobie na ścianach.
Faron patrzył na nią zdumiony.
– Ludzie naprawdę chwalili się tym, że zabijają zwierzęta?
– Oczywiście! Dekorowali ściany domów spreparowanymi głowami, skórami wymierających gatunków…
– Wstrętne – powiedział Faron z obrzydzeniem. – Odpychające i tragiczne. Że też ludzie mogą być tacy bezmyślni!
– Może jednak kontynuujmy zwiedzanie – przerwał im Freki.
– Tak jest.
W miarę jak przechodzili obok kolejnych gondoli, Faron gorączkował się coraz bardziej.
– Patrzcie, co oni zrobili! Usunęli wszelkie wyposażenie elektroniczne. Zostawili tylko same skorupy! To wandale!
Korytarz się skończył jakimiś drzwiami. Weszli do dużego pokoju.
– No tak – prychnął Faron. – To tutaj trzymają całe wyposażenie. Porozrywane. Zniszczone. Przyjaciele, oni nie mają o tym wszystkim najmniejszego pojęcia!
– A oczekiwałeś, że będą mieli? – zapytała Indra. – Oni się posługują przede wszystkim czarną magią, czarami. Te małe, przeżarte złem móżdżki nie ogarniają współczesnej magii, takiej jak elektronika, komputery i inna zaawansowana technika.
– I bardzo dobrze, że tak jest. Możemy czerpać z tego korzyści. A oto jeszcze jedne drzwi, chodźmy dalej! Świetnie, że przypomniałeś sobie o tej kryjówce, Freki, to rozwiązuje nam wiele dawnych i bardzo nieprzyjemnych zagadek.
Otworzył drzwi i wydał z siebie okrzyk grozy:
– O Święte Słońce!
Indra i Freki zaciekawieni zaglądali mu przez ramię. Blask bijący od Obcego oświetlał niewielki pokój.
– O rany… – szepnęła Indra.
Żadne nie miało najmniejszych wątpliwości. Oto znaleźli zaginionych uczestników dawnych ekspedycji.