Przez setki czy może raczej przez tysiące lat Królestwo Światła wysyłało ekspedycje do Gór Czarnych. Ani jedna z nich nie wróciła do domu. Owszem, wyprawa Hannagara była bliska powodzenia, jej członkowie jednak wracali pełni złych intencji i zostali zatrzymani przed murem.
Przy odrobinie dobrej woli można by uznać za ekspedycję ową nieodpowiedzialną wycieczkę Joriego i Tsi-Tsunggi na terytorium Gór Czarnych. W każdym razie chłopcy byli jedynymi wędrowcami, którzy wrócili do domu.
Wszyscy inni po prostu zniknęli.
I znajdowali się tutaj. A przynajmniej ich część. Ilu mogło być tych pozbawionych sił, wychudłych, leżących na podłodze, którym władcy złych Gór Śmierci nie okazali najmniejszego współczucia ani miłosierdzia? Pokój był absolutnie pusty, żadnych sprzętów, tylko cztery ściany, sufit i podłoga. Żadnych okien, żadnych ław czy prycz, w ogóle nic.
Oto skutki nienawiści do życia doprowadzonej do skrajnej postaci.
Przybysze naliczyli dwanaście wynędzniałych istot.
– Czy oni żyją? – zapytała szeptem wstrząśnięta Indra.
– Jeśli się nie mylę, to tak – mruknął Faron.
Ukląkł przy najbliższej, przypominającej raczej szkielet niż istotę ludzką postaci.
– Dor, czy to ty?
Istota, która wyglądała jak więzień obozu koncentracyjnego, odwróciła głowę. Dwoje matowych oczu Obcych, ukrytych głęboko w oczodołach, spojrzało na Farona. Ów ledwo dostrzegalny ruch głową zajął nieszczęśnikowi wiele sekund.
Z gardła mężczyzny nie wydobył się żaden dźwięk, twarz jednak świadczyła o głębokim wzburzeniu.
Faron odwrócił się.
– Indra, trochę wody! Ale naprawdę odrobinę.
Natychmiast wyjęła swoją butelkę z wodą. Faron zwilżył kilkoma kroplami wargi mężczyzny.
– Freki, dziękuję ci – powiedział. – Dziękuję, że pamiętałeś o tym miejscu.
– Siska też pamiętała – dodał wilk.
– Tak, i Siska. To ona naprowadziła nas na tę myśl. Och, kochani przyjaciele, jak mogliśmy o was zapomnieć?
– Nikt nie sądził, że oni nadal żyją – westchnęła Indra.
Postać leżąca nieco dalej wydała z siebie cichutki jęk. Faron zwrócił się w tamtą stronę.
– Tinko? Tinko, mój drogi, ja myślałem, że jesteś stracony na zawsze.
Indra widziała, że ten też jest Obcym. A raczej kiedyś nim był.
Zadbała, by wszyscy nieszczęśnicy dostali trochę wody. Chętnie podzieliłaby też między nich swój prowiant, ale Faron był nieustępliwy. Jedzenie może im zaszkodzić, trzeba działać bardzo ostrożnie.
Indra czuła się niczym Florence Nightingale, kiedy pochylała się nad spragnionymi, by dać im odrobinę ukojenia. Brakowało tylko polowej latarki.
– Jest was tu niewielu – zwrócił się Faron do Tinko. – A co z resztą?
– Kilkoro ludzi… i Lemuryjczyków… przeszło na stronę zła… – wykrztusił tamten z olbrzymim wysiłkiem. – Reszta ludzi… padła… tutaj… albo w drodze tutaj. Ale… – Musiał zrobić dłuższą pauzę, żeby móc mówić dalej. – Nie wydostaniemy się stąd. W jeziorze aż się roi od… wysysających krew… potworów.
– Dostaliśmy się do was, to również wyjdziemy – zapewnił go Faron spokojnie. – Natychmiast rozpoczynamy ewakuację. Freki, obrócisz kilka razy, prawda?
– Jasne – odparł wilk, choć nie wyglądał na specjalnie zachwyconego.
– Ja mogę wziąć jednego na plecy – ofiarowała się Indra. – Żeby tylko był w stanie się mnie trzymać.
– No właśnie, to jest największy problem. Ja też wezmę jednego. A Freki z pewnością…
– Trzech – przerwał mu wilk.
– No to będzie pięcioro za jednym razem. A potem wrócimy.
– Nie, zaczekajcie – wtrąciła Indra. – To nieracjonalne, Faron. Czy nie lepiej wziąć gondolę, albo i dwie?
To genialna propozycja, Faron nie omieszkał pochwalić Indry, co ona przyjęła z wielkim zadowoleniem.
Ostrożnie, jakby byli z porcelany, wszyscy Obcy i Lemuryjczycy zostali przeniesieni na brzeg, gdzie ułożono ich w szeregu. Wyglądali makabrycznie.
Freki przyciągnął jako tako użyteczną gondolę, Faron z Indrą wspólnymi siłami przytaszczyli drugą. Złożono po sześciu w każdej. Jeńcy nie posiadali właściwie niczego. Dobrze było zabrać wszystkich za jednym razem i nie musieć wielokrotnie przedzierać się przez mazisty szlam. Nawet jedno przejście przez to jezioro przypominające szambo było wystarczająco obrzydliwe.
– So far, so good – powiedziała Indra, kiedy już wszyscy znaleźli się na drugiej stronie. – Ale co teraz? Jak zamierzasz przetransportować ich przez góry i doliny do J2?
Faron westchnął. Przyglądał się gondolom pozbawionym wszelkiego wyposażenia.
– No właśnie. Przejrzałem leżące luzem części aparatury, ale wszystko zostało nieodwracalnie zniszczone przez tych prostaków z Gór Czarnych.
– Powiedz to głośno Nardagusowi albo „najpiękniejszemu”!
– Z przyjemnością, jeśli tylko znajdę się z nimi twarzą w twarz. Freki, czy byłbyś w stanie ciągnąć gondolę? Z nimi na pokładzie.
– Po ziemi?
– Gdybyśmy my z Indrą pchali?
– Nie mam pojęcia. A poza tym, czy będzie miejsce dla wszystkich w jednej gondoli? Jest ich dwunastu. To by zabrało mnóstwo czasu.
– Nie, ja nadam podróży tempo, użyję mego sposobu.
– Ciągnąc gondolę?
– Owszem. Wolałbym nie wzywać pomocy z J2, bo to by nam ściągnęło na kark tę czerwonooką hordę. Poza tym J2 jest potrzebny tam, żeby przyjąć Marca i jego grupę. Jeśli oni wrócą – dodał cicho.
Mimo wszystko wezwał Rama i zdał mu sprawę z sytuacji. Indra słyszała, że wymienia mnóstwo imion, i pojęła, że Ram jest wstrząśnięty. Żadnej pomocy nie mógł im jednak zaofiarować. Musieli zatem zaufać Frekiemu, gondoli i własnemu, dobrze przecież zasłużonemu szczęściu.
Ram przekazał im pozdrowienia od Chora oraz informację, że J1 jest już w Królestwie Światła i że wielu wyswobodzonych niewolników zostało rozlokowanych w odpowiednich miejscach w Ciemności.
– Znakomicie – ucieszył się Faron.
– Czy mogę zamienić parę słów z Ramem? – zapytała Indra cichutko.
Faron się zgodził.
– Ram – wyszeptała tak przepełniona uczuciem, że głos wiązł jej w gardle.
– Indra, odchodziłem od zmysłów z niepokoju. Jak się czujesz?
– Słyszałeś o kimś, kto musiał się zanurzyć w szambie? Wyglądam strasznie. Poza tym wszystko idzie dobrze.
– Tęsknię za tobą jak wariat, najdroższa!
– I ja za tobą. Ale już niedługo się zobaczymy!
– Nie mogę się doczekać!
Powrót jednak nie należał do najłatwiejszych przedsięwzięć. Długi, strasznie trudny marsz po górzystym terenie z mnóstwem przeszkód, a tu w gondoli dwanaście żywych trupów. W dodatku trzeba było wyminąć blokadę J2. Jak zdołają tego dokonać, całkowicie widzialni, bez żadnej ochrony, wioząc tajnych więźniów władców gór?
– Uważaj na siebie, Indro – zakończył Ram. – Czy mogę jeszcze porozmawiać z Faronem? Zdaje mi się, że mam pewien pomysł.
Pomysł nie był nowy, chodziło o nasiona Tsi. Gdyby tak można było…
Ale na pokładzie J2 przerwała mu Siska. Nie ma więcej nasion. Udało jej się zachować jedynie trzy po to, by czwórkę idącą do źródeł sprowadzić do domu w razie, gdyby znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
Ram i Faron dyskutowali długo.
– To jedyny sposób – rzekł na koniec Faron. – Nie pokonamy drogi z gondolą, nawet gdybym przyspieszył marsz. Ale musimy próbować. Nasiona są zbyt cenne, trzeba je oszczędzać, jak długo się da, mając zwłaszcza na uwadze Oko Nocy i jego towarzyszy.
Bardzo szybko okazało się jednak, że nie da się poruszać tak, jak zamierzali. Freki męczył się niczym koń roboczy, żeby ciągnąć przeciążoną gondolę przez wzgórki, kamienie i cierniste zarośla. Chcąc zabrać wszystkich za jednym razem, przywiązali trzech uratowanych, którzy nie zmieścili się w gondoli, do grzbietu wilka, co, oczywiście, nie dodawało mu sił. Trafili zresztą na wyjątkowo trudny teren. Specjalnego tempa Obcych nie można było w tych warunkach zastosować. Jak pech, to pech, nic się na to nie poradzi.
Kiedy na dodatek zobaczyli nad horyzontem chmarę czarnych ptaków, Faron dał za wygraną.
Ponownie wezwał Rama i Tsi, który na szczęście właśnie był przytomny, musiał położyć trzy ostatnie nasiona na swojej piersi.
Wkrótce potem Faron, Indra, śmiertelnie zmęczony wilk i cała zniszczona gondola pełna na pół martwych istot dotarli do J2. Na szczęście przewidujący Ram zdążył przenieść Tsi do dużego środkowego pomieszczenia. Przednia część pojazdu i tak była zbyt ciasna dla tak licznej grupy.
Wszyscy na pokładzie J2 byli zaszokowani straszliwym wyglądem odnalezionych nieszczęśników. Ram znał wielu z nich i kiedy już uściskał Indrę, przejmując część jej niezbyt wytwornego zapachu, witał się z nimi po kolei. Miał w oczach łzy współczucia.
Członkowie załogi J2 bardzo chcieli pomagać. Siska i Tich poili niedawnych więźniów po kropelce świeżą wodą i jakimiś odżywczymi płynami, a Cień pochylał nad każdym po kolei małe święte słońce. Dolg przyniósł szafir, teraz znowu całkiem czysty, i kamień uczynił wszystko co możliwe, by wzmocnić biedaków i dać im trochę odporności. Najtrudniej było robić im zastrzyki, po prostu na wychudzonych ciałach nie znajdowano odpowiedniego miejsca, żeby wbić igłę. Tylko skóra i kości.
Wyglądało na to, że szafir odzyskał swój dawny blask. Farangil natomiast wciąż sprawiał wrażenie martwego. Już wprawdzie nie był czarny, ale jakiś szary, bez życia.
Faron pochylił się nad Tinko, który chyba miał się najlepiej z całej dwunastki.
– Powiedz nam tylko jedno: Jak zdołaliście przeżyć tak długo?
Tinko zwilżył suche wargi równie suchym językiem. Słowa więzły gdzieś w gardle.
– Oni… nie mogli… zabić – wyszeptał z największym trudem. Faron musiał bardzo natężać uwagę, żeby zrozumieć, co tamten mówi. – A Łowca Niewol…ników nie miał… żadnej władzy… nad nami. Więc rzucili nas tam… żeby się nas pozbyć. Potem już ich… nie widzieliśmy. Tylko… kiedy przychodzili nowi… więźniowie.
To straszne, pomyślał Faron. Drżące dłonie zdradzały wielkie zdenerwowanie. Nieustannie zaciskał pięści i otwierał je.
– Tak, rozumiem, że ty dawałeś sobie radę najlepiej. Zawsze byłeś niepospolicie silny, Tinko. Ale… znasz Niezwyciężonego?
Tinko skrzywił się boleśnie.
– Słyszałem… o nim. Słyszałem, że… oni nie odważyli się go wezwać, żeby sami… nie pomarli. To zrozumiałe… bo, widzisz, Niezwyciężony jest… samą śmiercią.
– Śmiercią? – jęknął Faron i wyprostował się. – A Oko Nocy z pewnością go spotka. Bo nędznicy z tych złych gór najwyraźniej odkryli, że niektórzy z nas idą do źródeł.
Przez chwilę stał bez ruchu.
– Śmierć – powtarzał półgłosem sam do siebie. – A tymczasem nie mamy już nasion Tsi. To się dobrze nie skończy. Utracimy ich! Utracimy czworo nieocenionych mieszkańców Królestwa Światła, czworo oddanych towarzyszy. Jak przeżyć coś takiego?