17

Owionął go lodowaty wiatr i Oko Nocy bardzo się przestraszył. Taka zmiana po długotrwałej łaźni parowej nie jest dobra dla zdrowia. Ale pomyślał, że skoro mieszkający na północy Finowie mogą się zanurzać w bardzo zimnej wodzie po wyjściu z sauny i nic im nie jest, to on też jakoś to przeżyje!

Oprócz zimna panowała tu jeszcze zgniła wilgoć.

Znalazł się teraz w jakiejś wąskiej dolinie, a raczej w rozległym jarze. Drogę zagradzały mu kamienne bloki, ale wyglądało na to, że musi przejść przez dolinę, bo innej drogi nie widział. Spojrzał w górę. Krawędzie jaru były wysokie i teraz zrozumiał też, skąd się wzięły te wszystkie kamienie na jego dnie.

Górskie ściany były tutaj bardzo zwietrzałe, nieustannie w dół spadały większe i mniejsze odłamki.

Między ścianami brzmiała niezwykła muzyka. Smutna, przygnębiająca, w tonacji moll. Sprawiała wrażenie rytmicznej, choć poszczególne frazy trwały bardzo długo. Cztery ponure, żałobne takty i łoskot spadającego kamienia. Ostatni, niski ton zlewał się z nim w jedno.

Nigdy się jednak nie wiedziało, kiedy kamień upadnie. A zwłaszcza gdzie oderwie się kolejny.

Cóż to za żałobna dolina, zastanawiał się Oko Nocy. I jak się przez nią przedostać?

W pierwszej chwili chciał wzywać Shamę, ducha kamieni, i prosić, by żaden głaz nie spadł mu na głowę.

To by jednak było oszustwo. Shama i tak zachowuje się bardzo uprzejmie, że wskazuje mu drogę, nie mówiąc już o tym, że go nie atakuje. O więcej Oko Nocy prosić nie mógł. Nie można nadużywać dopiero co zawartej przyjaźni.

Próbował też ustalić, czy kamienie padają według jakiegoś porządku lub schematu, szybko jednak musiał zrezygnować. Żeby nie wiem jak długo siedział i medytował, żadnego schematu się nie dopatrzy. Trzeba więc liczyć na szczęście i mieć nadzieję, że uda mu się wyjść cało z opresji.

Nagle zeszło w dół olbrzymie rumowisko, trwało to wiele minut. Jak ostrzeżenie dla śmiałka: Nie próbuj niemożliwego! Możesz to przypłacić życiem!

Jedna rzecz go zdumiewała: dno doliny było właściwie puste, między poszczególnymi głazami leżała czysta ziemia. A przecież przy tej częstotliwości spadania kolejnych kamieni dolina powinna być od dawna zasypana po brzegi.

To umocniło go w przekonaniu, które od dawna żywił. Wciąż jednak nie miał czasu, żeby się nad tym gruntowniej zastanowić. Teraz też znajdował się w śmiertelnie niebezpiecznym miejscu, trzeba znaleźć jakąś pomoc. Na własną rękę nigdy się stąd nie wydostanie.

Jak wygląda jego zapas środków pomocniczych? Przejrzał je w mroku. Uff, jakże nienawidził tej przeklętej szarówki, tego nie-światła. Bardziej niż kiedykolwiek zatęsknił za jasnością. Maść Farona przestała działać, Oko Nocy już nie świecił, wszystko wokół było znowu mroczne i nieskończenie przygnębiające. Ciężkie tony rozbrzmiewały ponad doliną. Kolejne osypisko kamieni. Oko Nocy skrzywił się bez szacunku. Miał dość tej całej wędrówki, był strasznie zmęczony, znowu zrobił się głodny, ubranie przemoczone do suchej nitki, a tu jeszcze ten lodowaty wicher przenikający do szpiku kości. Najgorsza jednak była samotność. Lęk, że już nigdy nie wydostanie się z tego piekła.

No, ale wracajmy do rzeczywistości. Co z zapasem środków pomocniczych?

Kiepsko. Co jeszcze zostało? Ostatni kawałek sznura elfów. Tutaj kompletnie nieprzydatny. Jeszcze jakiś przedmiot. I…

Dar Dolga…

Dar Dolga?

Maleńki flecik. Dolg dostał go od elfów. „Zagraj na nim, Oko Nocy, a uzyskasz zdolność poruszania się sposobem elfów. Musisz jednak mieć konia, inaczej nic z tego”.

Ze smutkiem odłożył flet na miejsce. Koń? Tutaj… Żeby nie wiem jaki wspaniały był ów dar, to nie zda się na nic wobec takiej przeszkody.

A to byłoby znakomite wyjście, pokonać jar sposobem elfów.

Piekły go stopy. Mimo ostrożności poparzył je sobie na gorących kamieniach, wszystko trwało zbyt długo, by mógł tego uniknąć. Ze zmęczenia kręciło mu się w głowie, wiedział, że powinien się przespać, ale nie miał na to czasu, chciał jak najszybciej skończyć. Kto miałby ochotę siedzieć bez potrzeby w takim koszmarnym jarze?

Zauważył coś kącikiem oka. Coś, czego jeszcze przed chwilą tu nie było.

Oko Nocy odwrócił się i aż podskoczył z wrażenia.

Za nim stał ogromny niedźwiedź i przyglądał mu się uważnie.

Och, nie, dość już drapieżników, więcej nie zniosę, a nie chcę zabijać…

Nagle zastanowił się. Niedźwiedź? Moje zwierzę opiekuńcze?

– Czy to ty? – zapytał niepewnie. – Moje zwierzę opiekuńcze?

Niedźwiedź ani drgnął. Nie wyglądał agresywnie. Ale przyjaźnie też nie.

Głazy dudniły w dolinie. Niezwykła muzyka wiatru zawodzącego pośród skał, nieustanna, żałobna pieśń.

Oko Nocy podszedł do niedźwiedzia i pogłaskał go ostrożnie po głowie. Szorstkie, jasnobrązowe futro, ciemniejsze na grzbiecie. Delikatnie przesunął ręką po pysku zwierzęcia, tuż przy chrapach, tak jak się pieści szczeniaki, bo właśnie tych miejsc matka dotyka językiem, więc sprawia im to przyjemność i daje poczucie bezpieczeństwa.

Może niedźwiedzice tak nie postępują wobec swoich małych? Skoro jednak niedźwiedź najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu, Oko Nocy kontynuował pieszczotę, przemawiając przy tym:

– Ja wiem, że już przedtem towarzyszyłeś mi w niebezpiecznych wędrówkach. Dziękuję ci za wsparcie, jakie mi okazywałeś. Czy zechciałbyś teraz zostać moim wierzchowcem?

Niedźwiedź zwrócił ku chłopcu swój ciężki łeb i spojrzał mu w oczy. Gęsta grzywa poruszyła się. Zwierzę nie jest młode, zauważył Oko Nocy. Niedźwiedź przesyłał mu swoje myśli.

Oko Nocy, który miał przy sobie cudowny aparacik Madragów, zapytał zdumiony:

– Jeśli w zamian za to dam ci wody? Ależ oczywiście, mój najlepszy przyjacielu, no wiesz, to naprawdę drobiazg!

Chciał wyjąć butelkę, ale niedźwiedź potrząsnął łbem tak gwałtownie, że kurz uniósł się nad doliną.

– Ach, tej wody! – domyślił się Indianin. – Naturalnie, dostaniesz. Jeśli tylko uda mi się ją zdobyć! W takim razie do dzieła! Jesteś gotów?

Wdrapał się grzbiet ogromnego zwierzęcia, usiadł na nim okrakiem, nie bez zdenerwowania, trzeba przyznać, po czym zagrał na flecie.

Oko Nocy nigdy przedtem nie poruszał się sposobem elfów. Ale towarzyszył Faronowi, kiedy ten stosował tempo Obcych, i, jak się okazuje, było prawie tak samo, tylko dużo szybciej.

Widział, jak ziemia umyka im spod stóp w szalonym pędzie, muzykę słyszał teraz jako jeden przeciągły dźwięk, mknęli przez dolinę niczym rakieta. Kamienie nadal leciały w dół, ale w nic nie trafiały, nie spadały, Oko Nocy widział je zawieszone w powietrzu jak szaroczarne znaki. Niedźwiedź zręcznie omijał te, które już leżały na ziemi, albo je po prostu przeskakiwał. Nie trwało długo i opuścili dolinę.

Zwierzę opiekuńcze zatrzymało się, Oko Nocy zeskoczył na ziemię. Gorąco podziękował za wspólną drogę i zapewnił, że spełni obietnicę najlepiej jak potrafi. Ale jego towarzysz miał coś jeszcze do powiedzenia:

– Dojdziesz niebawem do rzeki, ale to nie będzie przeszkoda, zbyt łatwa jest do pokonania, po prostu musisz ją przepłynąć. Umiesz pływać, prawda?

– Oczywiście!

– Powinieneś się przez nią przedostać, żeby dojść do kolejnej trudnej przeprawy.

Oko Nocy musiał z całych sił stłumić w sobie pragnienie, by zawołać: Zostań ze mną, dopóki nie pokonam tych wszystkich diabelskich przeszkód! Uśmiechnął się tylko blado i skinął głową.

Potem niedźwiedź po prostu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.


– Uff! – odetchnął Shama siedzący obok Marca. – Nawet nie zdążyłem zapalić przed nim światełka.

– Tak, ale należało mu się takie przyspieszenie po długich godzinach, jakie spędził nad tym potwornym wrzątkiem – uśmiechnął się Marco.

– Jasne, jasne, ależ on jest sprytny! Po prostu fenomenalny!

To ze strony Shamy wielka pochwała.

– Ale zdołał przejść? Dotarł do właściwego punktu?

– Tak jest – odparł Shama nieoczekiwanie sucho. – Teraz znajduje się we właściwym punkcie. Jak sobie z tym poradzi… Idę go wspierać. Mam nadzieję, że tym razem zdążę mu zapalić światełko. Byłoby okropne, gdyby teraz zabłądził i gdzieś nam się zgubił.

Marco zadrżał na myśl o czymś takim.

Shama poszedł.

Grota wydała się nagle pusta i nieprzytulna. Oczekiwanie przeciągało się w nieskończoność. Shiry i Mara nie dręczyło zmęczenie, są przecież duchami i nie potrzebują snu. Marco również obywał się bez snu bardzo długo, ale teraz „bardzo długo” dobiegało końca.

Umościł się wygodnie i myśląc z troską o tym, jak też Oko Nocy, będący tylko zwyczajnym człowiekiem, radzi sobie bez wypoczynku, zasnął.

Nie zauważył, że do groty weszły jakieś milczące istoty.

Przyglądały się nieziemsko urodziwemu mężczyźnie o leciutko połyskliwej skórze…

Potem popatrzyły po sobie i skinęły bez słowa.

Загрузка...