Utrzymanie się na powierzchni wody nie zawsze jest takie łatwe. Pojemniki ciążyły mu nieznośnie, ale przyciskał je rozpaczliwie do siebie. Nie mógł pozwolić na to, by utonęły i zostały tutaj, skoro już zdobył cudowną wodę. Za to ze swoimi rzeczami i wyposażeniem dawno stracił kontakt.
Nie, temu z pewnością nie podołam, myślał, zachłystując się raz po raz. Jeśli całą drogę powrotną mam przebyć w ten sposób, to w końcu utonę jak kamień.
Za nic jednak nie chciał się poddać. Wykonał przecież swoje nieludzko trudne zadanie i dotarł do źródła. Bardzo był z tego dumny. Czy więc wszystko miałoby pójść na marne tylko dlatego, że nie jest w stanie utrzymać nosa nad powierzchnią rzeki?
Najzupełniej na to nieprzygotowany znalazł się na świeżym powietrzu. Znowu w tej szaroburej ciemności, której tak serdecznie nienawidził.
Gdzie ja jestem? zdążył pomyśleć, zanim rzeka dość brutalnie wyrzuciła go na brzeg. Leżał tam i długo dyszał, w końcu był w stanie przynajmniej podnieść się na rękach. I wtedy zobaczył, że wyposażenie posuwa się w ślad za nim, a rzeka wypluwa z siebie wszystko po kolei, chlup, chlup, chlup! Dziękuję, dziękuję, żeby tylko woda w rzece nie była taka lodowata!
Powtórzył znowu to samo pytanie: gdzie jestem?
Tam… Czyż to nie jest grota, do której weszli obaj z Markiem i w której Marco miał na niego czekać? W takim razie ta nieznośnie zimna rzeka musi być tą samą, przez którą się z Markiem tak mozolnie przeprawiali, tak, jest też nad nią naturalne sklepienie. Nic dziwnego, że marznie, woda w rzece jest naprawdę nieprzyjemna.
Ale jak się tu dostał w tak krótkim czasie? Widocznie duchy mówiły prawdę, że idąc do źródła krążył, w swojej dręczącej podróży zataczał łuki i chodził w kółko po terenie bardziej ograniczonym, niż przypuszczał.
Dygocząc z zimna, naciągał na siebie skórzane indiańskie spodnie w frędzlami, co nie było prostą sprawą. On sam był mokry, spodnie były mokre, a w dodatku się skurczyły. Chciał jednak wyglądać jako tako przyzwoicie, kiedy spotka przyjaciela.
Jak to dobrze, że problem Berengaria – Mały Ptaszek został rozwiązany. W tym żałosnym stanie, w jakim się teraz znajdował, to prawdziwa pociecha.
Marco witał go zaskoczony i uradowany, próbował trochę go ogrzać, dał mu suche ubranie i masował plecy. Oko Nocy dostał też odrobinę jedzenia i uznał, że to najlepsze, co go dzisiaj spotkało. Akurat w tej chwili nie miał większych wymagań, był absolutnie wykończony, pragnął tylko położyć się byle gdzie i spać.
Marco oglądał pojemniki z wodą i nagle wykrzyknął:
– A ta piękna butelka skąd się wzięła?
Oko Nocy musiał opowiedzieć. O duchach i o tym, że butelka przeznaczona jest właśnie dla Marca. Książę słuchał z największą powagą.
– Niemal się czegoś podobnego spodziewałem. Faron i Dolg coś wspominali… Żadnych dyrektyw?
– Wiem tyle samo co ty. One…
Nie zdążył dokończyć zdania, bo w wejściu ukazały się duchy. Twarze miały uroczyste, niemal surowe.
– Pozdrawiamy cię, książę Czarnych Sal – rzekł Ogień swoim trzeszczącym głosem.
Marco odwzajemnił pozdrowienie z wielkim szacunkiem.
– Rozumiem, że zostałem wyznaczony. Podporządkowuję się. Ale czy moi przyjaciele mogliby najpierw stąd wyjść?
– Naturalnie. Czy młody Oko Nocy przedłożył już naszą prośbę?
– Przedłożył. I jestem więcej niż pewien, że zostanie rozpatrzona pozytywnie.
– Dziękujemy. To życie w niewoli u władców zła nam nie odpowiada. Nasze miejsce jest w Królestwie Światła.
– W rzeczy samej – potwierdził Marco, dobierając słowa. – W takim razie jestem gotów. Sądziłem! tylko, że nikt…
– To jest bardziej proste, niż myślisz – powiedziała Ziemia. – Oko Nocy, dzielny chłopcze, biegnij teraz do swoich przyjaciół, Shiry i Mara. A potem wszyscy uciekajcie stąd tak szybko, jak tylko was nogi poniosą albo jeszcze szybciej.
Oko Nocy, który zrozumiał, na co się zanosi, zawołał:
– Marco, nie!
– Wszystko będzie dobrze – uspokajał go przyjaciel. – A teraz spiesz się!
Indianin wahał się przez chwilę, potem uściskał Marca pospiesznie, łzy dławiły go w gardle. Pożegnał duchy uprzejmie, po indiańsku. Wiedział, że jasna woda musi dotrzeć na pokład J2.
Zabrał wszystkie cztery pojemniki i wkroczył do rzeki, by spieszyć do oczekujących go przyjaciół.
Zobaczyli go z daleka, widzieli, jak wspina się po zboczu, zgięty pod ciężkimi bukłakami. Nie był w stanie dojść do skały, upadł na stoku. Wyczerpał siły do ostatka. Shira i Mar przybiegli natychmiast, uwolnili go od ciężaru, ulokowali bezpiecznie pod skałą, nakarmili i napoili.
Z oczu Oka Nocy płynęły łzy, ale on się tego nie wstydził.
– Wypełniłem moją część zadania, ale nasze próby na tym się nie kończą – wykrztusił. – Utraciliśmy Marca.
Opowiedział dokładnie, na co się zanosi.
– Będę z Markiem – postanowił Mar bez wahania.
– Nie, duchy ci na to nie pozwolą – zaprotestował Oko Nocy. – A poza tym Shira i ja potrzebujemy pomocy, żeby dostarczyć wodę na miejsce. One nas błagały, żeby opuścić tę okolicę jak najprędzej.
– Ale czy zdołamy stąd wyjść? – spytała Shira zaniepokojona. – Istnieje przecież tylko jedna droga, przez Górę Zła. I czyż tego terytorium nie otacza niewidzialny mur? Przez niego też się chyba nie przedrzemy.
Oko Nocy zaczynał się niecierpliwić.
– Duchy mi powiedziały, co mamy robić. Spieszcie się, póki jeszcze czas! A poza tym w każdej chwili mogą nadlecieć ptaszyska!
Mar wciąż niechętnie zbierał się do drogi. Nie chciał zostawiać Marca samego.
– Czas nagli, Mar – błagała Shira. – My sami nie udźwigniemy worków z wodą. Nie zdążymy uciec!
I właśnie w tej chwili Oko Nocy zobaczył coś dziwnego. Tuż przy nim stało jego zwierzę opiekuńcze.
– Jesteś, mój.przyjacielu – ucieszył się. – Zastanawiałem się właśnie, gdzie cię szukać i jak zdołam spełnić obietnicę.
Shira i Mar nikogo nie widzieli.
– Z kim ty rozmawiasz, Oko Nocy?
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Zobaczyli jednak, że otwiera jeden pojemnik i nabiera garść wody. Niesłychanie ostrożnie poruszał ręką, bacząc, by ani jedna kropla drogocennego płynu niej spadła na ziemię.
Wyglądało to tak, jakby woda została przez coś wessana. Przed oczyma Shiry i Mara ukazał się ogromny niedźwiedź.
– Moje zwierzę opiekuńcze – przedstawił Oko Nocy.
– Dziękuję, że uczyniłeś mnie żywym – powiedział niedźwiedź, to znaczy w milczeniu przesłał mu swoje myśli.
– A oto i Shama – oznajmiła Shira dość zaskoczona tą nieoczekiwaną aktywnością po trzech dobach beznadziejnego oczekiwania.
Potężny duch śmierci przyglądał im się spod przymkniętych powiek.
– Chyba nie zapomnieliście o danej mi obietnicy?
– Nie, oczywiście, pojedziesz z nami do Królestwa Światła. Oko Nocy, domyślam się, że twój przyjaciel, niedźwiedź, też chciałby nam towarzyszyć.
Niedźwiedź skinął potężnym łbem i znowu zaczął do nich „przemawiać”, czyli przesyłać im myśli.
– Czas nagli! Wskakujcie na mój grzbiet, wszyscy troje!
– A Shama?
– Będę przy niewidzialnym murze przed wami. Poczekam tam na was.
– Znakomicie – stwierdził niedźwiedź. – Bardzo chętnie grzmotnę głową w coś niewidzialnego.
Roześmiali się. Żart w pełnej powagi chwili bardzo pomaga.
– Och, nie! Ptaszyska lecą! – zawołała Shira. – Nie zdążymy uciec!
– Zdążymy – zapewniał niedźwiedź, kiedy wdrapywali się na jego grzbiet. – Myślę, że masz jeszcze swój mały flecik, Oko Nocy?
– Mam, ale nie wolno mi go używać dwa razy.
– Teraz jesteś już poza źródłem – przypomniał niedźwiedź.
Oko Nocy pomyślał chwilę i uznał, że zwierzę ma rację. Trudna wędrówka się skończyła, cel został osiągnięty i teraz chodzi o to, żeby się jak najprędzej stąd wydostać.
Mar wciąż miał wątpliwości, chciał towarzyszyć Marcowi, Shira jednak powtarzała, że duchy na to nie pozwoliły i że to stwarzałoby tylko dodatkowe problemy dla wszystkich zainteresowanych. Może z wyjątkiem Marca, upierał się Mar. W końcu Shama zmusił go do zmiany stanowiska. Skoro jego, Shamy, szanowni koledzy wyznaczyli Marca, a nie Mara, to widocznie mieli w tym jakiś cel.
Oko Nocy upewnił się, czy wszyscy dobrze trzymają się niedźwiedziego futra, po czym zadął w flet.
Shama doznał szoku. Musiał się bardzo starać, żeby ich wyprzedzić.
Ale wygrał mimo wszystko. Triumfujący czekał na nich przed niewidzialnym murem.
W końcu nic dziwnego, poruszał się przecież z szybkością myśli, a w porównaniu z tym nawet sposób elfów był za mało skuteczny.
Oko Nocy poszedł za radą duchów i umoczył palce w jasnej wodzie. Pod ich dotknięciem mur się poruszył. Indianin wyczuwał, że powstaje duży otwór, przez który przeszli bez kłopotu.
Przedtem Oko Nocy zdjął swoją białą, teraz mocno przyszarzałą koszulę i powiesił ją na karłowatym drzewie tak, by duchy i Marco widzieli, gdzie jest wyjście z zamkniętego terytorium.
– Jesteś optymistą, jak widzę – rzekł Shama cierpko.
– Tak trzeba – odparł Oko Nocy z powagą. – Nie byłbym w stanie znieść myśli, że już nigdy nie zobaczymy Marca.
Shira obejrzała się gwałtownie.
– Ptaki – wykrztusiła. – Pędzą prosto do Góry Zła. Szybciej, nasz fantastyczny niedźwiedziu, szybciej, wybawicielu!
– Za to my bardzo zyskujemy na czasie – powiedział Mar. – Dzięki temu, że nie musimy pokonywać tej potwornej drogi poprzez Górę Zła.
Przesuwali się nad ziemią z szumem. Nikt nic nie mówił, musieli trzymać się mocno swego wierzchowca. Grzbiet niedźwiedzia to jednak nie jest najwygodniejsze siodło.
Ptaki krzyczały do kobiety w Górze Zła, jedynej znającej się na czarach istoty, która mogła je zrozumieć i przetłumaczyć ich komunikaty innym.
– Oni uciekają, uciekają – krzyczały. – Uciekają na jakimś olbrzymim kosmatym zwierzęciu. I Niezwyciężony też jest z nimi!
– Pewnie ich przepędza – rzekł Nardagus domyślnie, blady ze strachu.
– Nie, Niezwyciężony biegnie przed nimi. A jakie rozwijają niewiarygodne tempo! Ptaki mówią, że nie mogą za nimi nadążyć.
– Nie wydostaną się z naszego terytorium.
– Już są poza jego granicami. Pędzą do swojego żelaznego pojazdu.
Nardagus spoglądał na swoich władców. Bardzo nie lubił, kiedy ich twarze miały taki wyraz.
– Nie ma żadnego niebezpieczeństwa – próbował ich przekonywać. – Intruzi nie zdołali dotrzeć do źródła, to oczywiste.
Najwyższy władca syknął gniewnie:
– Mobilizacja! Niezależnie od tego, co zdołali zrobić!
Nardagus nie ustępował:
– Słyszycie przecież, że jest ich tylko troje. Czwarty widocznie starał się dostać do źródła i mu się nie udało. Więc troje pozostałych zmyka co tchu. Ciekawe tylko, jak przeszli przez mur?
Inny władca wtrącił:
– Powinno się powiadomić To we Własnej Osobie.
– Nie, nie – protestowali chórem jego koledzy z Nardagusem włącznie. – Sami damy sobie z tym radę.
Wszyscy bowiem śmiertelnie się bali reakcji „najpiękniejszego”.
Ktoś próbował ostudzić nastrój, to ta spragniona życia kobieta.
– Skoro tak – zaczęła przewlekle. – Skoro nawet zdobyli tę potworną wodę, to jest to ich problem, nie nasz. Nas to nic nie powinno obchodzić.
Zebrani w sali trochę się uspokoili. Niektórzy uważali wprawdzie, że to lekkomyślne podejście do sprawy, ale nie chcieli już tego roztrząsać
Najważniejszy oświadczył:
– Idziemy! Nie będziemy informować naszej niedostępnej wysokości. Ale mobilizację przeprowadzimy!