21

Utrzymanie się na powierzchni wody nie zawsze jest takie łatwe. Pojemniki ciążyły mu nieznośnie, ale przyciskał je rozpaczliwie do siebie. Nie mógł pozwolić na to, by utonęły i zostały tutaj, skoro już zdobył cudowną wodę. Za to ze swoimi rzeczami i wyposażeniem dawno stracił kontakt.

Nie, temu z pewnością nie podołam, myślał, zachłystując się raz po raz. Jeśli całą drogę powrotną mam przebyć w ten sposób, to w końcu utonę jak kamień.

Za nic jednak nie chciał się poddać. Wykonał przecież swoje nieludzko trudne zadanie i dotarł do źródła. Bardzo był z tego dumny. Czy więc wszystko miałoby pójść na marne tylko dlatego, że nie jest w stanie utrzymać nosa nad powierzchnią rzeki?

Najzupełniej na to nieprzygotowany znalazł się na świeżym powietrzu. Znowu w tej szaroburej ciemności, której tak serdecznie nienawidził.

Gdzie ja jestem? zdążył pomyśleć, zanim rzeka dość brutalnie wyrzuciła go na brzeg. Leżał tam i długo dyszał, w końcu był w stanie przynajmniej podnieść się na rękach. I wtedy zobaczył, że wyposażenie posuwa się w ślad za nim, a rzeka wypluwa z siebie wszystko po kolei, chlup, chlup, chlup! Dziękuję, dziękuję, żeby tylko woda w rzece nie była taka lodowata!

Powtórzył znowu to samo pytanie: gdzie jestem?

Tam… Czyż to nie jest grota, do której weszli obaj z Markiem i w której Marco miał na niego czekać? W takim razie ta nieznośnie zimna rzeka musi być tą samą, przez którą się z Markiem tak mozolnie przeprawiali, tak, jest też nad nią naturalne sklepienie. Nic dziwnego, że marznie, woda w rzece jest naprawdę nieprzyjemna.

Ale jak się tu dostał w tak krótkim czasie? Widocznie duchy mówiły prawdę, że idąc do źródła krążył, w swojej dręczącej podróży zataczał łuki i chodził w kółko po terenie bardziej ograniczonym, niż przypuszczał.

Dygocząc z zimna, naciągał na siebie skórzane indiańskie spodnie w frędzlami, co nie było prostą sprawą. On sam był mokry, spodnie były mokre, a w dodatku się skurczyły. Chciał jednak wyglądać jako tako przyzwoicie, kiedy spotka przyjaciela.

Jak to dobrze, że problem Berengaria – Mały Ptaszek został rozwiązany. W tym żałosnym stanie, w jakim się teraz znajdował, to prawdziwa pociecha.

Marco witał go zaskoczony i uradowany, próbował trochę go ogrzać, dał mu suche ubranie i masował plecy. Oko Nocy dostał też odrobinę jedzenia i uznał, że to najlepsze, co go dzisiaj spotkało. Akurat w tej chwili nie miał większych wymagań, był absolutnie wykończony, pragnął tylko położyć się byle gdzie i spać.

Marco oglądał pojemniki z wodą i nagle wykrzyknął:

– A ta piękna butelka skąd się wzięła?

Oko Nocy musiał opowiedzieć. O duchach i o tym, że butelka przeznaczona jest właśnie dla Marca. Książę słuchał z największą powagą.

– Niemal się czegoś podobnego spodziewałem. Faron i Dolg coś wspominali… Żadnych dyrektyw?

– Wiem tyle samo co ty. One…

Nie zdążył dokończyć zdania, bo w wejściu ukazały się duchy. Twarze miały uroczyste, niemal surowe.

– Pozdrawiamy cię, książę Czarnych Sal – rzekł Ogień swoim trzeszczącym głosem.

Marco odwzajemnił pozdrowienie z wielkim szacunkiem.

– Rozumiem, że zostałem wyznaczony. Podporządkowuję się. Ale czy moi przyjaciele mogliby najpierw stąd wyjść?

– Naturalnie. Czy młody Oko Nocy przedłożył już naszą prośbę?

– Przedłożył. I jestem więcej niż pewien, że zostanie rozpatrzona pozytywnie.

– Dziękujemy. To życie w niewoli u władców zła nam nie odpowiada. Nasze miejsce jest w Królestwie Światła.

– W rzeczy samej – potwierdził Marco, dobierając słowa. – W takim razie jestem gotów. Sądziłem! tylko, że nikt…

– To jest bardziej proste, niż myślisz – powiedziała Ziemia. – Oko Nocy, dzielny chłopcze, biegnij teraz do swoich przyjaciół, Shiry i Mara. A potem wszyscy uciekajcie stąd tak szybko, jak tylko was nogi poniosą albo jeszcze szybciej.

Oko Nocy, który zrozumiał, na co się zanosi, zawołał:

– Marco, nie!

– Wszystko będzie dobrze – uspokajał go przyjaciel. – A teraz spiesz się!

Indianin wahał się przez chwilę, potem uściskał Marca pospiesznie, łzy dławiły go w gardle. Pożegnał duchy uprzejmie, po indiańsku. Wiedział, że jasna woda musi dotrzeć na pokład J2.

Zabrał wszystkie cztery pojemniki i wkroczył do rzeki, by spieszyć do oczekujących go przyjaciół.

Zobaczyli go z daleka, widzieli, jak wspina się po zboczu, zgięty pod ciężkimi bukłakami. Nie był w stanie dojść do skały, upadł na stoku. Wyczerpał siły do ostatka. Shira i Mar przybiegli natychmiast, uwolnili go od ciężaru, ulokowali bezpiecznie pod skałą, nakarmili i napoili.

Z oczu Oka Nocy płynęły łzy, ale on się tego nie wstydził.

– Wypełniłem moją część zadania, ale nasze próby na tym się nie kończą – wykrztusił. – Utraciliśmy Marca.

Opowiedział dokładnie, na co się zanosi.

– Będę z Markiem – postanowił Mar bez wahania.

– Nie, duchy ci na to nie pozwolą – zaprotestował Oko Nocy. – A poza tym Shira i ja potrzebujemy pomocy, żeby dostarczyć wodę na miejsce. One nas błagały, żeby opuścić tę okolicę jak najprędzej.

– Ale czy zdołamy stąd wyjść? – spytała Shira zaniepokojona. – Istnieje przecież tylko jedna droga, przez Górę Zła. I czyż tego terytorium nie otacza niewidzialny mur? Przez niego też się chyba nie przedrzemy.

Oko Nocy zaczynał się niecierpliwić.

– Duchy mi powiedziały, co mamy robić. Spieszcie się, póki jeszcze czas! A poza tym w każdej chwili mogą nadlecieć ptaszyska!

Mar wciąż niechętnie zbierał się do drogi. Nie chciał zostawiać Marca samego.

– Czas nagli, Mar – błagała Shira. – My sami nie udźwigniemy worków z wodą. Nie zdążymy uciec!

I właśnie w tej chwili Oko Nocy zobaczył coś dziwnego. Tuż przy nim stało jego zwierzę opiekuńcze.

– Jesteś, mój.przyjacielu – ucieszył się. – Zastanawiałem się właśnie, gdzie cię szukać i jak zdołam spełnić obietnicę.

Shira i Mar nikogo nie widzieli.

– Z kim ty rozmawiasz, Oko Nocy?

Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Zobaczyli jednak, że otwiera jeden pojemnik i nabiera garść wody. Niesłychanie ostrożnie poruszał ręką, bacząc, by ani jedna kropla drogocennego płynu niej spadła na ziemię.

Wyglądało to tak, jakby woda została przez coś wessana. Przed oczyma Shiry i Mara ukazał się ogromny niedźwiedź.

– Moje zwierzę opiekuńcze – przedstawił Oko Nocy.

– Dziękuję, że uczyniłeś mnie żywym – powiedział niedźwiedź, to znaczy w milczeniu przesłał mu swoje myśli.

– A oto i Shama – oznajmiła Shira dość zaskoczona tą nieoczekiwaną aktywnością po trzech dobach beznadziejnego oczekiwania.

Potężny duch śmierci przyglądał im się spod przymkniętych powiek.

– Chyba nie zapomnieliście o danej mi obietnicy?

– Nie, oczywiście, pojedziesz z nami do Królestwa Światła. Oko Nocy, domyślam się, że twój przyjaciel, niedźwiedź, też chciałby nam towarzyszyć.

Niedźwiedź skinął potężnym łbem i znowu zaczął do nich „przemawiać”, czyli przesyłać im myśli.

– Czas nagli! Wskakujcie na mój grzbiet, wszyscy troje!

– A Shama?

– Będę przy niewidzialnym murze przed wami. Poczekam tam na was.

– Znakomicie – stwierdził niedźwiedź. – Bardzo chętnie grzmotnę głową w coś niewidzialnego.

Roześmiali się. Żart w pełnej powagi chwili bardzo pomaga.

– Och, nie! Ptaszyska lecą! – zawołała Shira. – Nie zdążymy uciec!

– Zdążymy – zapewniał niedźwiedź, kiedy wdrapywali się na jego grzbiet. – Myślę, że masz jeszcze swój mały flecik, Oko Nocy?

– Mam, ale nie wolno mi go używać dwa razy.

– Teraz jesteś już poza źródłem – przypomniał niedźwiedź.

Oko Nocy pomyślał chwilę i uznał, że zwierzę ma rację. Trudna wędrówka się skończyła, cel został osiągnięty i teraz chodzi o to, żeby się jak najprędzej stąd wydostać.

Mar wciąż miał wątpliwości, chciał towarzyszyć Marcowi, Shira jednak powtarzała, że duchy na to nie pozwoliły i że to stwarzałoby tylko dodatkowe problemy dla wszystkich zainteresowanych. Może z wyjątkiem Marca, upierał się Mar. W końcu Shama zmusił go do zmiany stanowiska. Skoro jego, Shamy, szanowni koledzy wyznaczyli Marca, a nie Mara, to widocznie mieli w tym jakiś cel.

Oko Nocy upewnił się, czy wszyscy dobrze trzymają się niedźwiedziego futra, po czym zadął w flet.

Shama doznał szoku. Musiał się bardzo starać, żeby ich wyprzedzić.

Ale wygrał mimo wszystko. Triumfujący czekał na nich przed niewidzialnym murem.

W końcu nic dziwnego, poruszał się przecież z szybkością myśli, a w porównaniu z tym nawet sposób elfów był za mało skuteczny.

Oko Nocy poszedł za radą duchów i umoczył palce w jasnej wodzie. Pod ich dotknięciem mur się poruszył. Indianin wyczuwał, że powstaje duży otwór, przez który przeszli bez kłopotu.

Przedtem Oko Nocy zdjął swoją białą, teraz mocno przyszarzałą koszulę i powiesił ją na karłowatym drzewie tak, by duchy i Marco widzieli, gdzie jest wyjście z zamkniętego terytorium.

– Jesteś optymistą, jak widzę – rzekł Shama cierpko.

– Tak trzeba – odparł Oko Nocy z powagą. – Nie byłbym w stanie znieść myśli, że już nigdy nie zobaczymy Marca.

Shira obejrzała się gwałtownie.

– Ptaki – wykrztusiła. – Pędzą prosto do Góry Zła. Szybciej, nasz fantastyczny niedźwiedziu, szybciej, wybawicielu!

– Za to my bardzo zyskujemy na czasie – powiedział Mar. – Dzięki temu, że nie musimy pokonywać tej potwornej drogi poprzez Górę Zła.

Przesuwali się nad ziemią z szumem. Nikt nic nie mówił, musieli trzymać się mocno swego wierzchowca. Grzbiet niedźwiedzia to jednak nie jest najwygodniejsze siodło.


Ptaki krzyczały do kobiety w Górze Zła, jedynej znającej się na czarach istoty, która mogła je zrozumieć i przetłumaczyć ich komunikaty innym.

– Oni uciekają, uciekają – krzyczały. – Uciekają na jakimś olbrzymim kosmatym zwierzęciu. I Niezwyciężony też jest z nimi!

– Pewnie ich przepędza – rzekł Nardagus domyślnie, blady ze strachu.

– Nie, Niezwyciężony biegnie przed nimi. A jakie rozwijają niewiarygodne tempo! Ptaki mówią, że nie mogą za nimi nadążyć.

– Nie wydostaną się z naszego terytorium.

– Już są poza jego granicami. Pędzą do swojego żelaznego pojazdu.

Nardagus spoglądał na swoich władców. Bardzo nie lubił, kiedy ich twarze miały taki wyraz.

– Nie ma żadnego niebezpieczeństwa – próbował ich przekonywać. – Intruzi nie zdołali dotrzeć do źródła, to oczywiste.

Najwyższy władca syknął gniewnie:

– Mobilizacja! Niezależnie od tego, co zdołali zrobić!

Nardagus nie ustępował:

– Słyszycie przecież, że jest ich tylko troje. Czwarty widocznie starał się dostać do źródła i mu się nie udało. Więc troje pozostałych zmyka co tchu. Ciekawe tylko, jak przeszli przez mur?

Inny władca wtrącił:

– Powinno się powiadomić To we Własnej Osobie.

– Nie, nie – protestowali chórem jego koledzy z Nardagusem włącznie. – Sami damy sobie z tym radę.

Wszyscy bowiem śmiertelnie się bali reakcji „najpiękniejszego”.

Ktoś próbował ostudzić nastrój, to ta spragniona życia kobieta.

– Skoro tak – zaczęła przewlekle. – Skoro nawet zdobyli tę potworną wodę, to jest to ich problem, nie nasz. Nas to nic nie powinno obchodzić.

Zebrani w sali trochę się uspokoili. Niektórzy uważali wprawdzie, że to lekkomyślne podejście do sprawy, ale nie chcieli już tego roztrząsać

Najważniejszy oświadczył:

– Idziemy! Nie będziemy informować naszej niedostępnej wysokości. Ale mobilizację przeprowadzimy!

Загрузка...