Shama zaszczycił wizytą Shirę i Mara.
Tych dwoje nie musiało się właściwie ukrywać przed strasznymi ptakami, mogli się po prostu stać niewidzialni. Nie przyszli jednak tutaj, żeby spacerować po pustkowiach, byli tu ze względu na Oko Nocy, stanowili jego eskortę.
– Teraz pokonywanie przeszkody zajmie sporo czasu – rzekł Shama z westchnieniem i usiadł obok przyjaciół.
– Oko Nocy działa?
– Tak. Znalazł się mniej więcej w takiej samej sytuacji, w jakiej i ty byłaś, jeśli pamiętasz próbę, która zajęła ci tak strasznie dużo czasu.
– Pamiętam wiele prób – mruknęła Shira z goryczą.
Shama znowu westchnął, ale w tym westchnieniu czaił się śmiech.
– Jestem taki szczęśliwy! Myślę, że w całym moim wiecznym życiu jeszcze nie byłem taki szczęśliwy.
– Miło to słyszeć – uśmiechnął się Mar.
Nagle Shama się zaniepokoił.
– Ale chyba wasza propozycja jest aktualna? Ta, że mogę z wami zamieszkać w Królestwie Światła?
– Tak jest, w mieście duchów – potwierdziła Shira. – My nie cofamy takich obietnic.
– I pomyśleć, że spotyka mnie tyle szczęścia! Kto by w to uwierzył?
– Na to szczęście, jak powiadasz, sam sobie zasłużyłeś – rzekła Shira ciepło. – Ale co z Okiem Nocy? Zostawiłeś go własnemu losowi?
– Akurat teraz mnie nie potrzebuje. Potrzebna mu jest tylko jego własna zdolność logicznego myślenia.
– A którą to z moich prób miałeś na myśli?
– Grotę z młyńskimi kamieniami.
– O, Święte Słońce!
Shira ze smutkiem wspominała tamten okropny dzień, kiedy musiała siedzieć w grocie i czekać. Owe ogromne, okrągłe kamienne bloki, przetaczające się jeden wokół drugiego, tak że nie było mowy, żeby się między nimi przecisnąć, i to w jednym okamgnieniu, kiedy migało jej z oddali światełko pochodni Mara. Swoją rozpacz, swój lęk, że jeśli mimo wszystko podejmie próbę przejścia, to zostanie zmiażdżona. Tak by się niewątpliwie stało, gdyby podjęła jakieś pochopne działania. W końcu jednak, po trwających strasznie długo obserwacjach, udało jej się ustalić rytm, schemat, według którego kamienie się przetaczają. Otóż raz na jakiś czas, w wielogodzinnych odstępach, nadarzała się możliwość przejścia przez tę grotę. Jeden głaz otwierał drogę, następnie drugi jej dalszy ciąg i tak dalej, powstawała cała seria połączonych ze sobą pasaży, których z oddali nie było widać, a które natychmiast i w tej samej kolejności się zamykały. Shira zrozumiała, że jeśli będzie szybko przeskakiwać kolejne pasaże i trafiać w nie precyzyjnie, zdoła przejść na drugą stronę. Siedziała bardzo długo i obserwowała ruch kamieni, wielokrotnie prześledziła cały cykl ich obrotów, w końcu uznała, że to jedyna możliwość i powinna spróbować. Po głębokim namyśle podjęła próbę. Znalazła się najpierw jakby w centrum małej groty, zaraz potem pod jej sklepieniem, skąd szybko zjechała w dół. Przerzucana na boki, posuwała się zgodnie z obrotami kamieni. Raz widocznie zastanawiała się odrobinę zbyt długo, bo jej ubranie zostało pochwycone w kamienne tryby, straciła część odzieży, ale wydostała się na zewnątrz.
Cóż to była za potworna męczarnia!
A teraz to samo przeżywa Oko Nocy!
– Czy on też znajduje się w takiej okropnej grocie?
– Nie, nie, on musi się przedostać ponad gotującą się wodą, ponad którą nie ma widzialnego przejścia. Ale dokładnie tak jak ty musi odkryć schemat.
– I to zajmie mu bardzo dużo czasu?
– Co najmniej dzień, jak sądzę. Ale już wie, że istnieje schemat, i domyśla się go.
– Czy nie powinieneś być przy nim i dodawać mu otuchy? – zapytał Mar.
– Owszem, właśnie się tam wybieram, a potem zamierzam odwiedzić księcia Marca. A wam tu dobrze?
– Znakomicie! Właśnie zamierzaliśmy coś zjeść. Czy Oko Nocy ma pod dostatkiem jedzenia? – zaniepokoiła się Shira. – Pamiętam, że ja musiałam zjadać lód z jakiejś zacienionej skalnej szczeliny.
– Oko Nocy ma wszystko, czego mu potrzeba. Żegnajcie, do następnego razu!
Wymknął się z kryjówki, najpierw jednak sprawdził, czy nie ma gdzieś w pobliżu czarnych ptaków. Nie tyle ze względu na siebie, bo on mógł przenikać przez skały, jeśli tylko chciał, był przecież duchem kamienia. Nie chciał po prostu zwracać uwagi ptaków na kryjówkę pod skałą.
Oko Nocy otrzymał sygnał, że Shama nadal się nim opiekuje. Spoza kłębiących się oparów majaczyło mdłe światełko i serce Indianina zabiło z nową siłą. Nie został sam.
Shama tymczasem podążał do swego nowego idola, księcia Czarnych Sal.
Złożył raport w sprawie kolejnej przeszkody, którą miał pokonać Oko Nocy, dodając, że wybrany będzie na to potrzebował sporo czasu. Potem usiadł przy ognisku, które nadal płonęło, Marco bowiem wciąż dokładał a to gałęzi, a to chrustu, zbieranego przed grotą.
Shama siedział zamyślony.
– Kogóż to macie w swoim orszaku, kto jest obdarzony taką siłą, że może dawać światło w krainie, w której światła nie ma? – zapytał w końcu. – I kto potrafi leczyć śmiertelne rany? Byłem prawie pewien, że młody Indianin jest stracony. Ale nie, z każdej opresji wychodzi obronną ręką. Kto pomógł mu tym razem?
Marco nie bardzo wiedział, ile tak naprawdę może Shamie wyjawić.
– To bardzo wielka siła, masz rację – rzekł. – Ale nie wiem o nim zbyt wiele. Jego imię brzmi Faron. Pochodzi z Obcych.
Shama sprawiał wrażenie, że czeka na dokładniejsze informacje, lecz Marco milczał.
– Powiedz coś więcej. Kim jest Obcy? Dlaczego tak o nim mówisz?
Płomienie ogniska rzucały straszne cienie na dziwną twarz Shamy. Marco kiedyś, jeszcze w zewnętrznym świecie, oglądał pewien film ze starym bohaterem westernów, niezwykłym aktorem Woody Strodem. Teraz uznał, że Shama jest do niego podobny. Przynajmniej z rysów twarzy.
– Obcy… – zaczął wolno. – Obcy… oni mieszkają w Królestwie Światła, w jego najbardziej na północ wysuniętej części, ale żyją właściwie w zamknięciu, wszyscy pozostali mieszkańcy mają surowy zakaz pokazywania się w tamtych okolicach. W Królestwie żyje wielu mieszańców. Obcych z Lemuryjczykami, czego przykładem jest choćby nasz znamienity wódz, Ram. Obcych z ludźmi, jak młody Armas, ale też przodkowie zarówno Rama, jak i Armasa pochodzili z rasy mieszanej. Inny Obcy, Talornin, też miał w żyłach mieszaną krew. Faron to, szczerze mówiąc, pierwszy Obcy czystej krwi, jakiego poznaliśmy. Niewiele o nim wiem.
– No, a jak oni wyglądają?
Marco wahał się długo, a potem powiedział:
– Mogę ci zwizualizować Farona.
– Tak, zrób to!
Marco skupił się i powoli wywołał obraz Farona. Jego bardzo wysoką, liczącą ponad dwa i pół metra sylwetkę, graniaste palce, dziwną twarz z opadającymi na czoło jedwabistymi włosami, głęboko osadzone oczy i policzki przypominające płytki. Jasnozłotą skórę…
Kiedy obraz Farona ukazał się wyraźnie, Marco popatrzył na twarz bóstwa kamienia i nagłej śmierci. Shama podskoczył, cofnął się aż do samej skały, a jego czarne oczy otwierały się w przerażeniu.
Po chwili Marco zakończył seans.
Shama oparł się bez sił o skałę.
– On nie jest jednym z nas.
– Wiem. W Królestwie Światła mieszka wielu takich. Na przykład elfy, Madragowie, Lemuryjczycy i wielu, wielu innych.
– Nie to miałem na myśli. On jest… Drogi przyjacielu, on mnie przeraża!
– Faron podczas tej wyprawy stał się naszym prawdziwym przyjacielem i służył nam zawsze nieocenioną pomocą.
– Wam? – roześmiał się Shama złośliwie. – Należy raczej zapytać, czy to nie wy jemu służyliście wielką pomocą! Czy macie w Królestwie wielu tych Obcych?
– Nie wiem, ilu dokładnie. Jak powiedziałem, żyją na zamkniętym terytorium.
Shama nie odezwał się więcej. Ale Marco źle się czuł, kiedy tamten posyłał mu dziwne spojrzenia, przeciągłe, sceptyczne…
– Zaczekaj z ocenami, dopóki nie poznasz Farona – skwitował lekko. – To nie jest żaden zarozumialec ani nic takiego.
– Nigdy tak nie myślałem – odparł Shama.
Ogień natrafił na sporą kępę suchej trawy i płomienie znowu strzeliły w górę, rzucając groteskowe cienie na ściany groty.
Szczególnie dziwaczny był cień Shamy.
Daleko od nich, w innej grocie, siedział bez ruchu Oko Nocy.
Zdążył już poznać schemat. Widział wiele kamieni, które opadały pod wodę i wyłaniały się z niej. Kolejny pojawiał się zawsze dokładnie w tym momencie, gdy inny znikał – i to znakomicie, inaczej bowiem Oko Nocy bardzo by się poparzył, starając się na nich stanąć.
Ale na razie nie miał zamiaru tego robić. Po prostu nie mógł. Kamienny most, jeśli tak można powiedzieć o pojawiających się i znikających kamieniach, wiódł do niego od akurat teraz niewidocznego światełka Shamy. Oko Nocy gotów był postawić stopę na pierwszym kamieniu, który znajdzie się przed nim.
Przychodziła mu jednak do głowy przerażająca myśl, że może w ogóle nie będzie w stanie nadążyć za ruchem kamieni. Że ich naprzemienne pojawianie się i znikanie zawsze zaczyna się po tamtej stronie. W takim razie nigdy nie przedostanie się na drugi brzeg, bo nie ma takiej fizycznej możliwości.
Odczuwał też głód. Do tej pory był taki spięty, że nie odbierał żadnych sygnałów organizmu. Teraz burczało mu głośno w brzuchu.
To, że zaczynał być zmęczony i senny, to rzecz naturalna. Od jak dawna jest już na nogach? Nie był w stanie tego określić, zresztą wcale też nie chciał, ale jego ostatni odpoczynek to był chyba ten dziwny, przypominający narkotyczne oszołomienie płytki sen, bardzo niebezpieczny, kiedy wszyscy czterej wysłannicy odpoczywali na stoku górskiej przełęczy. Z żółtozielonego mchu wydobywały się trujące opary, które ich całkowicie znieczuliły.
W każdym razie był to bardzo długi sen i po nim Indianin mógł czuwać przez wiele dni i nocy.
Zastanawiał się, ile ich mogło minąć, w końcu jednak uznał, że lepiej tego nie wiedzieć.
Wyjął swoją żelazną porcję prowiantu. Jedzenie nie było specjalnie smaczne, ale zdrowe i pożywne. Zarówno mięśnie, jak i mózg otrzymały nowy zastrzyk energii.
Znowu pojawił się kamień, tym razem zaledwie dwa „przystanki” od Oka Nocy. Równocześnie w oddali inny zniknął pod wodą. Następnym razem…
Czy odważy się wskoczyć na kamień, kiedy ten pojawi się tuż obok? A co będzie, jeśli kolejny ukaże się znowu po tamtej stronie? Oznaczałoby to sytuację bez wyjścia. Nie, oczywiście, że nie, Oko Nocy może przecież błyskawicznie przeskoczyć na miejsce, gdzie dotychczas czekał… No tak, ale co dalej?
Odległości między kamieniami były spore. Za każdym razem będzie musiał wykonać solidny skok, a wtedy najważniejsze, żeby nie stracić równowagi. Problemem mogły się też okazać podeszwy mokasynów. Kamienie wyłaniają się przecież z gorącej wody, z wrzątku. Nie będzie przyjemnie po nich stąpać. Pospiesznie wyjął swoją pelerynę od deszczu, rozdarł na dwie części i starannie owinął mokasyny.
Ach, mokasyny i jego piękne skórzane ubranie! Shira go przestrzegała. Nie ubieraj się za ładnie, mówiła. Ona sama wzięła najładniejsze rzeczy ze skóry i wszystko, niestety, straciła. Oko Nocy jednak był pewien, że nic takiego go nie spotka, że wszędzie będzie sucho i pięknie. No i co? Jeszcze nie doszedł do celu, a ubranie było zniszczone. Podarte, brudne, tu i ówdzie skóra się skurczyła, wiele rzeczy zgubił. Ale oddychał swobodnie.
W grocie panowało nieznośne gorąco. Pot i skraplająca się para spływały mu po twarzy, czuł się brudny i lepki. Gorąco jednak miało też i dobrą stronę: ubranie Indianina wyschło. Potem co prawda znowu wchłaniało parę, ale już tylko po wierzchu. I było mu ciepło. Może nawet trochę za bardzo.
Wstał. Właśnie w pobliżu ukazywał się kamień. Nadszedł czas, żeby wykonać skok, zanim wyłoni się następny.
Sprawdził, czy pakunki są dobrze zamocowane, musiał przecież zabrać ze sobą wszystko. Wszystko, co mu zostało, chociaż właściwie tak wiele nie stracił. Tylko kieszonkową latarkę i parę sztuk ubrania plus kilka drobiazgów. Shira dotarła przecież do źródła kompletnie naga. Z nim będzie inaczej.
Nerwy miał po prostu w strzępach. No, chodźże nareszcie! Widział kamień pod powierzchnią, podchodził w górę, owszem, ale, uff, jak to daleko. Czy zdoła tam skoczyć? Z trudem.
Shamo, wypełnij swój obowiązek, gdzie się podziewasz? Wyszedłeś się przejść? Poświeć mi wreszcie! Wiedział jednak bardzo dobrze, że Shama nie ma żadnych obowiązków. Jeśli mu pomagał, robił to dla Shiry i Mara oraz dla samego siebie. Oko Nocy nic dla niego nie znaczy.
Nie, to są myśli negatywne. W najwyższej mierze zakazane.
Minuty wlokły się w ślimaczym tempie. Kamień znalazł się wprawdzie ponad powierzchnią wody, ale wciąż był za głęboko. Gdyby teraz spróbował, okropnie by się poparzył.
I… nareszcie! Oko Nocy skupił się i skoczył.
Uff! Dygotał na całym ciele, kamień był potwornie gorący, parzył w stopy przez mokasyny i dodatkową ochronę, trudno było Indianinowi zachować równowagę, długo kiwał się w tył i w przód, zanim w końcu stanął prosto. Za każdym kolejnym razem będzie lepiej, pocieszał się. Pierwszy skok to tylko ćwiczenie. Starał się wykrzesać z siebie cały optymizm, na jaki tylko było go stać.
Och, światełko Shamy! Teraz będzie lepiej!
Nadszedł moment krytyczny. Czy kamień, który się właśnie pogrążył, wypłynie blisko, tak jak Oko Nocy liczył, czy też pojawi się daleko, pod gwiazdką Shamy? Gdyby do tego doszło, Oko Nocy może się pożegnać z życiem.
W grocie było coraz goręcej i okropnie parno, teraz, kiedy znajdował się na wodzie, z trudem oddychał. Nie miał już osłony chłodnej skały.
No i… po chwili, która wydawała mu się godziną, poczuł, że kamień pod nim zaczyna się z wolna zanurzać. Teraz się okaże. Oko Nocy był napięty niczym łuk, nieustannie wpatrywał się w wodę, tam gdzie powinien się wyłonić kolejny fragment niezwykłego mostu.
Nie widział nic, rozpacz zaczynała go dławić w gardle. Jeszcze jedno pospieszne spojrzenie w stronę światełka Shamy. Tam też nic się nie wynurzyło. Czy to powinno mu dodać otuchy?
Kamień pod Okiem Nocy zanurzał się coraz bardziej. Na wszystkie świętości, co robić? Powinien skakać, ale przed nim nie było niczego. Nic nie wyłoniło się spod powierzchni wody, ani tu, ani tam, po prostu nigdzie nic.
Rozpacz bliska szaleństwa. Potwornie gorąca woda dosięgała już stóp Indianina, nie mógł dłużej czekać. Było oczywiste, że żaden kamień się nie pojawi. Oko Nocy musiał się więc odwrócić i skoczyć ponownie na swoje dawne miejsce pod ścianą, wrzątek parzył mu już stopy.
Opadł na skalną półkę, płacz dławił go w piersi.