11

Oko Nocy gwałtownie przystanął.

Nie… to chyba nie może tak być.

Naprawdę może tak wyglądać… wnętrze góry?

Chłopiec spodziewał się zobaczyć niezwykłe rzeczy, a tymczasem tutaj nie było właściwie nic.

Zdumiewało go, jak tu jasno. Zresztą, jasno… Panowało tu to samo mroczne światło co wszędzie w Górach Czarnych. Stwierdził ku swemu ogromnemu zaskoczeniu, że znowu znajduje się na świeżym powietrzu.

A brama za jego plecami na powrót zlała się w jedno ze skałą. Odwrót został uniemożliwiony.

Skądś dochodził jakiś głośny, potężny huk. W pierwszej chwili przyszła mu na myśl grota z obracającymi się kamieniami młyńskimi, przez którą musiała przejść Shira, ale ta grota to była jej trzecia próba, a nie pierwsza, poza tym Oko Nocy miał nie porównywać swojej wyprawy z wędrówką Shiry przez groty. Jego jedynym zadaniem było odnalezienie źródła. Fizyczne zadanie, jak to określił Shama. Nie można więc było mówić o próbach, raczej o przeszkodach. Czekało go tyle samo przeszkód, ile Shira przeszła prób, tak powiedział Shama.

W takim razie Oko Nocy stanął wobec drugiej przeszkody.

Chociaż nie poddawano próbie jego sił duchowych, musiał i tak posługiwać się rozsądkiem i myśleć logicznie, o tym też uprzedził go władca życia i śmierci.

Oko Nocy postąpił parę kroków naprzód i stanął przerażony. Znajdował się teraz na bardzo małej skalnej półce, dosłownie przylepionej do górskiej ściany, a ów huk, który słyszał już wcześniej, dochodził z otchłani, której krawędzi dotykał stopami.

Cóż to jest…? Przecież się stąd nie ruszę!

Miał do dyspozycji nie więcej niż cztery metry kwadratowe, wodospad rozbijał się o skały jakieś sto metrów pod nim. Przeciwległy brzeg rzeki był co najmniej tak samo wysoki i tak samo stromy.

Czy chodzi o to, żeby rzucił się w dół i zniknął w spienionym nurcie?

Niemożliwe, wszystko jest tam najeżone ostrymi kamieniami, sterczą tak gęsto, że nie ma między nimi dosłownie żadnej większej płaszczyzny wody.

Czyżby wędrówka miała skończyć się już teraz?

I wtedy zobaczył, że na wysokim brzegu po drugiej stronie pojawiło się jasne światełko.

Shama. A zatem Oko Nocy musi dostać się właśnie tam.

Tylko jak ktokolwiek mógłby…?

Nie, nikt nie potrafi pokonać takiej przeszkody. Nawet ktoś wyposażony w sznur elfów.

Oko Nocy posługiwał się tym cudownym przedmiotem zaledwie raz czy dwa, wtedy wyzwanie było co najmniej kilka razy łatwiejsze niż to tutaj.

Bezradny patrzył na niepozorny kawałek sznurka, który wyjął z kieszeni. Wiedział jednak, że akurat teraz bezradność jest śmiertelnie groźna. Nie wahając się więc, wziął zamach, by przerzucić trzymaną w ręce linkę na drugi brzeg.

Okazało się, że wszystko działa! Linka przeleciała ponad przepaścią i precyzyjnie trafiła nad wysoki, spiczasty kamień po tamtej stronie, zawinęła się wokół niego i wróciła prosto do rąk Oka Nocy. Tym sposobem mógł się posługiwać dwiema linkami, a to już pomoc nie do pogardzenia. Bardzo starannie owiązał linkami wysoki kamień po swojej stronie rzeki, wszystkie woreczki i cały swój bagaż przytroczył do pasa. Potem uchwycił mocno liny i zaczął się na rękach przesuwać ponad przepaścią. Głębia sprawiała, że doznawał zawrotów głowy.

Tylko nie spoglądać w dół! Gdyby miał skłonności do omdleń, cała wyprawa mogłaby się skończyć bardzo źle. Powiadają, że głębia wsysa, mogło się to teraz sprawdzić.

A może powinien posuwać się sposobem niedźwiedzia? Mógłby się posuwać szybciej i chyba lepiej rozkładać ciężar ciała.

Oko Nocy podjął próbę. Przez chwilę wisiał, trzymając się lin rękami i opierając nogami, ale zaraz zrezygnował, powrócił do poprzedniej pozycji.

Ramiona miał bardzo silne i posługując się nimi, posuwał się jednak dużo szybciej do przodu.

Gdyby tylko głębia nie wciągała go tak strasznie!

Huk wodospadu rozpraszał Oko Nocy, nie pozwalał się skoncentrować.

Nie spoglądaj w dół, bo będzie po tobie!

Już dawno temu nauczył się pewnej mądrości: Jeśli jakaś droga wydaje ci się bardzo trudna, to spoglądaj raczej za siebie. To bardziej dodaje otuchy niż wpatrywanie się przed siebie, bo świadomość, że tyle jeszcze przed tobą, przygnębia.

Przypomniał sobie o tym i obejrzał się. Popatrzył na wąską skalną półkę, na której dopiero co stał.

Nie powinien był jednak tego robić. Linka elfów przesunęła się ku górze kamienia i wyglądało na to, że zaraz się z niego zsunie. Modlił się więc do Wakan Tanka i do Świętego Słońca, by linka została na miejscu, żeby wytrzymała.

Dla Indianina oddawanie czci Słońcu nie było żadnym problemem. Słońce jest przecież częścią natury, co więcej – najważniejszą ze wszystkich. Całe jego plemię w Królestwie Światła uznawało Święte Słońce za obiekt kultu.

Fakt, że zajął myśli czym innym, okazał się zbawienny. Nagle chłopiec stwierdził, że jest już na miejscu, o mało tego nie przegapił i nie zderzył się ze ścianą.


Shama wrócił do czekającego w grocie Marca. Usiadł obok księcia, którego cenił niezwykle wysoko.

– Twój przyjaciel Indianin radzi sobie znakomicie. Pierwszą przeszkodę, jak sam widziałeś, pokonał śpiewająco, z drugą też da sobie radę. Ale też pomoce ma, niech mnie licho!

Opowiadał zdumiony o tym, jak Oko Nocy przeskoczył huczący w otchłani wodospad, a Marco wyjaśnił mu, dlaczego wszystko poszło tak dobrze:

– Mój najlepszy przyjaciel, Dolg Lanjelin, syn czarnoksiężnika, jedna z najniezwyklejszych osobowości, jakie kiedykolwiek przebywały w Królestwie Światła, spędził dwieście pięćdziesiąt lat u elfów. Później w podzięce oraz na znak szacunku otrzymał od nich tak zwaną linę lub sznur elfów. I właśnie jej kawałek ma ze sobą Oko Nocy.

– Dwieście pięćdziesiąt lat u elfów – powtórzył Shama zdumiony. – Domyślam się, że nawet ja nie byłbym w stanie przerwać jego życia?

– Nie, nie masz takiej władzy. I powinieneś być za to wdzięczny.

– Jestem. Tylko Shira wie, jaką samotność oznacza moje posłannictwo.

– Myślę, że my także rozumiemy.

Shama wstał. Podnosił się niczym młody człowiek, bez wysiłku, bez trzeszczenia w stawach. Już samo to było wielkim osiągnięciem.

– On znowu mnie potrzebuje. Zobaczymy się niedługo, przyjacielu!


Indianin bezpiecznie wylądował na drugim brzegu. Zsunął z kamienia linę elfów, która natychmiast znowu się skurczyła do poprzednich rozmiarów. Z łatwością schował ją do worka z już używanymi pomocami. Zresztą znalazła się tam jako pierwsza, bo przecież bębenek został u Marca.

Miło było wiedzieć, że książę Czarnych Sal czuwa w pobliżu, w przeciwnym razie Oko Nocy czułby się bardzo samotny.

Shira i Mar także czekali, tyle tylko że nieco dalej. Za to z Shamą jako sojusznikiem. A jeszcze dalej byli wszyscy oczekujący na pokładzie J2. Naprawdę nie był tutaj sam!

Ale radzić musiał sobie na własną rękę.

Chociaż może niezupełnie. Przecież dopiero co Shama pomógł, zapalając światełko, mgnienie cudzej obecności dla pocieszenia samotnej duszy.

Oko Nocy zdawał sobie z tego sprawę, ale jednak tylko on stał na wysokim brzegu i zastanawiał się, jak pójdzie dalej.

Oj, serce zabiło mu mocniej w piersiach. Przecież nie chciał, żeby mu cokolwiek zostało oszczędzone.

Z tego miejsca, w którym się znajdował, wiodła tylko jedna dróżka, a i ona ginęła w białej niczym mleko i tak gęstej mgle, że nic nie było widać. Sama droga będzie z pewnością trudna do przebycia.

Zresztą określenie „droga” to już przesada, gdy mowa o bardzo wąskiej górskiej grani. Po jednej stronie głębia z huczącym wodospadem, po drugiej wszystko kryje mgła, która unosi się też wysoko ponad szczytami i nie pozwala zobaczyć, co się znajduje przed wędrowcem. Oko Nocy wziął jakiś kamień i cisnął go w morze mgły po swojej prawej stronie. Usłyszał uderzenia w skałę poniżej, raz po raz, długo, echo zwielokrotniało odgłosy, ale poniżej wodospadu też jeszcze musiała być przepaść.

Najgorszy jednak był ten grzbiet, przez który trzeba się przedostać, szeroki zaledwie na stopę i tak zwietrzały, że mógł się rozsypać przy pierwszym kroku.

Oko Nocy kilkakrotnie głęboko odetchnął. Tak; to by się zgadzało, mówiono przecież, że wędrówka Shiry zwrócona była do wnętrza, była zatem wędrowaniem w jej własnej duszy. Jego zaś ma się kierować na zewnątrz, nie powinien więc tyle myśleć, czy prowadził właściwe życie czy nie, tak jak to musiała czynić jego poprzedniczka. Jej wędrówka była, rzecz jasna, tysiąc razy trudniejsza! Tym razem chodzi jedynie o odwagę, siłę, inteligencję i zdolność do logicznego myślenia. Dlatego starszyzna plemienna zmuszała go do trenowania tych wszystkich dyscyplin i umiejętności, które Indianinowi były niezbędnie potrzebne, zanim przybyli biali i splądrowali ich kraj, wprowadzili wiele nowych rzeczy służących urbanizacji, w żaden natomiast sposób nie służących więzi z naturą i poszanowaniu starszych.

Oko Nocy był wychowywany na dobrego Indianina w najbardziej tradycyjnym rozumieniu tego słowa, tak chciało jego plemię i wszyscy mieszkańcy Królestwa Światła. Krewni Oka Nocy byli za to władcom Królestwa wdzięczni.

Ale oto stał całkiem bezradny.

Chyba żeby…?

Uśmiechnął się pod nosem. Niebywale uzdolnieni Madragowie Tich i Chor dali mu „klajster”, czyli, mówiąc poprawnie, klej. Coś, co skleja najbardziej kruche i porozbijane przedmioty.

Może powinien go teraz użyć?

Będzie to z pewnością bardzo mozolna praca. Musiał wymacywać, gdzie grunt jest najmocniejszy. Nim zrobił krok po tym pogruchotanym podłożu, sklejał je starannie. Na szczęście klej okazał się wyjątkowy, wystarczyła jedna kropelka, żeby skleić dwa wielkie kamienie. Zdarzało się jednak, że kamienie usuwały mu się spod rąk i spadały niżej, gdzie nie mógł ich dosięgnąć, i wtedy siedział przerażony, dopóki nie upewnił się, że nie wszystko runęło. Próbował po prostu odgarnąć warstwę rumowiska i iść po mniej zniszczonym podłożu, ale okazało się to niewykonalne. Ostra grań wyglądała na zwietrzałą aż do dna, takie w każdym razie odnosił wrażenie.

Wobec tego nadal budował ten jakiś dziwaczny most w nadziei, że Madragowie wiedzieli, co robią, wyposażając go w klej.

Na wszelki wypadek siedział na grani okrakiem, nie polegał na własnym poczuciu równowagi do tego stopnia, żeby stać, a już w żadnym razie nie odważyłby się wyprostować.

Coraz więcej kamieni staczało się w dół. Kiedy się w pewnym momencie odwrócił i obejrzał za siebie, zobaczył, że to co skleił naprawdę tworzy rodzaj mostu. Wszystko, co znajdowało się poniżej, zniknęło. Oko Nocy był tak spięty, że pot lał mu się z czoła strumieniami. Starał się nie tracić nadziei, że kleju w pudełku wystarczy do końca grani. Oszczędzał go jak tylko mógł, ale grań wyglądała na bardzo długą.

Nagle wszystko przed Okiem Nocy się zakołysało. Kurczowo uchwycił się skały, o mało nie wypuścił z rąk pudełka z klejem, to by przecież była potworna katastrofa! Wkrótce jednak wszystko wróciło do normy. Oko Nocy odetchnął parę razy z drżeniem i z wolna zaczął dokładać nowe kamienie do swego mostu.

Daleko przed sobą dostrzegł ziejącą przepaść, widział wyraźnie, że nie starczy mu kamieni, by zbudować nad nią pomost. Co robić?

Kontynuował jednak męczącą pracę i starał się już więcej przed siebie nie patrzeć. Kiedy nareszcie dotarł do przepaści, rozejrzał się dokoła.

Ku swemu wielkiemu zdziwieniu odkrył, że z mlecznobiałej mgły wyłonił się teraz przeciwległy brzeg.

Las? Czy w tym świecie może istnieć żywy las?

Najwyraźniej istnieje tu wszystko. Świat po drugiej stronie wrót został stworzony wyłącznie dla tego, kto szuka ukrytego źródła. Na śmiałka czekają tylko strasznie trudne próby czy raczej przeszkody. Nie chodziło przecież o to, by ktoś miał je pokonać. Źródło jasnej wody zostało nieodwołalnie zamknięte. Tam, w zewnętrznym świecie, ludziom stawiano warunki: tylko osoba o czystym sercu mogła dotrzeć do celu. Tutaj miało to być po prostu w ogóle niemożliwe.

No i teraz on, Oko Nocy, zwyczajny człowiek, waży się na taki czyn.

Jedno go tylko uspokajało, a mianowicie, że te wszystkie pomocnicze środki, w które go wyposażono, nie zostaną uznane za oszustwo czy łamanie reguł. Ta świadomość sprawiała mu ulgę, Oko Nocy bowiem chciał grać honorowo.

Jakkolwiek było, siedział na skale, a między nim i lasem ziała przepaść. Nagle jednak uwagę Oka Nocy przyciągnęła jasna gwiazdka, świecąca w lesie. To Shama!

A poza tym las oznacza drzewa, w takim razie Oko Nocy będzie miał o co zaczepić kolejną linkę elfów. Westchnął zmartwiony, bo po pokonaniu tej przeszkody zostanie mu już tylko jedna linka. A przecież nie wiadomo, co go jeszcze czeka.

Pudełko z klejem powędrowało do worka, gdzie znajdowała się już pierwsza linka. Teraz Oko Nocy zaczął wypatrywać w lesie po drugiej stronie jakiegoś mocnego drzewa. Niestety, w miejscu, w którym siedział, nie znajdował żadnego punktu zaczepienia dla linki, musiał się więc zabawić w Tarzana i trzymając linę w rękach, przeskoczyć na porośnięty lasem płaskowyż. Ten Tarzan nie wydaje dzikich okrzyków, uśmiechnął się sam do siebie.

Skacząc, przygotowany był na bolesne zderzenie się z czymś twardym, ale nie! Cudowna linka wydłużyła się dokładnie na tyle, ile było trzeba, doskonale zdawała się wiedzieć, czego Oko Nocy chce, wylądował więc miękko na mchu w pobliżu drzewa.

Podziękował z całego serca i odłożył linkę do worka. Liczba zużytych pomocy wyraźnie się powiększała.

Wciąż jednak miał spory zapas nie używanych.


– Jaki to mądry chłopak – powiedział Shama do Marca. – Pokonuje wszelkie trudności.

– Znakomicie – uśmiechnął się Marco.

– Ale, jak już mówiłem, ma tyle wspaniałych pomocy!

– Owszem. Obawiam się, że w przeciwnym razie nie poszłoby mu tak dobrze.

– W przeciwnym razie nie przeszedłby przez górę – stwierdził Shama stanowczo. – Nikt nie jest przygotowany, żeby pokonać taką drogę. Ale on jest wybrany, prawda? Tak mówiliście?

– Tak jest. I trzeba przyznać, że to dobry wybór.

Marco milczał przez chwilę. Myślał o fatalnie wychowanym smarkaczu z Nowej Atlantydy, którego zadowoleni z siebie władcy tego kraju chcieli im wmówić jako wybranego. Ten chłopak tutaj to by dopiero była katastrofa, nie przeżyłby nawet pięciu sekund. Jeśliby w ogóle dotarł aż tu, co jest więcej niż wątpliwe.

Mieszkańcy Królestwa Światła znaleźli jednak właściwego chłopca.

– Oko Nocy jest taki spokojny – rzekł po chwili. – Taki mądry i rozsądny, nie brak mu też wiary w siebie.

– To bardzo dobrze. Bo niedługo zostanie postawiony przed bardzo skomplikowaną decyzją. Jeśli wybór będzie zły…

Shama zrobił wymowny gest, przeciągnął mianowicie ręką po gardle.

– Poświecę mu teraz, a potem wrócę do moich przyjaciół, Mara i Shiry.

– Dobrze. A gdzie oni są?

– Ukryci pod wielkim nawisem skalnym, gdzie żadne przeklęte ptaszyska ich nie wypatrzą. Do zobaczenia!

Marco uniósł dłoń w geście serdecznego pozdrowienia.

Shama zniknął.

Marca ogarnęły czarne myśli.

Ach, ta straszna samotność! Samotność, która jest jego przekleństwem, ale równocześnie stanowi jego siłę. Ku niemu kierują się spojrzenia wszystkich. Od niego oczekuje się cudów. A czy ktoś się w ogóle domyśla, jaki on jest samotny? Czy ktoś rozumie, co to znaczy być nieśmiertelnym?

I nigdy nie móc się z nikim związać?

Z tego punktu widzenia było logiczne, że wszelka ziemska miłość jest dla niego czymś obcym. Jakże musiałby cierpieć, patrząc, jak umiera ukochana osoba, podczas gdy on będzie musiał samotnie żyć przez tysiące lat.

To dlatego schronił się w Królestwie Światła, gdzie wszyscy żyją o tyle dłużej niż na ziemi. Dzięki temu może cieszyć się obecnością przyjaciół.

Ale, oczywiście, i tutaj bywa mu ciężko. Kiedy na przykład obserwuje Indrę i Rama, ich niezwykłą miłość. Ech, żeby tak mieć kogoś, komu można by się zwierzyć ze wszystkiego. Od bardzo dawna za tym tęsknił.

Dolg jest wspaniały. Tylko Dolg potrafi naprawdę zrozumieć Marca, ponieważ obaj mają takie same problemy. Obaj żyją jakby poza granicą społeczności Królestwa Światła.

Ale Dolg prowadzi własne życie. Ma liczną rodzinę, do której zawsze może się zwrócić. Marco nie ma nikogo takiego.

Samotność jest niekiedy zbyt ciężka do udźwignięcia!

Skulił się, bo ziąb po kąpieli w lodowatej wodzie wciąż tkwił tuż pod skórą, zresztą ubranie nadal było mokre. Zastanawiał się, co teraz odczuwa Oko Nocy. Czy marznie tak samo jak jego wyczekujący przyjaciel.

Загрузка...