Oprócz niepowodzeń zapaśniczych w Pittsburghu spotkało mnie jeszcze jedno głębsze upokorzenie – na zajęciach pierwszego roku z angielskiego dostałem troję z minusem, a nauczyciel (który miał zarost jeszcze słabszy niż ja) powiedział, że nadużywanie przeze mnie średnika jest przeżytkiem. Będę go nazywał nauczycielem Trzy z Minusem, a jeśli mnie teraz czyta (w co wątpię), to ciekawe, co sądzi o średnikach; bo skoro w 1962 były przeżytkiem, to obecnie stały się z pewnością strupieszałymi skamielinami.
Ale to wszystko nie zniechęciło mnie ani do zapasów, ani do pisania. Zaszyłem się w swym rodzinnym New Hampshire, i to nie tylko dlatego, że musiałem lizać rany. Nawet przy moich nieszczególnych stopniach z Pitt, uniwersytet New Hampshire miał obowiązek mnie przyjąć, gdyż mieszkałem na terytorium stanu. I właśnie w tej szkole po raz pierwszy trafiłem na zajęcia pod nazwą „nauka twórczego pisania”. Prowadził je powieściopisarz z Południa Stanów, John Yount – sympatyczny, dobroduszny i obdarzony poczuciem humoru człowiek, któremu na widok średników w moich pracach nie drgnęła nawet powieka.
Jednocześnie pełniłem funkcję drugiego trenera w Exeter i występowałem jako „niezależny” w różnych turniejach otwartych w Nowej Anglii i stanie Nowy Jork. Na uniwersytecie New Hampshire nie było drużyny zapaśniczej.
W turniejach otwartych uczestniczyli zawodnicy najróżnorodniejszego autoramentu; niektórzy byli dobrymi i dojrzałymi zapaśnikami ze szkół średnich. Było mnóstwo studentów pierwszych lat college’ów, niemieszczących się w składach swoich drużyn. Zawsze trafiało się kilku zawodników starszych, po studiach: niektórzy byli bardzo dobrzy, często najlepsi w całym turnieju, ale inni byli… cóż, za starzy albo najzwyczajniej w świecie w złej kondycji. Ja sam byłem w niezłej formie – może nie takiej jak w Pittsburghu, ale występowałem już na innych matach.
Nie związałem się, co prawda, z żadnym zespołem, ale występowałem w barwach starego Exeter – z błogosławieństwem Teda Seabrooke’a. Przy rzutach przydawały się dźwignia na ramię Warnicka, unik Johnsona i mój własny niski rzut przez nogę; dysponowałem całkiem niezłym chwytem obronnym w pozycji neutralnej. Sherman Moyer nauczył mnie, jak ważna jest kontrola nad rękami; trudno się było spode mnie wydostać, ale też raczej kiepsko szło mi kładzenie na łopatki. Gdy znajdowałem się w parterze, trudno mnie tam było utrzymać – chociaż Moyerowi udawało się to aż do zakończenia walki.
Nie chcąc zrzucać wagi, zacząłem podnosić ciężary; skoro nie mieściłem się w kategorii do 130 funtów, chciałem pod względem siłowym dorównać zawodnikom w wadze do 137 lub 147. (W turniejach otwartych kategorie wagowe przypominały już to system stosowany w college’ach, już to w zapasach w stylu wolnym; czasami występowałem w kategorii do 136,5 lub 137 funtów, a kiedy indziej w wadze do 147 albo 149,5). Tyłem tak bardzo między innymi przez piwo; w połowie sezonu 1963 skończyłem dwadzieścia jeden lat – jednocześnie rzuciłem papierosy i zacząłem pić piwo.
Rzecz jasna, pisarze (lub adepci pisarstwa) na uniwersytecie New Hampshire jak jeden mąż pili i palili; codzienna czterdziestopięciominutowa jazda samochodem z Durham do Exeter na treningi i częste wyjazdy na turnieje zapaśnicze w weekendy zupełnie nie pasowały do mnie – ani moim nowym znajomym do wizerunku pisarza. Już wtedy zacząłem przeczuwać, że koledzy z maty i z wydawnictw raczej rzadko będą się spotykać; na pewien czas sam zrezygnowałem z godzenia obu dyscyplin: byłem święcie przekonany, że mogę zostać albo zapaśnikiem, albo pisarzem, nigdy zaś i jednym i drugim równocześnie.
W marcu 1963 roku pojechałem z Tedem Seabrookiem na uniwersytet stanowy w Kencie obejrzeć mistrzostwa ligi akademickiej. Siedząc na trybunach, widziałem, jak moi dawni koledzy z Pitt sięgają po najwyższe laury. Jim Harrison został mistrzem, Mike Johnson przegrał w finale, Timothy Gay był piąty, a Kenneth Barr szósty. (Osobiście uważam, że centralne zawody Akademickiego Stowarzyszenia Zapasów to najcięższy turniej zapaśniczy; pod względem zarówno psychicznym, jak fizycznym są trudniejsze niż olimpiada. Wynika to przede wszystkim z presji, jaką wywierają na siebie sami zawodnicy, choć również z wyrównanego poziomu startujących. W turnieju w roku 1995 wystąpiło sześciu ubiegłorocznych zwycięzców i zaledwie dwóch z nich zdołało obronić tytuły mistrzowskie, a spośród dziesięciu zawodników, rozstawionych z pierwszymi numerami, zwyciężyło jedynie czterech).
Rok po opuszczeniu Pittsburgha pojąłem, jak dużo dzieli mnie od czołówki; było to przygnębiające uczucie: miałem dwadzieścia jeden lat, a nie odniosłem żadnych sukcesów w jedynej dziedzinie, w której coś mi wychodziło. Nie dość że mi się „nie udało” – ja sam zrezygnowałem. W drodze powrotnej Ted powiedział, że rozmawiał z moim trenerem z Pitt, Reksem Perrym, który jak zwykle był bardzo miły i wyraził nadzieję, że rozwiązałem swój „problem z dziewczyną”.
– Co za „problem z dziewczyną”? – zdziwił się Ted.
Musiałem się przyznać, że podałem Perry’emu nieprawdziwy powód porzucenia Pittsburgha. Mike Johnson był wtedy wicemistrzem kraju, a ja nie mogłem znieść myśli, że spędzę cztery lata na macie w charakterze jego partnera treningowego. O wiele bardziej upokarzające od dublowania Johnsona było okłamanie trenera – na dodatek wymyśliłem sobie akurat dziewczynę.
– Oj, Johnny, Johnny – powiedział Ted Seabrooke. (Staliśmy akurat przy pisuarach, jeszcze na terytorium Ohio). – Nie trzeba rezygnować z zapasów dlatego, że nie jest się najlepszym. Możesz je cały czas uprawiać. Będziesz je zawsze kochał i nic na to nie poradzisz.
O tym jeszcze wtedy nie wiedziałem. Miałem zapas sił i energii, który wystarczyłby na uprawianie i pokochanie czegoś, w czym mogłem najlepszy, a John Yount zapewnił mnie, że mogę zostać pisarzem.
– No to się tym zajmij – poradził trener Seabrooke.
I właściwie to Red wymyślił, że powinienem wyjechać z New Hampshire; że nie powinienem mieszkać u siebie i przesiadywać w sali do zapasów w swojej starej szkole – bo jeśli miałem rzucić zapasy, trzeba było zrezygnować z wielu innych rzeczy, wyjechać daleko, bardzo daleko. Pittsburgh był, rzecz jasna, „daleko”, ale nie wystarczająco.