Najtęższe głowy z mojej klasy poszły do starych, uznanych i elitarnych college’ów, tak zwanej Ivy League (Ligi Bluszczowej) – George Trow przeniósł się dalej na południe do Harvardu, rok później dołączył doń Larry Palmer, a Chucka Krulaka przyjęto do Akademii Marynarki Wojennej (już rok wcześniej przeniósł się z Exeter do Annapolis) – ja natomiast zostałem studentem uniwersytetu w Pittsburghu, gdyż chciałem się znaleźć w towarzystwie najlepszych zapaśników.
Łatwiej byłoby mi się zaaklimatyzować w Wisconsin, gdzie umieszczono mnie na liście rezerwowej, ponieważ nie należałem do dwudziestu pięciu procent najlepszych uczniów ostatniej klasy liceum. (Nie wiem, czy zaliczono by mnie do ich grona, gdybym zamiast iść na studia uniwersyteckie, wyraził chęć pozostania w Exeter, ale tak wtedy przypuszczałem). Nie czekając na decyzję Wisconsin, wybrałem Pittsburgh. Dlaczego? Bo tam nie kazano mi czekać.
Popełniłem błąd. Lubiliśmy się z George’em Martinem, trenerem zapasów w Wisconsin; jego syn Steve, przyszły reprezentant Wisconsin w wadze do 157 funtów, był moim kolegą z drużyny (i przyjacielem) w Exeter. Pojechałem do Madison (siedziby uniwersytetu Wisconsin), spodobało mi się tam – przypadła mi też do gustu sala zapaśnicza Badgera. Gdybym zaczął studia na uniwersytecie Wisconsin, być może nigdy nie zająłbym żadnego czołowego miejsca w turniejach Wielkiej Dziesiątki – pewnie nie zakwalifikowałbym się nawet do tamtejszej drużyny – ale jestem pewien, że cały czas uprawiałbym zapasy i został cztery lata (albo i dłużej) w Madison; nie mam cienia wątpliwości, że ukończyłbym studia. Miałem jednak dziewiętnaście lat, a w Wisconsin powiedzieli mi: „Poczekamy, zobaczymy”. Ale kiedy człowiek jest w tym wieku, nie chce mu się „czekać i wypatrywać”.
Trener Seabrooke przestrzegał, że chyba mierzę za wysoko; powinienem iść do jakiejś mniejszej szkoły, uczestniczyć w mniej wymagającym cyklu treningów zapaśniczych. Ale gdy zrozumiał, że mnie nie przekona, napisał do Rexa Perry’ego, trenera w Pittsburghu, opinię na temat moich możliwości. Znając Teda, sądzę, że ich nie wyolbrzymił. Trener Perry był przygotowany na to, że jestem „zaledwie przyzwoity”; tymczasem okazało się, że spisuję się jeszcze gorzej.
Rex Perry był chłopakiem z Oklahomy i trzykrotnym mistrzem kraju – później nawet jego synowie zapisali na koncie po trzy tytuły mistrzów ligi uniwersyteckiej. W roku mojego przybycia do Pittsburgha roiło się tam od przyszłych mistrzów Stanów Zjednoczonych. Spotkałem Dicka Martina (w wadze do 123 funtów), Darrela Kelvingtona (do 147), Timothy’ego Gaya (157), Jima Harrisona (167) i Kennetha Barra (177). (Harrison w 1963 zdobył też tytuł akademickiego mistrza USA). Byli tam jeszcze Zolikoff w wadze do 137 funtów, Jeffries do 191 oraz Ware w kategorii wszechwag – dawniej potrafiłem wyrecytować ten skład wyrwany ze snu o północy.
Sherman Moyer, zawodnik w wadze do 130 funtów i mój najczęstszy partner treningowy, był żonaty i już po wojsku. Wieść niosła, że palił jednego papierosa na tydzień, z reguły w ubikacji przed walką (przynajmniej tylko tam widziałem go z papierosem w ustach). Walcząc w pozycji górnej, dosłownie rozbijał przeciwnika w puch. Najzwyczajniej w świecie nie można mu się było wymknąć, potrafił utrzymywać taką pozycję całe popołudnie. Niezbyt pocieszał mnie wtedy fakt, że dzięki swym umiejętnościom utrzymywania przeciwnika w parterze Moyer dwa razy w sezonie pokonał mistrza Ameryki, Sonny’ego Greenhalgha z Syracuse. (Do dziś od czasu do czasu rozmawiam z Sonnym o Moyerze). Nie poprawiała mi też humoru dżentelmeńska postawa Moyera: był zawsze uprzejmy i miły – jednocześnie wgniatając mnie w matę.
Inni studenci pierwszego roku też okazali się nieźli, szczególnie zawodnicy w okolicach mojej kategorii wagowej. Tom Heniff przybył z Illinois, a Mike Johnson z Pensylwanii; trenowali częstokroć ze mną i z Moyerem. Ja i Heniff walczyliśmy w kategorii do 130 funtów (od czasów Exeter zrzuciłem trzy funty i zmieniłem kategorię), a Johnson, który walczył w kategoriach do 123 i 130, potrafił zmieść z powierzchni ziemi każdego zapaśnika, ważącego od 140 do 150 funtów. Rok później Mikę Johnson miał zdobyć mistrzostwo Stanów, a w 1963 zajął drugie miejsce w mistrzostwach federacji akademickiej. (Dziś jest trenerem zapaśniczym w liceum w Du Bois w Pensylwanii).
Ćwiczyłem także z dwoma pierwszorocznymi zawodnikami w kategorii do 137 funtów: rudzielcem o nazwisku Carswell lub Caswell, który był najsilniejszym ze znanych mi zapaśników (miał chyba koło metra dziewięćdziesiąt wzrostu i klatkę piersiową, liczącą 130 cm w obwodzie), i wiecznie uśmiechniętym młodzieńcem, niejakim Warnickiem, dysponującym chwytem, po którym człowiek nie bardzo orientował się, czy jeszcze ma ramię. Nowym nabytkiem w wadze do 147 funtów był chyba Frank O’Korn; nie pamiętam go zbyt dobrze, więc pewnie zmagałem się z nim raczej rzadko. Był wśród nas międzyszkolny mistrz Nowej Anglii, doktorant z Cheshire, John Carr. (Potem przeniósł się z Pitt do Wilkes; do niedawna był trenerem w liceum w rejonie Wilkes-Barre w Pensylwanii). Grupę studentów pierwszego roku, walczących w drużynie zapaśniczej, uzupełniał Lee Hall w kategorii do 127 funtów, zawodnik, którego każdy trener chciałby mieć w swojej drużynie.
Zdawałem sobie sprawę, że są dobrzy – poszedłem do Pittsburgha dlatego właśnie, że byli najlepsi. Ale w sezonie 1962 w sali zapaśniczej uniwersytetu w Pittsburghu nie było żadnego zawodnika, któremu bym sprostał – ani jednego.
Nie była to sprawa techniki – w Exeter otrzymałem niezłe wyszkolenie. To wskutek miernych predyspozycji siłowych wielka przepaść oddzielała mnie od czołowych zawodników ze szkół wyższych w kraju. Dzięki wysiłkom Teda Seabrooke’a nie byłem złym zapaśnikiem; jednak nie można mnie też było zaliczyć do dobrych wyczynowców, co zresztą powtarzał poprzedni trener. W Pitt dostałem niezłe baty. Tam „przyzwoity” zawodnik się nie liczył.
Nie jestem w stanie podać cechy koniecznej do zostania „dobrym sportowcem”, lecz wiem, że w zapasach zmysł równowagi jest równie istotny, jak szybkość – nie sposób go też wytrenować. Mówiąc o zmyśle równowagi, mam na uwadze dwie rzeczy: po pierwsze, umiejętność jej utrzymywania – której można się do pewnego stopnia nauczyć poprzez zachowywanie prawidłowego ułożenia ciała – po drugie, zdolność szybkiego jej odzyskiwania. Tę trzeba mieć wrodzoną. Utraconą równowagę odzyskuję żałośnie wolno, co jest słabym punktem zawodnika. (U zapaśnika to poważna wada).
W 1968 roku studenci pierwszego roku nie mogli występować w zawodach uniwersyteckich, lecz ja spodziewałem się sezonu pełnego niełatwych spotkań z innymi drużynami i turniejów – szykowałem się na serię zwycięstw. Ale Johnson, Heniff, Warnick, O’Korn i Carr mieli albo za mały staż uniwersytecki, albo leczyli kontuzje, zatem wszystkie imprezy zapaśnicze dla akademickich debiutantów odwołano. Oprócz kończącego rok akademicki turnieju dla zawodników pierwszego roku w West Point byłem jedynie świadkiem ostrej walki w sali do zapasów w Pittsburghu. Mogłem z łatwością przewidzieć dalsze koleje swego losu. Gdybym został w Pitt, byłbym rezerwowym za Johnsona, Heniffa, Warnicka (lub wszystkich trzech naraz); potem byłbym rezerwowym kolejnych utalentowanych studentów pierwszego roku, którzy przekraczaliby progi sali zapaśniczej. Przeznaczona mi była rola wiecznego rezerwowego. Na wypadek, gdyby jeden ze startujących był chory, odniósł kontuzję lub nie mieścił się w limicie wagowym, dostawałbym się po cichu do pierwszej drużyny; wtedy miałbym niewątpliwie za zadanie nie tyle wygrać, ile nie dać się położyć na łopatki. Całą karierę w najlepszym razie spędziłbym na pojedynkach z Vincentem Buonomanem – jak za pierwszym razem, kiedy znalazłem się na macie.
Za sprawą pierwszego zwycięstwa nad Buonomanem trudniej przyszło mi znosić funkcję rezerwowego. W Exeter trzy sezony byłem zawodnikiem z pierwszego składu. Wiele lat później, już w roli trenera, zawsze żywiłem najgłębszy szacunek dla rezerwowych w dobrych zespołach; to dzięki nim osiągały one swój cel jako całość. Byli niezbędnymi partnerami sparingowymi, którzy mogliby zostać zawodnikami pierwszego składu w niewielkich szkołach czy przy mniejszych wymaganiach. Ale gdy zacząłem już trenować w Pittsburghu, nie umiałem pogodzić się ze swym losem; nie miałem też dość oleju w głowie, by pojąć, jaki zaszczyt spotyka mnie jako rezerwowego zapaśnika tak markowego, jak Mike Johnson. Oszukiwałem sam siebie – rozczarowały mnie własne braki. Chciałem porzucić Pittsburgh, ale zarazem nie chciałem iść nigdzie indziej.
Nie miałem teraz kłopotów z nauką, chociaż poszła ona jakby trochę w kąt. Pracowałem ciężko na macie, ale – nie mając porównania z zawodnikami spoza swojej drużyny – nie dostrzegałem, że robię postępy. Orientowałem się tylko, że nie doganiam Moyera, Johnsona, Heniffa, Warnicka, Carswella czy też Caswella – jakkolwiek ten rudzielec się nazywał. Nudziło mnie wszystko prócz zapasów; chciałem ich więcej oglądać, a ponieważ nie mogłem jednocześnie brać udziału w walkach, poprosiłem trenera Perry’ego, żeby na czas podróży na turnieje akademickie powierzył mi funkcję menedżera drużyny. Rex zgodził się: widział moje zniechęcenie i potraktował mnie ulgowo – nie potrafiłem bowiem skupić się na wypełnianiu swoich zadań. (Marzyciele absolutnie nie sprawdzają się na kierowniczych stanowiskach).
Rex Perry zawsze okazywał mi sympatię – z jednym wyjątkiem, gdy obciął mi włosy. Byliśmy na jakimś wyjeździe, w sali treningowej w Akademii Marynarki Wojennej lub w Marylandzie, a Rex już przedtem upominał mnie, żebym odwiedził fryzjera. Ani w głowie mi nie postało, żeby mu się sprzeciwiać – najzwyczajniej w świecie zapomniałem. Aby zdobyć względy trenera, byłbym gotów na wszystko.
Perry założył mi na głowę naczynie chirurgiczne (które bynajmniej nie było okrągłe) i obciął włosy parą zaokrąglonych nożyc, wykorzystywanych na przykład do zdejmowania taśmy klejącej z opatrunków stawów: kostek, kolan, ramion, nadgarstków… i wszelkich innych części ciała. (W ciągu sezonu z reguły zdążało się okleić całe ciało zawodnika). Fryzura nie wyglądała najgorzej – Rex nigdy nie starał się nikogo ośmieszyć. Zresztą i tak sam sobie zgotowałem ten los, co było charakterystyczne dla wszystkich zdarzeń w czasie mojej bytności w Pitt.