Nie pamiętam ze studiów w Iowie kolegi Toma McHadle’a, przyszłego autora „Odwrotu i rządów Farragana” oraz „Principato”. Na pewno się tam ze sobą zetknęliśmy, ale nigdy go dobrze nie znałem; nie pamiętam też jego „fantastycznej dziewczyny z Belgii” – według wyrażenia Johna Caseya, który dziwi się, że o niej zapomniałem. (McHale zmarł, prawdopodobnie śmiercią samobójczą, w 1982 roku; niektórzy utrzymują, że był to atak serca).
Pamiętam natomiast wysokiego Jonathana Pennera, o zdecydowanie przystojnym profilu. Biegał w hali, w której ja codziennie ćwiczyłem; był chyba silnym i niezmordowanym sprinterem, o wiele szybszym ode mnie. Ale w Iowie najbardziej przykładałem się do pisania; dla pisarza prawdziwi ludzie są często mniej wyraziści niż stworzone przez niego postaci. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby po przeczytaniu tego dziennika Penner zadzwonił i poinformował mnie, że wcale nie biegał i nie pokonał ani jednego okrążenia. (Poważnie zdziwiłbym się za to na wieść, że Jonathan Penner jest niski).
Naturalnie mógłbym zadzwonić do Andre Dubusa i spytać, czy to na jego piersi wylądowało owo ciastko z kremem; mógłbym się skontaktować z Davidem Plimptonem i dowiedzieć się, czy to on je rzucił i w kogo trafił. Sądzę jednak, że luki, a nawet błędy pamięci są innego rodzaju prawdą; dla nas, literatów, to, co zapominamy i w czym się mylimy, stanowi część naszego „pamiętnika”. (Przypominam sobie na pewno, że Plimpton wywołał oburzenie i zazdrość, sprzedając swoje opowiadanie któremuś z pism, które zazwyczaj ukrywa się przed kobietami i dziećmi, i że za zarobione pieniądze kupił sobie rewolwer, a jakiś kpiarz wyraził wówczas nadzieję, że Plimpton użyje go przeciw sobie).
Co się stało z kolegami z Iowy, którzy nie zostali pisarzami? Jeden uczy angielskiego w liceum, drugi wykłada w szkole prawniczej, jeszcze inny jest psychologiem klinicznym. (Ten ostatni to David Plimpton).
Oprócz licznych uczestników warsztatów w Iowie do grona znanych powieściopisarzy zaliczają się: dwie moje najlepsze studentki z Bread Loaf, Patty Dann i Elisabeth Hyde, oraz najlepszy student z Brandeis, Carol Markson. Co jednak stało się ze studentami chodzącymi na moje zajęcia z nauki twórczego pisania (nie tylko w Iowie), którzy nie zdobyli szturmem okopów literackiego świata? Jeden jest szanowanym redaktorem w szanowanym nowojorskim wydawnictwie, inny nieźle zarabia, pisząc westerny, jeszcze inny jest dyrektorem znanej szkoły prywatnej. Wielu uczy angielskiego w liceach i college’ach, a jedna pani – z której jestem szczególnie dumny – jest świetną kulturystką: to Karen Andes, autorka książki o ćwiczeniach siłowych dla kobiet. Niewiele pomogłem jej w pracy nad pierwszą powieścią (nie ukazała się drukiem), ale zaprowadziłem ją za to do sali gimnastycznej i dałem do ręki hantle. Teraz się od niej uczę, gdyż w tym wieku (mam pięćdziesiąt trzy lata) ćwiczenia zalecane w książce dla kulturystek znacznie przekraczają moje możliwości.
Z czasów nauki w Iowie najbardziej zapadł mi w pamięć fakt, że opiekowałem się żoną i dzieckiem, co różniło mnie od reszty studentów; oni mieli czas na dyskusje o pisarstwie, które mnie wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Rozmawiałem jedynie z Hendriem: pisania uczyłem, co prawda, tylko jedną grupę, ale za to pracowałem w trzech miejscach na niepełnym etacie. W wolnych chwilach albo zajmowałem się Colinem, albo pisałem.
Nie mieliśmy telewizora. Kiedy było coś ciekawego, wsadzałem Colina do wózka i jechaliśmy do państwa Vonnegutów. I właśnie u nich obejrzałem, trzymając syna na kolanach, wojnę sześciodniową. Przy okazji innego wydarzenia – podczas gdy Colin siedział mi na kolanach lub niszczył coś Vonnegutom – pamiętam, jak rozmawiałem z Kurtem o tym, co mógłbym robić, żeby jednocześnie pisać.
Nauczyciele i trenerzy odnosili się do mnie przyjaźnie, Kurt również. Zakładałem, że będę uczył i zostanę trenerem zapasów; z pewnością nie łudziłem się, iż zdołam się utrzymać jedynie z pisarstwa. Tłumaczyłem Vonnegutowi, że nie chcę się unieszczęśliwiać, wyobrażając sobie, że zarobię na życie pisaniem.
– Może się zdziwisz – powiedział – ale w kapitalizmie nie będzie ci źle.