30

Poczułam zimno na całym ciele. O, Boże, Gabby W co ty się wpakowałaś? Gdzie jesteś? Spojrzałam na bałagan wokół siebie. Czy był to zwyczajny dla Gabby bałagan, czy rezultat ucieczki w panice?

Ponownie przeczytałam niedokończone listy. Do kogo były pisane? Do mnie? Do śledzącego ją mężczyzny? Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby co? Co musi natręt? Spojrzałam na rysunek i poczułam mniej więcej to samo, co wtedy, kiedy patrzyłam na zdjęcia rentgenowskie Margaret Adkins. Ogarnęły mnie złe przeczucia. Nie. Nie Gabby.

Uspokój się, Brennan. Pomyśl!

Telefon. Zadzwoniłam do mieszkania i biura Gabby. Automatyczna sekretarka. Poczta głosowa. Niech będzie błogosławiony wiek elektroniki.

Pomyśl…

Gdzie mieszkają jej rodzice? Trois-Rivieres? 411. Jest tylko jeden Macaulay. Neal. Głos starej kobiety. Mówiący po francusku. Tak miło ciebie słyszeć. Tyle czasu minęło. Jak się miewasz? Nie, nie rozmawiali z Gabrielą od kilku tygodni. Nie, to normalne. Młodzi ludzie, tacy zajęci. Czy coś się stało? Zapewnienia, że nie. Obietnice, że niedługo ich odwiedzę.

Co teraz? Nie znałam żadnych tutejszych przyjaciół Gabby.

Ryan?

Nie. On nie jest twoim opiekunem.

A poza tym, co byś mu powiedziała?


Zwolnij. Zastanów się… Poszłam po dietetyczną colę. Może przereagowuję? Wróciłam do pokoju gościnnego i jeszcze raz obejrzałam rysunek. Przereagowuję? Do diabła, ja przesadzam w drugą stronę!

Sprawdziłam numer, sięgnęłam po słuchawkę i wystukałam go.

– Halo.

– Cześć J.S., tu Tempe. – Starałam się mówić spokojnym głosem.

– Dobry Boże. Dwa telefony w ciągu jednego tygodnia. Przyznaj się. Nie możesz się beze mnie obejść.

– Już minął ponad tydzień.

– Jak ktoś dzwoni do mnie częściej niż raz w miesiącu, nieodmiennie inirrpretuję to jako nieokiełznane uczucie.

– J.S., ja…

Wyczuł drżenie w moim głosie i zmienił zachowanie, żartobliwość ustąpiła miejsca szczerej trosce.

– Dobrze się czujesz, Tempe? O co chodzi?

– O te przypadki, o których ci mówiłam w zeszłym tygodniu.

– Co się stało? Zrobiłem profil tego gościa, od razu. Mam nadzieję, że zdają sobie sprawę, że to twoja zasługa. Dostali mój raport?

– Tak. W gruncie rzeczy to ty masz zasługę na koncie. Zdecydowali się utworzyć brygadę specjalną. Z tym wszystko idzie dobrze.

Nie bardzo wiedziałam, jak wyrazić mój niepokój o Gabby, nie chciałam i ujnować naszej przyjaźni.

– Mogę zadać ci jeszcze kilka pytań? Jeszcze coś mnie interesuje i nie bardzo wiem, od…

– Po co w ogóle pytasz, Brennan? Wal.

Od czego zacząć? Powinnam przygotować listę. W mojej głowie panował podobny stan, jak w pokoju Gabby, myśli i obrazy były w kompletnym bezładzie.

– Chodzi o coś innego.

– Tak. Już mówiłaś.

– Chyba interesuje mnie, kogo nazywasz nieprzyjemnymi przestępcami seksualnymi…

– Rozumiem.

– Czy wchodzą w to takie rzeczy, jak śledzenie jakiejś kobiety, dzwonienie do niej, ale bez robienia czegoś otwarcie agresywnego?

– Może tak być.

Zacznij od rysunku.

– Ostatnim razem powiedziałeś mi, że brutalni przestępcy często prowadzą swego rodzaju kartotekę. Na przykład mają kasety i rysunki…

– Zgadza się.

– A nieprzyjemni przestępcy?

– Co ci nieprzyjemni?

– Czy robią rysunki i takie rzeczy?

– Jest to możliwe.

– Czy treść takiego rysunku może świadczyć o tym, jak brutalny może być jego autor?

– Niekoniecznie. Dla jednego rysunek może być swego rodzaju zaworem bezpieczeństwa, sposobem odreagowania bez prawdziwej przemoc Dla innego z kolei, może być to coś, co daje mu impuls do działania. Albo jest to chęć odświeżenia tego, co już zrobił.

Super.

– Znalazłam rysunek kobiety z rozciętym brzuchem i jej wnętrznościami wokół niej. Co to może znaczyć?

– Venus z Milo nie ma ramion. G.I. Joe nie ma fiuta. O czym to świadczy? Że to sztuka? Cenzura? Dewiacja seksualna? Trudno odpowiedzieć tak bez tła.

Cisza. Co powinnam mu wyjaśnić?

– Czy ten rysunek pochodzi z galerii St. Jacquesa? – spytał.

– Nie. – Znalazłam go w śmietniku w moim pokoju gościnnym. – Mówiłeś, że przestępcy często stają się coraz bardziej brutalni, tak?

– Tak. Najpierw mogą zajmować się tylko podglądaniem albo wydzwaniać z obscenicznymi tekstami. Niektórzy na tym kończą, a inni stawiają czoła ambitniejszym wyzwaniom: obnażają się, śledzą, a nawet włamują się do mieszkań. Jeszcze innym, to ciągle nie wystarcza, posuwają się do gwałtów, a nawet morderstw,

– Więc niektórzy sadyści seksualni wcale nie muszą być od razu agresywni?

– Znowu wyjeżdżasz z tymi sadystami seksualnymi. Ale odpowiadając na pytanie, tak. Niektórzy goście odgrywają swoje fantazje na inne sposoby, Jedni wykorzystują przedmioty albo zwierzęta, drudzy znajdują wyrozumałe partnerki…

– Wyrozumiałe partnerki?

– Partnerki, które pozwalają na wszystko, czego wymaga jakaś fantazja. Podporządkowanie, upokorzenie, nawet ból. Może być to żona, dziewczyna czy ktoś, komu płaci.

– Prostytutka?

– Jasne. Większość prostytutek zgadza się odgrywać pewne role, są jednak granice.


– Czy to rozładowuje agresywne tendencje?

– Może, jeśli kobieta współpracuje. To samo dotyczy żony czy dziewczyny. Często zdarza się, że zaczyna się dziać źle, kiedy wyrozumiała partnerka ma już dosyć. Była swego rodzaju workiem treningowym, a potem zrywa i może nawet grozi, że wygada. Gościu się wścieka, zabijają i zauważa, że mu się to podoba. Więc próbuje z następną.

Nie dawało mi spokoju coś, co powiedział.

– Wróćmy jeszcze do czegoś na chwilę. Jakiego rodzaju przedmioty wchodzą w grę?

– Zdjęcia, lalki, ubrania. Co się da. Miałem tu kiedyś gościa, który wyżywał się na powiększonej do naturalnych wymiarów fotografii czarnoskórego komika Flipa Wilsona w damskim przebraniu.

– I dało się to wyjaśnić?

– Głęboka nienawiść do czarnych, gejów i kobiet. Ten Flip Wilson załatwiał mu wszystko za jednym razem, więc gościu wyżywał się na nim, kiedy sobie walił konia.

– Niby proste.

W tle słyszałam Upiora w operze.

– J.S., jeśli facet to robi, na przykład wykorzystuje zdjęcia albo używa lalki, czy to znaczy, że najprawdopodobniej nie zabije?

– Być może, ale kto wie, co może zmienić jego upodobania i sprawić, że przekroczy tę granicę. Jednego dnia świńskie zdjęcia wystarczają, a następnego już nie.

– Czy gościu może robić i to, i to?

– Co i to, i to?

– Zachowywać się raz tak, a raz tak. Niektóre ofiary zabijać, a niektóre tylko śledzić i napastować?

– Pewnie. Trzeba pamiętać o tym, że zachowanie ofiary może wszystko zmienić. Gościu może się poczuć urażony albo odrzucony przez nią. Ona może mówić nie to, co powinna, obrócić się w lewo, zamiast w prawo. Ona nawet nie musi wiedzieć. Nie zapominaj o tym, że większość seryjnych morderców nigdy wcześniej nie spotkało swoich ofiar. Ale te kobiety są odtwórczyniami głównych ról w ich fantazjach. Może też widzieć jedną kobietę w danej roli, a dla drugiej wymyślić coś innego. Kocha się z żoną, a potem wychodzi zabić. Jednej nieznajomej wyznacza rolę ofiary, a innej przyjaciółki.

– Więc jak już ktoś zacznie zabijać, to i tak może przestać i czasami wracać do swoich wcześniejszych, mniej agresywnych sposobów rozładowywania się?

– Jest to możliwe.

– Więc ktoś, kto na oko jest tylko upierdliwy, może być w gruncie rzeczy dużo bardziej niebezpieczny?

– Jak najbardziej.

– Ktoś, kto dzwoni do swojej ofiary, śledzi ją, wysyła jej krwawe rysunki niekoniecznie jest kimś niegroźnym pomimo tego, że trzyma się z dala.

– Mówisz o St. Jacquesie, prawda?

Tak to wyglądało?

– A pasuje ci to do niego?

– Po prostu myślałem, że rozmawiamy o nim. W każdym razie o typie, który utrzymywał tę rezydencję, którą przeszukaliście. Otwórz umysłu oczy, niech fantazja wkroczy…

– J.S., to… to jest bardziej osobiste.

– O czym ty mówisz?

Powiedziałam mu. O Gabby O jej strachu. O tym, w jaki sposób znikneła z mojego mieszkania. O moim gniewie, a później strachu.

– Cholera, Brennan, jak ci się udaje pakować w takie rzeczy? Z tego, co powiedziałaś o tym facecie, to nie wygląda to wszystko kolorowo. Natręt Gabby może być albo nie być St. Jacquesem, ale jest to możliwe. Śledzi kobiety. St Jacques śledzi kobiety. Robi rysunki wypatroszonych kobiet, ma niezupełnie normalne życie seksualne i nosi przy sobie nóż. St. Jacques, czy kto tam jest tym zwierzęciem, zabija kobiety, po czym je ćwiartuje albo okalecza. Co o tym myślisz?

Odwróć twarz od dnia, co w jaskrosci tylko trwa…

– Kiedy pierwszy raz zauważyła tego faceta? – spytał J.S.

– Nie wiem.

– Przed czy po tym jak to wszystko się zaczęło?

– Nie wiem.

– A co o nim wiesz?

– Niewiele. Zadaje się z prostytutkami, płaci za seks, a potem odgrywa scenkę z koszulą nocną. Nosi ze sobą nóż. Większość kobiet unika go.

– Dobrze ci to brzmi?

– Tempe, chcę, żebyś o tym powiadomiła gości, z którymi pracujesz. Niech się tym zajmą. Mówisz, że Gabby jest nieprzewidywalna, więc pewnie skończy się na strachu. Może po prostu wyjechała. Ale to twoja przyjaciółka. Grożono tobie. Ta czaszka. Facet, który jechał za tobą…

– Może.

– Gabby mieszkała u ciebie. Zniknęła. To upoważnia do tego, żeby się za nią rozejrzeć.


– Jasne. A Claudel od razu się rzuci, żeby przyskrzynić tego koszularza.

– Koszularza? Chyba ostatnio za dużo czasu spędzasz z glinami.

Zamilkłam. Skąd mi się to wzięło? Oczywiście. Od lalkarza.

– Mamy tutaj świra, który włamuje się do mieszkań, wypycha koszule nocne, robiąc z nich coś w rodzaju dużej kukły, po czym tnie je nożem i wychodzi. I tak już od lat. Nazywają go lalkarzem.

– Jeśli to robi od lat, to nie może być taki świrnięty…

– Chodzi mi o to, że wypycha bieliznę. Wtedy wygląda to jak kukła.

Coś we mnie zaiskrzyło. Albo lalka.

Przytul mnie. Dotknij mnie…

J.S. coś powiedział, ale mój umysł pracował na przyspieszonych obrotach. Lalka. Bielizna. Nóż. Prostytutka o imieniu Julie, która odwala numery z koszulą nocną. Rysunek zwłok z napisem “Nie tnij mnie". Artykuły prasowe znalezione w pokoju przy Berger Street, jeden o włamaniu i zrobionej z wypchanego szlafroka lalce, jeden z moim zdjęciem, starannie wycięty i oznaczony X-em. Czaszka szczerząca zęby z krzaków pod moim domem. Twarz Gabby o czwartej nad ranem, kiedy byłam absolutnie przerażona. Bałagan w sypialni.

Niech muzyka nocy w nas tworzy się…

– Muszę kończyć, J.S.

– Tempe, obiecaj mi, że zrobisz to, co ci powiedziałem. Może to pudło, ale może natręt Gabby jest tym zwyrodnialcem, który miał gniazdko na Berger Street. Może być zabójcą. Jeśli tak, to jesteś w niebezpieczeństwie. Przeszkadzasz mu, więc stanowisz dla niego zagrożenie. Miał twoje zdjęcie. Być może to on podrzucił czaszkę Grace Damas w twoim ogrodzie. Wie, kim jesteś. Wie, gdzie jesteś…

Nie słyszałam J.S. W myślach byłam już w akcji.


Przejechanie przez Centre-ville, dojechanie do Main i znalezienie miejsca, w którym zawsze parkowałam, zajęło pół godziny. Gdy przechodziłam nad wyciągniętymi nogami włóczęgi ruszającego głową w rytm przygłuszonych dźwięków dobiegających zza ściany, uśmiechnął się, podniósł rękę i pomachał nią, po czym rozprostował palce i wyciągnął dłoń w moją stronę.

Włożyłam rękę do kieszeni i dałam mu monetę. Może popilnuje mojego samochodu.

Musiałam przeciskać się w tłumie najróżniejszych amatorów nocnego życia, od których teraz się roiło w Main. Żebracy, prostytutki, narkomani i turyści. Kłębiły się grupki wyluzowanych akwizytorów i urzędasów. Dla jednych był to świat zabawy, a dla innych pozbawiona uroku, smutna rzeczywistość. St. Laurent zapraszało wszystkich.

W odróżnieniu od mojej poprzedniej bytności tutaj, tym razem miałam plan. Przeciskałam się w stronę Ste. Catherine, mając nadzieję znaleźć Jewel Tambeaux. Nie było to takie łatwe. Chociaż jak zwykle przed hotelem Granada tłoczyła się gromadka kobiet, Jewel wśród nich nie było.

Przeszłam przez ulicę i przyjrzałam się kobietom. Żadna nie sięgnęła po kamień. Uznałam to za dobry znak. Co teraz? Po ostatnich doświadczeniach z tymi damami, wiedziałam, czego nie robić. Nie wiedziałam jednak, jak się powinnam zachowywać.

Mam zasadę, która do tej pory sprawdzała się w życiu. Kiedy masz wątpliwości, nic nie rób. Jeśli nie jesteś pewna, nie kupuj czegoś, nie komentuj, nie zobowiązuj się do niczego. Siedź cicho. Odejście od tej zasady przeważnie źle się kończyło. Czerwoną sukienką z falbankami. Zaciekłą dysputą o kreacjonizmie. Ostrzegawczym listem od rektora. Tym razem nie odstępowałam od swojej zasady.

Znalazłam betonowy blok, zrzuciłam z niego kawałki szkła i usiadłam na nim. Siedziałam trzymając kolana razem i czekałam, patrząc na Granadę, Czekałam i czekałam.

Przez jakiś czas opera mydlana tocząca się na moich oczach była nawet intrygująca. Szybko minęła północ, zrobiła się pierwsza. Potem druga. Ten film był o uwodzeniu i wykorzystywaniu. Smutek młodości. Modelki. Moda na ćpanie. Bawiłam się z sobą, wymyślając zabawne tytuły.

O trzeciej i to mnie już przestało bawić. Byłam zmęczona, zniechęcona i znudzona. Wiedziałam, że prowadzenie obserwacji to żadna rewelacja, ale nie byłam przygotowana na to, że jest to aż tak zamulające. Wypiłam tyle kawy, że można by nią wypełnić akwarium, wyliczałam sobie najróżniejsze rzeczy, skomponowałam kilka listów, których nigdy nie napiszę, i bawiłam się starając odgadnąć, jakie historie życiowe mają liczni przewijający się przed moimi oczyma mieszkańcy Quebecu. Prostytutki i ich klienci pojawiali się i znikali, ale nie było pośród nich Jewel Tambeaux.

Wstałam i rozprostowałam się, rozważyłam nawet rozmasowanie mojego znieczulonego tyłka, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Następnym razem, żadnego betonu. Następnym razem żadnego siedzenia i wypatrywania prostytutki, która może być w Saskatoon.

Kiedy ruszyłam już w stronę samochodu, po drugiej stronie ulicy przy krawężniku zatrzymał się biały, duży pontiac. Wyłoniła się z niego jaskrawo pomarańczowa czupryna, a za nią znajoma twarz i bluzka.


Jewel Tambeaux trzasnęła drzwiami pontiaca, schyliła się, włożyła głowę do samochodu przez otwarte okno i powiedziała coś do kierowcy. Chwilę później samochód szybko odjechał, a Jewel przyłączyła się do dwóch kobiet siedzących na schodach hotelu. W świetle migającego neonu wyglądały jak trzy gospodynie domowe rozmawiające na werandzie w podmiejskim domku. Ich śmiech niósł się w nocnym powietrzu. Po chwili Jewel wstała, podciągnęła nieco swoją błyszczącą mini i ruszyła w kurs.

Main zaczynało się zwijać, łowców mocnych wrażeń już nie było, zaczynali się natomiast pojawiać zbieracze odpadków. Jewel szła powoli, kołysząc biodrami. Przeszłam przez ulicę i znalazłam się za nią.

– Jewel?

Odwróciła się, uśmiechnęła i na jej twarzy pojawił się pytający wyraz. Nie mnie się spodziewała. Jej oczy przebiegły po mojej twarzy, zakłopotane i rozczarowane. Czekałam, aż mnie rozpozna.

– Margaret Mead…

Uśmiechnęłam się. – Tempe Brennan.

– Zbierasz materiały do książki? – Ręką wykonała taki gest, jakby wypisywała tytuł. – “Dupa na obcasach, czyli moje życie wśród prostytutek". – Powiedziała to z akcentem typowym dla południa Stanów.

Roześmiałam się.

– Pewnie by się dobrze sprzedawała. Mogę się z tobą przejść?

Wzruszyła ramionami, wypuściła powietrze, po czym się odwróciła i ponownie zaczęła kołysać biodrami. Zrównałam się z nią.

– Ciągle szukasz swojej przyjaciółki, chere?

– Tak naprawdę, to chciałam znaleźć ciebie. Nie spodziewałam się, że zjawisz się tak późno.

– Przedszkole jest jeszcze czynne, słonko. Trzeba się uwijać, żeby się utrzymać w interesie.

– Widzę.

Przez chwilę szłyśmy nic nie mówiąc, stawiałam tenisówki w rytm metalicznego stukotu jej szpilek.

– Już nie próbuję szukać Gabby. Myślę, że ona nie chce być znaleziona. Jakiś tydzień temu zjawiła się u mnie, a potem znowu zniknęła. Uznałam, że jak przyjdzie, to będzie i już…

Obserwowałam jej reakcję. Jewel wzruszyła ramionami i nic nie powiedziała. Kiedy szłyśmy, jej lakierowane włosy raz znajdowały się w cieniu, a raz były w pełni oświetlone. Gdzieniegdzie wyłączały się neony, bo zamykano ostatnie knajpy, a wraz z nimi odór stęchłego piwa i dymu papierosowego.

– Chodzi o to, że chciałabym porozmawiać z Julie.

Jewel zatrzymała się i odwróciła do mnie. Jej twarz zdradzała odrętwienie, jakby była już zupełnie zmęczona nocą. Życiem. Z dekoltu bluzki wyciągnęła paczkę playersów, zapaliła jednego i wydmuchnęła dym do góry.

– Może powinnaś iść do domu, złotko.

– Dlaczego tak mówisz?

– Cały czas ścigasz zabójców, prawda, słonko?

Jewel Tambeaux była nie w ciemię bita.

– Jestem przekonana, że jeden gdzieś tu się kręci.

– I myślisz, że to kowboj, z którym zabawia się Julie?

– Najpierw chciałabym z nim porozmawiać.

Wzięła macha, strąciła popiół długim, czerwonym paznokciem, po czym przyglądała się iskierkom uderzającym w chodnik.

– Już ostatnio mówiłam ci, że ten gość ma muł zamiast mózgu i osobowość kijanki, ale wątpię, żeby kogoś zabił.

– Wiesz, kim on jest? – spytałam.

– Nie. Takich kretynów rzadko się widuje. W ogóle sobie nimi nie zawracam głowy.

– Powiedziałaś, że ten gościu to typ spod ciemnej gwiazdy.

– Tutaj w ogóle nie ma zbyt wielu porządnych, słonko.

– Kręcił się tu ostatnio?

Przyglądała się mi, a potem zaczęła zastanawiać się nad czymś, przypominając sobie jakąś sytuację albo myśl, ale co to było, mogłam tylko zgadywać. Wyraźnie nic przyjemnego.

– Tak. Widziałam go.

Czekałam. Wzięła macha i patrzyła na wolno przejeżdżający samochód.

– Ale nie widziałam ostatnio Julie.

Wzięła kolejnego macha, zamknęła oczy, wstrzymała dym w płucach, po czym wydmuchnęła go do góry.

– Ani twojej przyjaciółki Gabby.

Otworzyła się. Powinnam ją przycisnąć?

– Myślisz, że udałoby mi się go znaleźć.

– Szczerze mówiąc, słonko, podejrzewam, że bez mapy nie znalazłabyś własnego tyłka.

Miło wiedzieć, że jest się szanowanym.

Jewel wzięła ostatniego macha, rzuciła niedopałek i zdeptała go butem.

– No dobra, Margaret Mead. Znajdźmy tego kowboja.

Загрузка...