Rozdział 9

Amy zatrzymała się w progu biura Lance'a, gdy zobaczyła, że zaimprowizowane biurko uprzątnięto. Czy pan Gaspar powiedział Lance'owi, że Amy zje tu kolację? Co sobie pomyślał asystent? A może pan Gaspar zszedł i sam sprzątnął. A po jej wyjściu wszystko rozłoży z powrotem.

– Panie Gaspar?

– To będzie bardzo nudny wieczór, jeśli będziesz się upierała przy tak oficjalnym tonie.

Odpowiedział przez interkom tak szybko, że zastanawiała się, czy jej wyglądał.

– Nie chciałam być bezczelna.

– Mów mi Guy, proszę.

– O wiele milej.

Podeszła do stołu i rozłożyła dla siebie rzeczy, które przyniosła na tacy: matę pod talerz, lnianą serwetkę, sztućce.

– Więc co mamy dziś wieczór?

– Dla ciebie barwena z patelni z migdałami oraz sosem hollan-daise, który został po śniadaniu, oraz dodatki, które, mam nadzieję, będą ci smakować. Ja mam rybę z grilla bez sosu z sałatą.

– Moje danie zapowiada się lepiej. Już mi ślinka cieknie. Co powiesz na wino?

– Och. – To ją zaskoczyło. – Nie pomyślałam.

– Mam tu trochę. Wyślij do mnie windę, to odeślę ci kieliszek. Ponieważ oboje mamy rybę, zakładam, że Pinot Grigio będzie odpowiednie?

– Tak, dziękuję. Świetny pomysł. – Postawiła tacę w windzie, pilnując, aby białe orchidee w wąskim wazonie były zwrócone w przód. – Proszę.

Pociągnęła za linki, a potem poczekała, gapiąc się w górę, w ciemny szyb. Jak wyglądały pokoje piętro wyżej? Były ciemne i ponure jak przystało na dom bestii? A może Lance wykończył je pięknie, tak jak jej część fortu?

Kiedy winda wróciła, wazon stał obok kieliszka z bladym, białym winem.

– Nie podobały ci się kwiaty? – zapytała z lekką urazą.

– Wydaje mi się, że szef ogrodników dał je tobie w podziękowaniu za cynamonowe bułeczki.

– Skąd wiesz?

– Widzę dziedziniec z okna.

– No tak.

Zmarszczyła brwi, kiedy wyobraziła sobie samotną postać stojącą w oknie wysoko na wieży, patrzącą na świat poniżej. Z takiego miejsca widział znacznie więcej niż tylko dziedziniec – miał widok na całe miasto i zatokę. Całymi dniami patrzył, jak statki przybijają i odpływają?

Wzięła kwiaty oraz wino. Usiadła na krześle Lance'a.

– Robią postępy w ogrodzie. Wiesz, dopóki nie wyrwali chwastów, nawet nie wiedziałam, że tam jest basen.

– Trzeba będzie włożyć w niego mnóstwo pracy, nim znowu zacznie działać.

Jego głos narastał, jakby szedł w stronę mikrofonu. Usłyszała coś, co brzmiało, jakby ktoś siadał w obrotowym krześle, a potem słychać było brzęk sztućców o porcelanę.

– Och, pychota. Na pewno nie chcesz trochę tego sosu do ryby?

– Nie. Próbowałam go, kiedy gotowałam; to dość, żeby wiedzieć, że wyszedł dobrze, ale nie na tyle, aby przerwać dietę.

– Tak nawiasem mówiąc, moim zdaniem wyglądasz dobrze taka, jaka jesteś teraz.

– Dziękuję, ale tak nawiasem mówiąc, jestem na diecie dla siebie. I być może dlatego wreszcie mi się udało.

– Co masz na myśli?

– To długa historia. Po prostu ostatnimi czasu robię wiele rzeczy dla siebie. To coś jak zmiana wizerunku, ale od wewnątrz. Trwa już dwa lata.

– Czyż nie po to je się wspólnie kolację? Żeby dzielić się historiami przy posiłku?

– Chyba tak. – Wzięła kawałek ryby i pokiwała z zadowoleniem głową. Nie była tak dobra jak to, co dostał Guy, ale i tak świetnie smakowała. – Hmm, od czego by tu zacząć…

– Od początku – zaproponował. – Powiedz mi o sobie wszystko.

– Wszystko? O rety. – Uśmiechnęła się, słysząc wesołą nutę w jego głosie, a potem spróbowała się zastanowić. Zwykle nie miała kłopotów z opowiadaniem historii – to dar, który odziedziczyła po matce. Ale wymyślanie historii to nie to samo, co mówienie o sobie.

– Chyba powinnam zacząć od tego, że największy wpływ na kształt mojego życia miała matka. Była całkowicie sparaliżowana. Zmarła, gdy miałam dziesięć lat.

Zapadła cisza.

– Przykro mi. Musiało być ci ciężko.

– Tak – westchnęła Amy. – Bardzo przeżyłam jej stratę, ale wcześniej było cudownie. Była niesamowicie odważną i radosną osobą. Życie z nią zdawało się niekończącą się zabawą. Za jej czasów mieszkanie w domu mojej babci było… – Zapatrzyła się w przestrzeń, szukając właściwych słów. – Magiczne.

– Dlaczego twoja matka była sparaliżowana?

Siedząc przy biurku, Byron patrzył na ekran, zafascynowany emocjami pojawiającymi się na twarzy Amy. Jej uśmiech, oczy – wszystko go zachwycało.

– Wyjechała z przyjaciółmi z college'u nad jezioro Travis i nurkowali, skacząc z klifu. Poślizgnęła się przy skoku i uderzyła o brzeg. Złamała sobie kręgosłup. Natychmiast zawieziono ją do szpitala i wtedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Do tamtej chwili nie miała pojęcia. Mogła stracić ciążę, bo to były pierwsze tygodnie, a niektóre leki na ciśnienie, które chciano jej podać, mogły mnie zabić. Błagała lekarzy, żeby zrobili wszystko, co w ich mocy, aby mogła mnie bezpiecznie urodzić. Powiedziała mi, że w tym potwornym czasie, kiedy zrozumiała, że nigdy nie będzie chodzić ani nawet ruszać rękoma, stałam się dla niej powodem do życia.

– To niesamowite, że cię nie straciła.

– Rzeczywiście – zgodziła się Amy. – Donosiła ciążę prawie do końca, a potem trafiłyśmy do gazet, gdy lekarze umożliwili poród cesarskim cięciem. Dlatego dorastałam w domu babci.

– Z babcią, która faszerowała cię słodyczami.

– Właśnie. -Amy pokiwała głową, odcinając kawałek ryby widelcem. Miała piękne dłonie i poruszała nimi z wdziękiem. – Daphne Baker, czyli Meme, przygotowywała najlepsze domowej roboty cukierki, herbatniki i ciasta, jakie w życiu jadłam.

– Wierzę – powiedział, z przyjemnością zajadając własny posiłek. – O ile to nie jest zbyt osobiste, mogę zapytać, gdzie w tym czasie był twój ojciec?

– Nie było ojca. – Jej uśmiech zbladł. – To znaczy technicznie rzecz biorąc, gdzieś był, bo inaczej by mnie nie było, ale nie wiem, kto to jest.

– Przepraszani, nie powinienem pytać.

– Nie, nie szkodzi – zapewniła go. – Ale martwię się, że ludzie będą oceniać moją matkę surowo, kiedy powiem, że w rubrykę z nazwiskiem ojca na moim akcie urodzenia musiała wpisać „nieznany". W jej obronie chciałabym zaznaczyć, że była młoda, studiowała w college'u i przeżywała najbardziej szalony okres w życiu. Ale nie była aż tak szalona. To nie tak, że nie znała jego nazwiska, bo sypiała z tyloma, że mógł to być ktokolwiek. Pewnej nocy spotkała kogoś na dyskotece. Zaiskrzyło. Poszli do jego pokoju w hotelu, bo przyjechał z innego miasta. Przed wyjściem zostawiła mu swój numer telefonu, ale nigdy nie zadzwonił. – Zmarszczyła nos, jakby chciała powiedzieć „typowe, prawda?". – Więc kimkolwiek był, nie ma nawet pojęcia, że istnieję.

– Jego strata – odparł szczerze Byron. – Opowiedz mi o tym magicznym dzieciństwie w domu dziadków.

– Stałyśmy się z mamą ich całym światem – powiedziała z przekonaniem. -Jak możesz sobie wyobrazić, opieka nad sparaliżowaną kobietą i nieoczekiwaną wnuczką to mnóstwo pracy. Ruszenie się gdziekolwiek było wielką wyprawą. Po części z powodów logistycznych, ale także z powodu mojej babci, Meme, która wiecznie się zamartwia. Gdy Papa chciał nas gdzieś zabrać, Meme wymieniała całą listę katastrof, które z pewnością się wydarzą. Więc oboje się starali, żeby siedzenie w domu było zabawne.

– Udało im się?

– Zdecydowanie! – Rozpromieniła się. – To nie było trudne, ponieważ znali wszystkich w mieście. Dorastałam w miejscu, które kiedyś leżało poza Austin, ale w ciągu lat zostało pochłonięte przez miasto. Bakerowie to ważniacy, swego czasu posiadali połowę interesów w mieście. Papa sprzedał wszystko po wypadku mamy, żeby zostać w domu i pomagać. A jeśli idzie o sam dom, to prawdziwe cudo.

Zauważył, że gdy opowiadała o domu, mówiła z mocniejszym akcentem, a jej gesty stały się bardziej ożywione. Uznał, że jedno i drugie jest niezwykle czarujące.

– Wyobraź sobie Tarę z Przeminęło z wiatrem – powiedziała – tylko pomniejsz ten dom z ogromnego do po prostu dużego. Należał do rodziny od kilku pokoleń. Papa zawsze lubił zajmować się ogrodem, więc kiedy przeszedł na emeryturę, przyłączył się do męskiego klubu ogrodniczego i zamienił tereny wokół domu w wielokrotnie nagradzane ogrody. Ścieżki wiły się, łącząc trawniki i ustronne ławeczki, a wszystko otoczono klombami, na których kwiaty kwitły przez cały rok. Daphne królowała w naszym kręgu towarzyskim, więc niemal cały czas urządzaliśmy przyjęcia. Albo ludzie po prostu do nas wpadali. Jednak przez większość czasu mama i ja po prostu siedziałyśmy w ogrodzie, w jednym z miejsc, które dziadek stworzył specjalnie dla nas. On pracował, a my wymyślałyśmy historie. Może i nie mogłyśmy tak naprawdę nigdzie pojechać, ale podróżowałyśmy po całym świecie w naszym magicznym latającym statku, który potrafił nas zabrać w dowolne miejsce i czas.

– To musiała być naprawdę świetna zabawa.

Zastanawiał się, jak to jest, dostać tyle miłości i uwagi.

– Była. – Westchnęła, a na jej twarzy pojawiła się tęsknota. – Miałam bardzo niezwykłe dzieciństwo.

Przyjrzał jej się.

– Dlaczego to cię smuci?

Wzruszyła ramionami i skubnęła sałatą.

– Bo chyba bardzo za tym tęsknię. Wszystko się zmieniło, gdy mama zmarła.

– Mogę zapytać, co się stało?

– Na pewno chcesz to słyszeć? Od tego momentu historia nie jest zbyt radosna.

– Mnóstwo historii nie jest. – Pomyślał o własnym dzieciństwie, pełnym podróży po prawdziwym świecie, a nie tym wymyślonym. Podróże Amy były chyba o wiele przyjemniejsze. -Ale i tak chcę posłuchać.

– Dobrze więc. Kiedy podrosłam, mama martwiła się, że nie mam „normalnego" dzieciństwa, bo nie mam z kim się bawić. Żadne z naszych sąsiadów nie miało dzieci w moim wieku, a większość ludzi, którzy nas odwiedzali, to byli znajomi babci. Dlatego mama postanowiła wysłać mnie na letni obóz. Bardzo spodobał mi się ten pomysł – powiedziała wesoło. – Chyba spodziewałam się, że będzie jak w wymyślonych podróżach, w które wybierałyśmy się z mamą. Meme rzecz jasna prawie dostała zawału na samą myśl, że wyślą dziesięciolatkę samą w świat. Mama jednak się uparła, więc pojechałam. Wcale nie wyglądało to tak, jak sobie wyobrażałam. – Zmarszczyła nos. – Początkowo było mi źle. Dzieciaki potrafią być takie okrutne wobec kogoś, kto nie jest idealny.

– To prawda – przytaknął.

Przechyliła głowę i spojrzała w kamerę, jakby mogła go widzieć.

– Miałeś problemy z dopasowaniem się jako dziecko?

Nie, pomyślał. Nigdy nie miał kłopotów z dopasowaniem się do specyficznego świata dzieci gwiazd. Ale był świadkiem okrucieństwa, o jakim opowiadała, i nigdy się temu nie przeciwstawił, bo tego „się nie robiło". A Byron Parks zawsze wiedział, jak się zachować.

– Mówmy o tobie. – Dźgnął jedzenie widelcem. – Dlaczego było ci źle?

– Tęskniłam za mamą i nie wiedziałam, jak bawić się z dziećmi. Zupełnie jak w szkole, tyle że o wiele gorzej! – Podkreśliła wagę słów, przewracając oczami. – Zawsze stałam z boku, bo byłam niska i przy kości. No i zachowywałam się jak stara malutka. Miałam naprawdę staroświeckie maniery i byłam aż przesadnie uprzejma. Reszta dzieciaków nabijała się ze mnie. Początkowo chciałam wracać do domu.

Ale mama mówiła, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Trzeba po prostu szukać jaśniejszej strony. I zrozumiałam, że miała rację. – Amy pokiwała głową. -Podobał mi się sam obóz, wędrówki po lesie. Zawsze znajdowałam sobie jakieś zajęcie. Wędrowałam samotnie, aż znajdowałam miejsce, gdzie mogłam sobie siedzieć i pisać historie, które potem wysyłałam mamie. – Zaśmiała się. – Na pewno już widzisz problem tkwiący w tym scenariuszu?

– Gubiłaś się – zgadł.

– Za każdym razem. – Pokiwała głową. – Wtedy mnie to nie martwiło. Wierzyłam, jak tylko dziecko potrafi, że wszystko dobrze się skończy. Wszystko to zmieniło się tamtego lata.

Wzięła głęboki wdech, jakby trudno jej było opowiadać o późniejszych wydarzeniach.

– Za każdym razem, gdy się gubiłam, opiekunowie szukali mnie i potem besztali za samotne wyprawy do lasu. Pewnego razu, w połowie obozu, wydarzyło się coś podobnego. Tyle że zamiast zabrać mnie do chaty, zaprowadzili mnie do biura. Opiekunowie byli tak poważni, że się przestraszyłam. Pomyślałam, że tym razem wpadłam w prawdziwe tarapaty. Ale w biurze zobaczyłam dziadka.

Do oczu napłynęły jej łzy, a głos zadrżał.

– Ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam, to że załamie się na moich oczach i powie mi, że moja matka umarła.

Dobry Boże, pomyślał Byron, ale nie wiedział, co powiedzieć.

– Przepraszam. – Otarła łzy. – Nadal nie panuję nad sobą, gdy o tym opowiadam.

– Mnie też jest przykro. – Zadziwiło go, ile emocji potrafi zupełnie swobodnie okazać, gdy już się otworzy. – Jak zmarła?

– Jej serce się poddało. – Głęboki wdech pomógł Amy wziąć się w garść. – Paraliż bardzo obciąża ciało. Mama i dziadkowie wiedzieli, że nie będzie długo żyła, ale nigdy do mnie nie dotarło, że ją stracę. Nami wszystkimi bardzo mocno to wstrząsnęło. Rozpacz Meme… – Pokręciła głową. – Przeszła wszelkie pojęcie. Utrata dziecka to najstraszniejsza rzecz, jaka może spotkać kobietę.

– Nie mogę sobie wyobrazić takiego bólu. Tak mi przykro. – Jego słowa wydawały się za słabe, ale co innego mógł powiedzieć?

– Papa też był załamany – ciągnęła. – Oboje zamknęli się w sobie. Pracował całymi godzinami w ogrodzie, ale było już inaczej. Zniknęła radość. Pracowałam razem z nim, próbując go rozweselić. Chyba trochę pomagało. Byliśmy ze sobą naprawdę blisko.

– Jaki był?

Z uśmiechem zapatrzyła się w przestrzeń.

– Wysoki, z nogami jak bocian. Zawsze wydawał się zdumiony tym, że zdobył tak śliczną żonę jak Meme. Dziękował Bogu, że jego dwoje dzieci, moja mama i wujek, wdały się w nią, a nie w niego. Ale Meme go uwielbiała. Jak my wszyscy. Zawsze mówił, że jestem jak kwiatuszek okry. – Zaśmiała się do tego wspomnienia. – Takie mi nadał przezwisko. Okra.

– Okra? – Byron zmarszczył brwi. -Jak warzywo?

– Aha – zaśmiała się. – Uważał, że istnieją dwa rodzaje ludzi. Tacy na pokaz, którzy stanowią ucztę dla oczu, i tacy, co są ucztą dla brzucha. Uważał, że okra jest najlepsza, bo to warzywo, ale pięknie kwitnie. Jak wiesz, pochodzi z rodziny hibiskusów i ma wielkie kwiaty, które wyglądają jak słońce o poranku.

– Nie, nie wiedziałem.

Jej uśmiech pobladł i westchnęła.

– W każdym razie, gdy dziadek radził sobie z żałobą, pracując w ogrodzie, Meme podupadła na zdrowiu. Chorowała przez cały czas. Ogarnęła ją obsesja, że mnie też straci. Czasem i mnie to przerażało, bo wiedziałam, że jeśli cokolwiek mi się stanie, Meme tego nie przeżyje. Więc trzymałam się naprawdę blisko domu, opiekowałam się Meme i pomagałam dziadkowi w ogrodzie. Wtedy zaczęłam tyć i teraz już wiem, że często jadłam ze złości.

– Dlaczego ze złości?

Westchnęła.

– Nie chcę być nielojalna, ale naprawdę męczyło mnie, że Meme narzekała z powodu każdego najmniejszego bólu. Moja matka żyła jedenaście lat sparaliżowana od szyi w dół i nigdy się nie skarżyła. Nigdy. – Amy dźgnęła rybę na talerzu. – A Meme praktycznie mdlała na sofie, bo głowa ją bolała. „Och, kochanie, na pewno mam raka mózgu. Muszę jechać do szpitala". Oczywiście nic jej nie było. Połowa jej schorzeń była urojona. Nie wszystkie, ale dość, żeby mnie doprowadzić do szału. – Teraz zaatakowała sałatę. – Tyle razy chciałam powiedzieć jej coś do słuchu na ten temat.

– Powiedziałaś?

– Nie. – Westchnęła ciężko. – Nie chciałam marudzić jak ona, więc przełykałam słowa. I przy okazji całe mnóstwo jedzenia. Jadłam, jadłam i jadłam, jakby przeżuwanie i połykanie mogło sprawić, że złość mi przejdzie. Ale nie przeszła. Tylko się roztyłam. Nim poszłam do college'u, desperacko szukałam drogi ucieczki.

– Nie winię cię. Jednak istnieje różnica między protestem a marudzeniem. Powinnaś była coś jej powiedzieć raz czy dwa.

– Mówisz jak moje przyjaciółki.

Zerknęła z zamyśleniem w stronę kamery.

– Co się stało z twoim dziadkiem? – zapytał, żeby rozmowa nie zeszła na niego. – Rozumiem, że już nie żyje.

– Niestety. -Westchnęła. -Jego strata była niemal tak samo trudna jak śmierć mamy. Praktycznie rzecz biorąc, był moim ojcem. Jedynym, jakiego miałam. Zmarł, gdy wyjechałam do college'u, więc i przy tej śmierci nie było mnie w domu. Co gorsza, niewiele wtedy brakowało, a uciekłabym z domu na dobre. I chyba czułam się winna, bo uważałam swoje odejście właśnie za ucieczkę.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Skończył kolację i usiadł z kieliszkiem wina. Myślał, że mógłby jej słuchać całą noc.

– College był naprawdę wspaniały – powiedziała, nadal jedząc. -Głównie dlatego, że miałam sporo szczęścia na pierwszym roku i wylądowałam w akademiku razem z Jane, Maddy i Christine. Z dala od domu zaczęłam gwałtownie chudnąć. Nawet czasem chodziłam na randki. – Skrzywiła się, jakby to ostatnie było wyjątkowo niesmaczne. – Jeśli idzie o randki, byłam chodzącą katastrofą, ale odkryłam, że jestem w czymś dobra. Dobrze radziłam sobie z dziećmi. To jedna z największych ironii mego życia. Nie umiałam się znaleźć wśród dzieci, gdy sama byłam jednym z nich, a teraz naprawdę dobrze sobie z nimi radzę. Pracowałam w centrum opieki dziennej przez cały college. Dla wielu ludzi to koszmar, ale ja naprawdę dobrze się bawiłam. Opowiadałam dzieciom historie, które wymyślałyśmy z mamą.

Nie ma nic wspanialszego niż twarz dziecka, kiedy je wciągnie opowiadana przez ciebie bajka.

– Spisałaś je kiedyś? Nie licząc czasu, gdy miałaś dziesięć lat.

– Kilka, ale tylko dla własnej przyjemności. – Machnęła na to ręką, jakby to nie było nic wielkiego. – W każdym razie gdy zbliżał się koniec szkoły, rozmawiałyśmy z przyjaciółkami o tym, co chcemy zrobić w życiu. Pamiętam, że to było, jeszcze zanim uznałam, że podróż równa się śmierci. Dwie rzeczy, których najbardziej pragnęłam, to zobaczyć świat i mieć dzieci. Ponieważ nie mam orientacji w terenie, uznałam, że najlepiej byłoby poślubić mężczyznę, który wiedziałby, gdzie jest północ, a gdzie południe, żebyśmy mogli podróżować, gdy nie będziemy zajmować się dziećmi. Znalezienie męża było jedyną częścią planu, która mnie przerażała, bo na randkach czuję się potwornie niezręcznie. Jednak nie traciłam nadziei. Jane z kolei miała największe ambicje. Wyjeżdżała do Nowego Jorku, bo chciała zrobić karierę w telewizji i to za wszelką cenę. Christine wybierała się na medycynę, idąc w ślady ojca, a Maddy miała nadzieję zacząć wystawiać w galerii swoje prace. Ponieważ Maddy i Christine były ze sobą tak blisko, postanowiły wynająć mieszkanie w pobliżu kampusu. Było mi bardzo miło, gdy zaprosiły mnie do siebie. – Jej oczy rozświetliły się. – Zgodziłam się rzecz jasna i żeby to uczcić… – Urwała nagie, zagryzając usta, a w jej oczach pojawiły się szelmowskie iskierki.

– Co takiego? – zapytał, pochłonięty jej opowieścią.

– Nie wierzę, że ci to mówię. Przycisnęła dłonie do płonących policzków.

– No co?

– Zrobiłam sobie tatuaż!

– Co takiego? – Ten pomysł całkowicie go zaskoczył. – Masz tatuaż?

– Tak. – Zachichotała. – Christine pojechała ze mną do salonu głównie jako wsparcie i żebym nie zabłądziła, ale koniec końców też zrobiła sobie tatuaż. Małą diablicę na pośladku.

– A ty co sobie wytatuowałaś?

– Motylka. – Wyszczerzyła zęby. – Uznałam, że to dobry symbol wyrwania się z domu dziadków. Zamierzałam tam wrócić, nim Christine i Maddy zaproponowały mi zamieszkanie z nimi.

– Gdzie go masz?

– Nie powiem. – Wyglądała na oburzoną.

– Nie daj się prosić, Amy. Nie możesz tak trzymać mnie w napięciu.

– No dobrze – odparła sztywno, poprawiając serwetkę na kolanach. – Powiem więc tylko, że mamy z Christine bliźniacze tatuaże, w pewnym sensie.

Amy Baker ma tatuaż na pupie? Ten obraz wypełnił jego umysł. I podniecił go.

– Niestety – zmarszczyła brwi – zbyt szybko ucieszyłam się, że udało mi się uciec. Papa umarł na zawał serca kilka dni przed rozdaniem dyplomów i Meme się załamała. Wujek błagał mnie, żebym wróciła do domu „na jakiś czas". Wszyscy tak bardzo martwiliśmy się o Meme. Zrezygnowałam więc ze swoich planów. Początkowo nie żałowałam, bo żałoba była tak wielka, że wolałam być w domu. Ale w miarę jak upływały lata, gniew powracał i zamienił się w urazę. Aż wstyd mi się do tego przyznać.

– Może masz prawo do urazy.

– Nie. – Westchnęła jak wycieńczona fizycznie. – Nie wszystkie schorzenia Meme to teatr. Niektóre są prawdziwe. Jej artretyzm na przykład. Tak się rozwinął, że babcia potrzebuje w domu pomocy. Po pierwszych dwóch latach rozmawialiśmy z wujem na temat wynajęcia pielęgniarki, żebym mogła się wyprowadzić, ale za każdym razem, gdy zaczynaliśmy ten temat, zdrowie Meme pogarszało się i nie potrafiłam odejść. Zaczęłam się martwić, co by się stało, gdybym mnie tam nie było. Zrobiło się tak źle, że zaczynałam panikować nawet przy wyjściu do sklepu spożywczego. A potem pewnego dnia, jakieś dwa lata temu, zdałam sobie sprawę, co robię. Pozwoliłam, aby strach zamienił mnie w więźnia we własnym domu. Zapłaciłam za to wysoką cenę, porzucając wszystko, o czym kiedyś marzyłam. Nie było podróży, nie było dzieci. Ani męża. Kierowałam firmą, „Podróżującymi Nianiami", ale to nędzny substytut. I tak się roztyłam, że miałam małe szanse zainteresować jakiegokolwiek mężczyznę. Przybrałam na wadze między innymi z powodu złości i codziennych zmartwień. Poza tym Meme wywoływała u mnie napady obżarstwa. Zawsze powtarza, że gdybym trochę schudła, złapałabym sobie miłego faceta. Ale wcale tego nie chce. Mąż nie zgodziłby się zamieszkać w domu Meme, żebym mogła dalej się nią opiekować.

– Więc dlaczego tak mówi?

– Nie wiem. – Amy potarła brzuch, jakby ją rozbolał. -Jej zachowanie nie ma sensu. To jak z tymi ciasteczkami. „Amy, kochanie, musisz schudnąć. Masz ciasteczko". Im bardziej czepia się z powodu nadwagi, tym więcej jem.

– Myślisz, że wie o tym?

– Co? – Zmarszczyła brwi. – Nie, oczywiście, że nie. To byłoby straszne. Znaczyłoby, że specjalnie mnie tuczyła.

– Może tuczyła. – W zamyśleniu pociągnął łyk wina. Narastał w nim gniew z powodu jej krzywd. – W ten sposób powstrzymała cię przed odejściem. I zaczęła to, gdy byłaś naprawdę mała. Jakby od samego początku bała się, że spotkasz mężczyznę, zajdziesz w ciążę, będziesz miała wypadek i umrzesz młodo jak twoja matka.

– O mój Boże. – Wyprostowała się w krześle. Różne uczucia malowały się na jej twarzy, gdy przetrawiała tę myśl, a potem ją odrzuciła. – Nie. Nie mogę w to uwierzyć. To straszne. Nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego świadomie.

– Może nie robiła tego świadomie.

– A jednak… nie, czegoś takiego nie robi się własnej wnuczce. Przyznaję, że jest trochę hipochondryczką i histeryzuje, bo lubi skupiać na sobie całą uwagę, ale nie uwierzę, że specjalnie mnie tuczyła, abym nie odeszła z domu.

– Zadziałało?

– Odbiegliśmy od tematu. – Skrzywiła się do niego. – Właśnie dochodziłam do sedna historii.

– Przepraszam. – Uśmiechnął się, uznając, że jest urocza, gdy się gniewa. – Mów dalej.

– Gdy mnie olśniło, zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Nie tylko Meme nie chciała, żebym wyszła za mąż. Ja też nie chciałam. Źle się czuję w towarzystwie mężczyzn. Bardzo mi ulżyło, gdy zdałam sobie z tego sprawę – westchnęła. – I to rozwiązało problem z przekonaniem Meme do pielęgniarki. Nie zamierzam wyjść za mąż, więc nie mam po co się wyprowadzać. Usiadłam więc z Meme i obiecałam jej coś. Zamieszkam z nią na stałe, a nie „na jakiś czas", który rozciągał się na lata. Z nią, ale nie „u niej". Desperacko potrzebowałam własnej przestrzeni, więc za jej pozwoleniem zamieniłam powozownię w biuro z mieszkaniem. Idealne rozwiązanie. Jestem na miejscu, żeby się nią zająć, co uspokaja nas obydwie, ale mam własny kąt. To, w połączeniu z zapewnieniem, które dałam sama sobie, że nie muszę chodzić na randki, pozwoliło mi wreszcie przejść na dietę i trzymać się jej.

– Nie boisz się, że odzyskasz kilogramy?

– Tym razem nie. – Pewność siebie jaśniała w jej uśmiechu. – Bo tym razem robię to dla siebie. Nie z nadzieją, że gdy schudnę, znajdę faceta. Żałuję tylko tego, że nie wychodząc za mąż, nie będę miała dzieci.

– Zawsze możesz adoptować.

– Rozważałam ten pomysł. Ale najpierw postanowiłam zrobić jeszcze jedną rzecz dla siebie. Nauczyć się samodzielnie podróżować. Obiecałam Meme, że będę z nią mieszkała, ale za to czasem puści mnie na wakacje. – Oczy rozszerzyły jej się z przerażenia, ale zaśmiała się. – Straszna myśl, wiem, ale chcę zobaczyć świat i jestem zdecydowana na wszystko. Mimo mojego braku orientacji, pomimo strachu, że się zgubię, i wbrew temu, że zamartwiam się na śmierć, że coś stanie się Meme w czasie mojej nieobecności. Mimo wszystko jestem zdecydowana pokonać własne lęki.

Wzniósł kieliszek w jej stronę.

– To chyba czyni cię jedną z najodważniejszych kobiet, jakie w życiu poznałem.

Zaśmiała się pełną piersią.

– Nie mówiłbyś tak, gdybyś wiedział, jak bardzo czasem się boję.

– Mówię to właśnie dlatego.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się prosto do kamery. – To chyba największy komplement, jaki w życiu usłyszałam. – Chciała wziąć na widelec kolejny liść sałaty i zorientowała się, że już się skończyła. – Boże, przegadałam całą kolację.

– Nie szkodzi. Lubię słuchać, jak opowiadasz. Masz wspaniały dar prowadzenia rozmowy.

– Zwykle nie. – Przechyliła w zamyśleniu głowę. – Bardzo dobrze się z tobą rozmawia. Może dlatego, że trochę przypominasz mi dziadka. Był bardzo cierpliwym i dobrym słuchaczem.

Byron niemal parsknął.

– Przypominam ci dziadka? – Wysoki, z nogami jak bocian? -Hmm, zważywszy, że go kochałaś, uznam to za komplement, ale zaufaj mi, nie przypominam twojego dziadka. I żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości, nie jestem stary.

– Och. – Zamrugała i nagle wpadła z zakłopotanie. – Przepraszam. Nie chciałam… to znaczy. Trudno tylko po głosie zorientować się, ile ktoś ma lat.

Widział, że z pewnym lękiem zastanawia się, ile Gaspar ma lat. Ale nie zamierzała zapytać. Więc sam jej powiedział.

– Jesteśmy z Lance'em Beaufortem w tym samym wieku.

– Rozumiem.

Po wyrazie jej oczu zorientował się, że nigdy by się przed nim tak nie otworzyła, gdyby wiedziała, że jest w wieku odpowiednim do randek.

– Amy, zapewniam, że nie musisz się mnie obawiać. Przyznaję, że jesteś dla mnie bardzo atrakcyjna, ale rozmowa przy kolacji to wszystko, do czego może dojść. – Ta myśl napełniła go większym żalem, niżby się spodziewał. – Czy to poprawia ci samopoczucie?

– Tak. – Rozluźniła się, usłyszawszy jego zapewnienie. – Ale proszę, nie bierz tego do siebie. Naprawdę nie cierpię randek.

Chciał chwilę o tym porozmawiać, ale spodziewał się, że poznawszy jego wiek, Amy będzie się bardziej denerwować. Boże, gdyby znała całą prawdę, pewnie uciekłaby z krzykiem. Postanowił poprawić jej humor.

– Jak smakuje wino?

– Bardzo dobre. -Wypiła pospiesznie łyk. – Dziękuję.

– Czy to deser z limonki? – Przyjrzał się kawałkowi ciasta, który ozdobiła kwiatem z ogrodu.

– Tak. Mam nadzieję, że będzie smakował.

Wziął kawałek i pozwolił, by intensywna słodycz rozpuściła się w jego ustach.

– Mmm, przepyszne. Zakładam, że sobie nie wzięłaś?

– Nie.

– Cóż, będę dobry i nie będę cię kusił.

– Dziękuję.

Posłała mu tak kuszący uśmiech, z tymi ciemnymi lokami wokół twarzy, że mógł się tylko zagapić. Wiedział, że nie zamierzała flirtować, ale jak ktoś tak naturalnie seksowny mógł dożyć jej wieku bez żadnego faceta, który przebiłby się przez jej niechęć do randek?

A pod tym zahamowaniem domyślał się namiętności, która tylko czekała, aby ją uwolnić. W przeciwnym wypadku nigdy nie sprawiłaby sobie motyla na pośladku. Było tu nad czym myśleć. Nie, lepiej o tym nie myśleć, przestrzegł siebie.

Ale jak by to było, być tym mężczyzną, który pomoże jej wyzwolić swoje prawdziwe ja?

Загрузка...