Rozdział 11

Nic nigdy nie okazuje się tak łatwe, jak mieliśmy nadzieję.

Jak wieść idealne życie


Ammy chciała się z nim spotkać. Ta myśl sprawiła, że Byron spanikował. Krążył przed ekranami, zastanawiając się, co zrobić. Monitor pokazujący kuchnię był wyłączony, ale wiedział, że Amy wkrótce się pojawi na pozostałych, niosąc mu śniadanie.

Co ma jej powiedzieć?

Nie mógł się z nią spotkać. Przeraziłaby się.

Myślała, że jest samotnikiem, kryjącym się w wieży i wstydzącym się swojego wyglądu. Jak by zareagowała, gdyby odkryła, że jest Byronem Parksem, znudzonym miliarderem, który chowa się przed pozbawionym sensu życiem?

Nagle zdał sobie sprawę, że poświęciłby swój wygląd, gdyby tylko mógł być mężczyzną, którego wyobrażała sobie Amy. Gdyby mógł wyjść z wieży tego wieczoru, zobaczyć, jak Amy się uśmiecha i zapewnia go, że jego wygląd nie ma znaczenia. Gdyby mógł wziąć ją w ramiona i pocałować, jak pragnął tego od wielu dni. Gdyby mógł wziąć ją na górę i kochać się z nią całą noc.

Ten obraz sprawił, że zamarł.

Co mu chodziło po głowie?!

To, że Amy chciała go „spotkać", nie znaczyło, że chce się angażować. To, że rozmawiali o seksie, zanim zaskoczyła go swoją propozycją, nie znaczy, że dążyła do zbliżenia. Miła, współczująca Amy po prostu chciała wyciągnąć z wieży samotnego człowieka.

Dobrze, to trochę uspokoiło jego gorączkowe myśli. Nie ma powodu do paniki. Kiedy Amy przyniesie śniadanie, po prostu odmówi spotkania. Nie mogła go zmusić do odsłonięcia się. Nie zamierzał wiecznie ukrywać swojej tożsamości, ale mógł podtrzymać tę grę przez kolejne trzy tygodnie, póki Amy tu będzie.

– Dzień dobry – powiedziała wesoło.

Obrócił się gwałtownie do ekranów, gdy zorientował się, że zakradła się do biura. Była już na dole i niosła tacę dla niego do windy kuchennej. Widząc kolor jej policzków, zorientował się, że wesołość w głosie skrywała ogromne zdenerwowanie.

– Udało ci się zasnąć zeszłej nocy?

– Nie, w ogóle, – chciał jej odpowiedzieć.

– Jesteś tam? – zapytała, gdy się nie odezwał.

– Jestem. – Zobaczył, że taca przyjechała na jego piętro, ale nie podszedł, żeby ją zabrać. Stał przed ekranem jak przykuty.

– Cieszę się.

Odsunęła się od windy i uśmiechnęła do kamery. Miała na sobie letnią sukienkę. Strój podkreślał krągłość jej piersi, wcięcie w tali, krągłość bioder. Ręce mu się wyrywały, by badać te łuki.

– Chcę ci podziękować za wczorajszą rozmowę. Na pewno zauważyłeś, że ten temat nie jest dla mnie łatwy, ale cieszę się, że zachęciłeś mnie do tego, abym powiedziała, co czuję. Potrafisz być bardzo uparty, kiedy chcesz pomóc mi poradzić sobie z kompleksami. Ostrzegam więc, że ja tak samo uparłam się, żeby pomóc tobie. Domyślam się, że martwisz się dzisiejszym wieczorem, ale niepotrzebnie. Naprawdę nie obchodzi mnie to, jak wyglądasz. Jak raz pozwolisz mi siebie zobaczyć, myślę, że będziesz zadowolony, że w końcu się przełamałeś. Stawić czoło lękom i wygrać to naprawdę najwspanialsze uczucie pod słońcem.

– Amy… -Westchnął. – Nie mogę ci pozwolić, żebyś mnie zobaczyła.

– Oczywiście, że możesz. – Rozpromieniła się do niego. – Obiecuję, że wszystko będzie dobrze.

– Nie znasz mnie. Mogę cię zapewnić, że nie spodobałbym ci się.

– Ale ja już cię lubię – odparła szczerze i z uporem. – To, że nigdy cię nie widziałam, nie znaczy, że cię nie znam. Wiem, że jesteś szczery, troskliwy i podchodzisz z pasją do wielu rzeczy. Czuję się w twoim towarzystwie dobrze, tak jak nigdy przy żadnym mężczyźnie. Sam powiedziałeś, że jesteśmy przyjaciółmi. Jako twoja przyjaciółka, proszę, żebyś mi zaufał i odważył się na to.

Poczuł, że wcześniejsza panika powraca. Musiał ją namówić do zmiany decyzji, przekonać, że to zły pomysł.

– A jeśli ci powiem, że gdybyśmy się spotkali, być może chciałbym, abyśmy byli więcej niż przyjaciółmi?

Właśnie, pomyślał. To powinno ją zniechęcić do pomysłu spotkania.

– Pociągasz mnie – dodał. – I to bardzo.

Spodziewał się, że poblednie, słysząc te słowa. Zamiast tego zaczerwieniła się i pochyliła głowę, aby ukryć uśmiech.

– Wiem.

Co?! Zagapił się na nią. Zabrakło mu słów. Rzuciła w kamerę nieśmiałe spojrzenie, w którym jednak widać było determinację.

– Niczego nie obiecuję. Tak naprawdę to nawet się nie spotkaliśmy, więc kto wie, jak zareagujemy na siebie przy bezpośrednim kontakcie. Mówię tylko, że dzięki tobie inaczej zaczęłam myśleć o sobie. I podejrzewam, że przy tobie mogę być kimś innym. Ale żadne z nas nigdy się nie dowie, czy to prawda, dopóki nie otworzysz drzwi i nie wyjdziesz na zewnątrz. Pozwól mi cię spotkać, Guy. Proszę.

Spojrzał na nią i z całego serca żałował, że nie jest mężczyzną, za jakiego go uważała. Chudym bocianem albo ponurą bestią. Kimkolwiek innym, niż jest: morderczo przystojnym na zewnątrz, brzydkim od środka.

– Nie mogę, Amy. Przeraziłbym cię.

– Nieprawda.

Uniosła brodę i zrozumiał swój błąd. Amy zawsze była bardzo odważna, gdy walczyła za innych. Próby odstraszenia tylko zwiększyły jej determinację.

– Jestem odważniejsza, niż myślisz. I trochę mnie obraziłeś, powątpiewając w moją dzielność. Ale nie będę cię teraz naciskać, bo wiem, że się boisz. Dam ci ten dzień, żebyś nabrał śmiałości. A potem, dziś wieczór, zjemy razem kolację.

– Nie.

Zmarszczyła buntowniczo brwi.

– Zjemy – odparła, obróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju.

Stał w bezruchu jak ogłuszony. Tyle jeśli idzie o myślenie, że ona nie chce poznać go w ten sposób. Przypomniał sobie, co mu wyznała zeszłego wieczoru. I co powiedziała przed chwilą. „I podejrzewam, że przy tobie mogę być kimś innym".

Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jakiej odwagi trzeba, żeby wypowiedzieć takie słowa. Właściwie zaproponowała siebie mężczyźnie, o którym myślała, że jest odrażający. Ale może to nie była tylko odwaga. Może po prostu dobrze się czuła w towarzystwie Guya.

Gdyby tylko był mężczyzną, za którego go uważała. Wtedy mógłby ją powitać w swoim łóżku i pokazać jej zmysłowe przyjemności. Wiedział, że mógłby. Niejedna kobieta zauważyła, że jest dobry w łóżku. To poza nim rozczarowywał kobiety raz za razem.

Jak by to było kochać się z Amy?

Na samą myśl całe jego ciało się ożywiło. Czuł nie tylko fizyczne pożądanie, ale również przypływ tęsknoty, obezwładniające pragnienie, jakiego nigdy w życiu nie czuł.

Próbował to odepchnąć, ale ożywiona część jego duszy uczepiła się myśli o kochaniu z Amy i nie chciała puścić. Wraz z tą myślą pojawiała się następna. A gdyby mógł być mężczyzną, jakiego sobie wyobrażała? Nie był brzydki, nie był samotnikiem – przynajmniej nie w zwykłych warunkach – ale może mężczyzna, jakim był w czasie tych wszystkich wspólnych kolacji, to jego prawdziwe ja?

Zdał sobie sprawę, że nie miał specjalnej ochoty wracać do roli znudzonego, cynicznego Byrona Parksa. Ale czy odważy się pokazać światu, że naprawdę troszczy się różne rzeczy? Przypomniał sobie reakcję Chada. Gdyby wrócił do Hollywood i zachowywał się tak jak teraz w towarzystwie Amy, sporo ludzi umarłoby ze śmiechu. Po tych wszystkich latach bycia Byronem Parksem, który szydził z czułych serc, sam stał się jednym z nich?

A jeśli nie wróciłby do Hollywood?

Odrzucił ten pomysł. Nie mógł wiecznie ukrywać się na St. Barts. Prędzej czy później świat odgadnie miejsce jego kryjówki. Poza tym nie może reszty życia spędzić, przebierając się za Beauforta. To tylko tymczasowe rozwiązanie. Ale na razie nie zdecydował, ile ma trwać ta tymczasowość.

Może nadszedł czas wyjść z ukrycia.

Na tę myśl znowu ogarnęło go przerażenie. Był gotowy? I jak zareaguje Amy?

Rozważał te dwa pytania, nakładając charakteryzację Beauforta. Podjęcie decyzji do wieczora wydawało się graniczyć z cudem, ale miał ten dzień, żeby się zastanowić.

Przebrany zszedł po spiralnych schodach do drzwi w zewnętrznym murze, potem ruszył ścieżką na dziedziniec, więc gdyby Amy stała akurat przy zlewie, zobaczyłaby, że Lance Beaufort nadchodzi od strony miasta.

Zadziwił się, widząc, ile dokonała ekipa ogrodników. Stojąc na dziedzińcu, widział większość parteru z dziesiątkami drzwi prowadzących do dawnych składzików, stajni i więzienia u podstaw wieży. Przypomniał sobie, jak Amy powiedziała, że to miejsce doskonale nadaje się na przyjęcia.

Miała rację. Gdyby wykończył wszystkie trzy kondygnacje, fort pomieściłby mnóstwo gości. Gdyby już wyszedł z ukrycia, mógłby zapraszać ludzi, których naprawdę lubił, aby zatrzymali się na jakiś czas. Nie na imprezy w stylu tych wystawnych, otwartych dla wszystkich, jakie urządzał w domu na Hollywood Hills, ale na cichsze, bardziej swobodne kolacje i rozmowy nad basenem w ciągu dnia. Wyobraził sobie Amy, jak gotuje i siedzi u jego boku, gdy zabawiają gości.

Gwałtownie zatrzymał się, słysząc własne myśli. Co on do cholery robił? Planował przyszłość – tak skrajnie różną od przeszłości -z Amy w roli głównej. Nie mając żadnego pomysłu, jak jej powie, kim jest. Ani jak Amy zareaguje na fakt, że ją okłamał. Że nie jest tym, za kogo go brała. Nawet gdyby zamienił St. Barts w nowy dom i tak regularnie musiałby wracać do Hollywood. Jego życie wiązało się z plejadą gwiazd i paparazzimi depczącymi mu po piętach. Gdyby Byron Parks poślubił Amy Baker, pisemka zjadłyby ją żywcem.

Poślubił?! Skąd się wzięło to słowo?

Oszalał? Nie był jej wart. Poza tym jedyna rzecz, jakiej rodzice nauczyli go na temat małżeństwa, to żeby zatrudnić dobrego adwokata od rozwodów. I że małżeństwo zawiera się dla zabawy. Jego osiemdziesięciosześcioletni ojciec był właśnie z żoną numer pięć i -na miłość boską! – miał z nią raczkującego malucha. Jego matka właśnie rzuciła męża numer trzy, który w jakiś mglisty sposób, którego Byron nigdy nie ogarnął, był spokrewniony z królewską rodziną Saudich. Byron nie miał nawet czasu, żeby się zorientować w tych arabskich powiązaniach.

Miał przyrodnie rodzeństwo – różnica wieku wynosiła dwadzieścia pięć lat, jeśli chodzi o starsze, i trzydzieści trzy, gdy chodzi o młodsze od niego. Jedyna osoba, z którą utrzymywał kontakty, to Mia, córka ojca z żoną numer dwa. O, tak, w Boże Narodzenia w domu Parksa w Beverly Hills zawsze świetnie się bawili. Amy doskonale by tam pasowała i czułaby się jak w domu. Parsknął w głos na tę myśl.

– Lance?

Podniósł wzrok i zobaczył Amy stojącą na galerii przed kuchnią. Machała do niego. Poranne słońce lśniło w jej długich, opadających falą włosach. Dobry Boże, po prostu dech mu zaparło na jej widok.

– Dzień dobry – powiedziała z wesołym uśmiechem. – Jedziesz dziś po coś do miasta?

Jego ogłupiały umysł potrzebował chwili, żeby pojąć pytanie.

– Mogę. Potrzebujesz czegoś?

– Tylko kilku rzeczy ze sklepu, o ile nie masz nic przeciwko.

Upomniał się, że ma mówić jak Beaufort – z każdym dniem przychodziło mu to z coraz większym trudem. Tego ranka wyjątkowo miał ochotę skończyć z udawaniem i po prostu rozmawiać z nią w naturalny sposób.

– Z ogromną przyjemnością.

– Świetnie. – Rozpromieniła się. – Przygotuję listę. Możesz ją zabrać przed wyjściem.

Zerknął na zegarek i postanowił jechać od razu. Musiał wrócić, nim Amy przygotuje lunch. Jego obecność w postaci Beauforta to jedyna rzecz, która powstrzymywała ją od rozmów z Gasparem.

Gdyby zagadnęła go, w czasie jego nieobecności, i nie otrzymała żadnej odpowiedzi, Bóg jeden wie, co by sobie pomyślała.

Wziął listę – dzięki temu nie musiał już przebywać z Amy pod jednym dachem i ukrywać, że w środku po prostu wariuje – i pojechał do miasta, zastanawiając się nad tysiącem pytań.

Musiał istnieć jakiś sposób, żeby sprawdzić wodę, nim skoczy w nią na główkę – czyli ujawni, kim jest. Potrzebował jakiejś wskazówki, jak Amy zareaguje.

Odpowiedź, jak na ironię, pojawiła się w jednym z najmniej lubianych przez niego miejsc na świecie: w kolejce do kasy w sklepie spożywczym.

Na stojaku obok znajdowało się jeszcze kilka egzemplarzy „Globe" z zeszłego tygodnia z jego zdjęciem na okładce i informacją, że widziano go w Paryżu. Idealnie. Ziarniste zdjęcie ukazywało tylko część jego twarzy, więc – pomimo paranoi, jaka go ogarnęła w dniu, gdy zjawiła się Amy – nie sądził, aby mogła spojrzeć na zdjęcie, potem na niego i dostrzec zbyt wiele podobieństw. Ale pisemko pozwoli mu zacząć rozmowę na temat tego, co ją czeka, gdyby się zaangażowała.

Wrzucił pisemko do koszyka i ruszył z powrotem do fortu.


Amy podskoczyła, gdy usłyszała, że Lance wchodzi tylnym korytarzem od strony wiaty dla samochodu. Gorąco zalało jej policzki, gdy wchodził tak, jak wyobrażała siebie, że mógłby wejść Guy. Sama nie wierzyła w to, jaka odważna była tego ranka w rozmowie z nim. Myśląc o wieczorze, chciała tylko, żeby mieli już za sobą chwilę, kiedy pozwoli jej zobaczyć swoją twarz. Co będzie potem…? Możliwe odpowiedzi sprawiały, że walczyła na przemian z figlarnymi uśmieszkami i napadami nerwowych dreszczy.

– Szybko się uwinąłeś – powiedziała, kiedy Lance wszedł do kuchni.

– Nie chciałem przegapić lunchu.

Był opalony, potargany przez wiatr i seksowny jak zawsze. Zdała sobie sprawę, że ostatnio przestała zauważać, jaki jest śliczny. A przynajmniej przestała tak bardzo peszyć się z tego powodu. Może znamiona i deformacje to nie jedyne rzeczy, do widoku których ludzie z czasem się przyzwyczajają. Postawił torby na blacie.

– Jest wszystko, o co prosiłaś.

– Mieli mango, które wyglądały na dojrzałe?

– A co powiesz na te?

Pokazał jej owoce o rubinowobursztynowej skórce.

Wzięła je i pomacała, czy są miękkie.

– Akurat.

– I kupiłem też to. – Sięgnął do torby i wyjął czasopismo. -Zauważyłem, że zainteresowałaś się nim pierwszego dnia, więc pomyślałem, że ci kupię.

– Oj, tylko zerknęłam.

Zaśmiała się i poszła umyć mango w zlewie. Zaciekawiło ją, dlaczego mężczyzna taki jak Lance czyta plotkarskie pisemko.

– Nigdy tego nie czytam – powiedziała.

– Nie?

– Nie.

Obierała owoc, zerkając przez okno w stronę wieży. Czy Guy zbierze się na odwagę i pokaże się jej? A jeśli tak, co wydarzy się między nimi? Znowu wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Dlaczego?

– Hmmm? – Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że Lance nadal stoi przy blacie dziwnie spięty.

– Tabloidy. – Skinął głową na czasopismo obok toreb z zakupami. – Dlaczego ich nie czytasz.

Wzruszyła ramionami. Kroiła śliski, pomarańczowy owoc i wrzucała kawałki do miski.

– Nigdy nie interesowałam się aż tak bardzo życiem gwiazd. Może to dziwne, bo poznałam kilka takich osób, pracując w „Podróżujących Nianiach". Chociaż sławy, które zdecydowały się mieszkać w Austin, pewnie trochę się różnią od tych, które żyją w Hollywood.

– Dlaczego tak mówisz?

– W Austin żyjemy spokojnie, nawet jeśli zaczyna się mówić o tym mieście jak o „nowym Hollywood". Zawsze mieszkało u nas mnóstwo muzyków, ale i tak to nie jest L.A. Tamtejsze gwiazdy to już dla mnie przesada. Ekstrawagancki styl życia, obsesja na punkcie pieniędzy i urody, skandaliczne zachowanie. To czasem zabawne, ale głównie niepokojące.

– Niepokojące?

– Romanse. Nadmierne pobłażanie sobie. – Oblizała słodki, klejący sos z palców, nim opłukała ręce. – Z drugiej strony źle się czuję, naruszając prywatność tych ludzi. Zwłaszcza po tym, jak poznałam kilka gwiazd. Jak ludzie znoszą bycie fotografowanym za każdym razem, gdy gdzieś się pojawią? – Zaniosła miskę z mango na blat i położyła na wierzchu kawałki zielonej sałaty z krewetkami panierowanymi w kokosie. – Jeśli jest coś, czego nie cierpię bardziej od kupowania ubrań, to są to zdjęcia. Oczywiście nie wyglądam jak gwiazda filmowa, może wtedy czułabym się inaczej przed obiektywem.

– Oui. Wiele z nich, to znaczy gwiazd filmowych, zabiega o zainteresowanie prasy. Bycie w centrum publicznej uwagi służy ich karierze.

– Dla mnie to byłoby jak życie w jedynym z tych koszmarów, które często się ludziom śnią. No wiesz, kiedy zdajesz sobie sprawę, że jesteś nago w miejscu publicznym. Tyle że bez nadziei na przebudzenie. Absolutnie przerażające. – Wzruszyła ramionami.

Lance zagapił się na nią z miną, która nic nie wyrażała. Potem znowu spojrzał na pismo.

– Nie wszyscy o to zabiegają. Na pewno istnieje jakiś sposób, żeby się ukryć, jeśli się tego chce.

– O, tak, jak on. – Śmiejąc się, pochyliła się ku Lance'owi, żeby zerknąć na okładkę pisma. Widniało na niej zdjęcie Byrona Parksa, Midasa kina, który próbował zasłonić się przed obiektywem. – Świetnie mu wychodzi ucieczka przed prasą, nie?

– W gruncie rzeczy naprawdę dobrze sobie radzi. To jego jedyne zdjęcie, jakie widziałem od dłuższego czasu.

– Tylko dlatego, że ukrył się przed paparazzimi.

Wyjęła z torby zielone cebule i pęczek kolendry i zaczęła przygotowywać sos vinaigrette z mango i limonką.

– Kilka miesięcy temu nie mogłam wejść do sklepu, żeby nie zobaczyć kolejnego jego zdjęcia z tą nową, popularną gwiazdką, Gillian Moore. Ale przyznaję, że mi go żal. Te wszystkie potworne fotografie, jak go spoliczkowała. To musiało być żenujące. Ale podejrzewam, że po części pewnie sobie zasłużył.

– Dlaczego tak uważasz?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Może dlatego, że ona wydawała się taka słodka, we wszystkich wywiadach w telewizji.

– W prywatnym życiu może być całkiem inna – mówił z coraz bardziej ponurym wyrazem twarzy.

– Może rzeczywiście. – Dolała oliwy do sosu. – Ale jest coś, co mnie w nim niepokoiło.

– To znaczy?

– Cechuje go ekstrawagancki styl życia, o którym wspomniałam, jest synem jednego z najbogatszych i wpływowych ludzi w Hollywood. Jest przystojny. Bogaty. Lata po całym świecie, spotyka się z pięknymi kobietami, przyjaźni z gwiazdami, bywa na bajecznych przyjęciach, ale nie wygląda na to, żeby to doceniał. – Spróbowała przybrania, zauważyła, że jest mdłe, i dodała trochę kolendry. – Więc kiedy ktoś tak szczęśliwy i świeży jak Gillian Moore zaczął się wieszać na jego ramieniu, pomyślałam: „Kochanie, prosisz się o ból".

– Dlaczego tak uważasz? Jak powiedziałaś, Byron ma pieniądze i znajomości w Hollywood. Tego właśnie chciała. Może to on został zraniony.

– Chcesz powiedzieć, że naprawdę ją kochał?

– Non. Mówię tylko, że będąc z nim, dostała to, czego chciała.

– Ach. – Amy uśmiechnęła się. – I to jest różnica między nią a mną. Ona chce sławy, a ja nie. Dreszcz mnie przechodzi na myśl o publicznym zainteresowaniu.

– Więc mówisz, że nie spotykałabyś się z nim?

– Z Byronem Parksem? – Zaśmiała się na samą myśl. – Za żadne skarby świata! Nie dlatego, że uważam go za płytkiego i znudzonego, ale dlatego, że nie cierpię tego stylu życia.

– Rozumiem – odparł ostrym tonem Lance.

Stał i gapił się na pisemko dłuższą chwilę, a potem wrzucił je do kosza na śmieci.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zdziwiła się.

– Nie lubisz ich.

– Ale to nie znaczy, że ty nie możesz przeczytać.

– Nie interesuje mnie to.

Nie pojmowała jego dziwnego nastroju. Zastanawiała się, czy stało się coś, co go zdenerwowało. Nie chciała być wścibska, więc skupiła się na nadchodzącym wieczorze. Zastanawiała się, czy Guy odważy się jej pokazać. Oczywiście, że miała nadzieję na coś więcej niż tylko „zobaczenie". Zarumieniła się z powodu własnych myśli, ale obiecała sobie, że pozwoli, aby sprawy płynęły na tyle wolno, na ile trzeba, aby każde z nich swobodnie się czuło. Zobaczenie go jednak będzie pierwszym krokiem.

– Lance? – zagadnęła z wahaniem, kiedy ustawiała lunch na tacy. – Mogę o coś spytać?

– Oui. – Nadal stał przy koszu, odwrócony do niej plecami.

– Chodzi o Guya… to znaczy pana Gaspara. – Przeszedł ją dreszcz, gdy wypowiedziała jego imię.

Rzucił jej ostrożne spojrzenie.

– Co chcesz wiedzieć?

Zastanawiała się, co powiedzieć, bo nie chciała, aby Lance podejrzewał, że coś dzieje się między nią a jego pracodawcą. "Właściwie nic się nie działo. Na razie.

– Kiedy mnie zatrudniłeś, powiedziałeś, że z czasem pan Gaspar może poczuć się swobodnie i pozwoli mi siebie zobaczyć. Nie mogę znieść tego, że uważa, że musi się przede mną ukrywać, że moja obecność czyni go więźniem w wieży. Tak wcale nie musi być. Próbowałam go zapewnić, że nie przywiązuję wagi do jego wyglądu, ale chyba mi nie uwierzył. Może poradzisz mi, jak go przekonać?

– Nie.

– Nie? Tak po prostu? – Skrzywiła się. – Nie możesz mi nic powiedzieć?

– Tylko tyle, że nie powinnaś próbować.

– Dlaczego?

– Amy…

Byron zacisnął szczęki, zastanawiając się, co powiedzieć, ale rozczarowanie miażdżyło mu pierś i z trudem łapał oddech, nie mówiąc już o myśleniu. Spojrzał na nią w zalanej słońcem kuchni. Jak nazwała Gillian? Szczęśliwą i świeżą? W wypadku Gillian to tylko iluzja, w wypadku Amy sama esencja. Z bólem wziął oddech i zamknął oczy. Mów jak Lance, upomniał się w duchu.

– Podejrzewam, że w ciągu ostatnich dni zaczęłaś myśleć o Guyu Gasparze z czułością. Przestań. To nie jest mężczyzna dla ciebie.

– Dlaczego? -Jej glos stal się ostry jak u niedźwiedzicy broniącej małego. – Bo ty uważasz go za odpychającego?

– Nie tytko ja – odparł tak złowieszczo, jak zdołał. – Zapewniam, że gdy się pokaże, nie spodoba ci się to, co zobaczysz. Nie naciskaj go, aby ujawnił twarz. Nie zrobi tego.

– Ale powiedziałeś, że w końcu to zrobi. Kiedy lepiej poczuje się w moim towarzystwie.

– Zmienił zdanie.

– Kiedy? – Położyła ręce na biodrach.

– Dziś rano.

– Powiedział ci.

– Tak.

– To cudnie!

Złapała ścierkę i zaczęła wściekłymi ruchami wycierać blat.

Poczuł, jak ból promieniuje z niej falami, i z trudem zwalczył pokusę, aby podejść do niej. Objąć ją. Ale nie mógłby, nawet gdyby mu pozwoliła. Nie śmiał jej dotknąć.

– Amy…

Obrócił się i oparł o blat, szukając właściwych słów, aby zrozumiała. Sam z trudem godził się z tym, co usłyszał. Spotykać się z Byronem Parksem? Za żadne skarby! Złapał się blatu po obu stronach bioder.

– Musisz zostawić Gaspara w spokoju. Nie chodzi o ciebie, ale o niego. Nie sądzę…

Jezu, jak jej to wytłumaczyć. Ból rozrywał go na dwoje.

– Wątpię, żeby zdołał nie zakochać się w tobie. Nie dość się wycierpiał w życiu?

To jej najwyraźniej nie przyszło do głowy. Zgarbiła się.

– Nie chcę, żeby cokolwiek go zraniło.

Przyjrzał jej się i widział troskę na jej twarzy.

– Obawiam się, że już go zraniłaś. Nie pogarszaj sprawy.

Nie poruszyła się przez dłuższą chwilę.

– Powiesz mi chociaż, dlaczego? Dlaczego chowa twarz? Ma blizny? Zniekształconą twarz? Jak wygląda?

– Nie chcesz wiedzieć. – Spojrzał na tacę. Desperacko chciał uciec. – Jeśli skończyłaś, zabiorę lunch.

– Tak. Jasne. Zabierz. – Machnęła ręką.

– Teraz jesteś zła.

– Sama nie wiem. – Skrzyżowała ramiona, nie chcąc spojrzeć mu w twarz.

Zrezygnowany wziął tacę i wyszedł z pokoju, obolały z żalu.

Загрузка...