Rozdział 4

W obliczu wyzwania pierwszy krok to zachować spokój.

Jak wieść idealne życie


Amy często zastanawiała się nad określeniem „kafejka internetowa". Kiedy weszła przez drzwi ze szkła i metalu, odkryła, że to miejsce jest jeszcze ciekawsze, niż sądziła. Słowo „kafejka" kojarzyło jej się z siedzącymi wokół małych stolików ludźmi, zajadającymi wyrafinowane kanapki, sute desery i sączącymi cappuccino podawane przez kelnerów w czarnych spodniach, białych koszulach i w długich, białych fartuchach. Rozmowy i śmiech mieszają się ze śpiewem piosenkarki siedzącej w kącie na stołku barowym i przygrywającej sobie na gitarze.

Ta kafejka w niczym nie przypominała takiego miejsca.

Pachniało tu potem. Jarzeniówki buczały nad głowami, a zniszczona, pokryta linoleum podłoga wymagała solidnego mycia. Klientami byli głównie członkowie załóg z różnych statków. Siedzieli razem, ramię w ramię przy wąskim pulpicie, który biegł wzdłuż trzech ścian.

Mimo ewidentnych wad to miejsce ją zafascynowało. Jak by to było pracować na jednym z takich statków wycieczkowych albo handlowych? Ile świata widzieli ludzie siedzący w tym pomieszczeniu?

Sama poczuła się trochę jak światowiec, gdy podeszła do pracownika za kontuarem. Nie wyglądał dużo porządniej od podłogi, a gra na PlayStation pochłaniała całą jego uwagę.

– Przepraszam? – powiedziała, mając nadzieję, że usłyszy ją mimo słuchawek. Kiedy nie zareagował, powtórzyła głośniej. – Przepraszam. Może mi pan pomóc?

Zerknął na nią poirytowany.

– Nigdy wcześniej tego nie robiłam – przyznała się. – Jak mam skorzystać z tych komputerów, aby wysłać e-mail?

Westchnął ciężko, zsunął się ze stołka i pomógł jej zalogować się na jednym z nielicznych, nieużywanych komputerów. Kiedy odszedł, Amy zagapiła się na nieznajomą klawiaturę, na której zobaczyła kilka dodatkowych, nieznanych klawiszy. Szybko odkryła, że kilka klawiszy zacinało się albo w ogóle nie dawały się wcisnąć. W końcu udało jej się wejść na stronę, gdzie mogła sprawdzić swoją pocztę.

Przejrzała listy i zorientowała się, że przyjaciółki już zaczęły się martwić, ponieważ od wczoraj się nie odzywała. Napisała odpowiedź, posługując się symbolami, żeby zastąpić litery, które nie działały.

Temat: Wszystko w porz@dku

Wiadomość: Przykro mi, że się przeze mnie m@rtwiłyście. N@pr@wdę nic mi nie jest, @!e ostatnie dw@ dni to pr@wdziw@ przygod@.

Potem zaczęła opisywać, co się wydarzyło.

Maddy odpowiedziała natychmiast: Amy! Mój Boże! Musiałaś być przerażona. Jak ci pomóc z powrotem do domu?

Natychmiastowa propozycja pomocy sprawiła, że Amy się wzruszyła. Starała się powstrzymać łzy, gdy pisała: Nic nie musicie robić. D@ł@m sobie r@dę. I wrócę do domu tak, żeby zd@żyć na wieczór p@nieński. Poproszę Eldę, żeby rozesł@ł@ z@proszeni@ – z@kł@d@j@c, że zgodzi się pr@cować z@ mnie do mojego powrotu. @le to chyba nie będzie problem. Chyba bardzo ucieszył@ się na myśl o prowadzeniu biura i opiece nad Meme. Jedyny kłopot w tym, jak powiedzieć Meme, że wrócę później. Śmiertelnie się boję, że kiedy o tym usłyszy, tak się z@cznie z@m@rtwi@ć, że dost@nie z@w@łu. Szkoda, że Christine jest w Kolor@do, bo mogł@by osobiście przek@z@ć wi@domość. Choci@ż z drugiej strony Meme nadal jest obr@żon@, bo Christine n@zw@ł@ j@ hipochondryczk@ tuż przez naszym wyjazdem do ciebie, do S@nta Fe. M@ddy, może ty byś mogł@ z@dzwonić do niej i zapewnić, że nic mi nie jest, to wtedy jakoś lepiej to przyjmie?

Maddy: Oczywiście, że zadzwonię. Przecież wiesz. Ale nie przejmuj się wieczorem panieńskim. Nie musisz dodatkowo zawracać sobie tym głowy.

Amy: @le j@ chcę się tym z@j@ć. Tylko porozm@wi@j z Meme w moim imieniu. N@piszę jutro, żeby dowiedzieć się, co u niej.

Maddy: Jestem pewna, że nic jej nie jest. Ale co z tobą? Co z twoim bagażem? Dobre nieba, Amy, dzwoń do mnie, na mój koszt, jeśli trzeba, to pomogę ci wszystko załatwić. Serio!

Amy pracowała nad odpowiedzią, coraz bardziej denerwując się z powodu klawiatury. Kiedy w końcu udało jej się napisać zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, wiadomość zniknęła z ekranu, nim zdążyła ją wysłać. Zagapiła się z niedowierzaniem. Powstrzymała wściekłość i znowu zaczęła pisać, dlaczego nie potrzebuje pomocy, ale i tym razem komputer pożarł odpowiedź. Prawie wrzasnęła.

Poddała się i wystukała tylko: „Nic mi nie będzie. Odezwę się", i wysłała tę notkę, nim zdążyła zniknąć. Widząc, że prawie jej się kończy czas, pospiesznie załatwiła sprawy z Eldą. Ta kobieta, uosobienie spokoju, obiecała, że zostanie w pracy, i zapewniła ją, że pomijając kilka przedstawień, Meme ma się świetnie. Amy ma się uspokoić i odpoczywać.

W następnej chwili skończył jej się czas. Ekran poczerniał. Ogarnęła ją panika.

„Kilka przedstawień"? Co Elda chciała przez to powiedzieć?

Amy przycisnęła rękę do bijącego serca i zastanawiała się, czy nie wykupić jeszcze chwili na e-mailowanie. Ale co mogła zrobić? Przez cały dzień pytać: „Na pewno Meme nic nie jest?".

Elda napisała, że Meme ma się dobrze, a Amy wróci jutro i o wszystko ją wypyta.

Poza tym panika, która ją wtedy ogarnęła, leżała w samym sercu lęku, któremu obiecała stawić czoło. Bała się podróżować nie dlatego, że jej mogłoby przydarzyć się coś złego, ale z powodu obawy, że podczas jej nieobecności coś złego wydarzy się w domu. Gubienie się tylko intensyfikowało ten lęk.

Ale musiała zrobić coś, aby ten strach przestał rządzić jej życiem. Tak, Meme była stara i krucha, i zgadza się, Amy nadal będzie się nią opiekować po powrocie do domu, ale musiała im obu udowodnić, że może opuścić dom i żadnej z nich nie przydarzy się wtedy nic tragicznego.

A co jeśli jednak stanie się coś okropnego?

Przestań, Amy, przestań! – nakazała sobie w duchu. Kilka głębokich oddechów ją uspokoiło.

Zdecydowana pokonać swój lęk, opuściła kafejkę i podjęła się następnego zadania: musiała kupić sobie trochę ubrań. Przy odrobinie szczęścia zrobi to po drodze do spożywczego. Osłoniła oczy i spojrzała na sklep, który pokazał jej Lance. Żeby się tam dostać, musiała obejść port, nie tracąc z oczu wody i mieć ją cały czas po lewej. Czy to takie trudne?

Szybko jednak zdała sobie sprawę, że to wiele trudniejsze, niż jej się zdawało. Restauracyjki przy porcie zmusiły ją, aby skręciła w stronę wzgórza, w labirynt wąskich uliczek. Samochody i skutery śmigały, wioząc miejscowych i turystów. Sklepy dopiero otwierano z powrotem, ponieważ zamykano je każdego dnia na sjestę między dwunastą a drugą trzydzieści. Widziała butiki reklamujące wszelkie markowe ubrania: Prady, Versace, Hugo Bossa, DKNY. Na innych wystawach lśniły warte fortunę, wolne od cła brylanty, złoto i inne szlachetne kamienie. Mijała galerie sztuki, sklepy z pamiątkami, obuwnicze… Dobry Boże, czy kobiety naprawdę chodzą na tak wysokich obcasach? I te ceny! Kto by zapłacił tyle pieniędzy za maleńki paseczek skóry przyczepiony do dwunastocentymetrowych szpilek?

Dlaczego nie mogła wylądować na którejś z tych wysepek, gdzie miejscowe kobiety sprzedawały we wszystkich sklepach z pamiątkami w portach tanie tropikalne koszulki? Wyspie, która obsługiwała zwykłych ludzi, takich jak ona?

Ta myśl uświadomiła jej, że ludzie wokół plasują się w dwóch kategoriach: ci eleganccy, którzy rzeczywiście pasowali do tak ekskluzywnego otoczenia, i gapie patrzący z rozdziawioną buzią jak ona.

Wyobraziła sobie, że należy do tej pierwszej kategorii. Mieszka tu na stałe, pomyślała. Idzie właśnie na targ kupić kilka drobiazgów, butelkę wina i rzecz jasna świeżo upieczoną bagietkę. W każdym romantycznym filmie ze sceną zakupów widać było bagietkę wystającą z torby. I bukiet kwiatów.

Kiedy szła ulicami, wyobrażała sobie, jak skinieniem głowy wita sąsiadów, którzy przysiedli na kawę i z rozbawieniem patrzyli na gapiów. Właściciele sklepów wołaliby do niej po imieniu i machali, ponieważ regularnie robiła u nich zakupy.

Prawie się zaśmiała, gdy uświadomiła sobie, że pod pewnymi względami jej fantazja była prawdziwa. Rzeczywiście mieszkała na tropikalnej wyspie, chociaż tylko chwilowo, i właśnie szła na zakupy. A jeśli idzie o ubrania, to musiała wziąć się poważnie do roboty, nim skończy jej się czas.

Kiedy o tym myślała, przyjemny aromat zaleciał z pobliskiej restauracji. W brzuchu jej zaburczało. Przez cały dzień zjadła tylko przegryzki dla dzieci, które miała w torbie plażowej. Po tym, jak skarciła się, żeby nie objadać się w czasie szykowania lunchu dla pana Gaspara, koniec końców nic nie zjadła. To kiepski pomysł, bo zapominanie o regularnych posiłkach zawsze kończyło się u niej przybieraniem na wadze.

Ale co z tym fantem zrobić?

Skreśliła siedzenie w kawiarnianym ogródku. To zajęłoby zbyt wiele czasu, a potrzebowała tylko coś przegryźć, żeby wytrzymać, nim wróci do fortu.

Jej spojrzenie przyciągnęły wesołe, czerwono-białe plażowe parasole, ocieniające wózek lodziarza. Aż jej ślinka pociekła. Próbowała zdławić tę chętkę, ale… cóż, to były dwa stresujące dni. Czyżby nie zasłużyła na odrobinę przyjemności? Od wieków nie pozwoliła sobie na lody. Co złego w jednej małej porcji?

Niczym odpowiedź na to pytanie pojawiła się elegancka kobieta – wysoka i smukła jak brzoza, o długich, ciemnych włosach i zabójczej opaleniźnie. Właśnie zatrzymała się, żeby kupić sobie lody. Widzisz, pomyślała Amny, można jeść lody, a i tak pozostać chudym.

Podeszła do lodziarza i powiedziała mu, że chce to samo, co tamta kobieta. Podał jej lody waniliowe w polewie z czekolady i orzechów. Szukając ubrań, skubała czekoladową polewę. Smakowała niebiańsko!

Jej wzrok przyciągnęła wystawa butiku z modną, wyspiarską kolekcją. Nadal fantazjując, że jest miejscową damą, zatrzymała się, żeby popodziwiać strój na smukłym manekinie. Maleńka minispódniczka i króciutki top wyglądałyby szykownie i seksownie na kobiecie, która przed chwilą była u lodziarza.

Amy z rozbawieniem pomyślała, że jeśli zje dość dużo takich lodów w polewie, to będzie taka, jak tamta kobieta: smukła i pełna wdzięku, z niewiarygodnie szczupłymi udami, jakie najwyraźniej mają wszystkie kobiety na tej wyspie. Może to jest sposób na idealną figurę – trzeba mieszkać na drogiej, francuskiej wyspie i jeść tylko lody.

Wyszczerzyła zęby do tej myśli, dopóki nie dostrzegła swojego odbicia w oknie.

Jej fantazja natychmiast prysła.

Ponieważ stała dokładnie na wysokości manekina, jej odbicie idealnie pokrywało się ze strojem. Obfita figura wylewała się poza zarys skąpej spódniczki i bluzki. Spojrzała na swoją twarz i patrzyła, jak rzednie jej uśmiech.

Jakby w zgodzie z jej nastrojem, chmura przesłoniła słońce i barwy wyspy poszarzały.

Poczuła bolesny ucisk w piersi. Kogo ona oszukiwała? Niektóre kobiety pozostaną chude niezależnie od tego, co będą jadły. Ona do nich nie należała. Musiała walczyć z każdym kilogramem. Lody z czekoladą to miła przekąska dla kobiety z normalnym metabolizmem, ale dla niej to natychmiast centymetr więcej w pasie.

Wściekła na siebie, bo o tym zapomniała, wrzuciła do połowy zjedzone lody do najbliższego kosza na śmieci. Żołądek zaburczał w proteście, ale zignorowała go. Kupi jakąś sałatkę i nietuczący sos. Ale… którędy iść?

Zerknęła na zegarek i zorientowała się, że już jest spóźniona. Pół godziny. Jak to się stało? Super. Rewelacyjny sposób na rozpoczęcie pracy. Stanęła, spojrzała w górę ulicy, potem w dół, modląc się o bożą interwencję.

Chmura nad nią pękła i spadł deszcz tak gwałtowny, jakby ktoś z wiadra chlusnął. Cudownie. Była gruba, zagubiona i przemoczona. Może być jeszcze gorzej?

Przyciskając plażową torbę do piersi, zaczęła biec w stronę najbliższego daszku, ale potknęła się na pękniętej płycie chochlikowej i upadła. Ból przeszył jej dłonie i kolana. Przez chwilę nie mogła oddychać. Kiedy wreszcie zdołała się ruszyć, ostrożnie przetoczyła się i usiadła na mokrym, chodniku. Deszcz przykleił jej włosy i ubranie do ciała…

Po dwóch dniach podnoszenia się na duchu i wmawiania sobie, że wszystko będzie dobrze, powtarzania, że „nie ma tego złego", ukryła twarz w podrapanych dłoniach i się rozpłakała.

Deszcz bębnił w rozłożony dach, a Byron siedział w samochodzie i zastanawiał się, czy właśnie uciekła od niego trzecia gospodyni. Czekał już na nią pół godziny. Gdyby zjawiła się o czasie, ominęłoby ją oberwanie chmury. Miał nadzieję, że po prostu przeczekiwała ulewę w jakimś sklepie. A jeśli nie? A jeżeli opis Gaspara ją odstraszył? Tym razem starał się nie przesadzać, przedstawić La Bete tylko na tyle straszną, aby Amy w nocy trzymała się swojej części domu. Może i tak przedobrzył.

Ta myśl sprawiła, że irytacja, która ogarnęła go po rozmowie z Chadem, tylko wzrosła. Pod gniewem skierowanym bezpośrednio na przyjaciela kryło się zdumienie. Czy naprawdę tak rzadko przejmował się innymi?

Mam wrażenie, jakbym rozmawiał z obcym człowiekiem.

No dobrze, może zwykle skrywał emocje i własne zdanie. Ale to nie znaczy, że ich nie miał, prawda?

Znudzona mina i cyniczne uwagi to coś, co najlepiej ci wychodzi. Taki właśnie jesteś.

Sześć miesięcy temu zbyłby tę opinię wzruszeniem ramion. Dlaczego teraz go martwiła? Co go obchodziło, co myślą o nim inni?

Zmęczony siedzeniem i gryzieniem się, postanowił rozejrzeć się za zaginioną gospodynią. Przejechał kilka ulic, wypatrując jej w sklepach, których wystawy zakrywały fale deszczu. Szary potop nie przyćmił specjalnie barwnego miasta. Kwiaty kołysały się, tańcząc w rytm deszczu.

Skręcił za róg i ją zobaczył.

Siedziała na chodniku z twarzą schowaną w dłoniach, przemoczona i rozszlochana. Serce mu się ścisnęło na ten widok. Zaparkował w wolnym miejscu przy krawężniku i wyskoczył z samochodu. Popędził do niej, nie zważając na deszcz.

Uniosła głowę i spojrzała na niego wielkimi, zielonymi oczami, które rozszerzyły się ze zdziwienia.

– Nic ci nie jest? – zapytał, przekrzykując szum deszczu uderzającego o chodnik.

– Potknęłam się – wyjąkała, ocierając policzki, co niewiele dało w takiej ulewie. – Ale nic mi nie jest.

Zmarszczył brwi, widząc podrapane kolana.

– Pozwól, że ci pomogę.

Zamiast złapać go za rękę, którą do niej wyciągnął, gramoliła się sama, krzywiąc się przy tym.

– Jak bardzo się poobijałaś?

Schylił się i obejrzał jej kolana. Po prawej łydce płynęła krew.

– Tylko trochę.

Próbowała się odsunąć od niego i prawie się przewróciła. Złapał ją w talii. Na jej twarzy malowała się panika.

– Naprawdę. Mogę iść.

– Pozwól, że ci pomogę.

– Nie, nic mi nie jest.

Ignorując tę niedorzeczną uwagę, porwał ją na ręce.

– O mój Boże! – Odepchnęła się od jego piersi. – Co robisz? Przy mojej wadze nadwerężysz sobie plecy!

– Nie kręć się.

Tak się wierciła, że prawie upuścił ją na chodnik. Objęła go za szyję, przez co jej twarz znalazła się tuż obok jego policzka. Jej oczy stały się jeszcze większe.

Przez jedną chwilę, przez ułamek sekundy, który wydawał się trwać wieki, patrzyli na siebie, a deszcz obywał ich twarze. Jakaś część jego umysłu zarejestrowała, że jej cera jest nieskazitelna – to był dar natury, a nie kwestia makijażu – i że Amy jest o wiele drobniejsza, niż się spodziewał.

– Nie możesz mnie nieść – zaprotestowała słabo. -Jestem zbyt ciężka.

– Trzymam cię – upierał się, idąc do samochodu.

Miała parę zbędnych kilogramów, ale i tak doskonale mieściła się w jego ramionach. Odsłonięte nogi opierały się o jego rękę, a miękkie piersi dotykały jego torsu. Przytrzymując ją, szarpał się z drzwiami auta.

– Lance, nie! -wykrzyknęła. – Skórzane siedzenia. Cała jestem mokra i brudna.

– I ważniejsza od samochodu – warknął z niedowierzaniem, że tak się przejmuje autem.

Czy wszyscy na tym świecie mieli źle ustalone priorytety? Posadził ją na siedzeniu pasażera, zamknął drzwi, ucinając inne niemądre protesty. Obszedł samochód, usiadł na siedzeniu kierowcy i otarł rękoma twarz, przy okazji dociskając na miejsce bródkę. Na szczęście peruka była dobrej jakości i mogła znieść trochę deszczu, nie tracąc naturalnego wyglądu.

Pochylił się, żeby zerknąć na kolana Amy.

– Bardzo poobcierane?

– Nie. – Odsunęła się nieco. – Nic mi nie będzie.

Spojrzał na nią zirytowany. Dwa razy w ciągu jednego dnia okazał troskę bliźniemu i za każdym razem za to obrywał. Po co się trudzić, skoro najwyraźniej nikt tego od niego nie oczekiwał? Wyprostował się i odsunął.

– Dlaczego nie przyszłaś do sklepu?

– Przepraszam za spóźnienie.

Zagryzła kształtne jak łuk amorka usta, przyciągając jego wzrok. Wiedział, że wiele kobiet zapłaciłoby krocie chirurgom plastycznym za taki wykrój ust. Amy nie wyglądała na taką.

– Co się stało?

– Ja… zabłądziłam.

– Zabłądziłaś? – Spojrzał na nią z niedowierzaniem. – W Gustavii?

Pokiwała głową i spuściła wzrok, skrywając oczy za długimi, mokrymi rzęsami. Lance zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś. Może to nie strach u niej wyczuł. Może to poczucie winy. Ale z jakiego powodu?

Deszcz bębniący w dach przestał padać równie szybko, jak zaczął. Niewątpliwie w ciągu sekundy lub dwóch znowu pojawi się słońce i cała wyspa zalśni.

Westchnął.

– Ponieważ nie możesz chodzić, ja zrobię zakupy, a ty poczekaj w samochodzie.

– Mogę chodzić – upierała się-

Skrzywił się. Jak na kobietę, która wyglądała na tak nieśmiałą i słodką, okazała się wyjątkowo uparta. Przypomniał sobie, jak tańczyła w kuchni, i zaczął się zastanawiać, czy ta słodycz to tylko gra. Myśląc o tym tańcu, znowu poczuł lekkie podniecenie. Zirytował się na własne ciało za niestosowne reakcje.

– Nie możesz chodzić po sklepie i krwawić im na podłogę – odparł.

– Powiedz, czego potrzebujesz.

Zgarbiła się i poddała.

– Dobrze. Muszę zrobić listę. – Rozejrzała się w poszukiwaniu papieru i długopisu. Zorientowała się, że w oparciu na rękę jest schowek, i zaczęła go otwierać.

– Nie ma potrzeby.

Położył dłoń na jej ręce. Zabrała rękę, ale zdążył zauważyć, że jej skóra w dotyku jest tak samo gładka, jak na to wyglądała. Czy wszędzie miała tak jedwabistą skórę? No dobra, ta myśl wywoła kolejną zdecydowanie niestosowną reakcję.

– Powiedz mi, czego potrzebujesz. Zapamiętam.

– Ale to tyle rzeczy – denerwowała się. – A jeśli idzie o jedzenie, nigdy nie wiem, czego chcę, dopóki nie zobaczę, co mają. Nie wiem, jakie puszki tam sprzedają. Nigdy nie robiłam zakupów poza domem.

– Więc zrobimy tak. – Wrzucił bieg i zawrócił, w poszukiwaniu miejsca parkingowego bliżej sklepu. – Powiedz mi, co kupiłabyś w domu, a ja zrobię, co w mojej mocy,

– No dobrze. – Zmarszczyła brwi w skupieniu, gdy zaczęła wymieniać rzeczy.

Słuchał zafascynowany, w miarę jak mówiła z coraz większym ożywieniem i coraz mniej nerwowo.

– Och – powiedziała nagle, jakby coś do niej dotarło. – Pan Gaspar lubi słodycze?

– Zdecydowanie.

Widząc, że jakiś samochód odjeżdża od krawężnika, szybko zajął wolne miejsce, nim ubiegłby go ktoś inny.

– Dobrze. To sprawdź, czy mają kiwi i jagody. Zrobię na deser creme brulee.

Na samą myśl napłynęła mu ślinka do ust.

– Dobrze. To wszystko?

– Niech się zastanowię. – Uroczo ściągała brwi. – To takie trudne. Zwykle lista zakupów klaruje się, kiedy chodzę po sklepie.

Widać było, że gotowanie to jej pasja. Przyszło mu na myśli pytanie, czy Amy równą pasję okazuje w łóżku. Nie, żeby miał się kiedyś o tym przekonać. Po pierwsze, była jego gospodynią i nie chciał tego popsuć. Po drugie, jeśli naprawdę go się bała, to pewnie by zemdlała, gdyby tylko zaczął się do niej dobierać. Po trzecie, gdyby nawet jakoś pokonał jej strach, co zrobiłby, gdyby w trakcie seksu odpadła mu bródka i peruka?

Poza tym, czy to nie było z gruntu złe, uganiać się za kobietą, kiedy udaje się kogoś innego?

Ta myśl podziałała jak zimny prysznic.

A czy nie udawał – do pewnego stopnia – przez całe życie?

Dobra, najwyraźniej odgrywanie roli Beauforta i Gaspara zafundowało mu kryzys tożsamości. Nawet już nie wiedział, kim jest.

Amy westchnęła.

– Jak zobaczysz coś, co według ciebie smakowałoby panu Gasparowi, to bierz, a ja wymyślę, co z tym zrobić.

– Postaram się najlepiej, jak umiem. Poczekaj tutaj. Jak skończę, pojedziemy po twoje rzeczy.

Znowu na jej twarzy pojawiło się poczucie winy.

– Nie musimy. Uniósł brew.

– Nie chcesz zabrać rzeczy?

– Ja… wrócę po nie jutro.

– A co będziesz nosić do tego czasu? To, co masz na sobie, jest mokre i brudne.

– Upiorę.

– Po co to robić, skoro wystarczy chwila, aby podjechać i zabrać ubrania?

– Bo… moje kolano! – Objęła je obiema rękoma i spojrzała błagalnie, aby jej uwierzył. – Zaczyna bardziej boleć. Chyba masz rację. Nie powinnam chodzić.

Zmrużył oczy.

– Z przyjemnością sam spakuję to, co potrzebujesz.

– Nie, naprawdę. Nie jestem w stanie. Możemy po prostu wrócić do fortu po zakupach?

– Jeśli tego sobie życzysz.

– Tak.

– Dziękuję.

Znowu zgarbiła się z ulgą.

Wysiadł z samochodu i ruszył do sklepu, coraz bardziej wściekły. Ta kobieta zdecydowanie kłamała. Może wiedziała, kim on naprawdę jest, i miała nadzieję, że uda jej się zrobić kilka fotek, które sprzeda plotkarskim pisemkom? Ale jak ktokolwiek mógłby odgadnąć, gdzie się schował? Bardzo uważnie zatarł ślady.

A może stał się tak cyniczny, że wszędzie widział kłamców i oportunistów? Musiał przyznać, że najwięcej podejrzeń budziła w nim jej słodycz. Amy nie mogła być naprawdę tak miła. Prawda?

Zaskoczyło go to, że był skłonny jej wierzyć. I na jakimś poziomie – którego nie pojmował – też go to wkurzało.

Загрузка...