Rozdział 5

To, co nowe, na początku zawsze jest trochę niewygodne.

Jak wieść idealne życie


Amy kamień spadł z serca, gdy wreszcie dotarli do fortu. Przez całą drogę Lance dosłownie kipiał ze złości, przez co krótka przejażdżka dłużyła się wręcz niewiarygodnie. W końcu skręcili na podjazd, minęli imponujący portyk znaczący frontowe wejście. Kolumnada fasady sprawiała, że budowla bardziej przypominała rezydencję – trzeba przyznać rezydencję ogromną i robiącą wrażenie. Podjazd prowadził dalej ku drugiemu końcowi budowli, gdzie znajdował się prowizoryczny daszek z blachy pośród stosów gruzu i innych odpadów po remoncie.

Lance zaparkował pod daszkiem i ostro szarpnął hamulec.

– Poczekaj – powiedział, kiedy sięgnęła po klamkę. – Pomogę ci.

Zastanawiała się, skąd u niego tyle złości, kiedy wysiadł z samochodu i podszedł do jej drzwi. Nie spóźniła się ani nie zraniła celowo. I to on upierał się przy zrobieniu za nią zakupów. Więc o co się tak wściekał? Otworzył drzwi i podał jej rękę. Spojrzała na nią, a potem na jego zaciętą twarz.

– Mogę iść sama.

Rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.

– Kilka minut temu byłaś zbyt obolała, żeby posiedzieć i poczekać, aż przyniosę twoje rzeczy.

– No tak… – Zmusiła się do uśmiechu. – Teraz, jak chwilę posiedziałam, poczułam się znacznie lepiej.

– Jasne. – Odsunął się.

Spuściła nogi na zewnątrz i wstała, krzywiąc się, gdy przeniosła ciężar na prawe kolano. A potem aż dech jej zaparło, gdy złapał ją na ręce.

– Lance! Mogę iść!

Spiorunował ją wzrokiem i kopniakiem zamknął drzwi auta.

– Zawsze jesteś taka uparta?

– Nie jestem – odparła z oburzeniem.

Nie miała innego wyjścia, niż objąć go za szyję, przez co jej piersi znalazły się tuż przy jego torsie. Oblało ją gorąco z powodu zawstydzenia i podniecenia, które sprawiło, że jeszcze bardziej się zawstydziła. Kiedy trzymała głowę niemal na jego ramieniu, poczuła ciepły, męski zapach. Zignorowała chęć, aby wtulić twarz w jego szyję, gdy niósł ją korytarzem.

– Dobrze, już możesz mnie postawić.

Ku uldze Amy postawił ją na podłodze. Niestety, przytrzymał jej rękę na swoim ramieniu, a także objął ją w talii.

– Staraj się nie obciążać tego kolana – powiedział.

Prawie jej się wyrwało, że w jej wypadku trudno mówić o „nieobciążaniu". Ostrożnie zrobiła krok i zorientowała się, że kolano nie boli tak bardzo, jak się obawiała. Musiała jednak udawać, bo inaczej znowu zacząłby ją wypytywać, dlaczego upierała się przy powrocie bez zabierania po drodze swoich rzeczy. Kuśtykała korytarzem, aż nazbyt świadoma, że całą długością ciała przywarła do jego boku.

O Boże, musiał złapać ją tak mocno, że jego dłoń opierała się na jej pulchnym brzuchu?

Gdy weszli do kuchni, ucieszyła się na widok barowych stołków przy centralnej wyspie. Musiała tylko do nich dojść. Potem usiądzie i nie będzie już jej dotykał. Ale kiedy doszli do wyspy, odwrócił się do niej, ujął ją w talii i podniósł! Ledwo zdążyła pisnąć, a już siedziała na blacie.

– Obejrzę to kolano. – Pochylił się. Amy szybko położyła ręce na pulchnych udach, na próżno próbując je zasłonić. – Przestało już krwawić, ale musimy oczyścić obtarcie.

Już chciała powiedzieć, że zrobi to, jeśli on jej pomoże zejść, żeby dokuśtykała do zlewu, ale wtedy znowu musiałaby go dotknąć.

– Przyniesiesz mi miskę z wodą, trochę mydła i czystą ścierkę? – spytała więc zamiast tego.

Zebrał potrzebne rzeczy, a potem sam wziął się do czyszczenia.

– Ja się tym zajmę – upierała się, próbując uciec przed jego rękoma. – Musisz przynieść zakupy.

– Poczekają.

– Nie, nie mogą czekać. – Złapała ścierkę i próbowała mu ją zabrać. – Tam jest nabiał, mięso, mrożonki, które topią się w rozgrzanym samochodzie.

Poddał się, zostawił jej ścierkę i wyszedł wściekły.

Zmarszczyła brwi, patrząc, jak wychodzi, i do jej zakłopotania dołączyła irytacja. Skoro był na nią taki zły, to czemu opiekował się nią jak dzieckiem? A przede wszystkim – dlaczego właściwie się wściekał?

Wrócił ze wszystkim plastikowymi torbami, które ledwie zdołał utrzymać dwoma rękami.

– Wiesz co? – zagadnęła. – Można też nosić zakupy więcej niż w jednej turze.

– Ale nie trzeba.

Puszki zagrzechotały, gdy upuścił torby na blat.

– Ostrożnie – zbeształa go. – Potłuczesz jajka i pognieciesz chleb.

– Och. -Jego złość nieco przygasła, gdy zajrzał do kilku toreb. -Chyba nic się nie stało.

– Musisz schować mrożonki – powiedziała mu, delikatnie omywając otarcia.

Wyglądało na to, że jest gotów się kłócić, ale potem zajrzał do kilku toreb. Złapał dwie z nich i wrzucił do zamrażalnika.

– Co robisz?

– To, co mi kazałaś.

Zerknął do pozostałych toreb i w podobny sposób załadował je do lodówki.

– Tak się nie robi – westchnęła z rozdrażnieniem.

– Dlaczego? Już po robocie. – Wyjął z kolejnej torby butelkę wody utlenionej i podszedł do Amy.

– Dziękuję. – Sięgnęła po butelkę, zaskoczona, że pomyślał o kupieniu wody, chociaż go nie poprosiła.

Zignorował jej wyciągniętą dłoń i otworzył butelkę.

– Może zaszczypać.

Zassała gwałtownie oddech, gdy zimna woda utleniona polała się na rozcięcie, pieniąc się i piekąc.

– Przepraszam.

Płyn ściekał jej po łydce. Złożył dłoń przy jej kostce, żeby złapać ciecz, a potem przesunął rękę w górę. Dreszcz przebiegł Amy gwałtowną falą pod wpływem tego dotyku i popłynął w górę nogi aż do złączenia ud.

W panice próbowała sobie przypomnieć, czy goliła dziś nogi. Tak, dzięki Bogu. I dzięki hotelowi za to, że dostarczał maszynki do golenia. To ją pocieszyło tylko odrobinę, gdy jego dotyk, zapach i bliskość rozpalały ją do białego. Jeśli Lance się zorientuje, Amy umrze ze wstydu. Po prostu umrze.

Pochylił się bliżej. Podmuchał na kolano.

Krzyknęła zaskoczona.

– Przepraszam – powtórzył i położył dłoń na jej udzie, aby nie ruszała się, gdy on dalej ocierał skaleczenie.

Próbując się nie ruszać i nie oddychać, zagapiła się na jego profil. Znowu uderzyło ją to, o ile ciemniejsze są jego rzęsy i brwi od włosów. Były niemal czarne, podczas gdy włosy opadały złotobrązowymi falami na ramiona. Jednak gdy przyjrzała się bliżej, zauważyła coś dziwnego. Jego włosy nie przerzedzały się tuż przy twarzy, jak u większości ludzi. Zmrużyła oczy. Czyżby nosił perukę?

Prawie zaśmiała się na myśl, że męski Lance Beaufort przedwcześnie wyłysiał i był na tyle próżny, aby to ukrywać. Głuptas. Z jego budową i twarzą zapewne równie seksownie wyglądałby łysy – niektórzy mężczyźni specjalnie się golili, bo uważali, że tak jest świetnie.

Podniósł nagle wzrok i ich spojrzenia się spotkały.

Pochylała się do przodu, więc Lance był dość blisko, żeby ją pocałować. Jak by to było? Na samą myśl zrobiło jej się gorąco.

Wyprostował się gwałtownie i odsunął.

– Nie wygląda to tak źle.

– Bo to nic takiego – twierdziła uparcie, desperacko próbując się nie zaczerwienić.

Zmrużył oczy.

– Więc dlaczego nie podjechaliśmy po twoje rzeczy?

– Pójdę jutro i sama je wezmę.

– Z rozbitym kolanem? – Oskarżycielsko wskazał na jej nogę. To dziwne, ale jego akcent stawał się mniej wyraźny, gdy się wściekał.

– Jestem pewna, że rano już będzie dobrze.

– A co będziesz nosić do tego czasu?

– Dam sobie radę – upierała się, ignorując nieprzyjemny chłód wilgotnego ubrania. – Serio.

Przyglądał jej się dłuższą chwilę, zaciskając zęby. W końcu odwrócił się i ruszył ku drzwiom prowadzącym do jadalni. Przez ramię krzyknął, żeby nie ruszała się z miejsca.

Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nim, wywaliła język. Nie potrzebowała, żeby kręcił się przy niej, jakby nie umiała sama o siebie zadbać. A kiedy już sobie poszedł, nie musiała udawać, że boli ją bardziej niż naprawdę. Zeskoczyła z blatu i dech jej zaparło, gdy odezwał się ból w kolanie. No dobrze, może nie tylko udawała. Ale ból to tylko niewielka niedogodność w porównaniu z mokrym ubraniem.

Ile by dała za coś czystego i suchego. Ale nic nie miała, więc będzie musiała, wytrzymać do wieczora, kiedy przepierze i wysuszy rzeczy. Dotarło do niej, że to oznacza spanie nago w obcym miejscu. Ale nie miała wyboru. Rozmyślanie o tym nic nie pomoże, zwłaszcza że miała robotę.

Dokuśtykała do lodówki i wypakowała torby, które tam wrzucił. Znalazła w zamrażalniku masło i przewróciła oczami. Kiedy uporządkowała produkty mięsne i nabiał, wzięła się do puszek.

– Co robisz? – zapytał gniewnym tonem Lance.

Odwróciła się i zobaczyła, że stoi w progu, trzymając zawiniątko z czarnej i szarej tkaniny. W jego oczach pojawiło się oskarżenie.

– Porządkowałam zakupy – odparła, myśląc, że to oczywiste.

– To widzę. Podszedł.

– Więc czemu pytasz?

– Przecież kazałem ci się nie ruszać. – Spojrzał znacząco na jej kolano.

– Nigdzie nie poszłam – odparła spokojnie.

– Ja ułożę zakupy. – Rzucił jej ubrania. – Ty się przebierz.

– Co to jest?

Złapała rzeczy i zorientowała się, że to czarna koszula z długim rękawem i szare spodnie od dresu obcięte na długość szortów.

– Pomyślałem, że chciałabyś włożyć coś suchego. Wytrzeszczyła oczy.

– O mój Boże! Dostałeś to od pana Gaspara?

– A od kogo innego? – odparł, wrzucając puszki bez ładu i składu.

– Co mu powiedziałeś?

Lance był tak wściekły, że pewnie powiedział jej nowemu pracodawcy, że zatrudnił kompletną kretynkę, która zgubiła się w mieście wielkości Gustavii. W dodatku okazała się fajtłapą i nie miała dość rozsądku, żeby schować się przed deszczem.

– Chyba chcę umrzeć.

Spojrzał na nią, jakby jej zakłopotanie nie miało sensu.

– Dlaczego?

– Bo… nieważne.

Skoro nie potrafił zrozumieć tak prostej rzeczy, jak mu to wytłumaczyć? Potem spojrzała na ubrania i upokorzenie zamieniło się w tak wielką wdzięczność, że łzy napłynęły jej do oczu.

– Po prostu… dziękuję. I podziękuj panu Gasparowi.

Gniew powoli mu przechodził, ale co dziwne, zaczynał wściekać się na siebie.

– Skończę tu. Ty się przebierz i połóż się. Trzymaj nogę prosto.

– Muszę przygotować kolację.

– Amy… – jęknął, a potem westchnął. – Połóż się.

– Dobrze – zgodziła się i pokuśtykała do drzwi.

Nie musiała się kłaść jak jakiś rozmamłany mięczak, który idzie do łóżka z powodu najmniejszego drobiazgu. Jednak prysznic byłby miły. Zmęczenie ogarnęło ją nieoczekiwanie, przez co emocje przybrały na sile. Nawet mimo drażliwości Lance był bardzo miły. I przyniósł jej ubranie. Odwróciła się w drzwiach.

– Lance…?

– Oui?

– Przepraszam, że sprawiłam tyle kłopotu. Jutro będzie lepiej. Poszła do siebie, nim zdążył odpowiedzieć.

Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, Byron spojrzał w sufit. W co się wpakował? Ta kobieta kłamała. Nie wiedział, o co chodzi, ale zdecydowanie coś kręciła.

A jednak… Spojrzał z powrotem na drzwi, przypominając sobie, jak wyglądała jej twarz, pełna niekłamanej wdzięczności. I słodyczy. To nie mogło być fałszywe. Prawda?

W łazience Amy przekopała plażową torbę w poszukiwaniu maleńkich buteleczek szamponu i odżywki z hotelowego pokoju, gdzie spędziła ostatnią noc. Znalazła ręczniki i zapasową pościel w szafce pod umywalką.

Poza tymi podstawowymi rzeczami niczego więcej nie było. Żałowała, że nie ma pachnących balsamów, kremów do twarzy, świec i ładnych drobiazgów, które zawalały jej domową łazienkę. Może zaszaleje i kupi parę drobiazgów jutro w drogerii.

Weszła do wyłożonej kafelkami kabiny z drzwiami z matowego szkła i puściła gorącą wodę. Porządny masaż głowy sprawił, że pozbyła się części napięcia, tak samo jak kwiatowy zapach szamponu przenikający zaparowane powietrze. Nim wyszła spod prysznica, jej emocje się uspokoiły.

Rozczesała palcami sięgające pasa włosy i zostawiła rozpuszczone, żeby wyschły. Szorty i koszula od Lance'a były świeżo uprane, więc pachniały proszkiem i płynem antystatycznym, nie mówiąc nic o zapachu właściciela. W ogóle nic o nim nie mówiły. Koszula została zaprojektowana przez Ermenegilda Zegnę i prawdopodobnie była to najlepsza gatunkowo tkanina, jakiej kiedykolwiek dotykała.

Marka ją zaskoczyła, bo Zegna pasował raczej do młodych bogaczy. W żaden sposób nie odpowiadało to jej wyobrażeniom o samotniku. Ale kolor pasował. Czerń. Bardzo stosowne dla bestii.

Wsunęła ją na nagie ciało, bo nie miała żadnej bielizny i musiała przeprać kostium kąpielowy. Utonęła w niej, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Dla niej najlepsze były luźne ubrania. Doszła do wniosku, że pan Gaspar musi być dobrze zbudowanym mężczyzną. Rękawy sięgały jej za palce, więc je podwinęła, ale pozwoliła, aby poły koszuli zwisały jej do połowy uda.

Potem przyszła kolej na szorty. W przeciwieństwie do koszuli widać było, że często je noszono. Pan Gaspar ćwiczył? Czy całymi dniami przesiadywał w dresie na kanapie? Kiedy nie nosił koszuli Zegny.

Pukanie do drzwi ją zaskoczyło.

– Amy? – zawołał Lance. – Nie wstawaj. Chciałem tylko zapytać, czy niczego nie potrzebujesz.

– Nie, nic mi nie trzeba – odkrzyknęła, mając nadzieję, że nie zorientuje się, że jej głos dobiega z łazienki, a nie z łóżka.

– Będę tynkował przy wejściu.

– Dobrze.

Dała mu minutę, żeby wyszedł z kuchni, a potem zabrała rzeczy do pralni i załadowała niedorzecznie małą porcję prania. Nie miała co dorzucić i zastanawiała się, czy pan Gaspar sam sobie pierze, czy też załatwia to za niego Lance. Prawie zaśmiała się na myśl, że mężczyzna, który nie potrafił nawet wypakować jak należy rzeczy do lodówki, miałby poradzić sobie z praniem. Jeśli idzie o obowiązki w domu, będzie musiała się dostosowywać do potrzeb gospodarza.

Wyjrzała do kuchni i widząc, że nie ma tam Lance'a, podreptała boso i wzięła się do pracy.

Po chwili miała już kurczaka gotującego się w rondelku i ciasto na chleb rosnące w misie.

Podeszła do zlewu i zabrała się do przygotowywania sałatki owocowej do kolacji. Jedna z małp z dziedzińca wskoczyła na parapet i przestraszyła Amy. Po chwili dołączyła druga małpka.

– Boże! – powiedziała Amy i uśmiechnęła się do zwierzaków. – Witajcie. Macie przyjazne zamiary?

Wyciągnęły łapki, prosząc o kawałek mango. Ponieważ mango wymagało o niebo więcej pracy przy krojeniu, podała każdej po bananie. Złapały owoce i popędziły. Wskoczyły na poręcz galerii, a potem między drzewa i zniknęły w gęstwinie. Wychyliła się, żeby zobaczyć, gdzie uciekły, żałując, że nie zostały, by dotrzymać jej towarzystwa.

Zrezygnowana wróciła do samotnej pracy. Fantazjowała, a popołudnie powoli zamieniło się w wieczór.

– Wstałaś. – Usłyszała za plecami głos Lance'a. – Mam nadzieję, że odpoczynek pomógł.

Odwróciła się od kuchni i zobaczyła, że stoi w progu.

– Tak – odparła z poczuciem winy, bo wcale się nie kładła. – Czuję się o wiele lepiej.

– Bon.

Pokiwał głową. Spojrzał na wielką koszulę i jej bose stopy, a potem odwrócił wzrok, jakby poczuł się z jakiegoś powodu niezręcznie.

– Przyszedłem dać ci znać, że już wychodzę. Wrócę rano.

– Och. W porządku. Pociągnął nosem.

– Coś smakowicie pachnie. To kolacja?

– Jeszcze nie. Robię zapasy, aby mieć coś pod ręką.

Poza tym chudy kurczak posłuży jej za bazę do kilku niskotłuszczowych posiłków. Gdyby jadła to, co zamierzała przygotować dla pana Gaspara, odzyskałaby każdy zrzucony kilogram, plus zarobiła kilka dodatkowych.

– Pomyślałam, że przygotuję medalion wolowy w pikantnym sosie, podam z sercami karczochów, grilowanymi pomidorami z parmezanem i odrobiną podpieczonego czosnku oraz przysmażonymi grzybami. Czy… – Odruchowo chciała go zaprosić.

Tego wymagało dobre wychowanie dziewczyny z Południa. Nie była pewna, na ile swobodnie by się czuła, gdyby Lance przysiadł na jednym ze stołków i napełnił kuchnię swoją niepokojącą obecnością, podczas gdy ona by gotowała. Ale koniec końców nawyk i gościnność zwyciężyły.

– Masz ochotę zostać? Spokojnie starczy.

Pokręcił głową.

– Nie, dla mnie przygotowujesz tylko lunch. Chyba że… – Zmarszczył brwi. – Boisz się, że zostaniesz tu sama? Mogę chwilę posiedzieć z tobą, jeśli tak wolisz.

– Nie, nie wygłupiaj się. Nic mi nie będzie.

– Tres bien. Zapewniam, że nie musisz się obawiać pana Gaspara. Nie będzie zawracał ci głowy, o ile wrócisz do siebie po zaniesieniu kolacji.

– Dam sobie radę – zapewniła go znowu.

– Wobec tego do jutra. Życzę bonne nuit. Dobrej nocy.

– Tak, dobranoc.

Zmarszczyła brwi, gdy Lance ruszył przez jadalnię, zamiast w stronę garażu. Oczywiście widziała tylko jeden samochód, alfa romeo pana Gaspara. Widocznie Lance chodził do pracy piechotą.

Zastanowiła się, gdzie mieszka. Jak żył na wyspie? Mężczyzna tak życzliwy jak on z pewnością ma mnóstwo przyjaciół. I kobiety pewnie się za nim uganiają. Ciekawe, czy ma dziewczynę? Może z nią mieszka? Nie, żeby jego osobiste życie ją interesowało, ale zaciekawienie i żywa wyobraźnia szły w parze – obu rzeczy było w niej aż za wiele.

Ta ciekawość sprawiła, że myślała o La Bete w wieży i duchach nawiedzających fort, aż w końcu napędziła sobie lekkiego stracha. Kolejna burza nad wyspą o zmroku nie pomogła. Amy popędziła do zlewu, żeby zamknąć okiennice, gdy wiatr uderzył deszczem.

Kiedy się wychyliła się, żeby je chwycić, w oknie na drugim piętrze zapaliło się światło. Przez przymknięte żaluzje dostrzegła cień przesuwającej się sylwetki. Serce zamarło jej na chwilę i dreszcz przebiegł po plecach.

Znalazła się sama w obcym miejscu z bestią w wieży.

Загрузка...