Byron stał przy oknie i patrzył na burzę. Mięśnie go bolały po fizycznej pracy, ale wysiłek nie pomógł uspokoić myśli.
Palce wiatru sięgały poprzez żaluzje i chłodziły jego skórę przez czarny, jedwabny szlafrok. Cieszyły go te muśnięcia bryzy na nagiej twarzy i krótkich, ciemnych włosach. Dźwięki burzy wypełniły pokój. Słodki zapach mokrych kwiatów i żyznej ziemi kontrastował z widokiem kołyszących się gwałtownie łodzi w zatoce. Przyroda, jak życie, potrafiła pielęgnować i niszczyć tym samym oddechem.
To połączenie pasowało do jego nastroju.
Nie pierwszy raz odkąd zjawił się na St. Barts, czuł się jak bestia, którą, jak twierdził, miał być. To przez kłębiące się w nim sprzeczne uczucia.
Czułość i niszczenie. Dar i przekleństwo. Czy to nie dwie strony midasowego dotyku? Miał moc spełniania ludzkich marzeń. Jak na ironię sny i koszmary często szły w parze.
Błyskawica rozcięła niebo, po niej rozległ się łoskot grzmotu, a Byron parsknął śmiechem z powodu własnych, melodramatycznych myśli. Zbyt wiele sobie przypisywał. Owszem, dzięki niemu kariera Chada nabrała rozpędu, ale nie on odpowiadał za rozpad małżeństwa przyjaciela.
Częściowo odpowiedzialnym czynił go jednak brak troski. I działania.
Przez całe życie obserwował ludzi z bezpiecznej odległości, nigdy nie pozwalając, aby ktoś lub coś naprawdę go dotknęło, sięgnęło pod powierzchnię. Czy to właśnie tak go wciągnęło w świat Hollywoodu?
Rozważał to pytanie wraz z wieloma innymi przez ostatnich sześć miesięcy dość często, aby wiedzieć, że do przemysłu filmowego ciągnęło go nie tylko to, że dorastał w jego otoczeniu. Krążąc cały czas między rozwiedzionymi rodzicami, równie dobrze mógłby zająć się europejską modą.
Jak na ironię oba te światy miały ze sobą coś wspólnego: w obu wypadkach chodziło o iluzję. Moda tworzyła iluzję wizualną. Filmy zaś przenosiły człowieka w kompletny świat iluzji. Pozwalały mu na chwilę stać się kimś całkiem innym.
Przypomniał sobie rozmowę w samochodzie na temat ucieczki w świat fikcji, dzięki której życie stawało się znośne. Dla niego to było coś więcej. Naprawdę wolał świat wymyślony od prawdziwego. Kiedy stał w wieży, chroniony przed szalejącą wokół burzą, zrozumiał czemu. Jedyne chwile w życiu, kiedy naprawdę pozwalał sobie na uczucia – zmierzenie się z całą głębią ludzkich emocji – następowały, gdy oglądał filmy lub czytał. Kiedy w grę nie wchodziło nic prawdziwego.
Czy to właśnie pociągało go w Gillian? Ta radosna prostolinijność, którą udawała, też nie była prawdziwa, więc nie musiał się martwić, że ją zrani. Grali idealną parę w miejscach publicznych i prywatnie. Niestety z czasem iluzja zaczęła blednąc i już nie mogła dłużej zastępować kłamstwa kryjącego się za nią.
Doskonale pamiętał dzień, w którym to się stało. Zabrał Gillian do Spago, żeby uczcić przesłuchanie, w którym brała udział. Przez cały lunch obsesyjnie zastanawiała się, czy dostanie rolę, czy też nie i co to będzie znaczyć dla jej kariery. Siedział naprzeciwko niej i z rosnącym niesmakiem zauważył, że każde jej zdanie zawiera słowo „ja". W tych okolicznościach to było dość naturalne, ale z jakiegoś powodu tego dnia zaabsorbowanie własną osobą podkreślało jej płytkość i próżność w sposób, którego nie mógł już dłużej ignorować. Po raz pierwszy zadał sobie pytanie, co to mówi na jego temat – skoro pociągała go właśnie z tego powodu, a nie pomimo.
Kiedy to pytanie pojawiło się w jego głowie, zaczęło mu coraz bardziej doskwierać. I wreszcie, kiedy wychodzili, coś w nim pękło. Odwrócił się do Gillian na chodniku przed Spago i rzucił coś kąśliwego, czego już nawet nie pamiętał. Zawsze był dobry w kąśliwych uwagach.
Wyskoczyła na niego z całą tyradą, przyciągając uwagę wszystkich w zasięgu słuchu. Twierdziła, że rzecz jasna nie rozumiał, jak bardzo pragnie tej roli, bo on wszystko ma gdzieś. Nie ma w nim żadnych uczuć.
– Nigdy nic nie czujesz, o ile nie uprawiasz seksu. Ale to tylko fizyczna bliskość! – wrzasnęła i wymierzyła mu policzek, który pojawił się na okładkach wszystkich pisemek. – A co powiesz na to, Byron? To poczułeś?
Tak, pomyślał teraz, poczuł. Zdecydowanie poczuł. Na wielu poziomach nadal czuł, jak piecze go to uderzenie i tamte słowa. Bo zasłużył na jedno i drugie.
Po tym wydarzeniu z paparazzimi nie dało się wytrzymać. Zwłaszcza że Giliian karmiła wszystkie pisemka płaczliwymi historyjkami o tym, jakim to zimnym, pozbawionym serca draniem jest Byron. Nie cierpiał tych szmatławców, odkąd na ich łamach pojawili się jego rodzice. Nawet się nie zdziwił, że przyszło mu do głowy to samo rozwiązanie, które kiedyś wybrała matka: ucieczka na St. Barts i czekanie, aż sprawa przycichnie.
Wraz z tą myślą pojawiły się wspomnienia – od zawsze fascynował go „nawiedzony" fort. Zastanawiał się: Jak by to było stać się duchem? Zostać przeciwieństwem tego, czym jestem – martwym na ciele zamiast martwym na duszy. Być kimś niewidzialnym, a nie ciągle obserwowanym.
I tak Byron Parks stał się niewidzialny.
Jak na ironią, gdy żył jako duch i miał mnóstwo czasu na myślenie, zastanawianie się i stawianie sobie pytań, poczuł, że martwe miejsca w jego duszy powoli i bardzo ostrożnie zaczynają odżywać. Proces ten przysparzał tyle samo bólu, ile – jak sobie wyobrażał – muszą odczuwać ofiary poparzeń, gdy uszkodzone nerwy zaczynają zdrowieć. Do chwili tej ucieczki nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był w środku wypalony.
Odwrócił się od okna i podszedł do baru, żeby nalać sobie kieliszek wina. Niedługo Amy przyniesie kolację. Może uda mu się uspokoić na tyle, żeby poczytać albo obejrzeć jeden z setek filmów na DVD.
Amy Baker. To zapewne przyczyna jego niepokoju. Zdał sobie sprawę, że jego ożywiona część chce wierzyć, że naprawdę miała prosty, logiczny i niewinny powód, dla którego nie chciała, aby pomógł jej przy przenoszeniu rzeczy.
I z tego powodu cyniczny Byron nazwał go głupcem.
Zerknął w stronę monitorów. Ten pokazujący kuchnię był wyłączony, ale nie potrzebował go, żeby wyobrazić sobie, jak Amy stoi boso w jego koszuli. Czerń to zdecydowanie nie jej kolor, ale wyglądała niesamowicie pociągająco z kaskadą brązowych loków opadających na plecy.
To jego wyobraźnia czy ta kobieta wyglądała piękniej za każdym razem, gdy na nią patrzył? Kiedy otworzył drzwi dziś rano – to naprawdę było dziś rano? – zobaczył tylko grubawą, niezbyt atrakcyjną kobietę, która zgłosiła się do pracy jako gospodyni. Chęć ucałowania jej brała się stąd, że desperacko potrzebował kucharki. Wcale nie chciał spróbować, jak smakują jej cudnie nadąsane usta.
Poczuł, że jego męskość reaguje na samą myśl, i skrzywił się. Przestań – nakazał ciału. To twoja gospodyni.
Zastanawiał się chwilę, czy to pół roku abstynencji sprawiło, że jego libido wymykało się spod kontroli, ale odrzucił tę myśl. Będąc na St. Barts, widział piękne, seksowne kobiety za każdym razem, gdy jechał do miasta. Żadna z nich nie wzbudziła jego zainteresowania. Zastanawiał się już z pewnym lękiem, czy wniosek Gillian, że nie czuje nic poza chwilami, gdy uprawia seks, w jakiś sposób nie zabił w nim popędu seksualnego.
Aż tu nagle zjawia się kobieta, która zupełnie nie jest w jego typie, a on czuje nieoczekiwany przypływ żądzy za każdym razem, gdy na nią spojrzy.
Jakby ją przywołał myślami, pojawiła się na monitorze pokazującym jadalnię. I tak, zgadza się, znowu to poczuł. Pokręcił głową z rozbawieniem, patrząc, jak Amy idzie, niosąc tacę. Kiedy przypomniał sobie posiłek, który opisała, niecierpliwie zaburczało mu w brzuchu.
A potem zmrużył oczy, gdy zdał sobie sprawę, że Amy nie kuleje. Wcale.
Cyniczny Byron powrócił do życia. Niech to cholera. Tyle jeśli idzie o uczciwość i otwartość. Podniecenie natychmiast znikło. Zamiast niego pojawił się gniew, gdy patrzył, jak Amy przechodzi z monitora na monitor, idąc przez ciemny dom. Błyskawica rozbłysła za drzwiami wychodzącymi na galerię, zniekształcając rysy Amy stroboskopowym światłem. Łoskot gromu sprawił, że dziewczyna aż podskoczyła.
Kiedy doszła do biura na dole, zajrzała ostrożnie, jakby się spodziewała, że wyskoczy na nią jakiś potwór. Weszła z wahaniem i udało jej się zapalić światło łokciem. Był tak zamyślony, że zapomniał zostawić jej włączone światło.
Stojąca lampa w rogu zapłonęła, ale pozostawiła znaczą część pokoju w cieniu. Amy podeszła do windy kuchennej i ustawiła tacę. A przynajmniej tak przypuszczał. Kamera nie obejmowała tej części pokoju.
Czekał, aż Amy wyśle tacę na górę i wyjdzie.
Pojawiła się znowu w zasięgu kamery, nie uruchomiwszy windy. Stała tylko i się rozglądała.
– Amy, daj spokój – szepnęła w nim jakaś część, która nadal nie traciła nadziei. – Nie rób tego.
Ogarnęła go furia, gdy Amy podeszła prosto do stołu i zaczęła grzebać między książkami i planami. Podbiegł do biurka i uderzeniem dłoni włączył interkom. W pośpiechu włączył wszystkie głośniki w forcie i ryknął:
– Co robisz?!
Amy krzyknęła, gdy dudniący głos rozległ się echem w fortecy. Obróciła się gwałtownie i wpadła na stół za sobą. Nikogo tam nie było. Po eksplozji dźwięku w forcie zapadła cisza, tylko na dziedzińcu małpy i ptaki skrzeczały przerażone.
Zamarła, trzymając się stołu jak ostatniej deski ratunku, a serce mało nie wyskoczyło jej z piersi.
Głos rozległ się znowu, tym razem ciszej, ale był pełen złości:
– Zapytałem, co pani robi.
– ]a-ja-ja… – Wciągnęła powietrze. – Gdzie pan jest?
– Patrzę na panią na monitorze. A teraz proszę mówić, co pani do cholery robi?
Rozejrzała się nerwowo wokół i dostrzegła obiektyw kamery w niszy nad drzwiami prowadzącymi do wieży i intercom tuż obok samych drzwi. To trochę ją uspokoiło – zdała sobie sprawę, że w pokoju razem z nią nie czai się żaden niewidzialny duch.
– Szukałam kawałka papieru.
– Nie ma pani papieru w kuchni?
– Mam, ale… – Przełknęła gulę w gardle.
Spodziewała się, że też będzie Francuzem, jak Lance, ale mówił jak Amerykanin.
– Wpadłam na to dopiero tutaj.
– Na co?
– Żeby panu podziękować. Za ubranie. – Zacisnęła dłonie na koszuli i podniosła ją ku niemu. – Chciałam napisać do pana liścik z podziękowaniem.
– Lance Beaufort zapewne nie życzy sobie, aby grzebała pani w jego rzeczach, tak samo jak ja nie życzyłbym sobie, aby grzebała pani w moich.
– Nie grzebałam. W każdym razie nie zamierzałam. Przepraszam.
– Proszę mi wybaczyć, jeśli w to nie uwierzę, ale już wiem, że pani kłamie.
– Co? – Wytrzeszczyła oczy.
Nikt wcześniej nie nazwał jej kłamczucha.
– Pani kolano wyleczyło się w cudowny sposób.
– Och.
Poczucie winy malowało się na jej twarzy.
– Więc z jakiego powodu nie chciała pani przywieźć dziś swoich rzeczy? Co pani ukrywa?
– Nic!
– Panno Baker, ma pani dwie sekundy, aby przedstawić wiarygodny powód, dla którego nie chciała pani, aby Lance Beaufort zobaczył, gdzie pani mieszkała. W przeciwnym wypadku natychmiast panią zwolnię.
– Och, nie, proszę!
– Jeden.
– Nie mam żadnych rzeczy! – wypaliła.
– Słucham?
Łzy zamgliły jej wzrok.
– Nie mam żadnych rzeczy i nigdzie się nie zatrzymałam. Proszę mnie nie zwalniać. Ta praca to moja jedyna nadzieja.
– Myślę, że lepiej, aby się pani wytłumaczyła.
– Zostawili mnie. – Gdy się przyznała, popłynęły kolejne łzy i pogłębił się strach. – Podróżowałam statkiem wycieczkowym. Odpłynęli beze mnie. Nie mam nic oprócz rzeczy, które przyniosłam ze sobą, gdy tu dziś przyszłam.
Po tych pierwszych słowach dopowiedziała resztę tej zagmatwanej i upokarzającej historii.
Stojąc w wieży, Byron patrzył, jak Amy płacze. Opowiadała mu o podróży, która stanowiła część zakładu z przyjaciółkami; o tym, jak ją wylano z pracy, jak nie może wrócić wcześniej do domu, bo wtedy by przegrała zakład. Jeśli grała, to zasługiwała na Oscara. Nawet Gillian nie potrafiła być tak przekonująca, a znakomicie płakała na komendę. Jednak słabością Gillian było to, że płakała zbyt ładnie. Nie mogła znieść, że wyglądałaby niedoskonale, więc nauczyła się szlochać bez zaczerwienionych oczu i nosa.
Amy daleko było do tej mistrzowskiej sztuczki. Była całkiem w rozsypce, pociągała głośno nosem i ocierała policzki grzbietem dłoni, jak dziecko, któremu świat się zawalił. Kiedy patrzył na nią, poczuł, że kolejne od dawna martwe nerwy powracają do życia. Zaczął się nienawidzić za to, że doprowadził ją do łez.
– Proszę, niech mnie pan nie zwalnia. -Jej oczy przybrały błagalny wyraz. – Naprawdę potrzebuję tej pracy. Tylko dzięki niej mogę wykonać swoje zadanie.
Zamknął oczy i zwalczył silne aż do bólu pragnienie, żeby zbiec na dół i ją objąć. Dlaczego uczucia musiały tak ranić? Nie tylko jego, ale najwyraźniej wszystkich. I dlaczego wiedząc to, ludzie decydowali się jednak czuć?
Bo w przeciwnym razie, pomyślał, człowiek szedł przez życie jako pusta skorupa.
– Chyba nie rozumiem tego zakładu – powiedział. – Dlaczego nie może pani wcześniej wrócić do domu?
– Bo Jane Redding nazwała mnie tchórzem w swojej książce Jak wieść idealne życie.
– Jane Redding? Ta prezenterka z porannego programu?
– Tak. – Wzięła urywany oddech i nieco się uspokoiła. – Mieszkałyśmy w jednym pokoju w college'u. Moje przyjaciółki, Maddy i Christine, mieszkały razem z nami. Kiedy skończyłyśmy studia, Jane wyprowadziła się do Nowego Jorku i straciłyśmy kontakt, ale nasza trójka trzymała się razem. Kiedy więc usłyszałyśmy, że Jane podpisuje swoją książkę w Austin, postanowiłyśmy pójść. Zdziwiłam się w pierwszej chwili, gdy zobaczyłam, że Jane na nasz widok zrobiła niepewną minę. To nie rzucało się w oczy, raczej wyczułam, że coś jest nie tak. – Zmarszczyła brwi w nagłym gniewie. – Potem szybko zorientowałam się, o co chodziło. Wykorzystała nas, całą naszą trójkę, w swojej książce!
– Myślałem, że ludziom zwykle pochlebia to, że umieszczono ich w książce, nawet jeśli zdołają się rozpoznać.
– Ale ona nas wykorzystała jako przykłady kobiet, które pozwoliły, aby lęki powstrzymały je przed realizacją marzeń. Tak się składa, że pomyliła się co do lęków Maddy, myślę, że co do mojego też.
– A jej zdaniem czego się pani boi?
– Ryzyka. – Skrzywiła się. -Według Jane tak bardzo boję się spróbować czegoś nowego i przegrać, że wolę trzymać się bezpiecznej rutyny, niż podjąć ryzyko, które mogłoby mi dać bardziej satysfakcjonujące życie. I chociaż do pewnego stopnia to prawda, kompletnie nie dostrzegła mojego największego lęku.
– To znaczy? – Zobaczył, że się waha. – Proszę, chciałbym wiedzieć.
Właściwie to musiał wiedzieć nie tylko, czego się bała, ale jak z tym walczyła.
Przechyliła głowę, jakby wyczula napięcie w jego głosie. Coś przepłynęło między nimi, co pokonało kamienne ściany i zamknięte drzwi, które ich oddzielały. Amy rozumiała, że pyta nie tylko z czystej ciekawości.
– Podróżowanie – odparła w końcu. – Jane wie, że zawsze chciałam podróżować, więc kiedy po college'u wróciłam do domu, myślała, że to dlatego, że bałam się żyć na własny rachunek. Zgadza się, to mnie trochę przeraża, ale nie na tyle, abym zaczęła się bać wychodzić z domu, jak to się w końcu stało.
– Tak?
– Niestety. – Zaczerwieniła się. – Boję się, że stanie się coś złego, gdy wyjdę. Za każdym razem, gdy się gubię, a zdarza mi się to często, strach rośnie tysiąckrotnie. Więc oto jestem. – Uniosła ramiona i uśmiechnęła się, szydząc z samej siebie. – Zgubiłam się na Karaibach w połowie dwutygodniowych wakacji. Wszystko we mnie każe mi wracać natychmiast do domu, tydzień wcześniej, ale muszę zostać dłużej, żeby udowodnić, że potrafię. Nie stać mnie na tydzień w hotelu na St. Barts, więc odpowiedziałam na pana ogłoszenie.
– Dlaczego nie powiedziała pani tego od razu Lance'owi?
– Bo to takie żenujące. I… – Zagryzła usta.
– I?
– Denerwuję się przy nim! – wypaliła. – Ledwo jestem w stanie zebrać myśli w jego obecności.
– Dlaczego?
– Zawsze denerwuję się w towarzystwie atrakcyjnych mężczyzn. A on jest więcej niż atrakcyjny. Dobry Boże, jest olśniewający!
Oczy zrobiły jej się tak wielkie, że zaśmiał się i z wyrazu jej twarzy, i ze słów. Poza tym to stwierdzenie nie sprawiło mu specjalnej przyjemności. To, jak wyglądał, to zasługa genów i wychowania w świecie, który go nauczył, jak najlepiej wykorzystać to, co dała mu natura. Ale jeśli przeraził ją niezbyt schludny Beaufort, to jak zareagowałaby, gdyby spotkała się twarzą w twarz z prawdziwym Byronem?
Uczył się, jak być zabójczo atrakcyjnym i onieśmielającym jak diabli od prawdziwej mistrzyni: swojej matki.
Amy zgarbiła się.
– Przepraszam, że nie byłam szczera z Lance'em. Naprawdę, przy atrakcyjnych mężczyznach język mi się plącze. Zawsze zachowuję się tak głupio i beznadziejnie.
– To zrozumiałe.
– Wiem. Jestem tak cholernie gruba!
– Nie to miałem na myśli.
Zezłościł się na siebie za to, że źle zrozumiała jego słowa.
– Wygląd zewnętrzny może być zarówno bronią, jak tarczą i niektórzy dobrze wiedzą, jak się tym posłużyć. Ale zapewniam, Lance Beaufort nie uważa cię ani za głupią, ani za grubą.
– Nie powiedziałam, że jestem głupia. Po prostu czasem się tak czuję.
– Przykro mi to słyszeć.
Przechylił głowę, przyglądając jej się. Widział niesamowity potencjał. Czysta cera. Piękne włosy. I dobry Boże, te oczy! Jej figura stanowiła pewien znak zapytania, ale wiedział, po tym jak ją dziś niósł na rękach, że nie jest tak gruba, jak sugerował ohydny T-shirt, który nosiła. Poza tym każda kobieta mogła być piękna. Wydobycie tego potencjału to raptem kwestia znalezienia odpowiednich ubrań. Odpowiedniego wizerunku.
W jego głowie zaczął kształtować się pewien pomysł.
Może niewiele miał do zaoferowania kobietom w ogóle, ale mógł dać coś tej jednej.
– Proszę pozwolić, że upewnię się, czy dobrze panią zrozumiałem. Została pani na St. Barts i nie może pani na razie wrócić do domu, bo inaczej przegra pani zakład z przyjaciółkami.
– Tak. – Pokiwała głową.
– Mogę zapytać o pani plany? Zamierzała pani kupić bilet lotniczy z pierwszej pensji i znowu zostawić mnie bez gospodyni?
– Nie! – żachnęła się. – Zamierzałam popracować dwa tygodnie, a potem dać wypowiedzenie z wyprzedzeniem, żeby mógł pan znaleźć kogoś na moje miejsce.
– Godny podziwu plan, ale nikt z wyspy nie zechce dla mnie pracować.
Zagryzła usta.
– Przykro mi, ale tylko tyle mam czasu. Moje przyjaciółki wychodzą za mąż w drugi weekend kwietnia. Podwójny ślub. Muszę wrócić dwa tygodnie wcześniej, bo urządzam im wieczór panieński.
– Istnieje szansa, że wróci pani po ślubie, jeśli kupię pani bilet powrotny?
– Nie mogę. – Widział jednak, że ją zaintrygował. – Mam w domu firmę, „Podróżujące Nianie". W ten sposób wylądowałam na statku wycieczkowym.
– Słyszałem o nich. – Chad i Carolyn korzystali raz albo dwa z ich głównego biura w L.A. – Niech Bóg broni, żeby pary same opiekowały się dziećmi w czasie podróży.
– To dobra usługa – gorliwie broniła firmę. – Dobra i dla dzieci, i dla rodziców.
– Więc bez problemów sprzeda pani swoją firmę. Zadbam, żeby powrót okazał się atrakcyjny finansowo.
– Mam przeprowadzić się na Karaiby? – Pokręciła głową. – Naprawdę nie mogę.
– Dlaczego nie?
– Wakacje to jedna rzecz, ale przeprowadzka po prostu nie wchodzi w grę.
– Chyba pani nie rozumie problemu – odparł z uporem. – Kobiety z wyspy za bardzo boją się tu pracować. Nie mogę nawet namówić firmy kateringowej, żeby przysyłała tu posiłek po zmroku. Myślałem już, że umrę z głodu, ale na szczęście pojawiła się pani.
– Cóż, gdyby pan nie straszył śmiertelnie ludzi swoim wściekłym wrzaskiem, to może by się tak nie bali.
Błysk w jej oku go zaintrygował. "Więc Beaufort ją przestraszył, ale Gaspar nie. Ciekawe. Podeszła do windy kuchennej i zaczęła ciągnąć za sznurki, żeby posłać mu tacę.
Żołądek zacisnął mu się z wdzięczności na samą myśl. Jedzenie!
– Tak naprawdę to sprawa jest nieco bardziej skomplikowana – powiedział, podchodząc do windy na swoim poziomie i zabierając talerz.
Aromat soczystego mięsa, podsmażonych grzybów, pomidorów i czosnku uwiódł go, ale sposób podania po prostu zadziwił. Jadał posiłki w pięciogwiazdkowych restauracjach, które nie mogły się z tym równać.
Umoczył palec w sosie, żeby spróbować. Przewrócił oczami z zachwytu. Musiał jakoś namówić tę kobietę, aby została jego gospodynią. I nic więcej nie wchodzi w grę, ostrzegł samego siebie.
– No dobrze, oto moja propozycja – powiedział, siadając przy biurku, które pełniło też funkcję stołu do posiłków. -Jeśli zostanie pani pełne cztery tygodnie i wróci po ślubie, kupię pani nową garderobę w ramach zachęty oraz niezależnie od pensji zapłacę za pani bilet lotniczy.
– Powiedziałam już, że nie mogę się przeprowadzić na St. Barts.
– Albo od razu panią zwolnię.
Strach, który rozbłysł w jej oczach, powiedział mu, że uwierzyła – ale tylko na sekundę. Potem zmrużyła oczy, rozważając coś.
– A co pan powie na zaliczkę, za którą kupię sobie trochę ubrań, zostanę na cztery tygodnie i sama kupię sobie bilet do domu z zarobionych pieniędzy?
– To nie wchodzi w grę.
Spróbował grillowanego pomidora z parmezanem i czosnkiem – niebo w gębie.
– Nie, jeśli ciuchy, które miała pani na sobie wcześniej, wskazują, co zamierzałaby pani kupić. Ja płacę za ubrania, ale nie pani je wybierze.
– Co ma pan na myśli? – Ściągnęła brwi.
– Lance Beaufort wybierze dla pani nowe rzeczy.
– Lance?
Ten pomysł ją przeraził.
– Proszę mi zaufać. Ten człowiek wie, jak ubrać kobietę, lepiej od większości kobiet.
Na jej twarzy malował się sceptycyzm, ale nic nie powiedziała.
– Co takiego? – ciągnął ją za język. – Proszę śmiało mówić.
– Cóż, z mojego doświadczenia wynika, że większość mężczyzn wie, jak ubierać chude kobiety, i zwykle chcą, żeby wyglądały jak laski.
Niemal parsknął śmiechem, słysząc takie określenie w ustach Amy.
– Wyglądały jak co?
– Laski – powtórzyła z tym swoim słodkim, teksańskim akcentem. – A Lance pewnie spróbuje mnie wcisnąć w mundurek francuskiej pokojówki.
Zdusił śmiech.
– To absolutnie niesprawiedliwe założenie. Politycznie niepoprawny stereotyp.
– Odmawiam noszenia czegokolwiek, w czym będę wyglądać idiotycznie albo na grubszą, niż jestem.
Ugryzł się w język i nie powiedział, że właśnie opisała T-shirt, który nosiła wcześniej.
– Po pierwsze obiecuję, że dzięki staraniom Lance'a będzie pani wyglądać prześlicznie. Po drugie chce pani zostać na St. Barts dość długo, żeby wypełnić swoje zadanie, prawda?
Jej odwaga osłabła.
– Naprawdę zwolniłby mnie pan?
Nie, pomyślał, biorąc kolejny kęs steku. Nie zwolniłby jej, ale był gotów kłamać, aby ją zatrzymać. Potem spojrzał na monitor i zdał sobie sprawę, że nie tylko z powodu jedzenia to robi. Oto prawdziwa piękność. Wewnętrzne ukryte piękno. Nie wiedziała, jak je ukazać, ale on owszem.
– Obawiam się, że muszę nalegać. Więc umowa stoi?
– Mam jakiś wybór?
– Żadnego.
Wyszczerzył zęby, wiedząc, że ją złapał.
Skrzywiła się do kamery, ale westchnęła i poddała się.
– Wobec tego umowa stoi. Zostawiam pana i życzę smacznego.
– Na pewno będzie mi smakować.
Dawno nic nie sprawiło mu takiej przyjemności. Jeśli w ogóle kiedykolwiek.