Myron wpatrywał się w niego, oniemiały.
O mój Boże, mój Boże, mój Boże…
Zdjęty panicznym strachem, zadygotał, zdrętwiał. Jeszcze raz przeczytał ostrzeżenie na kopercie. To twoja wina, Myron, twoja wina! – usłyszał wewnętrzny głos.
Obrócił się ku Lindzie. Oczy miała szeroko rozwarte, rozedrganą dłonią zakrywała usta.
Chciał zrobić krok w jej kierunku, lecz zatoczył się jak bokser po knockdownie, który nie czeka, aż sędzia doliczy do ośmiu.
– Trzeba kogoś wezwać – wydusił z siebie głosem, który nawet jemu wydał się słaby. – FBI. Mam znajomych…
– Nie – sprzeciwiła się stanowczo.
– Lindo, posłuchaj…
– Przeczytaj to!
– Ale…
– Przeczytaj to – powtórzyła i zwiesiła głowę. – Ta sprawa już cię nie dotyczy, Myron.
– Nie zdajesz sobie sprawy, z czym masz do czynienia.
– Czyżby? – Poderwała głowę i zacisnęła dłonie w pięści. – Mam do czynienia z chorym potworem. Potworem, który przy najmniejszej prowokacji okalecza. – Przystąpiła do samochodu. – Obciął mojemu synowi palec tylko dlatego, że z tobą rozmawiałam. Jak myślisz, co się stanie, jeśli nie wykonam jego poleceń?
Myronowi zakręciło się w głowie.
– Lindo, zapłacenie okupu nie gwarantuje… – Wiem o tym – przerwała mu.
– Ale… – Bezradnie szukał argumentów, a potem powiedział coś bezdennie głupiego. – Przecież nie wiesz, czy to palec Chada.
Opuściła wzrok. Jedną dłonią powstrzymała szloch, a drugą bez śladu obrzydzenia czule pogładziła odcięty palec.
– Wiem, że jego – odparła cicho.
– Chad może już nie żyć.
– Jaka więc różnica, co zrobię?
Myron nic więcej nie powiedział. Wystarczająco się zbłaźnił. Potrzebował kilku chwil, by się pozbierać, zastanowić nad dalszymi krokami.
Twoja wina, Myron. Twoja wina.
Odrzucił tę myśl. Bywał już mimo wszystko w gorszych opałach. Oglądał zabitych, ścierał się z wyjątkowymi łotrami, łapał zabójców i oddawał ich w ręce sprawiedliwości. Potrzebował tylko…
Zawsze z pomocą Wina, Myron. Nigdy samodzielnie.
Linda Coldren uniosła odcięty palec. Po policzkach spływały jej łzy, ale twarz miała spokojną jak staw.
– Do widzenia, Myron – powiedziała.
– Lindo…
– Więcej mu się nie sprzeciwię.
– Musimy to przemyśleć…
Pokręciła głową.
– Nie powinniśmy byli się do ciebie zwracać. Trzymając w dłoni palec syna, wsunęła się do samochodu.
Odłożyła delikatnie palec, zapaliła silnik, wrzuciła bieg i odjechała.
Myron dotarł do samochodu. Kilka minut siedział i głęboko oddychał, żeby ochłonąć. Trenował sztuki walki od pierwszego roku studiów, kiedy Win zapoznał go z taekwondo. Nauczyli się tam medytacji, ale nigdy nie opanował jej najważniejszych niuansów. Nie potrafił całkowicie wyłączyć umysłu. Zamknął oczy, próbując zastosować się do jej prostych zasad. Oddychał wolno przez nos, wpychał powietrze jak najgłębiej, starał się pracować nie piersią, lecz przeponą, a wypuszczał je przez usta jeszcze wolniej, aż do całkowitego opróżnienia płuc.
Dobrze, co zrobisz teraz? – zadał sobie pytanie.
Pierwsza wypłynęła na powierzchnię najprostsza odpowiedź: Poddaj się. Ogranicz straty. Przyznaj, że to nie twój żywioł. Przecież nigdy tak naprawdę nie pracowałeś dla FBI. Po prostu towarzyszyłeś Winowi. Zadanie cię przerosło, przez co szesnastoletni chłopak stracił palec, a kto wie, czy nie więcej. „Bez Wina jesteś beznadziejny” – to słowa Esperanzy. Wbij je sobie do głowy i spasuj.
I co dalej? Niech Coldrenowie sami uporają się z tym pasztetem?
Gdybyś się nie wtrącił, być może ich syn zachowałby dziesięć palców.
Na tę myśl poczuł, że coś w nim pęka. Otworzył oczy. Serce znowu zaczęło mu walić jak młot. Nie mógł zadzwonić do Coldrenów. Nie mógł zawiadomić federalnych. Dalsze działanie na własną rękę groziło, że Chad straci życie.
Uruchomił silnik, wciąż próbując dojść do siebie. Musiał przeanalizować sytuację. Ochłonąć. Rozważyć, co wynika z rozwoju wypadków. Zapomnieć o strachu. Zapomnieć o tym, że być może zawalił sprawę. Odcięty palec był wskazówką.
Po pierwsze: kopertę podrzucono w zastanawiającym miejscu – w zamkniętym samochodzie Lindy Coldren (tak jest, zamkniętym; otworzyła go pilotem). Jak porywacz dostał się do środka? Włamał się do wozu? Trudno wykluczyć, ale czy miałby na to czas na parkingu w Merion? Czy ktoś by o tym nie doniósł? Pewnie tak. Czy mógł użyć kluczyka, który zabrał Chadowi Coldrenowi? Hmm. Bardzo możliwe, ale nie dało się tego potwierdzić bez rozmowy z Lindą, a to nie wchodziło w grę.
Szlaban zamknięty. Na razie.
Po drugie: w porwaniu wzięło udział więcej osób niż jedna. Ta konkluzja nie wymagała koronkowego śledztwa. Przede wszystkim uczestniczył w nim Paskudny Nazi. Dowodził tego jego telefon z galerii handlowej, no i późniejsza reakcja. Tylko czy taki egzemplarz jak on mógł wkraść się do klubu Merion i podrzucić kopertę, do wozu Lindy Coldren? Na pewno nie w czasie Otwartych Mistrzostw Stanów. Natychmiast wzbudziłby podejrzenia. A w notce na kopercie ostrzeżono Coldrenow przed ponownym „wejściem w paradę”. Czy Paskuda użyłby takich słów?
No dobrze, co jeszcze?
Po trzecie: porywacze byli tyleż bezwzględni, co nierozgarnięci. Swoją bezwzględność już udowodnili, a brak pomyślunku? Przyjrzyjmy się faktom. Czy to rozsądne żądać dużego okupu w czasie weekendu, wiedząc, że banki są zamknięte do poniedziałku? Czy pierwsze dwa telefony, gdy nie bardzo wiedzieli, ile zażądać pieniędzy, nie świadczyły, że są szurnięci? I wreszcie, czy obcięcie chłopcu palca tylko dlatego, że jego rodzice rozmawiali z agentem sportowym, było rozsądne? Miało sens?
Nie.
Chyba że porywacze dowiedzieli się, iż ten agent sportowy jest kimś więcej.
Od kogo?
Myron skręcił w długi podjazd w rezydencji Lockwoodów. Nieznani ludzie wyprowadzali ze stajni konie. Gdy podjechał do domku gościnnego, w drzwiach pojawił się Win. Myron zaparkował i wysiadł.
– Jak ci poszło spotkanie z Tadem Crispinem? – zagadnął Win.
Myron szybko podszedł do niego.
– Odrąbali chłopcu palec – wyrzucił z siebie chropawym głosem, o mało się nie zatykając. – Porywacze. Odcięli mu palec i podrzucili w samochodzie Lindy.
Win nie zmienił wyrazu twarzy.
– Odkryłeś to przed czy po spotkaniu? – spytał.
– Po – odparł zaskoczony Myron.
Win wolno skinął głową.
– Nie dostałem odpowiedzi na pierwsze pytanie: jak ci poszło spotkanie z Tadem Crispinem?
Myron cofnął się o krok, jakby dostał w twarz.
– Chryste – rzekł niemal z szacunkiem. – Nie mówisz tego poważnie.
– Nie interesuje mnie, co dzieje się w tej rodzinie. Za to rad bym wiedzieć, co wskórałeś w sprawie Tada Crispina.
Osłupiały Myron pokręcił głową.
– Nawet ty nie możesz być aż tak nieczuły.
– Och, daruj sobie!
– Co mam sobie darować?
– Na świecie są większe tragedie niż utrata palca przez szesnastolatka. Giną ludzie, Myronie. Powodzie znoszą z powierzchni ziemi całe wioski. Codziennie ktoś potwornie krzywdzi dzieci. – Win urwał. – Czytałeś dzisiejszą popołudniówkę?
– O czym ty pleciesz?
– Chciałbym, żebyś to wreszcie zrozumiał – ciągnął Win przesadnie wolno, wyważonym głosem. – Colttrenowie obchodzą mnie tyle, co całkiem obcy ludzie, a może i mniej. Bardziej dotykają mnie tragedie, których pełno jest w tej gazecie. Na przykład…
Win zamilkł, wpatrując się w Myrona.
– Na przykład co? – spytał Myron.
– Wypłynęły nowe fakty w sprawie Kevina Morrisa. Słyszałeś o niej?
Myron pokręcił przecząco głową.
– Prawie trzy tygodnie temu zaginęli dwaj siedmiolatkowie, Billy Waters i Tyrone Duffy. Zniknęli, wracając ze szkoły do domu na rowerach. Policja przesłuchała niejakiego Kevina Morrisa, który kręcił się koło tej szkoły. Lecz pan Morris, dobrze znany policji z licznych oskarżeń o perwersję, w tym molestowanie, miał bardzo bystrego adwokata. Z braku dowodów, mimo bardzo mocnych poszlak – w pojemniku na śmieci blisko jego domu znaleziono rowerki chłopców – wyszedł na wolność.
Myron poczuł chłód w sercu.
– Co to za nowe fakty? – spytał.
– Zeszłej nocy policja otrzymała informację.
– Późno w nocy?
Win znowu ponownie utkwił w niego oczy.
– Bardzo późno.
Zapadła cisza.
– Zdaje się, że ktoś widział, jak Kevin Morris grzebie zwłoki w przydrożnym lesie pod Lancaster – dodał Win. – Policja je wczoraj odkopała. Wiesz kogo znaleźli?
Myron znów pokręcił głową, bojąc się otworzyć usta.
– Billy’ego Watersa i Tyrone’a Duffy’ego. Zabitych, zgwałconych i okaleczonych tak, że media przemilczały szczegóły. Policja zebrała na miejscu dość dowodów, by aresztować Kevina Morrisa. Odciski na skalpelu. Plastikowe worki identyczne z tymi w jego kuchni. Nasienie w ciałach chłopców zgodne na podstawie wstępnego badania z jego kodem genetycznym.
Myron wzdrygnął się.
– Nikt nie wątpi, że skazanie pan Morrisa jest pewne – dokończył Win.
– No a co z osobą, która dostarczyła informacji? Będzie świadkiem?
– Dziwna rzecz. Ten mężczyzna zadzwonił z automatu, nie podał nazwiska. Nikt nie wie, kto to może być.
– Ale policja złapała Morrisa?
– Tak.
Myron i Win spojrzeli sobie w oczy.
– Aż dziw, że go nie zabiłeś – rzekł Myron.
– W takim razie nie znasz mnie dobrze.
Zarżał koń. Win odwrócił głowę w stronę wspaniałego zwierzęcia. Na moment twarz mu się zmieniła, jakby był w rozterce.
– Co ona ci zrobiła, Win?
Win wciąż patrzył na konia. Wiedział, o kogo pyta Myron.
– Co ona ci zrobiła, że tak jej nienawidzisz?
– Przesadzasz, przyjacielu. Nie jestem aż taki nieskomplikowany. Nie tylko matka odpowiada za mój charakter. Człowieka nie kształtuje jedno wydarzenie, a ja wcale nie jestem tak stuknięty, jak zasugerowałeś. Jak każdy sam sobie wybieram bitwy. Walczę często, częściej od innych, zwykle po właściwej stronie.
Stoczyłem walkę o Billy’ego Watersa i Tyrone’a Duffy’ego, ale nie chcę walczyć za Coldrenów. To mój wybór. Uszanuj to. Nie popychaj mnie do walki ani nie wiń, że nie mam na nią ochoty.
Myron nie wiedział, jak zareagować. Było coś przerażającego w tym, że rozumiał chłodną logikę Wina.
– Win?
Win oderwał wzrok od konia.
– Mam kłopoty – rzekł Myron, słysząc w swym głosie desperację. – Potrzebuję pomocy.
– Gdyby tak było, dobrze wiesz, że bym ci pomógł – odparł cicho Win z niemal cierpiącą miną. – Ale ty wcale nie jesteś w sytuacji, z której nie mógłbyś łatwo się wyplątać. Wycofaj się. Zrezygnuj z tej sprawy. Nie uchodzi, żebyś wciągał mnie w nią wbrew mej woli, wykorzystywał w taki sposób naszą przyjaźń. Tym razem odpuść sobie.
– Przecież wiesz, że nie mogę.
Win skinął głową.
– Jak powiedziałem, każdy wybiera sobie bitwy – zakończył, idąc do swojego wozu.
Kiedy Myron wszedł do domku gościnnego, Esperanza wołała właśnie:
– Bankrut! Skuś, babusie! Bankrut! Stanął za nią. Oglądała Koło Fortuny.
– Co za chciwe babsko! – Wskazała ekran. – Wygrała ponad sześć tysięcy i kręci dalej. Nie znoszę takich!
Koło zatrzymało się na błyszczącym napisie 1000 $. Kobieta poprosiła o literę B. Wyskoczyły dwie. Esperanza jęknęła.
– Wcześnie wróciłeś – powiedziała. – Myślałam, że zjesz kolację z Lindą Coldren.
– Z kolacji nici.
Wreszcie się obróciła i spojrzała mu w twarz.
– Dlaczego?
Opowiedział. W miarę jak go słuchała, jej śniada skóra bladła.
– Potrzebujesz Wina – orzekła, kiedy skończył.
– Nie pomoże mi.
– Czas przełknąć męską dumę i poprosić go. Ubłagać, jeśli trzeba.
– Już to zrobiłem – odparł. – Wyjechał.
Chciwe babsko w telewizorze dokupiło samogłoskę. Zawsze go zdumiewało, dlaczego zawodnicy, którzy najwyraźniej znają hasło, mimo to dokupują samogłoski. Żeby tracić pieniądze? Zdobyć pewność, że rywale też znają odpowiedź?
– Ale ty tu jesteś – dodał. Esperanza spojrzała na niego.
– No i?
Dobrze znał prawdziwy powód jej przyjazdu. Przez telefon powiedziała, że w pojedynkę nie idzie mu za dobrze. To świadczyło wymownie, po co tak naprawdę opuściła Nowy Jork.
– Chcesz mi pomóc? – spytał.
Chciwe babsko pochyliło się, zakręciło kołem, a potem zaczęło klaskać i pokrzykiwać: „Dawaj, dawaj tysiąc!”. Rywale kutwy też klaskali w dłonie. Tak jakby życzyli jej wygranej. Dobre sobie!
– Co mam zrobić? – odparła.
– Wyjaśnię ci po drodze. Jeżeli ze mną pojedziesz. Obserwowali spowalniające koło. Kamera zrobiła najazd.
Przesuwająca się coraz wolniej strzałka zatrzymała się na słowie BANKRUT. Widownia jęknęła. Chciwe babsko wciąż się uśmiechało, choć minę miało, jak po mocnym ciosie w żołądek.
– To omen – powiedziała Esperanza.
– Dobry czy zły? – spytał Myron.
– Tak.