Siedzibą Klubu Golfowego Merion był rozłożysty, biały wiejski dom z czarnymi okiennicami. Jego jedyną barwną ozdobę stanowiła zielona płócienna markiza, ocieniająca słynną tylną werandę, a i tę przyćmiewała zieleń pola golfowego. Po jednym z najekskluzywniejszych klubów w kraju można by się spodziewać czegoś bardziej okazałego i onieśmielającego, a jednak owa niewyszukana prostota zdawała się mówić: „To jest klub Merion. I basta”.
Myron przeszedł obok sklepu, gdzie na metalowym stojaku wisiały rządem worki golfowe. Na prawo znajdowały się drzwi do męskiej szatni. Z brązowej tablicy wynikało, że klub Merion stał się zabytkiem. Na tablicy informacyjnej wyszczególniono handicapy – liczby określające poziom sportowy członków klubu. Poszukał nazwiska Wina. Windsor Lockwood Trzeci miał handicap trzy. Myron nie bardzo wyznawał się na golfie, ale wiedział, że handicap trzy oznacza świetny poziom.
Na werandzie z kamienną posadzką ustawiono dwa tuziny stołów. Z tej legendarnej jadalni, zawieszonej tuż nad pierwszym torem startowym, rozciągał się świetny widok na pole. Stąd członkowie klubu – niczym rzymscy senatorowie w Koloseum – wprawnym okiem oceniali uderzenia graczy. Pod krytycznymi spojrzeniami seniorów miękli częstokroć wielcy biznesmeni i przywódcy społeczni. A teraz także i zawodowcy – weranda obiadowa była bowiem otwarta podczas całego turnieju. Na restauracyjne odgłosy wystawione były takie tuzy, jak Jack Nicklaus, Arnold Palmer, Ben Hogan, Bobby Jones i Sam Snead; drażniące pobrzękiwanie szkła i sztućców zlewało się kakofonicznie z wyciszonymi reakcjami tłumu widzów i odległymi wiwatami.
Werandę wypełniali członkowie klubu. Przeważnie starsi, czerstwi, dobrze odżywieni mężczyźni. Wszyscy w granatowych lub zielonych blezerach z rozmaitymi insygniami i krzykliwych krawatach, na ogół w paski. Wielu nosiło miękkie białe lub żółte kapelusze. Miękkie kapelusze! A Win martwił się o jego „strój”.
Myron dostrzegł go w kącie. Win siedział sam przy sześcioosobowym stole, kompletnie rozluźniony, z miną zarazem nieprzystępną i błogą. Puma czekająca cierpliwie na zdobycz. Niektórzy uznaliby za jego życiowe atuty blond włosy i arystokratyczną urodę. Może to były atuty, a może piętno. Jego wygląd bił w oczy butą, bogactwem i elitarnością. Większość bliźnich źle na to reagowała. Wzniecał w nich szczególną, gorącą, zajadłą wrogość. Sam widok takiej osoby budził żywą niechęć. Win przywykł do tego. Nie przejmował się ludźmi, którzy sądzą innych po wyglądzie. Ludzi sądzących innych po wyglądzie często to zaskakiwało.
Myron przywitał się z przyjacielem i usiadł.
– Napijesz się czegoś? – spytał Win.
– Pewnie.
– Ale nie proś o yoo-hoo, bo oberwiesz w prawe oko.
– W prawe. – Myron skinął głową. – Bardzo konkretnie. Pojawił się kelner, z wyglądu stuletni. W zielonej marynarce i spodniach. Widać nawet obsługa harmonizowała ze słynnym otoczeniem. Niestety, z marnym skutkiem, bo staruszek kelner wyglądał jak dziadek Człowieka Zagadki z Batmana.
– Dla mnie mrożona herbata, Henry – zadysponował Win. Myrona kusiło, żeby zamówić „colta 45, jak Billy Dee”, ale się powstrzymał.
– Dla mnie to samo – powiedział.
– Służę, panie Lockwood.
Henry odszedł.
– Mów – zachęcił Win, patrząc na Myrona.
– Chodzi o porwanie.
Win uniósł brew.
– Zaginął syn jednego z graczy. Rodzice dostali dwa telefony.
Myron zrelacjonował mu ich treść.
– Coś pominąłeś – upomniał Win, wysłuchawszy go w milczeniu.
– Co?
– Nazwisko gracza.
– To Jack Coldren – rzekł z opanowaniem Myron, lecz choć z miny Wina nic nie dało się wyczytać, powiało od niego chłodem.
– A więc poznałeś Lindę.
– Tak.
– Wiesz, że jest moją krewną.
– Tak.
– Wiesz zatem również, że ci nie pomogę.
– Nie wiem.
Win usiadł wygodniej i złożył palce dłoni.
– No to już wiesz.
– Chłopiec może być w niebezpieczeństwie. Musimy mu pomóc.
– Nie ja – odparł Win.
– Mam się wycofać?
– Co zrobisz, to twoja sprawa.
– Mam się wycofać? – powtórzył z naciskiem Myron.
Kelner przyniósł mrożoną herbatę. Win pociągnął mały łyk, odwrócił wzrok i stuknął palcem wskazującym w podbródek. Był to znak, że zakończył temat. Myron znał przyjaciela na tyle, by go nie naciskać.
– Dla kogo są pozostałe krzesła? – spytał.
– Urabiam dużą żyłę.
– Kroi ci się nowy klient?
– Mnie, prawie na pewno. Czy tobie, bardzo wątpliwe.
– Kto to?
– Tad Crispin.
Myronowi opadła szczęka.
– Jemy obiad z Tadem Crispinem? – spytał.
– Oraz z naszym starym znajomym, Normanem Zuckermanem, i jego najświeższą atrakcyjną młódką.
Norm Zuckerman, właściciel Zoomu, jednej z największych w kraju firm produkujących odzież i obuwie sportowe, należał do osób, które Myron lubił najbardziej.
– Jak dotarłeś do Crispina? Podobno sam załatwia swoje sprawy.
– Owszem, a jednak szuka doradcy finansowego.
Win mimo swoich trzydziestu kilku lat stał się na Wall Street bez mała legendą. Zwrócenie się do niego o usługi nie dziwiło.
– Crispin to bardzo bystry młody człowiek – ciągnął Win. – Niestety, wszystkich agentów uważa za złodziei. O moralności prostytutek uprawiających politykę.
– Prostytutek uprawiających, politykę? Tak się wyraził?
– Nie, sam to wymyśliłem. – Win uśmiechnął się. – Niezłe, co?
– Niezłe.
Myron skinął głową.
– W każdym razie ci z Zoomu lgną do niego jak muchy do miodu. Wprowadzają na grzbiecie młodego Crispina całkiem nową serię kijów i strojów golfowych.
Tad Crispin zajmował drugie miejsce w turnieju, tracąc sporo punktów do Jacka Coldrena. Myron był ciekaw, jak w Zoomie zapatrują się na możliwość, że Coldren spije ich śmietankę. Pewnie nie było im to w smak.
– Co myślisz o dobrym występie Jacka Coldrena? – spytał. – Jesteś zaskoczony?
Win wzruszył ramionami.
– Jackowi zawsze bardzo zależało na zwycięstwach.
– Długo go znasz?
– Tak – odparł Win z chłodem w oczach.
– Znałeś go, kiedy jako świeżo upieczony zawodowiec przegrał na tym polu?
– Tak.
Myron policzył w myślach. Win chodził wtedy do szkoły podstawowej.
– Jack Coldren dał do zrozumienia, że ktoś „dopomógł” mu w przegranej.
Win prychnął.
– Bzdury.
– Bzdury?
– Pamiętasz, co się stało?
– Nie.
– Coldren twierdzi, że jego asystent dał mu przy dołku szesnastym zły kij – odparł Win. – Poprosił go o „żelazną” szóstkę, a ten wręczył mu ponoć ósemkę. Piłka nie doleciała. A konkretnie wylądowała w kamiennym dole. Już się nie pozbierał.
– Ten asystent przyznał się do błędu?
– O ile wiem, nie skomentował zarzutu.
– Co zrobił Jack?
– Wyrzucił go.
– Co się z nim teraz dzieje? – spytał Myron, chwytając nowy trop.
– Nie mam zielonego pojęcia. To się stało przeszło dwadzieścia lat temu, a on nie był młody.
– Pamiętasz, jak się nazywał?
– Nie. Zamykam temat.
Nim Myron zdążył spytać dlaczego, czyjeś dłonie zakryły mu oczy.
– Zgadnij kto? – usłyszał znajomy śpiewny głos. – Dam ci kilka wskazówek: jestem mądry, przystojny i piekielnie utalentowany.
– O rany, gdyby nie ta podpowiedz, wziąłbym cię za Norma Zuckermana – odparł.
– A z tą podpowiedzią?
Myron wzruszył ramionami.
– Gdybyś dodał: „uwielbiany przez kobiety w każdym wieku”, pomyślałbym, że to ja.
Norm Zuckerman roześmiał się serdecznie. Pochylił się i głośno cmoknął Myrona w policzek.
– Jak się masz, meszugener?
– Świetnie, Norm. A ty?
– Fantastycznie, jak pingwin na odlocie.
Zuckerman powitał Wina głośnym „serwus” i entuzjastycznym uściskiem dłoni. Obiadujący popatrzyli na niego z niesmakiem. Lecz ich lodowate spojrzenia nie ostudziły Normana Zuckermana. Nie powstrzymałaby go nawet strzelba na słonie. Myron bardzo go lubił. Oczywiście, że w zachowaniu Norma było wiele aktorstwa. Ale aktorstwa szczerego. Zarażał radością życia. Był czystą energią. Kimś, kto zmusza cię do zastanowienia się nad sobą i pozostawia z uczuciem, że czegoś ci brak.
Norm wypchnął przed siebie młodą kobietę, która stała za nim.
– Pozwólcie, że przedstawię wam Esme Fong – powiedział. – Jedną z moich wiceprezesek do spraw marketingu. Promuje naszą nową serię golfową. Brylant. Ta dziewczyna to brylant czystej wody.
Najwyżej dwudziestopięcioletnia, ocenił Myron. „Atrakcyjna młódka” Esme Fong była Azjatką z leciutką domieszką krwi europejskiej. Filigranowa, z oczami w kształcie migdałów. Włosy długie, jedwabiste, jak czarny wachlarz z kasztanowym połyskiem. Beżowy tradycyjny kostium, białe pończochy. Poważna mina atrakcyjnej młodej kobiety, która boi się, że nie wezmą ją poważnie, bo jest młoda i atrakcyjna.
Skinęła im głową i przysunęła się bliżej.
– Miło mi pana poznać, panie Bolitar – powiedziała rzeczowym tonem, wyciągając rękę. – Miło mi, panie Lockwood.
– Ma silny uścisk, co? – spytał Zuckerman – Po co te wszystkie „pan”? Mów im Myron i Win. Do diaska, toż to prawie rodzina. Owszem, jak na mojego krewniaka Win ma w sobie ciut za dużo z goja. Jego przodkowie przypłynęli tu na „Mayflower”, a większość moich zwiała przed carskimi pogromami na statku towarowym. Ale i tak jesteśmy rodziną, prawda, Win?
– Święta.
– Usiądź, Esme. Twoja powaga działa mi na nerwy. Uśmiechnij się, dobrze? – Zuckerman wyszczerzył się w uśmiechu, wskazał swoje zęby, obrócił się w stronę Myrona i rozpostarł ręce. – Powiedz mi prawdę, Myron. Jak wyglądam?
Przekroczył sześćdziesiątkę. Jego powszedni krzykliwy strój, harmonizujący z osobowością, niemal wcale nie rzucał się w oczy po tym, co Myron zobaczył dziś w klubie. Cerę Norm miał ciemną, kostropatą, zapadłe oczy w czarnych oczodołach, rysy ostre jak na typowego Semitę przystało, a brodę i włosy długie i dość rozczochrane.
– Wyglądasz jak Jerry Rubin na procesie Chicagowskiej Siódemki – odparł Myron.
– Tak właśnie chciałem wyglądać. Retro. Supermodnie. Odjazdowo. To jest dzisiaj na topie.
– Tad Crispin się tak nie nosi – wytknął Myron.
– Ja nie mówię o golfie, ja mówię o prawdziwym świecie. Golfiarze nie mają pojęcia, co jest modne i odjazdowe. Już chasydzi są od nich bardziej podatni na zmiany, rozumiesz? Weź takiego Dennisa Rodmana. Czy on gra w golfa? A wiesz, czego chcą golfiarze? Tego samego, co u zarania marketingu sportowego: kopii Arnolda Palmera. Chcą Palmera, Nicklausa, Watsona – porządnych białych chłopców. – Zuckerman wskazał kciukiem Esme Fong. – To ona załatwiła nam Crispina. To jej chłopiec.
Myron spojrzał na Esme.
– Duża sprawa – skomplementował ją.
– Dziękuję – odparła.
– Jak duża, zobaczymy – rzekł Zuckerman. – Zoom wchodzi w golfa na dużą skalę. Wielką. Potężną. Gigantyczną.
– Ogromną.
– Olbrzymią.
– Kolosalną.
– Tytaniczną.
– Gargantuiczną.
– Brobdignańską – zakończył z uśmiechem Win.
– Oooo! To dobre! – pochwalił Myron.
Zuckerman pokręcił głową.
– Jesteście, chłopcy, zabawniejsi od Trzech Frajerów, bez łysego „Kędziora” Howarda. Tak czy siak to kampania na osiem fajerek. Prowadzi ją dla mnie Esme. Dla panów i pań. Pozyskała dla nas nie tylko Crispina, ale również najlepszą golfistkę na świecie.
– Lindę Coldren? – spytał Myron.
– No proszę! – Norm klasnął w dłonie. – Żydowski koszykarz zna się na golfie! Przy okazji, Myron, jak członek narodu wybranego może się nazywać Bolitar?
– To długa historia – odparł Myron.
– Dzięki Bogu, bo nie jestem ciekaw. Spytałem przez grzeczność. Na czym to skończyłem? – Zuckerman zarzucił nogę na nogę, rozsiadł się na krześle, uśmiechnął i rozejrzał się po tarasie. Rumiany mężczyzna przy sąsiednim stoliku łypnął na niego groźnie. – Moje uszanowanie – rzekł Norm i lekko skinął ręką. – Dobrze pan wygląda.
Mężczyzna fuknął i odwrócił wzrok.
Zuckerman wzruszył ramionami.
– Myślałby kto, że nie widział dotąd Żyda.
– Pewnie nie widział – wtrącił Win. Norm znów spojrzał na rumianego mężczyznę.
– Niech pan popatrzy – rzekł, wskazując na swoją głowę – Nie mam rogów.
Nawet Win się uśmiechnął.
– Powiedz mi, próbujesz podpisać kontrakt z Crispinem? – zagadnął Zuckerman Myrona.
– Przecież ja go nie znam – odparł Myron. Zuckerman położył rękę na piersi, udając zaskoczenie.
– W takim razie to niesamowity zbieg okoliczności. Zjawiasz się tu akurat wtedy, kiedy mamy przełamać się z nim chlebem. Czy to nie dziwne? Chwileczkę. – Urwał i przyłożył dłoń do ucha. – Czyżbym słyszał muzykę ze Strefy mroku!
– Ha, ha!
– Spokojnie, Myron, tylko się z tobą droczę. Rozchmurz się! Najpierw jednak pozwól mi na szczerość, zgoda? Nie obraź się, ale wątpię, czy Crispin cię potrzebuje. Chłopak zawarł ze mną kontrakt osobiście. Bez agenta. Prawnika. Wszystko załatwił sam.
– I dał się ograbić – dodał Win.
– Ranisz mnie, Win – oświadczył Zuckerman, kładąc dłoń na piersi.
– Crispin wymienił sumę. Myron załatwiłby mu znacznie lepsze warunki.
– Z całym szacunkiem dla wyższych sfer, które od wieków krzyżują się we własnym gronie, nie masz zielonego pojęcia, o czym mówisz. Chłopak odpalił mi trochę pieniędzy, i tyle. Czy czerpanie zysków to teraz zbrodnia?! Do diaska, to Myron jest rekinem. Rozmawiamy, a ten puszcza mnie z torbami. Wychodzi ode mnie i zostawia w skarpetkach. Bez mebli! Bez biura! Zaczynam w pięknym lokalu, a po jego wizycie kończę nagi i bosy w stołówce dla bezdomnych!
Myron spojrzał na Wina.
– Wzruszające – zakpił.
– Łamie mi serce – rzekł Win.
– Jest pani zadowolona z gry Crispina? – zagadnął Myron Esme Fong.
– Oczywiście – odparła prędko. – To jego pierwszy wielki turniej, a jest na drugim miejscu.
– Gadkę szmatkę zostaw dla tych durniów z mediów – powiedział Norm Zuckerman, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Ci dwaj to rodzina.
Esme Fong poprawiła się na krześle. Odchrząknęła.
– Kilka tygodni temu Linda Coldren wygrała Otwarte Mistrzostwa Stanów – zaczęła. – Przeprowadzimy podwójną kampanię reklamową w telewizji, radiu i gazetach; oboje znajdą się w każdym spocie. To całkiem nowe produkty, nieznane entuzjastom golfa. Oczywiście przydałoby się, żeby nowe wyroby Zoomu reklamowali mistrz i mistrzyni Stanów.
Norm znów wskazał Esme kciukiem.
– Czyż nie jest nadzwyczajna? – spytał. – „Przydałoby się”. Dobre określenie. Ogólnikowe. Myronie, czytasz strony sportowe gazet, prawda?
– Czasem.
– Ile artykułów o Crispinie znalazłeś tam przed tym turniejem?
– Dużo.
– A czy dużo napisano o nim w ciągu dwóch ubiegłych dni?
– Niewiele.
– Raczej nic. Wszyscy rozprawiają o Jacku Coldrenie. Za dwa dni ten nieborak albo zyska sławę golfowego mesjasza, albo najbardziej żałosnego nieudacznika w historii. Zastanów się chwilę. Całe życie człowieka, jego przeszłość i przyszłość, określi kilka machnięć kijem. Na dobrą sprawę, to obłęd. A wiesz, co jest najgorsze?
Myron pokręcił głową.
– Strasznie liczę na to, że zawali sprawę. Czuję się jak ostatni drań, ale taka jest prawda. Mój chłopak odkuje się i wygra. Poczekaj, a zobaczysz, jak wykorzysta to Esme. W obliczu wybornej gry nowicjusza Tada Crispina weteranowi puszczają nerwy. Nowicjusz wytrzymuje presję jak Palmer i Niclaus razem wzięci. Zdajesz sobie sprawę, jak to wpłynie na kampanię naszych produktów? – Zuckerman spojrzał na Wina i wskazał go palcem. – Boże, chciałbym wyglądać jak ty. Spójrzcie na niego! Do diaska, jest piękny!
Win zaśmiał się wbrew sobie. Kilku rumianych jegomościów odwróciło ku nim głowy. Norman przyjacielsko skinął im ręką.
– Następnym razem przyjdę w jarmułce – obiecał Winowi.
Win zaśmiał się jeszcze głośniej. Myron nie pamiętał, kiedy ostami raz widział go śmiejącego się równie szczerze. Norm tak działał na ludzi.
Esme Fong zerknęła na zegarek i wstała.
– Wpadłam jedynie, żeby się przywitać – usprawiedliwiła się. – Muszę iść, naprawdę.
Wszyscy trzej poderwali się. Norm cmoknął ją w policzek.
– Uważaj na siebie, Esme. Zobaczymy się jutro rano – powiedział.
– Tak, Norm.
Obdarzyła Myrona i Wina skromnym uśmiechem i nieśmiałym skinieniem głowy.
– Miło było was poznać.
Odeszła. Usiedli. Win złożył palce dłoni.
– Ile ona ma lat? – spytał.
– Dwadzieścia pięć. Członkini Phi Beta Kappa z Yale.
– Imponujące.
– Wybij ją sobie z głowy, Win – ostrzegł Norm.
Win nie musiał sobie niczego wybijać. Dziewczyna działająca w biznesie wymagała dłuższego zachodu. On zaś, gdy chodziło o płeć przeciwną, lubił szybko kończyć sprawy.
– Wykradłem ją tym draniom z Nike – wyjaśnił Norm. – Była tam szyszką w dziale koszykówki. Nie zrozumcie mnie źle. Zarabiała kupę kasy, ale zmądrzała. Powiedziałem jej: w życiu liczy się nie tylko forsa. Wiecie, co mam na myśli?
Myron powstrzymał się od przewrócenia oczami.
– Dziewczyna tyra jak wół. Na okrągło wszystko sprawdza. Teraz jedzie do Lindy Coldren. Na wieczorne przyjątko przy herbatce albo kobiece pogaduszki.
Myron i Win wymienili spojrzenia.
– Wybiera się do Lindy Coldren?
– Tak, bo co?
– Kiedy do niej dzwoniła?
– O co ci chodzi?
– Dawno się z nią umówiła?
– No wiesz, czy ja wyglądam na sekretarkę?
– Mniejsza o to.
– Mniejsza.
– Przepraszam na chwilę. Pozwolisz, że zadzwonię? – spytał Myron.
– Czy ja jestem twoją matką? – Zuckerman zrobił gest „a sio!”. – Już cię nie ma.
Myron rozważał, czy nie zadzwonić z komórki, ale wolał nie ściągać na siebie gromów bogów klubu Merion. Automat telefoniczny znalazł w holu przed szatnią męską i wystukał numer telefonu Chada. Słuchawkę podniosła Linda Coldren.
– Halo?
– Dzwonię kontrolnie – wyjaśnił. – Jest coś nowego?
– Nie.
– Wie pani o wizycie Esme Fong?
– Nie chciałam jej odwoływać – odparła Linda Coldren. – Nie chciałam robić nic, co mogłoby zwrócić uwagę.
– Poradzi pani sobie?
– Tak.
Myron spostrzegł, że do stołu Wina idzie Tad Crispin.
– Skontaktowała się pani ze szkołą? – spytał.
– Nie. Nie zastałam nikogo – odparła. – Co robimy?
– Jeszcze nie wiem. Muszę zdobyć numer telefonu porywacza. Jeżeli zadzwoni ponownie, może uda się go namierzyć.
– Co poza tym?
– Spróbuję porozmawiać z Matthew Squiresem. Zobaczę, co mi powie.
– Już z nim rozmawiałam – odparła zniecierpliwiona. – On nic nie wie. Co jeszcze?
– Włączyłbym w to policję. Dyskretnie. Sam niewiele więcej mogę zdziałać.
– Nie – oznajmiła stanowczo. – Żadnej policji. W tym punkcie ja i Jack jesteśmy nieugięci.
– Mam znajomych w FBI…
– Nie.
Myron wrócił myślami do rozmowy z Winem.
– Kto asystował Jackowi, kiedy przegrał w Merion? – spytał.
Zawahała się.
– A po co panu ta informacja?
– Podobno Jack obwinił o przegraną swego asystenta.
– Tak, poniekąd.
– I go wywalił.
– I co z tego?
– Właśnie dlatego spytałem, czy mąż miał wrogów. Jak zareagował na to ten człowiek?
– Mówi pan o wypadkach sprzed ponad dwudziestu lat. Nawet jeżeli głęboko znienawidził Jacka, to czy czekałby tak długo, żeby się zemścić?
– Od tamtego czasu nie rozgrywano w Merion Otwartych Mistrzostw Stanów. Może obecny turniej rozbudził w nim uśpiony gniew. Nie wiem. Najpewniej jest to mylny trop, ale chyba warto go sprawdzić.
W słuchawce dosłyszał inny głos. Linda poprosiła, żeby Myron zaczekał.
Kilka chwil później w słuchawce rozległ się głos Jacka.
– Sądzi pan, że istnieje związek pomiędzy wydarzeniami sprzed dwudziestu trzech lat i zniknięciem Chada? – spytał bez wstępów Coldren.
– Nie wiem.
– Ale myśli pan… – natarł Coldren.
– Nie wiem, co myśleć – wpadł mu w słowo Myron. – Po prostu badam wszelkie możliwości.
Zapadła kamienna cisza.
– Nazywał się Lloyd Rennart – rzekł wreszcie Coldren.
– Wie pan, gdzie mieszka?
– Nie, nie widziałem go od zakończenia tamtego turnieju.
– Od dnia, w którym go pan zwolnił.
– Tak.
– Nigdy więcej się nie spotkaliście? W klubie, na turnieju czy gdzie indziej?
– Nie. Nigdy – odparł wolno Jack Coldren.
– Gdzie wtedy mieszkał Rennart?
– W Wayne. W pobliżu Filadelfii.
– Ile ma teraz lat?
– Sześćdziesiąt osiem – odparł bez wahania Coldren.
– Czy przed tamtym turniejem łączyły was bliskie stosunki?
– Tak sądziłem – odparł po chwili bardzo cicho Coldren. – Ale nie towarzyskie. Nie poznałem jego rodziny, nie byłem w jego domu, nic z tych rzeczy. Ale na polu golfowym… – urwał. – Myślałem, że jesteśmy w dobrej komitywie.
Zamilkł. Myron słyszał jego oddech.
– Jaki miałby w tym cel? – spytał. – Po co miałby z rozmysłem zniszczyć pańskie szanse na zwycięstwo?
– Przez dwadzieścia trzy lata chciałem poznać odpowiedź – odparł szorstko, chrapliwie Coldren.