Akademia Episkopalna. Macierzysta szkoła średnia Wina. Esperanza, która go tu przywiozła, stanęła po drugiej stronie ulicy i zgasiła silnik.
– Co robimy? – spytała.
– Nie wiem – odparł Myron. – Matthew Squires jest w środku. Zaczekajmy na przerwę na lunch i spróbujmy tam wejść.
– I to ma być plan? Jest fatalny.
– Masz lepszy pomysł?
– Wejdźmy od razu. Udajmy rodziców.
– Myślisz, że to wypali? – zapytał po chwili.
– To lepsze, niż siedzieć bezczynnie w samochodzie.
– Aha, zanim zapomnę. Sprawdź mi alibi Esme. I nocnego portiera Miguela.
– Miguela? – powtórzyła. – Dlatego że jestem Latynoską?
– Przede wszystkim. Przyjęła to bez zastrzeżeń.
– Rano zadzwoniłam do Peru – poinformowała.
– I?
– Rozmawiałam z miejscowym szeryfem. Potwierdza, że Lloyd Rennart popełnił samobójstwo.
– A co z ciałem?
– Ta przepaść nazywa się El Garganta del Diablo. Czarcie Gardło. Nikt nigdy nie znalazł tam zwłok. Samobójcy często w nią skaczą.
– Wspaniale. Nie zebrałabyś więcej szczegółów o przeszłości Rennarta?
– Na przykład jakich?
– Jak kupił ten bar w Neptune. Dom w Spring Lake Heights. Tym podobnych.
– Po co ci one?
– Lloyd Rennart był workowym debiutującego zawodowego golfisty. Nie zarabiał kroci.
– No i?
– Może po przegranej Jacka w mistrzostwach otrzymał niespodziewany zastrzyk gotówki.
Zrozumiała, do czego pije.
– Myślisz, że ktoś mu zapłacił za porażkę Coldrena?
– Nie. Ale nie da się tego wykluczyć.
– Ciężko to będzie wytropić po tak długim czasie.
– Spróbuj. Poza tym dwadzieścia lat temu Rennart spowodował poważny wypadek w Narberth. To niewielkie miasto pod Filadelfią. W tej kraksie zginęła jego pierwsza żona. Poszperaj, może znajdziesz coś na ten temat.
Esperanza zmarszczyła brwi.
– Co na przykład?
– Na przykład czy był pijany. Czy go o coś oskarżono. Czy były inne ofiary.
– Po co nam te informacje?
– Może Rennart kogoś wkurzył. Może rodzina jego pierwszej żony szuka zemsty.
– I czekali na to aż dwadzieścia lat? – spytała, wciąż marszcząc brwi. – Pojechali za Rennartem do Peru, zepchnęli go w przepaść, wrócili, porwali Chada, zabili Jacka Coldrena… Nadążasz?
Myron skinął głową.
– Masz rację. Mimo to zbadaj wszystko, co dotyczy Lloyda Rennarta. Na pewno ma jakiś związek z tą sprawą. Tylko musimy ustalić jaki.
– Ja go nie dostrzegam. – Esperanza zatknęła za ucho czarny zakręcony kosmyk. – Znacznie pewniejszą podejrzaną jest dla mnie Esme Fong.
– Zgoda. Mimo to zbadaj temat. Znajdź, co się da. Jest jeszcze syn Rennarta, Lany. Siedemnastolatek. Może się dowiesz, co z niego za ziółko.
Wzruszyła ramionami.
– Niech ci będzie, choć to strata czasu. – Wskazała szkołę. – Wchodzimy?
– Jasne.
Nim wysiedli, w szybę wozu zastukała lekko wielka pięść. Zaskoczony Myron spojrzał przez okno i zobaczył uśmiechniętego wielkiego Murzyna z fryzurą a la Nat King Cole, którego poznał przed Zajazdem Dworskim. Kolistym ruchem dłoni „Nat” dał mu znak, żeby opuścił szybę. Myron spełnił życzenie.
– Jak to dobrze, że znów się spotykamy – rzekł. – Nie zanotowałem numeru pańskiego fryzjera.
Murzyn zaśmiał się. Ze złączonych kciuków utworzył ramkę i przesunął ręce do przodu i tyłu jak reżyser filmowy.
– Pan z moją fryzurą? – Pokręcił głową. – Coś mi się nie widzi.
Nachylił się i nad ramieniem Myrona wyciągowi rękę w stronę Esperanzy.
– Carl – przedstawił się.
– Esperanza.
Uścisnęła wyciągniętą dłoń.
– Wiem.
Zmrużyła oczy.
– My się znamy – powiedziała.
– Jasne.
Strzeliła palcami.
– Mosambo, Kenijski Zabójca, Krwawe Saftri.
Carl uśmiechnął się.
– Miło, że pamięta mnie Mała Pocahontas.
– Krwawe Safari? – spytał Myron.
– Carl był zawodowym zapaśnikiem – wyjaśniła. – Walczyliśmy raz wspólnie. Na ringu w Bostonie, zgadza się?
Carl upchnął się na tylne siedzenie i pochylił do przodu, wtykając głowę między prawe ramię Esperanzy i lewe Myrona.
– W Hartford – sprostował. – W Centrum Miejskim.
– W walkach par mieszanych.
– Tak jest – potwierdził z naturalnym uśmiechem. – Bądź tak dobra, Esperanzo, i uruchom wóz. Pojedź prosto do trzecich świateł.
– Możesz nas oświecić, o co chodzi? – wtrącił Myron.
– Jasne. Widzicie ten samochód za wami? Myron spojrzał w lusterko po stronie pasażera.
– Ten z dwoma bandziorami?
– Tak. Są ze mną. To bardzo źli ludzie, Myron. Młodzi zwyrodnialcy. Wiesz, jaka jest teraz młodzież. Z nimi nie ma rozmowy, tylko bum-bum-bum! We trójkę mamy was dostarczyć w pewne miejsce. Prawdę mówiąc, powinienem trzymać was w tej chwili pod lufą. Ale co tam, jesteśmy przyjaciółmi, no nie? Nie ma potrzeby. Więc pojedźcie prosto. A bandziory za nami.
– Pozwolisz, że zanim ruszymy, wypuścimy Esperanzę? Carl zaśmiał się.
– Wyłazi z nas seksista?
– Nie rozumiem.
– Gdyby była mężczyzną, jak na przykład twój koleżka Win, też zdobyłbyś się na ten szlachetny gest?
– Czemu nie.
Nawet Esperanza pokręciła na tę odpowiedź głową.
– Przypuszczam, że wątpię. A poza tym, wierz mi, byłby to zły ruch. Te bandziorki, widząc, że ona wysiada, sprawdziłyby, co się dzieje. Tych bydlaków świerzbią palce, mają świra w oczach i lubią krzywdzić ludzi. Zwłaszcza kobiety. Być może więc, co wcale nie jest pewne, Esperanza to twoja polisa ubezpieczeniowa. W pojedynkę mogłoby ci coś wpaść do głowy; z nią może będziesz mniej skłonny do głupot.
Esperanza spojrzała na Myrona. Skinął głową. Ruszyła.
– Na trzecim świetle skręć w lewo – polecił Carl.
– Powiedz mi, czy Reginald Squires ma takiego pierdolca, jak się słyszy? – zagadnął Myron.
– Mam wpaść w zachwyt nad trafnością jego dedukcji? – spytał Carl Esperanzę.
– Jasne. Zachwyć się, bo go strasznie rozczarujesz.
– Tak myślałem. A co do twojego pytania, Myron: Squires nie ma takiego pierdolca… kiedy bierze leki.
– Bardzo pocieszające.
Przez okrągły kwadrans jazdy młode bandziory siedziały im na zderzaku. Myron wcale się nie zdziwił, gdy Carl polecił dziewczynie skręcić w Green Acres Road. Podjechali do ozdobnego wejścia. Żelazne wrota rozwarły się jak napisy końcowe w serialu Połap się. Dojazd, biegnący przez mocno zalesioną posiadłość, pół mili dalej kończył się na polanie z dużym, zwykłym budynkiem, prostokątnym jak sala gimnastyczna w szkole średniej.
Było w nim tylko jedno widoczne wejście – drzwi do garażu, które otworzyły się same jak na dany znak. Carl kazał Esperanzy wjechać przez nie. Gdy tylko znaleźli się w środku, polecił jej się zatrzymać i zgasić silnik. Bandziory wjechały za nimi i zrobiły to samo.
Drzwi garażu opuściły się w dół, powoli odcinając słońce. Wewnątrz nie było oświetlenia. Pomieszczenie utonęło w ciemnościach.
– Przyjemnie, jak w nawiedzonym domu w parku rozrywki w Six Flags – odezwał się Myron.
– Oddaj broń – zażądał Carl.
Myron oddał mu pistolet.
– Wysiądź z wozu.
– Boję się ciemności.
– Ty też, Esperanzo.
Wysiedli. Dwa bandziory również. Pomieszczenie było z pewnością bardzo duże, bo po betonowej podłodze niosło się echo ich kroków. Lampki w samochodach zapewniły minimum oświetlenia na krótko. Nim zamknęły się drzwi garażu, Myron przestał widzieć cokolwiek.
W całkowitych ciemnościach okrążył po omacku samochód, odnalazł Esperanzę i chwycił ją za rękę. Stali bez ruchu i czekali.
W twarze uderzył ich snop światła, taki jak z latarni morskiej albo projektora w kinie. Myron zacisnął powieki. Przysłonił dłonią oczy i powoli je odemknął. Smugę jaskrawości przeciął jakiś mężczyzna. Wielki cień, rzucany przez jego sylwetkę na ścianę, przypominał znak Batmana.
– Nikt nie usłyszy waszych krzyków – oznajmił.
– Czy to nie cytat z filmu? – spytał Myron. – Chociaż wydaje mi się, że kwestia brzmi: „Nikt nie usłyszy, jak krzyczysz”. Ale mogę się mylić.
– W tym garażu ginęli ludzie! – zagrzmiał głos. – Nazywam się Reginald Squires. Pan i pańska przyjaciółka powiecie wszystko, co chcę wiedzieć, albo będziecie następni.
O rany. Myron spojrzał na Carla. Murzyn zachował stoicką twarz. Myron obrócił się w stronę światła.
– Jest pan bogaty, prawda?
– Bardzo bogaty – sprostował Squires.
– Więc chyba stać pana na lepszego speca od dialogów.
Myron zerknął na Carla. Ten wolno pokręcił głową. Z cienia wyszedł jeden z młodych bandziorów. Na gębie miał radosny psychopatyczny uśmiech. Myron czekał w napięciu.
Gangster zacisnął pięść, wypuścił cios w głowę i chybił, bo Myron zrobił unik, natychmiast chwycił go za przegub, wsunął przedramię pod łokieć napastnika i zgiął mu rękę w stawie w stronę przeciwną naturze. Nie mając wyboru, bandzior opadł na ziemię. Kiedy spróbował się wyrwać, Myron wzmocnił nacisk i walnął go kolanem w nos. Chlapnęło i chrząstka nosa rozłożyła się jak wachlarz.
Drugi zbir wyjął pistolet i wycelował w Myrona.
– Nie! – krzyknął Squires.
Myron puścił ofiarę. Bandzior osunął się na beton niczym mokry piach z rozerwanego worka.
– Zapłaci pan za to, Bolitar – zapowiedział Squires, rozkoszując się emisją głosu. – Robert.
– Tak, panie Squires? – odparł bandzior z pistoletem.
– Uderz dziewczynę. Mocno.
– Tak, panie Squires.
– Hej, niech uderzy mnie – zaprotestował Myron. – To ja mam niewyparzony język.
– To jest pańska kara – oświadczył chłodna Squires. – Uderz dziewczynę, Robert!
Bandzior Robert ruszył do Esperanzy
– Panie Squires – odezwał się Carl.
– Tak, Carl?
Carl wszedł w światło.
– Pozwoli pan, że ja to zrobię.
– To przecież nie w twoim stylu, Carl.
– Zgadza się, panie Squires. Ale Robert może jej zrobić dużą krzywdę.
– I o to chodzi.
– Rzecz w tym, że ją posiniaczy albo połamie. Panu zależy na tym, żeby ją zabolało. A to moja specjalność.
– Wiem, Carl. Dlatego płacę ci tyle, ile płacę.
– Więc niech pan pozwoli mi zrobić to, co do mnie należy. Uderzę tak, że nie zostawię znaku ani jej trwale nie uszkodzę. Panuję nad tym. Wiem, gdzie uderzyć.
Tajemniczy pan Squires rozważył propozycję.
– Zaboli ją? – spytał. – Bardzo zaboli?
– Jeśli pan nalega – odparł Carl stanowczo, choć bez entuzjazmu.
– Tak. Zrób to. Chcę, żeby ją bardzo, bardzo zabolało. Carl podszedł do Esperanzy. Myron ruszył w jego stronę, ale Robert przystawił mu pistolet do głowy. Nic nie mógł zrobić.
– Nie waż się – ostrzegł Carla, patrząc na niego groźnie. Carl zignorował go. Stanął przed Esperanzą. Spojrzała na niego wyzywająco. Bez ostrzeżenia uderzył ją w żołądek.
Siła ciosu poderwała Esperanzę w górę. Z głośnym „uff” zgięła się wpół jak scyzoryk, z wytrzeszczonymi oczami upadła na ziemię i, zwinąwszy się w kłębek, zaczęła gwałtownie łapać powietrze. Carl obrzucił ją obojętnym wzrokiem i spojrzał na Myrona.
– Ty sukinsynu! – zaklął Myron.
– Twoja wina.
Esperanza wiła się na ziemi w strasznym bólu, wciąż nie mogąc nabrać powietrza do płuc. Myronowi zrobiło się gorąco. Chciał podejść do niej, ale Robert znowu wbił mu lufę w kark.
– Teraz mnie pan wysłucha – Reginald Squires powtórnie uruchomił emisję głosu. – Tak, panie Bolitar?
Myron wziął kilka głębokich oddechów. Mięśnie mu spęczniały. Gotował się. Łaknął zemsty. Patrzył na wijącą się Esperanzę. Wreszcie udało się jej podźwignąć na czworaki. Głowę miała spuszczoną. Ciałem wstrząsały silne drgawki. Z jej gardła wydobył się odgłos wymiotów. Chwilę potem następny.
Zaraz…
W dźwięku tym… przeszukał bank pamięci. W całej tej scenie, w złożeniu się jak scyzoryk, w zwijaniu się z bólu na ziemi… było coś dziwnie znajomego. Gdzieś już to widział. Nie, niemożliwe. Kiedy?… Raptem znalazł odpowiedź.
Na zapaśniczym ringu.
Boże, ona udaje!
Na twarzy Carla dostrzegł ślad uśmiechu.
Cholerny świat! Odegrali to!
Reginald Squires odchrząknął.
– Okazał pan niezdrowe zainteresowanie moim synem, Bolitar – oświadczył grzmiącym głosem. – Jest pan zboczony?
Myron już miał rzucić kolejnym dowcipem, lecz ugryzł się w język.
– Nie.
– A więc czego pan od niego chce?
Myron zmrużył oczy przed światłem. Nadal widział jedynie niewyraźny kontur postaci. Co miał na to odpowiedzieć? Facet – był zdrowo rąbnięty. Bez dwóch zdań.
– Słyszał pan o śmierci Jacka Coldrena – odparł, zastanawiając się, jak to rozegrać.
– Oczywiście.
– Pracuję nad tą sprawą.
– Szuka pan jego mordercy?
– Tak.
– Przecież Jack zginął tej nocy. A pan pytał o mojego syna w sobotę.
– To długa historia.
Cień rozłożył ręce.
– Mamy czasu, ile dusza zapragnie.
Myron spodziewał się, że Squires to powie. Skąd?
Nie mając nic do stracenia, opowiedział mu o porwaniu. Prawie wszystko. Kilka razy podkreślił, że Chada porwano z Zajazdu Dworskiego. Zrobił to celowo. Egocentryk Reginald Squires zareagował zgodnie z przewidywaniami.
– Twierdzi pan, że Chada Coldrena porwano z mojego motelu?! – krzyknął.
Jego motelu! Myron zdążył się tego domyślić. Tylko to tłumaczyło interwencję Carla po alarmie Stuarta Lipwitza.
– Tak.
– Carl?
– Tak, panie Squires?
– Wiedziałeś o tym porwaniu?
– Nie, panie Squires.
– No, to trzeba się tym zająć! – krzyknął Squires. – Nikt nie będzie robił takich rzeczy na moim terenie. Słyszycie?! Nikt!
Gość oglądał stanowczo za dużo filmów gangsterskich.
– Ten, co to zrobił, jest trupem! – grzmiał Squires. – Słyszycie?! Ma nie żyć! Nie żyć!!! Rozumie pan, Bolitar?
– Ma nie żyć – powtórzył Myron. Cień wycelował w niego długi palec.
– Znajdzie mi go pan. Znajdzie pan sprawcę i do mnie zadzwoni. A ja się nim zajmę. Rozumie pan?
– Ja zadzwonię. Pan się zajmie.
– Do roboty. Znajdź pan to ścierwo!
– Jasne, panie Squires. Jasne. – We dwójkę można grać w dialogi ze złych filmów. – Niemniej przydałaby mi się mała pomoc.
– Jaka?
– Za pańskim pozwoleniem, chciałbym porozmawiać z pana synem. Spytać, co wie o tej sprawie.
– A skąd miałby wiedzieć?
– Jest najbliższym kolegą Chada. Może coś słyszał albo widział. Tego nie wiem, ale chciałbym sprawdzić.
Zapadło krótkie milczenie.
– Niech pan sprawdzi – burknął Squires. – Carl zawiezie pana do szkoły. Będzie pan mógł swobodnie porozmawiać z Matthew.
– Dziękuję, panie Squires.
Światło zgasło. Znów znaleźli się w gęstych ciemnościach. Myron dotarł po omacku do drzwiczek samochodu. Za nim „dochodząca do siebie” Esperanza. I Carl. Wsiedli.
Myron odwrócił się i spojrzał na Murzyna.
– Chyba zapomniał wziąć lekarstwo – rzekł Carl, wzruszając ramionami.