Przed domem Coldrenów stały cztery wozy policyjne. Myron podszedł do drzwi i zapukał. Otworzyła mu nieznajoma Murzynka około pięćdziesiątki, w dobrze skrojonym kostiumie.
Obrzuciła spojrzeniem jego baseballówkę.
– Ładna czapka – powiedziała bez śladu ironii. – Proszę wejść.
Jej kawowa cera była chropawa i podniszczona, a senny wyraz twarzy i półprzymknięte oczy sprawiały, że wyglądała na wiecznie znudzoną.
– Victoria Wilson – przedstawiła się.
– Myron Bolitar.
– Wiem.
Głos też miała znudzony.
– W domu jest ktoś jeszcze?
– Tylko Linda.
– Mogę się z nią zobaczyć?
Victoria Wilson wolno skinęła głową. Prawie się spodziewał, że stłumi ziewnięcie.
– Przedtem porozmawiajmy – zaproponowała.
– Pani jest z policji? – spytał.
– Przeciwnie. Jestem adwokatką pani Coldren.
– Co za tempo.
– Powiem wprost – odparła zrezygnowanym tonem kelnerki, recytującej klientowi dania dnia pod koniec podwójnej zmiany. – Policja sądzi, że pani Coldren zabiła męża. Podejrzewają, że i pan maczał w tym palce.
– Żartuje pani.
– Wyglądam na kawalarkę, panie Bolitar? – spytała z tą samą senną miną.
Pytanie było retoryczne.
– Linda nie ma dobrego alibi na zeszłą noc – dodała wypranym z emocji tonem. – A pan?
– Nie bardzo.
– Wobec tego przekażę panu, co wie policja. – Victoria Wilson podniosła obojętną rzeczowość do poziomu sztuki. – Po pierwsze – w uniesienie palca włożyła ogromny wysiłek – mają świadka, dozorcę, który widział, jak Jack Coldren wchodzi na teren klubu około pierwszej w nocy. Ten sam świadek widział, jak pół godziny później wchodzi tam Linda Coldren. Według niego wkrótce potem Linda opuściła Merion. Jacka już nie zobaczył.
– To nie znaczy…
– Po drugie – uciszyła Myrona Victoria, unosząc drugi palec – policji doniesiono, że około drugiej w nocy pański samochód stał na Golf House Road. Zechcą usłyszeć, dlaczego parkował pan w tak dziwnym miejscu o tak dziwnej porze.
– Skąd pani to wszystko wie?
– Mam odpowiednie koneksje – odparła ze znudzoną miną. – Mogę kontynuować?
– Proszę.
– Po trzecie – uniosła następny palec – Jack Coldren odwiedzał adwokata od rozwodów. Ściślej, zamierzał złożyć pozew.
– Linda wiedziała o tym?
– Nie. Ale jeden z jego zarzutów dotyczył jej niedawnej zdrady.
Myron przyłożył dłonie do piersi.
– Niech pani na mnie nie patrzy – powiedział.
– Panie Bolitar.
– Słucham?
– Ja tylko stwierdzam fakty. Byłabym wdzięczna, gdyby pan mi nie przerywał. Po czwarte – uniosła najmniejszy palec – w sobotę na turnieju golfa w Merion kilku świadków oceniło, że jest pan w nader dobrej komitywie z panią Coldren.
Zaczekał, lecz Victoria Wilson opuściła rękę i nie pokazała kciuka.
– To wszystko? – spytał.
– To wszystko, co musimy teraz omówić.
– Lindę poznałem w piątek.
– Ma pan na to dowód?
– Poświadczy to Bucky. Przedstawił nas sobie. Victoria głęboko westchnęła.
– Ojciec Lindy. Co za idealny, bezstronny świadek.
– Mieszkam w Nowym Jorku.
– Niecałe dwie godziny pociągiem od Filadelfii. Proszę dalej.
– Mam dziewczynę. Mieszkam z nią. To Jessica Culver.
– A to ci wyznanie. Mężczyźni przecież nigdy nie zdradzają kobiet.
Pokręcił głową.
– Sugeruje pani…
– Niczego nie sugeruję – weszła mu w słowo monotonnym głosem. – Przekazuję tylko, co sądzi policja. A sądzi, że Linda zabiła Jacka. Dom jest otoczony przez tylu policjantów, bo chcą mieć pewność, że nie usuniemy stąd niczego przed wydaniem nakazu rewizji. Dali jasno do zrozumienia, że w tej sprawie nie będzie żadnych Kardashianów.
Kardashian. Nazwisko ze sprawy OJ. Simpsona. Człowiek, który na zawsze odmienił leksykon prawa.
– Ale… – Myron urwał. – Przecież to niedorzeczne. Gdzie jest Linda?
– Na górze. Powiedziałam policji, że w tej chwili jest zbyt przygnębiona, żeby z nimi rozmawiać.
– Pani nic nie rozumie. Jak w ogóle można ją podejrzewać? Sama pani zobaczy, gdy wszystko pani opowie.
Victoria Wilson o mały włos nie ziewnęła.
– Wszystko mi powiedziała – odparła.
– Nawet o…
– Porwaniu – dokończyła za niego.
– Czy to oczyszcza ją poniekąd z podejrzeń?
– Nie.
Myron zmieszał się.
– Policja wie o porwaniu Chada? – spytał.
– Skądże. Na razie o tym milczymy. Skrzywił się.
– Ale przecież jeżeli się dowiedzą, że Linda nie ma nic wspólnego z morderstwem, skupią się na nim.
Victoria Wilson odwróciła się.
– Wejdźmy na górę – zaproponowała.
– Pani się z tym nie zgadza?
Nie raczyła odpowiedzieć. Zaczęli wchodzić po schodach.
– Jest pan prawnikiem.
– Nie praktykuję w zawodzie – odparł, choć jej słowa nie zabrzmiały jak pytanie.
– Ale przyjęto pana do palestry.
– W Nowym Jorku.
– To dobrze. Chcę, żeby pan był drugim adwokatem w tej sprawie. Zaraz załatwię panu pozwolenie.
– Nie zajmuję się prawem karnym.
– To bez znaczenia. Będzie pan adwokatem posiłkowym pani Coldren.
Myron skinął głową.
– W związku z czym nie będę mógł zeznawać. Bo wszystko, co usłyszę, staje się poufne.
– Jest pan inteligentny – skomplementowała go znudzonym tonem, zatrzymała się przy drzwiach i oparła o ścianę. – Niech pan wejdzie. Zaczekam tutaj.
Zapukał. Linda Coldren zaprosiła go do środka. Otworzył drzwi. Stała przy oknie w głębi, patrząc na podwórze.
– Lindo?
Nie odwróciła się.
– Mam zły tydzień, Myron.
Zaśmiała się niewesoło.
– Dobrze się czujesz?
– Ja? Nigdy nie czułam się lepiej. Dzięki, że pytasz.
Podszedł do niej, nie wiedząc, od czego zacząć.
– Czy porywacze zadzwonili w sprawie okupu? – spytał.
– Wczoraj wieczorem. Rozmawiał z nimi Jack.
– Co powiedzieli?
– Nie wiem. Wypadł z domu zaraz po ich telefonie. Nic nie powiedział.
Myron spróbował wyobrazić sobie tę scenę. Dzwoni telefon. Jack odbiera go i wybiega z domu bez słowa. Brakło w tym logiki.
– Odezwali się znowu?
– Jeszcze nie.
Nie patrzyła na niego, ale skinął głową.
– Co zrobiłaś?
– Co zrobiłaś? – powtórzyła
– W nocy. Po tym, jak Jack wypadł z domu.
Linda Coldren splotła ręce na piersi.
– Odczekałam kilka minut, aż ochłonie. Ponieważ nie wracał, poszłam go szukać.
– Do Merion.
– Tak. Lubił się tam przechadzać. Rozmyślać w samotności.
– Widziałaś go tam?
– Nie. Rozejrzałam się. Po jakimś czasie wróciłam. I wpadłam na ciebie.
– Jack nie wrócił.
Stojąc plecami do niego, pokręciła przecząco głową.
– Co cię tu sprowadziło, Myron? – spytała. – Trup w tym kamienistym dole?
– Chęć pomocy.
Obróciła się w jego stronę. Mimo czerwonych oczu i ściągniętej twarzy, była niewiarygodnie piękna.
– Muszę się przed kimś wywnętrzyć. – Wzruszyła ramionami, spróbowała się uśmiechnąć. – A ty jesteś pod ręką.
Myron zapragnął podejść bliżej, lecz się powstrzymał.
– Byłaś całą noc na nogach? – spytał. Skinęła głową.
– Stałam tu, czekając na powrót Jacka. Gdy do drzwi zapukała policja, pomyślałam, że chodzi o Chada. Pewnie zabrzmi to strasznie, ale kiedy powiedzieli o Jacku, niemal mi ulżyło.
Zadzwonił telefon.
Obróciła się z prędkością zdolną stworzyć tunel aerodynamiczny. Wymienili spojrzenia.
– Pewnie media – wysunął domysł. Pokręciła głową.
– Na ten numer nie zadzwonią.
Nacisnęła guzik zapalający diodę i podniosła słuchawkę.
– Halo.
Kiedy usłyszała głos, zachłysnęła się powietrzem i zdusiła okrzyk. Jej dłoń pofrunęła do ust. Z oczu puściły się łzy. Do sypialni przez raptownie otwarte drzwi wpadła, niczym niedźwiedzica wyrwana z mocnej drzemki, Victoria Wilson.
Linda spojrzała na nich.
– To Chad – powiedziała. – Uwolnili go.