Miła duszo, nie szukaj nieśmiertelnego żywota,
podejmij się dzieła, którego możesz dokonać.
Następnego dnia Will i Lyra znowu wyszli sami z wioski, niewiele mówiąc, szukając samotności we dwoje. Wydawali się oszołomieni, jakby jakieś szczęśliwe wydarzenie pozbawiło ich rozumu. Poruszali się powoli, patrzyli na świat niewidzącym wzrokiem.
Spędzili cały dzień na rozległych wzgórzach, a w upalnym popołudniu odwiedzili srebrno-złoty gaj. Rozmawiali, kąpali się, jedli, całowali się, leżeli zmożeni szczęściem, szepcząc słowa pozbawione sensu i czując, że rozpływają się z miłości.
Wieczorem zjedli posiłek z Mary i Atal, mówiąc niewiele, a ponieważ panował upał, postanowili pójść nad morze, gdzie spodziewali się znaleźć chłodną bryzę. Wędrowali z biegiem rzeki, aż dotarli na szeroką plażę, jasną pod księżycem, gdzie zaczynał się przypływ.
Położyli się na miękkim piasku u stóp wydmy i wtedy usłyszeli pierwsze wołanie ptaka.
Oboje jednocześnie odwrócili głowy, ponieważ ten ptak miał głos niepodobny do żadnego innego stworzenia żyjącego w tym świecie. Skądś z wysoka, z ciemności dobiegł delikatny trel, a potem odpowiedział mu drugi z innej strony. Will i Lyra, zachwyceni, zerwali się z piasku i próbowali wypatrzyć śpiewaków, ale dostrzegli tylko dwa ciemne śmigłe kształty, które pikowały nisko i znowu wzlatywały w górę, przez cały czas wyśpiewując dźwięczną płynną melodię, nieskończenie bogatą i różnorodną.
A potem trzepocząc skrzydłami, które wzbiły małą fontannę piasku, pierwszy ptak wylądował kilka metrów przed nimi.
– Pan...? – zapytała Lyra.
Przybrał postać gołębia o ciemnej barwie, trudnej do określenia w blasku księżyca; odcinał się wyraźnie na białym piasku. Drugi ptak wciąż krążył w górze, wciąż śpiewał, a potem sfrunął do nich. Była to gołębica, ale perłowobiała, z grzywą ciemnoczerwonych piór.
Will zrozumiał, co to znaczy zobaczyć swojego dajmona. Kiedy gołębica sfrunęła na piasek, serce mu się ścisnęło i zadrżało w sposób, jakiego nigdy nie zapomniał. Sześćdziesiąt lat minęło i jako stary człowiek wciąż przeżywał pewne doznania równie wyraźnie jak za pierwszym razem: palce Lyry wkładające mu owoc do ust pod srebrno-złotymi drzewami; dotyk jej ciepłych ust na jego wargach; dajmona wydarta niespodziewanie z jego piersi, kiedy weszli do świata zmarłych; i słodka sprawiedliwość jej powrotu na skraju wydm oblanych światłem księżyca.
Lyra ruszyła w stronę dajmonów, ale Pantalaimon przemówił:
– Lyro, wczoraj w nocy przyszła do nas Serafina Pekkala. Powiedziała nam wiele rzeczy. Wróciła, żeby przyprowadzić tu Cyganów. Nadpływa Ojciec Coram i Lord Faa, przybędą tutaj.
– Pan – szepnęła zmartwiona. – Och, Pan, nie jesteś szczęśliwy... Co się stało? Co się dzieje?
Wtedy zmienił się i pomknął do niej po piasku jako śnieżnobiały gronostaj. Drugi dajmon również się przemienił – Will poczuł to jako lekki ucisk w sercu – i stał się kotką.
Zanim kotka podeszła do niego, przemówiła:
– Czarownica nadała mi imię. Przedtem go nie potrzebowałam. Nazwała mnie Kirjava. Ale teraz musicie nas wysłuchać...
– Tak, musicie – poparł ją Pantalaimon. – To trudno wytłumaczyć.
Wspólnym wysiłkiem dajmony przekazały dzieciom wszystko, co powiedziała im Serafina, zaczynając od rewelacji dotyczącej natury dzieci: jak to niezamierzenie posiedli moc rozdzielenia jak czarownice, a jednak zachowywali jedność ze swymi dajmonami.
– Ale to nie wszystko – powiedziała Kirjava. A Pantalaimon zawołał:
– Och, Lyro, przebacz nam, ale musimy ci powiedzieć, czego się dowiedzieliśmy...!
Lyra była zdumiona. Kiedy to Pan potrzebował jej przebaczenia? Spojrzała na Willa i zobaczyła, że jest równie zaskoczony.
– Powiedzcie nam – poprosił. – Nie bójcie się.
– Chodzi o Pył – wyjaśniła kotka-dajmona i Will zdziwił się, że część jego własnej natury mogła mu powiedzieć coś, czego nie wiedział. – Cały Pył odpływał, spadał do otchłani, którą widzieliście. Coś powstrzymało jego odpływ tutaj, ale...
– Will, to było złote światło! – zawołała Lyra. – Światło, które spadało do otchłani i znikało... Więc to był Pył? Naprawdę?
– Tak. Ale jeszcze więcej wycieka przez cały czas – oznajmił Pantalaimon. – A nie powinno. Najważniejsze, żeby wszystko nie wyciekło. Pył musi zostać w tym świecie i nie znikać, bo inaczej wszystko dobre zmarnieje i zginie.
– Ale dokąd ucieka reszta? – zapytała Lyra. Oba dajmony spojrzały na Willa i na nóż.
– Za każdym razem, kiedy robimy otwór – powiedziała Kirjava i Will znowu poczuł ten drobny dreszczyk: ona jest mną, ja jestem nią... – za każdym razem, kiedy ktoś otwierał przejście pomiędzy światami, my albo dawni członkowie gildii, nóż wcinał się w zewnętrzną pustkę. W tę samą pustkę, która jest w otchłani. Nie wiedzieliśmy o tym. Nikt nie wiedział, ponieważ krawędź jest bardzo cieniutka i niewidoczna. Ale dostatecznie duża, żeby Pył wyciekał. Jeśli natychmiast zamknie się okno, nie zdąży dużo wycieknąć, ale są tysiące otworów nigdy niezamkniętych. Więc przez cały czas Pył wycieka ze światów w nicość.
Wyraz twarzy Willa i Lyry oznaczał, że zrozumieli. Walczyli z tym, ale nadchodziło nieubłaganie jak szare światło, które sączy się z nieba i zaćmiewa gwiazdy; pokonywało każdą barierę w ich umysłach, przebijało się przez każdą zasłonę i znajdowało szpary w każdej okiennicy.
– Każdy otwór – szepnęła Lyra.
– Wszystkie trzeba zamknąć? – zapytał Will.
– Tak – potwierdził Pantalaimon również szeptem.
– O nie – jęknęła Lyra. – Nie, to nieprawda...
– Dlatego musimy opuścić nasz świat i zostać w świecie Lyry – oświadczyła Kirjava. – Albo Pan i Lyra muszą opuścić swój świat i zamieszkać w naszym. Nie ma innego wyjścia.
Potem ponure światło dnia uderzyło w nich z całą siłą. Lyra krzyknęła głośno. Sowi wrzask Pantalaimona poprzedniej nocy wystraszył każde małe stworzenie, które go usłyszało, ale to było nic w porównaniu z dzikim skowytem Lyry. Dajmony były wstrząśnięte i widząc ich reakcję, Will zrozumiał powód: nie znały reszty prawdy; nie wiedziały tego, czego Will i Lyra sami się dowiedzieli.
Lyra trzęsła się z żalu i gniewu, zaciskała pięści i chodziła wielkimi krokami tam i z powrotem, odwracając zalaną łzami twarz to w jedną stronę, to w drugą, jakby wypatrywała odpowiedzi. Will zerwał się, chwycił ją za ramiona i poczuł drżenie jej napiętych mięśni.
– Słuchaj! – zawołał. – Lyro, pamiętasz, co powiedział mój ojciec?
– Och! – krzyknęła, rzucając głową na wszystkie strony. – Powiedział... Wiesz, co powiedział... Byłeś tam, Will, i też słuchałeś!
Myślał, że Lyra umrze z żalu. Rzuciła mu się w ramiona i szlochała, czepiając się rozpaczliwie jego rąk, wbijając mu paznokcie w kark, wciskając twarz w jego szyję, i słyszał tylko:
– Nie... nie... nie...
– Słuchaj – powtórzył. – Spróbuj sobie dokładnie przypomnieć. Może jest jakieś wyjście. Może jest jakaś luka.
Łagodnie rozplótł jej ramiona i posadził ją na piasku. Przerażony Pantalaimon natychmiast wskoczył jej na kolana, a dajmona-kotka z wahaniem podeszła do Willa. Jeszcze się nie dotknęli, ale teraz wyciągnął do niej rękę, a ona potarła kocim pyszczkiem o jego palce i delikatnie weszła mu na kolana.
– Powiedział – wykrztusiła Lyra, chwytając powietrze – że ludzie mogą spędzić trochę czasu w innych światach bez szkody dla zdrowia. Tak jak my, prawda? Oprócz tego, co zrobiliśmy, żeby wejść do świata zmarłych, jesteśmy zdrowi, prawda?
– Mogą spędzić trochę czasu, ale niewiele – podjął Will. – Mój ojciec opuścił swój świat, mój świat, na dziesięć lat. I prawie umierał, kiedy go znalazłem. Dziesięć lat, nie więcej.
– Ale co z Lordem Borealem? Sir Charlesem? On był całkiem zdrowy, prawda?
– Tak, ale pamiętaj, że mógł wracać do swojego świata, kiedy zechciał, i odzyskać zdrowie. Przecież tam go zobaczyłaś po raz pierwszy, w swoim świecie. Widocznie znalazł jakieś sekretne okno, o którym nikt inny nie wiedział.
– My też tak możemy!
– Możemy, tylko że...
– Wszystkie okna trzeba zamknąć – oświadczył Pantalaimon. – Wszystkie.
– Ale skąd wiesz? – zaprotestowała Lyra.
– Anioł nam powiedział – wyjaśniła Kirjava. – Spotkaliśmy anielicę. Opowiedziała nam o tym i o innych rzeczach. To prawda, Lyro.
– Anielica? – podejrzliwie rzuciła Lyra.
– Anioł rodzaju żeńskiego.
– Nigdy o takich nie słyszałam. Może ona kłamie.
Will zastanawiał się nad inną możliwością.
– Załóżmy, że zamknęli wszystkie inne okna – powiedział. – A my otworzymy tylko jedno dla siebie i przejdziemy jak najszybciej, i zaraz je zamkniemy... to będzie bezpieczne, prawda? Jeśli nie pozwolimy, żeby Pył długo wyciekał?
– Tak!
– Zrobimy je tam, gdzie nikt go nie znajdzie – ciągnął. – I tylko my dwoje będziemy wiedzieli...
– Och, to się uda! Na pewno! – zawołała Lyra.
– I możemy przechodzić z jednego świata do drugiego, i zachować zdrowie...
Ale dajmony wyglądały na zmartwione. Kirjava mamrotała:
– Nie, nie.
Pantalaimon mruknął:
– Upiory... Ona nam powiedziała o upiorach.
– Upiory? – zapytał Will. – Widzieliśmy je w bitwie, po raz pierwszy. Co z nimi?
– No więc dowiedzieliśmy się, skąd pochodzą – powiedziała Kirjava. – I to jest najgorsze: one są jak dzieci otchłani. Za każdym razem, kiedy otwieramy nożem okno, powstaje upiór. To jakby kawałeczek otchłani, który przepływa do świata. Dlatego tyle ich jest w świecie Cittagazze, bo tam zostawili mnóstwo otwartych okien.
– One żywią się Pyłem – dodał Pantalaimon. – I dajmonami. Ponieważ Pył i dajmony są trochę podobne, w każdym razie dorosłe dajmony. Upiory je zjadają i robią się coraz większe i silniejsze...
Will poczuł w sercu zgrozę, a Kirjava przywarła do jego piersi, próbując go pocieszyć.
– Więc za każdym razem, kiedy używałem noża – stwierdził – zawsze powoływałem do życia nowego upiora?
Pamiętał, jak Iorek Byrnison powiedział w jaskini, gdzie skuwał nóż: „Nie wiesz, co robi sam nóż. Możesz mieć dobre intencje. Nóż ma własne intencje”.
Lyra obserwowała go oczami rozszerzonymi z niepokoju.
– Och, nie możemy, Will! – jęknęła. – Nie możemy robić tego ludziom... Nie możemy wypuszczać nowych upiorów, skoro widzieliśmy, co one czynią!
– No dobrze – Will wstał i przycisnął do piersi swoją dajmonę. – Więc musimy... Jedno z nas musi... Przejdę do twojego świata i...
Wiedziała, co chciał powiedzieć; patrzyła, jak trzymał piękną zdrową dajmonę, którą dopiero zaczynał poznawać; pomyślała o jego matce i wiedziała, że też o niej pomyślał. Opuścić ją i żyć z Lyrą chociaż przez kilka lat... Czy mógł tak postąpić? Mógł żyć z Lyrą, ale wiedziała, że wtedy nie mógłby żyć ze sobą.
– Nie! – krzyknęła, zrywając się na nogi; Kirjava zeskoczyła na piasek do Pantalaimona, a chłopiec i dziewczyna złączyli się w rozpaczliwym uścisku. – Ja to zrobię, Will! Przejdziemy do twojego świata i zamieszkamy tam! Nieważne, czy zachorujemy, ja i Pan... Jesteśmy silni, na pewno długo wytrzymamy... Zresztą w twoim świecie macie chyba dobrych lekarzy... Doktor Malone będzie wiedziała! Och, zróbmy tak!
Kręcił głową i Lyra zobaczyła błyszczące łzy na jego policzkach.
– Myślisz, że to zniosę, Lyro? – zapytał. – Myślisz, że mógłbym spokojnie patrzeć, jak chorujesz, słabniesz i w końcu umierasz, podczas gdy ja rosnę i nabieram sił z każdym dniem? Dziesięć lat... To nic. Minie w okamgnieniu. Skończymy po dwadzieścia lat. To niedużo. Pomyśl, Lyro, ty i ja dorośli, wreszcie gotowi zrobić wszystkie te rzeczy, których pragnęliśmy... a potem wszystko się kończy. Myślisz, że mógłbym żyć dalej po twojej śmierci? Och, Lyro, poszedłbym za tobą do krainy zmarłych bez namysłu, tak jak ty poszłaś za Rogerem, i wtedy dwa życia zostałyby zmarnowane, twoje i moje. Nie, powinniśmy spędzić razem całe życie, długie, pracowite i dobre życie, a jeśli nie możemy... powinniśmy je spędzić oddzielnie.
Przygryzając wargę, patrzyła, jak chodził tam i z powrotem, pogrążony w udręce. Zatrzymał się, odwrócił i podjął:
– Pamiętasz, co jeszcze powiedział mój ojciec? Że musimy zbudować republikę niebios tam, gdzie mieszkamy. Powiedział, że dla nas nie ma żadnego gdzie indziej. Teraz rozumiem, o co mu chodziło. Och, to zbyt gorzkie. Myślałem, że chodziło mu tylko o Lorda Asriela i jego nowy świat, ale on mówił o nas, o tobie i o mnie. Musimy żyć we własnych światach...
– Zapytam aletheiometr – oświadczyła Lyra. – On wie. Nie rozumiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam.
Usiadła, otarła policzki wierzchem dłoni i drugą ręką sięgnęła po plecak. Nosiła go ze sobą wszędzie; kiedy Will myślał o niej w następnych latach, widział ją zwykle z tym małym tobołkiem na ramieniu. Odgarnęła włosy za uszy szybkim ruchem, który uwielbiał, i wyjęła czarne aksamitne zawiniątko.
– Widzisz coś? – zapytał, bo chociaż księżyc świecił jasno, symbole na tarczy były bardzo małe.
– Znam ich położenie – odpowiedziała. – Umiem to na pamięć. Teraz ciii...
Skrzyżowała nogi i podciągnęła spódnicę, żeby powstał podołek. Will leżał wsparty na łokciu i patrzył. Księżycowe światło odbite od białego piasku rozświetlało twarz Lyry tak, że wydawała się promieniować wewnętrznym blaskiem; oczy jej lśniły, minę miała tak poważną i przejętą, że Will zakochałby się w niej na nowo, gdyby już jej nie kochał całym sercem.
Lyra odetchnęła głęboko i zaczęła obracać kółka. Lecz już po chwili przerwała i odwróciła instrument.
– Złe miejsce – wyjaśniła krótko i zaczęła od początku.
Will widział wyraźnie jej najdroższą twarz. Ponieważ znał ją tak dobrze, ponieważ oglądał ją w szczęściu i rozpaczy, w smutku i nadziei, widział, że coś jest źle: nie mogła się skoncentrować, co zwykle przychodziło jej tak łatwo. Stopniowo na jej twarzy pojawiło się rozpaczliwe zdumienie; przygryzała dolną wargę, coraz częściej mrugała i powoli przesuwała wzrok z symbolu na symbol, niemal po omacku, zamiast przeskakiwać do każdego następnego szybko i pewnie.
– Nie wiem – wyznała, kręcąc głową. – Nie wiem, co się dzieje... Znam to tak dobrze, ale chyba nie rozumiem, co znaczy...
Wzięła głęboki drżący oddech i przekręciła instrument. Wyglądał obco i niezręcznie w jej dłoniach. Pantalaimon pod postacią myszy wskoczył na jej podołek i oparł czarne łapki na krysztale, zerkając na kolejne symbole. Lyra pokręciła jednym kółkiem, potem drugim, obróciła cały przyrząd i wstrząśnięta podniosła wzrok na Willa.
– Och, Willu! – zawołała. – Nie mogę go czytać! Opuścił mnie!
– Nie martw się. Wciąż masz w sobie tę wiedzę. Tylko się uspokój i zaczekaj, aż sama przyjdzie. Nie szukaj jej na siłę. Po prostu pozwól, żeby sama wypłynęła...
Przełknęła ślinę, kiwnęła głową i ze złością otarła oczy. Potem kilka razy odetchnęła głęboko, ale Will widział, że jest zbyt spięta. Położył ręce na jej ramionach, poczuł jej drżenie i objął ją mocno. Wyrwała mu się i znowu spróbowała. Jeszcze raz spojrzała na symbole, jeszcze raz obróciła kółka, lecz niewidzialne drabiny znaczeń, po których dawniej wchodziła z taką łatwością i swobodą, teraz znikły. Po prostu nie wiedziała, co znaczyły poszczególne symbole.
Odwróciła się, objęła Willa i zawołała z rozpaczą:
– Nic z tego! Skończyło się... Odeszło na zawsze... Zawsze przychodziło, kiedy potrzebowałam, do różnych rzeczy... do ratowania Rogera, a potem dla nas... a teraz odeszło, teraz wszystko skończone, po prostu mnie opuściło... Bałam się tego, bo było takie trudne... Myślałam, że nie widzę dobrze albo że palce mi zesztywniały, ale to wcale nie tak; po prostu moc mnie opuściła, zgasła... Och, wszystko skończone, Will! Straciłam to! I już nigdy nie wróci!
Szlochała w zapamiętaniu. Mógł tylko ją przytulić. Nie umiał jej pocieszyć, ponieważ najwyraźniej miała rację.
Potem oba dajmony zjeżyły się i podniosły wzrok. Will i Lyra również to wyczuli i spojrzeli na niebo. Nadlatywało jakieś światło; światło ze skrzydłami.
– To anielica, którą spotkaliśmy – domyślił się Pantalaimon.
Odgadł prawidłowo. Chłopiec, dziewczyna i dwa dajmony patrzyli, jak Xaphania szerzej rozpostarła skrzydła i sfrunęła na piasek. Will, chociaż spędził sporo czasu w towarzystwie Balthamosa, nie był przygotowany na tak dziwne spotkanie. Mocno trzymali się z Lyrą za ręce, kiedy anielica zbliżyła się, promieniując światłem z innego świata. Nie nosiła ubrania, lecz to nie miało znaczenia; zresztą jakie ubranie mogą nosić anioły? – pomyślała Lyra. Nie dało się określić jej wieku, ale twarz miała surową i współczującą. Will i Lyra poczuli, że nowo przybyła zna najgłębsze tajemnice ich serc.
– Willu – odezwała się. – Przybyłam prosić cię o pomoc.
– Mnie? Jak mogę ci pomóc?
– Chcę, żebyś mi pokazał, jak zamykać otwory wykonane nożem.
Will przełknął ślinę.
– Pokażę ci – zgodził się. – A ty pomożesz nam w zamian?
– Nie w sposób, o jakim myślicie. Wiem, o czym rozmawialiście. Wasz smutek zostawił ślady w powietrzu. Chociaż to żadna pociecha, wierzcie mi, że każda istota, która wie o waszej rozterce, chciałaby to zmienić; ale czasami nawet najpotężniejsi muszą pogodzić się z przeznaczeniem. Nie mogę wam w niczym pomóc.
– Dlaczego... – zaczęła Lyra słabym, drżącym głosem. – Dlaczego nie umiem już odczytywać aletheiometru? Dlaczego nawet to straciłam? Jedyna rzecz, którą umiałam dobrze robić, przepadła... po prostu zniknęła, jakby nigdy nie istniała...
– Czytałaś dzięki łasce – oświadczyła Xaphania. – I możesz to odzyskać dzięki pracy.
– Ile czasu mi to zajmie?
– Całe życie.
– Tak długo...
– Ale wtedy będziesz czytać nawet lepiej, po całym życiu rozmyślań i wysiłków, ponieważ to wypłynie ze świadomego zrozumienia. Łaska zdobyta w ten sposób jest głębsza i pełniejsza niż łaska otrzymana za darmo, a co więcej, kiedy już ją zdobędziesz, nigdy jej nie utracisz.
– Masz na myśli całe życie, prawda? – szepnęła Lyra. – Całe długie życie? Nie tylko... kilka lat?
– Tak – potwierdziła anielica.
– I wszystkie okna trzeba zamknąć? – upewnił się Will. – Każde z nich?
– Zrozumcie – powiedziała Xaphania – Pył nie jest stały. To nie ustalona ilość, zawsze taka sama. Świadome byty tworzą Pył... odnawiają go przez cały czas, myśleniem, czuciem i refleksją, zdobywając mądrość i przekazując dalej. Więc jeśli pomożecie wszystkim ludziom w waszych światach, jeśli im pomożecie poznawać i rozumieć siebie i innych, i swoje otoczenie, jeśli ich nauczycie łagodności zamiast okrucieństwa, cierpliwości zamiast pośpiechu, grzeczności zamiast opryskliwości i nade wszystko pokażecie im, jak zachować wolne, otwarte i ciekawe umysły... Wtedy odtworzą dostatecznie dużo Pyłu, żeby uzupełnić ubytek z jednego okna. Więc jedno możecie zostawić otwarte.
Will drżał z podniecenia, jego myśli pomknęły w jednym kierunku: do nowego okna w powietrzu pomiędzy światami jego i Lyry. To będzie ich sekret, będą mogli przechodzić tam i z powrotem, mieszkać trochę w swoim świecie i trochę w drugim, żeby dajmony utrzymywały ich w zdrowiu. Mogą razem dorastać i może, dużo później, będą mieli dzieci, sekretnych obywateli dwóch światów; i będą przenosić wiedzę z jednego świata do drugiego, mogą czynić wiele dobrego...
Ale Lyra kręciła głową.
– Nie – jęknęła cicho – nie możemy, Will...
Nagle zrozumiał, o czym myślała, i równie udręczonym głosem powiedział:
– Nie, przecież zmarli...
– Musimy zostawić jedno okno otwarte dla nich! Musimy!
– Tak, inaczej...
– I musimy wytworzyć dostatecznie dużo Pyłu, Will, żeby nie zamykać tego okna...
Dygotała. Wydawała się bardzo dziecinna, kiedy przygarnął ją do siebie.
– I jeśli tak zrobimy – podjął z drżeniem – jeśli przeżyjemy nasze życie jak należy, pamiętając o nich, wtedy będziemy też mieli co opowiedzieć harpiom. Musimy powiedzieć o tym ludziom, Lyro.
– Tak, o prawdziwych historiach – szepnęła. – O prawdziwych historiach, które harpie chcą usłyszeć w zamian. Tak. Więc jeśli ktoś przeżyje całe życie i nie ma nic do opowiedzenia, to kiedy umrze, nigdy nie opuści świata zmarłych. Musimy im to powtórzyć, Willu.
– Ale sami...
– Tak – przyznała – sami.
Na to słowo wielka fala wściekłości i rozpaczy wezbrała głęboko we wnętrzu Willa, jakby jego umysł zmienił się w ocean wzburzony potężnym trzęsieniem ziemi. Przez całe życie był sam i teraz znowu zostanie sam, i niemal natychmiast musi utracić ten nieskończenie cenny dar, który otrzymał. Poczuł, jak fala piętrzy się coraz wyżej, przesłania niebo, jak jej grzbiet załamuje się i wielka masa wody uderza z siłą oceanu o żelazny brzeg jego zdyscyplinowanej jaźni. I zatrząsł się, spazmatycznie łapiąc powietrze, zaszlochał głośno z bólu i gniewu, jakiego nie czuł nigdy w życiu, i przycisnął do siebie równie zrozpaczoną Lyrę. Lecz kiedy fala przelała się i wody opadły, pozostała jałowa skała. Nie mogli walczyć z losem; ani rozpacz Willa, ani rozpacz Lyry niczego nie zmieniły.
Jak długo trwała ta burza uczuć – nie wiedział. Wreszcie jednak musiała ustąpić i ocean trochę się Uspokoił. Wody wciąż się burzyły i może nigdy już nie zaznają prawdziwego spokoju, ale wielka furia przeminęła.
Odwrócili się do anielicy i zobaczyli, że rozumie oraz dzieli ich smutek. Lecz sięgała wzrokiem dalej niż oni i jej twarz wyrażała również spokojną nadzieję.
Will przełknął z trudem i powiedział:
– Dobrze. Pokażę ci, jak zamykać okno. Ale najpierw muszę jedno otworzyć i stworzyć następnego upiora. Nie wiedziałem o nich, bo zachowałbym większą ostrożność.
– Zajmiemy się upiorami – obiecała Xaphania.
Will wyjął nóż i zwrócił się w stronę morza. Ku swojemu zdziwieniu dłonie miał pewne i spokojne. Wyciął okno do własnego świata i wszyscy zobaczyli wielką fabrykę albo zakład chemiczny, gdzie skomplikowane rurociągi biegły pomiędzy budynkami a cysternami, światła paliły się na każdym rogu, a smugi pary unosiły w powietrze.
– Dziwnie pomyśleć, że anioły nie potrafią tego zrobić – powiedział Will.
– Nóż to ludzki wynalazek.
– I zamierzacie zamknąć wszystkie oprócz jednego – ciągnął Will. – Wszystkie oprócz okna do świata zmarłych.
– Tak, przyrzekłyśmy. Ale warunkowo i wy znacie ten warunek.
– Znamy. Czy jest wiele okien do zamknięcia?
– Tysiące. Powstała straszliwa otchłań wyrwana przez bombę i wielka dziura, którą Lord Asriel zrobił w swoim świecie. Obie zostaną zamknięte. Istnieje jednak mnóstwo mniejszych otworów – niektóre głęboko pod ziemią, inne wysoko w powietrzu – powstałych w inny sposób.
– Baruch i Balthamos powiedzieli mi, że używali tych otworów do podróży pomiędzy światami. Czy anioły nie będą już mogły tak podróżować? Czy będziecie ograniczeni do jednego świata, tak jak my?
– Nie, mamy inne sposoby podróżowania.
– Te sposoby... – wtrąciła Lyra. – Czy możemy się ich nauczyć?
– Tak. Możecie się ich nauczyć, tak jak ojciec Willa. Wykorzystują czynnik, który nazywacie wyobraźnią. Ale to nie oznacza „wymyślania rzeczy”. To sposób widzenia.
– Więc to nie są prawdziwe podróże – stwierdziła Lyra. – Tylko udawane...
– Nie – zaprzeczyła Xaphania. – Żadnego udawania. Udawanie jest łatwe. Ten sposób jest trudniejszy, ale znacznie prawdziwszy.
– Czy to tak jak z aletheiometrem? – zapytał Will. – Czy trzeba się tego uczyć przez całe życie?
– Tak, to wymaga długiej praktyki. Musicie pracować. Myślicie, że wystarczy strzelić palcami i dostaniecie to w prezencie? Co warto mieć, na to warto pracować. Ale masz przyjaciela, który zrobił już pierwsze postępy i może ci pomóc.
Will nie wiedział, kim jest ten przyjaciel, i w tej chwili nie miał ochoty pytać.
– Rozumiem – westchnął. – Czy spotkamy się znowu? Czy jeszcze kiedyś zobaczymy anioła, jak już wrócimy do własnych światów?
– Nie wiem – odparła Xaphania. – Ale nie powinniście spędzić życia na czekaniu.
– A ja powinienem złamać nóż – powiedział Will.
– Tak.
Obok nich znajdowało się otwarte okno. Fabryka jaśniała światłami, praca wrzała. Maszyny turkotały, chemikalia się łączyły, ludzie wytwarzali towary i zarabiali na życie. To był świat, do którego należał Will.
– No dobrze, pokażę ci, co trzeba zrobić – powiedział.
Nauczył anielicę, jak wyczuwać krawędzie okna, tak jak wcześniej nauczył go Giacomo Paradisi. Pokazał, jak wymacywać je opuszkami palców i ściskać razem. Powoli okno się zamknęło i fabryka znikła.
– A otwory, których nie zrobił zaczarowany nóż? – przypomniał sobie Will. – Czy naprawdę trzeba je wszystkie zamknąć? Bo na pewno Pył ucieka tylko przez okna wykonane nożem. Tamte inne pewnie istnieją od tysięcy lat, ale Pył nie znika.
– Zamkniemy je wszystkie – oświadczyła anielica – bo gdybyś myślał, że jakieś pozostało, szukałbyś go przez całe życie i zmarnowałbyś swój czas. Masz do wykonania inną pracę, znacznie ważniejszą i cenniejszą, w twoim własnym świecie. Nie opuścisz go więcej.
– Jaką pracę? – zapytał Will, ale natychmiast dodał: – Nie, lepiej mi nie mów. Sam zdecyduję, co mam robić. Jeśli powiesz, że mam walczyć albo leczyć, albo badać dalekie kraje, ciągle będę o tym myślał i jeśli w końcu tym się zajmę, poczuję się źle, bo to będzie tak, jakbym nie miał wyboru. A jeśli zajmę się czymś innym, poczuję się winny, że nie spełniłem swojej powinności. Cokolwiek będę robił, wybiorę właśnie to, nic innego.
– Więc zrobiłeś już pierwszy krok na drodze do mądrości – pochwaliła go Xaphania.
– Na morzu jest światło – odezwała się Lyra.
– To statek, którym płyną twoi przyjaciele, żeby zabrać cię do domu. Dopłynie tutaj jutro.
Słowo „Jutro” zabrzmiało jak wyrok. Lyra nie przypuszczała, że kiedykolwiek niechętnie przywita Ojca Corama, Johna Faa i Serafinę Pekkalę.
– Teraz odejdę – powiedziała anielica. – Dowiedziałam się tego, czego potrzebowałam.
Objęła każde z nich lekkim, chłodnym uściskiem i pocałowała w czoło. Potem nachyliła się, żeby ucałować dajmony, które zmieniły się w ptaki i wzleciały razem z nią, kiedy rozłożyła skrzydła i szybko wzbiła się w powietrze. Po kilku sekundach znikła.
Niemal zaraz potem Lyra wydała zdławiony okrzyk.
– Co się stało? – zapytał Will.
– Nawet jej nie zapytałam o mojego ojca i matkę... a teraz nie mogę też zapytać aletheiometru... Może nigdy się nie dowiem!
Usiadła powoli, a on usiadł obok niej.
– Och, Willu – westchnęła – co zrobimy? Co możemy zrobić? Chcę żyć z tobą zawsze. Chcę cię całować i leżeć obok ciebie, i budzić się obok ciebie codziennie przez resztę mojego życia, przez wiele, wiele lat. Nie chcę wspomnień, samych wspomnień...
– Nie – przyznał. – Same wspomnienia to mało. Chcę twoich prawdziwych włosów, ust, ramion, oczu i rąk. Nie wiedziałem, że można cokolwiek pokochać tak bardzo. Och, Lyro, chciałbym, żeby ta noc się nigdy nie skończyła! Gdybyśmy mogli zostać tutaj na zawsze, gdyby świat przestał się kręcić i wszyscy inni zasnęli...
– Wszyscy oprócz nas! A ty i ja żylibyśmy wiecznie i tylko się kochali.
– Będę kochał cię zawsze, cokolwiek się stanie. Do śmierci i po śmierci, a kiedy znajdę własną drogę wyjścia z krainy zmarłych, moje atomy rozproszą się i nie spoczną, dopóki nie znajdą ciebie...
– Ja też będę cię szukać, Willu, zawsze, w każdej chwili. A kiedy znowu się odnajdziemy, złączymy się tak mocno, że nikt i nic nas więcej nie rozdzieli. Wszystkie moje atomy i wszystkie twoje atomy... Będziemy żyli w ptakach, kwiatach, ważkach i sosnach, w chmurach i tych małych pyłkach, które wirują w promieniach słońca... A kiedy zechcą wykorzystać nasze atomy, żeby tworzyć nowe życie, nie wezmą tylko po jednym, będą musieli brać po dwa, jeden mój i jeden twój, tak mocno się połączymy...
Leżeli obok siebie, trzymając dłoń w dłoni i patrząc w niebo.
– Czy pamiętasz – szepnęła – kiedy wszedłeś do tej kafeterii w Cittagazze i pierwszy raz zobaczyłeś dajmona?
– Nie rozumiałem, czym on jest. Ale kiedy cię zobaczyłem, od razu mi się spodobałaś, ponieważ byłaś dzielna.
– Nie, to ty mi się pierwszy spodobałeś.
– Nieprawda! Biłaś się ze mną!
– No tak – przyznała – ale ty mnie zaatakowałeś.
– Wcale nie! To ty rzuciłaś się na mnie.
– Tak, ale zaraz przestałam walczyć.
– Tak, ale... – zakpił łagodnie.
Poczuł jej drżenie, potem delikatne kostki na jej plecach zaczęły unosić się i opadać pod jego dłońmi i usłyszał jej cichy szloch. Pogłaskał jej ciepłe włosy, gładkie ramiona, potem całował jej twarz, aż wydała głębokie drżące westchnienie i ucichła.
Dajmony sfrunęły na ziemię i znowu się przemieniły, podeszły do nich po miękkim piasku. Lyra usiadła, żeby je przywitać, a Will dziwił się, jakim sposobem potrafił od razu rozpoznać, który dajmon jest czyj, bez względu na postać. Pantalaimon zmienił się teraz w zwierzę, którego nazwy Will nie pamiętał: wyglądało jak duża i silna łasica, czerwono-złota, zwinna, giętka i pełna wdzięku. Kirjava znowu była kotką, ale niezwykłych rozmiarów, o gęstym i lśniącym futerku w tysiącach odcieni atramentowej czerni, dymnej szarości, błękitu głębokiego jeziora pod niebem południa, lawendowej księżycowej mgły... Wystarczyło spojrzeć na nią, żeby zrozumieć znaczenie słowa „subtelność”.
– Kuna – powiedział Will, przypomniawszy sobie nazwę dla Pantalaimona – leśna kuna.
– Pan – zagadnęła Lyra, kiedy wśliznął się na jej kolana – nie będziesz już tak często się zmieniał, prawda?
– Nie – przyświadczył.
– Dziwne – powiedziała – pamiętasz, kiedy byliśmy młodsi, wcale nie chciałam, żebyś przestał się zmieniać... Teraz mi to nie przeszkadza. Jeśli zostaniesz w tej postaci.
Will położył rękę na jej dłoni. Zawładnął nim nowy nastrój spokoju i pewności. Wiedząc dokładnie, co robi i dlaczego, zdjął dłoń z nadgarstka Lyry i pogłaskał czerwono-złote futerko jej dajmona.
Lyra zachłysnęła się, ale jej zdumienie zmieszało się z radością tak podobną do przeżyć w tamtej chwili, kiedy włożyła Willowi owoc do ust, że nie mogła zaprotestować, ponieważ zabrakło jej tchu. Z walącym sercem odpowiedziała tym samym: dotknęła ciepłej dajmony Willa i kiedy jej palce zacisnęły się na jedwabistym futerku, wiedziała, że Will czuje dokładnie to samo co ona.
I wiedziała też, że żaden dajmon nie zmieni się teraz, odkąd poczuł dotknięcie dłoni kochanka. Przybrały te postacie na resztę życia; nie zechcą innych.
Zastanawiając się, czy jacyś inni kochankowie przed nimi dokonali tego rozkosznego odkrycia, leżeli razem na wolno wirującej ziemi, a księżyc i gwiazdy błyszczały nad nimi.