Rozdział 14

Zrobili na stole w jadalni trochę wolnego miejsca i zjedli kolację, obłożeni książkami i pamiętnikami Giovanniego Boschetto. Jim znalazł ponad trzydzieści książek o początkach fotografii oraz o metalach szlachetnych i stosowaniu srebra od czasów starożytnych po dzisiejsze do celów magicznych i w mistycyzmie.

– Srebro to metal księżycowy, kojarzony z okultyzmem, ciemnością i podświadomością. Jest w opozycji do złota, metalu Słońca, symbolizującego światło i życie. Czystość srebra i jego związek z Księżycem czyni je doskonałym materiałem na talizmany i amulety i sam Mahomet zabronił używania do ich wyrobu innych materiałów. – Jim wyciągnął rękę nad stołem wziął do ręki medalion, który Eleanor nosiła na szyi. – To srebro?

Skinęła głową.

– Dali mi go Benandanti, kiedy zgodziłam się tu zamieszkać. Ma ostrzegać mnie przed zbliżaniem się zła.

– Działa?

– Gdy podchodzę do portretu, zaczyna wariować. Niemal kipi. Tak, sądzę, że działa. Widzisz twarz na nim? To Głupiec. Mówi się, że głupcy są bardzo wrażliwi na zło… jak psy i koty.

– Rozumiem. To by chyba wyjaśniało, dlaczego ja też jestem wrażliwy na zło.

Eleanor ujęła go za rękę.

– Nie jesteś głupcem, Jim. I wykazałeś się niezwykłą odwagą. Najpierw wyciągnąłeś innych…

– Może masz rację. Jak powiedział Blake: „Gdyby głupiec wytrwał w głupstwie swoim, stałby się mądry”* [*William Blake: Zaślubiny Nieba i Piekła – Przysłowia Piekieł (tłum. ze strony internetowej w.w.w.poema.art.pl).]. – Dolał sobie i Eleanor wina. – Nie zrozum mnie źle… nie robię tego dlatego, że chcę. Robię to tylko dlatego, że nikt inny nie może.

Eleanor sprzątnęła naczynia i włożyła je do zmywarki, a Jim zaczął czytać pamiętniki Giovanniego Boschetto. Było ich w sumie czterdzieści jeden, wszystkie oprawione w brązową skórę. Ponieważ pismo Giovanniego było maleńkie i nierówne, w dodatku zapełniało całe strony, bez marginesów i odstępów, Jim musiał założyć okulary.

Większość zapisków dotyczyła tego, co Giovanni zjadł („świeże figi i prosciutto z serem scamorza”) albo przeczytał (Święta magia Maga Abramelina, Dyskurs o sztukach przeklętych, Księga Fausta), ale w niektórych partiach tekstu rzucał gromy na Benandantich i Roberta H. Vane’a i narzekał, że całe jego życie zostało zmarnowane przez „to niemożliwe i niebezpieczne zlecenie”.

Powoli Jim zaczął rozumieć, dlaczego obraz z Robertem H. Vane’em wisi właśnie tutaj, w tym mieszkaniu, i dlaczego Benandanti nie mogą się go pozbyć. Ciemną stronę osobowości Roberta H. Vane’a Giovanni nazywał „cienistym ja”.

W ostatnich latach życia Robert H. Vane uczynił wiele dobra, był jednak słaby fizycznie i często miewał długie okresy złego samopoczucia. Nie waham się przypisywać jego chorowitości utracie energii, spowodowanej przez uwięzienie jego cienistego ja na srebrnej płycie fotograficznej, co nastąpiło, kiedy wykonywał swój autoportret. Człowiek pozbawiony zła może stać się świętym, ale jednocześnie staje się podatny na wszelkiego rodzaju ataki – czy to wirusa, czy innego człowieka o niegodziwych intencjach.

Vane zmarł na zapalenie płuc wiosną 1861 roku. Jego ciało zostało najpierw pochowane na rancho Nuestra Senora, należącym do jednego z jego przyjaciół, farmera o nazwisku John Wakeman, ale po trzech miesiącach ekshumowano ciało i przeniesiono w nieznane miejsce. Pan Wakeman skarżył się, że Vane „nie spoczął”, bo po pogrzebie zarówno jego córki, jak i robotnicy zatrudnieni przy zrywaniu owoców widzieli go wiele razy w oddali, wędrującego przez sad.

Tak więc dobre ja Vane’a, choć martwe, wciąż przebywało na naszym świecie, a z dużej liczby podpaleń i zabójstw dokonanych za pomocą ognia w okolicach Los Angeles wynikało, że jego cieniste ja nadał zachowuje dużą moc. W dalszym ciągu robił portrety i zbierał na posrebrzanych płytach złe ja ludzi, którzy zgodzili mu się pozować – a było ich bardzo wielu.

Ale dagerotypia to skomplikowany proces i do zrobienia choćby jednego zdjęcia potrzeba sporo ciężkiego sprzętu. Pod koniec wieku aparaty na płyty fotograficzne wyszły z użycia i stosowano je już tylko do fotografowania statycznych grup ludzkich, toteż Vane’owi coraz trudniej było pracować bez zwracania na siebie uwagi. Aby zebrać jak najwięcej dusz, wkradał się na wesela, wchodził na imprezy sportowe i robił masowe zdjęcia na ulicach, zdawał sobie jednak sprawę, że Benandanti mają go nieustannie na oku, musiał więc działać coraz ostrożniej.

W 1909 roku, po latach szczegółowego śledztwa, agenci Benandantich odkryli wreszcie, że cieniste ja Vane’a ma kryjówkę i magazyn płyt w pewnym budynku gospodarczym na Long Island. Agenci włamali się tam i zniszczyli wszystkie dagerotypy, jakie udało im się znaleźć, włącznie z autoportretem Vane’a.

Niestety przez następne dwa i pół roku liczba pożarów i morderstw nie spadla i agenci Benandantich doszli do wniosku, że cieniste ja Vane’a musi ukrywać się gdzie indziej. Po serii podpaleń w Malibu odkryto kolejną partię dagerotypów i namalowany portret Vane’a. Agenci zniszczyli płyty fotograficzne, okazało się jednak, że nie da się zniszczyć obrazu. Nie można było się go pozbyć żadnymi stosowanymi powszechnie sposobami. Próbowano go spalić. Pocięto na kawałki i rozwieziono je po kraju. Zawieziono go do Meksyku i zakopano w ziemi. Za każdym razem wracał – cały i nienaruszony – do miejsca, skąd go zabrano.

Benandanti doszli w końcu do wniosku, że nie są w stanie zrobić nic więcej poza nieustannym pilnowaniem obrazu i jednocześnie szukaniem sposobu na złamanie zaklęcia, które go zabezpieczało. Piszę „zaklęcie”, ponieważ nie przychodzi mi do głowy żadne inne słowo, jakim można by opisać nadnaturalną moc chroniącą portret.

Agenci Benandantich zniszczyli cały sprzęt fotograficzny Vane’a, a dla zagwarantowania, że dagerotypista nie wyjdzie z obrazu i nie zbierze kolejnych dusz, od 1912 roku kolejni Benandanti zgłaszali się na ochotnika do pilnowania obrazu.

W 1935 roku, kiedy ukończono budowę Benandanti Building, wydzielono w nim specjalne mieszkanie dla człowieka, który zgłosi się do pilnowania portretu Roberta H. Vane’a. Benandanti uważali, że choć do tej pory nie udało im się zniszczyć portretu, uratowali kilka pokoleń Kalifornijczyków przed bezlitosnymi działaniami tego „sępa dusz”.

Na początku 1965 roku do Benandantich zaczęły docierać ze Środkowego Zachodu niepokojące raporty o tajemniczych wypadkach, w których ludzie spalali się na popiół, a ich farmy były zrównywane z ziemią. Agenci Benandantich podjęli dochodzenie w Iowie i Nebrasce i wkrótce odkryli, że po obu stanach krąży osobnik, robiący „staromodne” zdjęcia. Okazało się, że człowiek ten robi to już od dłuższego czasu – od dwudziestu albo i trzydziestu lat – wędrując pomiędzy Maine a Miami* [*Wschodnie wybrzeże USA.].

W końcu znaleziono zrobione tuż pod Cedar Rapids w stanie Iowa zdjęcie białej furgonetki marki Ford, na boku której znajdował się napis: ROBERT H. VANE, FOTOGRAFIE RODZINNE W STARYM STYLU. Zdjęcie nosiło datę z października 1964 roku. Gdy Benandanti sądzili, że cieniste ja Vane’a tkwi uwięzione w portrecie, dagerotypista krążył po kraju i gromadził złe ja ludzi.

Przez nikogo nie zauważony bez trudności opuszczał portret. W końcu był martwy (choć nie przeszedł w zaświaty) i właśnie dzięki temu mógł pojawiać się tam, gdzie chciał, i znikać, kiedy chciał.

Jim opadł plecami na oparcie.

– A więc dlatego Benandanti chcieli, abym tu zamieszkał… – mruknął i podał Eleanor pamiętnik. – Vane potrafi być niewidzialny, jeśli chce. Nikt nie może go zobaczyć, poza takimi ludźmi jak ja. Jeżeli w ogóle istnieją inni „tacy jak ja”…

– Tak mi przykro… – powiedziała Eleanor.

– Niepotrzebnie. Nie przywróci to życia młodym ludziom, którzy zginęli.

Eleanor wzięła kolejny tom dziennika i przerzuciła kartki.

– Czy Giovanni napisał, w jaki sposób uwięził Vane’a w obrazie?

Jim wziął do ręki dziennik z 1965 roku i poszukał wpisów z września.

– Zobaczymy… wtedy właśnie zgodził się tu zamieszkać.

Mimo tego wszystkiego, co Benandanti wiedzą o niewidzialnych wyjściach i powrotach Roberta H. Vane’a, X poprosił mnie dzisiaj, abym przejął pilnowanie portretu. Odmówiłem. Wiedziałem, jakie to będzie niewdzięczne i nużące zadanie, a do tego – gdybym próbował przeszkodzić Vane’owi w zbieraniu dusz – na pewno także niebezpieczne.

W następnym tygodniu Giovanni napisał jednak:

Z ciekawości podjąłem pewne badania z zakresu malowania obrazów, zwłaszcza portretów, i dowiedziałem się, w jaki sposób wykorzystywano je przez wieki jako miejsca ukrywania ludzkich dusz.

Odbyłem na przykład, że ksiądz Urban Grandier, którego oskarżono o to, że w 1634 roku spowodował opanowanie zakonnic w Loudun przez diabła, kilka dni przed egzekucją poprosił, aby namalowano mu portret. Przez wiele następnych lat na ulicach Loudun widywano postać bardzo przypominającą Grandiera, a dziewięciu ludzi spośród tych, którzy go torturowali albo zeznawali przeciwko niemu, zostało uduszonych we własnych łóżkach.

Z Watykanu przysłano kardynała Vaudreya, który miał zbadać te przypadki. Przesłuchał on artystę, który namalował portret Grandiera – dowiedział się, że ponoć Grandier zażądał domieszania do farb tlenku srebra oraz sproszkowanej „suszonej skórzanej czapeczki”, czyli najprawdopodobniej chodziło o „czepek”, w którym urodził się Grandier.

Kardynał Vaudrey próbował spalić obraz, ale malowidło nie chciało się zapalić – nawet nasączone olejem. Wrzucił je więc do rzeki Vienne, jednak następnego dnia stało oparte o ścianę w domu, z którego go zabrano.

Kardynał uznał, że ma do czynienia z dziełem szatana, i postanowił uwięzić Grandiera w portrecie, aby nigdy nie mógł stamtąd uciec. Jedyną metodą osiągnięcia tego było odwrócenie procedury egzorcyzmu. Innymi słowy, zamiast wypędzać złego ducha, Vaudrey musiał sprawić, aby pozostał on wewnątrz portretu.

Problem polegał na tym, że kardynał musiałby przeprowadzać ów rytuał dwa razy każdego dnia przez całe swoje życie, po nim zaś przejmowaliby ten obowiązek kolejni egzorcyści – aż do końca świata. Byłoby to konieczne z powodu wpływu księżyca, który przy każdym obrocie wokół Ziemi oddziałuje nią siłą grawitacyjną, powodując przypływy i odpływy w oceanach, a w przypadku srebra wyciągając z niego znaj – się we wnętrzu metalu złe duchy.

Gdybym przyjął na siebie obowiązek utrzymania Roberta H. Vane’a w portrecie, musiałbym powtarzać ów rytuał dzień w dzień, noc w noc do końca życia, prowadźcie nieustanną walkę z Księżycem.

Następny wpis był bardzo krótki:

Muszę podjąć decyzję. Szukałem rady w modlitwie. Spierałem się sam ze sobą. Wiem, co będę musiał poświęcić: moją wolność, moje życie, moje szczęście. Ale wiem też, że nie mam wyboru. Jeżeli odmówię pilnowania portretu, zginą setki, tysiące ludzi. Co noc cały kraj zalewałyby cieniste jaźnie, dokonując wszelkich aktów zła, jakie tylko można sobie wyobrazić, a ogień pożarów ogarniających Amerykę płonąłby gwałtowniej od ogni piekła.

– No tak… – mruknął Jim. – Teraz wiemy, z czym mamy do czynienia. Giovanni zmarł i w tym momencie egzorcyzmy zostały przerwane, więc Vane mógł wyjść z portretu. Znów zaczął robić zdjęcia. Musiał też zrobić zdjęcie Bradowi Moorcockowi, ponieważ to jego widział nocujący na plaży pijaczek, wchodzącego do domku Tubbsów. Oczywiście nie był to Brad Moorcock z krwi i kości, a tylko jego złe ja, które postanowiło zemścić się na Sarze Miller za to, że z nim zerwała.

Wstał.

– Wszystko pasuje – dodał po chwili. – Giovanni zmarł mniej więcej trzy tygodnie temu i dokładnie w tym samym czasie koledzy Brada zauważyli, że ich kumpel zachowuje się zupełnie inaczej. Ni stąd, ni zowąd zaczął być tak miły, że nie mogli uwierzyć, iż to on. Powodem było oczywiście to, że nie w nim zła, ani krztyny zła. Był stuprocentowo Dobrym Bradem. Całe jego złe ja zostało przez Roberta H. Vane’a przeniesione na płytą fotograficzną. Ale jest teraz czymś w rodzaju wampira, tyle że kryjącego się nie w trumnie, a w posrebrzonej płycie dagerotypowej… i podobnie jak wampir wychodzi jedynie nocą, kiedy Księżyc wyciąga je ze srebra.

– Co planujesz? – spytała Eleanor.

– Krok numer jeden: znaleźć miejsce, w którym Robert H. Vane trzyma swoje dagerotypy.


Do pokoju przesłuchań wszedł Brad w jasnopomarańczowym więziennym kombinezonie, ze skutymi rękami. Był nieogolony i sprawiał wrażenie wyczerpanego, a kiedy usiadł, spuścił głowę.

– Radzisz sobie jakoś? – zapytał Jim.

– Widziałem w telewizji, jak palił się autobus. To było straszne.

– Właśnie między innymi dlatego tu jestem. Uważam, że to, co stało się z autobusem, może mieć związek ze sposobem, w jaki zginęli Bobby i Sara.

Brad podniósł głowę i wbił wzrok w Jima.

– Jak to?

– Jeszcze nie umiem tego dokładnie wyjaśnić, ale chcę, żebyś wiedział, że to nie ty ich zabiłeś, i myślę, że potrafię to udowodnić. To znaczy ty ich zabiłeś, ale nie byłeś sobą. Nie byłeś tym Bradem, który teraz siedzi tu i rozmawia ze mną.

– Przepraszam, panie Rook, ale nie rozumiem.

– No dobrze… ujmijmy to w ten sposób… czułeś się w ostatnich trzech tygodniach inaczej? Byłeś szczęśliwszy? Bardziej przyjacielski? Koledzy ze szkoły mniej cię irytowali?

Brad wzruszył ramionami.

– Chyba tak. Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym.

– Czy w ciągu ostatnich trzech tygodni ktoś robił ci zdjęcia?

– Robił. Po wygranym meczu z Santa Cruz.

– Kto cię fotografował?

– Jakiś facet z furgonetką, do której boku zamocowano namiot.

– Gdzie to było?

– Zaraz obok college’u, na West Grove Drive. Miał na furgonetce napis, że robi fotografie w starym stylu. Kilka wisiało na samochodzie i wyglądały naprawdę ekstra… no wie pan, jak fotki ze starych listów gończych.

– Mógłbyś opisać tego człowieka?

– No… nie wiem. W namiocie było dość mroczno, a on przez większą część czasu miał na głowie czarny materiał. Poprosił mnie, abym stanął na jakimś tle i nagle BAM!, błysnął fleszem, a potem widziałem tylko gwiazdy.

– Kto przyjął od ciebie pieniądze i zapisał twoje nazwisko i adres?

– Kobieta. Była chyba jego asystentką.

– Mógłbyś ją opisać?

Brad przez chwilę się zastanawiał, po czym powoli pokręcił głową.

– Nie wiem dlaczego, ale… nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądała. Mam wrażenie, że była… ciemna.

– Wysoka? Niska? Pamiętasz, jak brzmiał jej głos?

– Nie. Przykro mi, mam dziurę w pamięci.

– Nie pamiętasz niczego, co powiedziała? Zupełnie niczego?

– Powiedziała… nie, naprawdę niczego nie pamiętam.

– Spróbuj.

Brad przycisnął palce do czoła i zamknął oczy.

– Powiedziała coś takiego: „Zrobiliśmy ci zdjęcie, młody człowieku, a także odebraliśmy ci wszelkie kłopoty…”. Coś tym rodzaju.

– Dostałeś to zdjęcie?

– Tak. Mniej więcej tydzień później. Mam je w domu.

– Zwróciłeś może uwagę, skąd zostało wysłane?

– Nie. To ważne?

– Możliwe. Ktoś jeszcze zrobił sobie zdjęcie?

– Nie, tylko ja. Danny Magruder też chciał sobie zrobić, ale przyjechała jego dziewczyna, więc wziął bon na zrobienie sobie zdjęcia gdzie indziej.

– No cóż, dziękuję, Brad – powiedział Jim i wstał.

– Wyciągnie mnie pan stąd, panie Rook? – spytał chłopak. – Nie wytrzymam tu dłużej.

– Robię, co mogę.

– Przysięgam na Biblię, że nie zabiłem Sary. Ani Bobby’ego.

– Wiem, Brad. Ale musisz okazać jeszcze trochę cierpliwości.


Z powodu tragedii na cmentarzu doktor Ehrlichman rozważał zamknięcie West Grove Community College do końca tygodnia, jednak Nita Kherevensky, szkolny psycholog, wyraźnie zaleciła, aby tego nie robił. Jej zdaniem uczniowie powinni być razem, aby móc się wygadać i podzielić żałobą.

– Muzimy wyrazić naższ ból i zapydadź, dlażego to zie zdarzyło. Dlażego, dlażego, dlażego? – oświadczyła swoim dziwnym angielskim.

– Ona po prostu stara siej zwrócić na siebie uwagę – stwierdziła sucho Raananah Washington.

Kiedy Jim wszedł do Drugiej Specjalnej, z zaskoczeniem stwierdził, że wszyscy byli obecni – włącznie z Randym, który mocno się posiniaczył, kiedy wypadał z autobusu, wyrzucony stamtąd przez Jima. Większość miała plastry albo bandaże na głowie, a oko Roosevelta zasłaniała piracka klapka.

Gdy Jim odłożył książki na stolik, cała klasa wstała i zaczęła klaskać. Stał z pochyloną głową i z całych sił powstrzymywał płacz. Po kilkunastu sekundach uniósł dłoń, aby uciszyć uczniów. Wszyscy usiedli.

– Zazwyczaj, kiedy dzieje się coś strasznego, nie rozumiemy tego. Samochody się rozbijają, ludzie przypadkowo toną, przedawkowują, giną w pożarach. Możemy wtedy jedynie rozpaczać, mówić sobie, że nasz Pan chadza tajemniczymi ścieżkami, i próbować żyć dalej. To jednak, co stało się wczoraj, kiedy straciliśmy Pinky i Davida, nie było przypadkowym, niemożliwym do wyjaśnienia działaniem siły wyższej. Wasz autobus nie zapalił się przypadkowo. Choć wiele osób widziało błysk światła, nie było błyskawicy. Nie pękł też żaden przewód paliwowy.

Uczniowie patrzyli po sobie zdezorientowani, a Cień mruknął:

– Hę? O czym on gada?

Jim przez chwilę milczał, po czym znowu zaczął mówić:

– To, co powiem, być może brzmi wariacko i kto nie zechce uwierzyć… jego sprawa, ale to prawda… niezależnie od tego, jak dziwnie brzmi. Poza tym, aby coś takiego nie wydarzyło się nigdy więcej, potrzebuję waszej pomocy. Niektórzy z was być może słyszeli, że mam zdolność widzenia rzeczy, których większość ludzi nie widzi. Kiedy byłem młodym chłopcem, o mało nie umarłem i od tego czasu widzę zmarłych tak samo wyraźnie jak was teraz. Widzę także zjawy, które nazywamy demonami. Wczoraj wasz autobus został zaatakowany przez ducha Roberta H. Vane’a, tego samego Roberta H. Vane’a, na temat którego zbieraliście informacje.

– Pięknie… – mruknął Roosevelt, opadając plecami na oparcie.

– Czy to coś w rodzaju egzaminu? – spytał podejrzliwie Philip.

– Ależ proszę pana! – zawołał Edward. – Robert H. Vane zmarł ponad sto pięćdziesiąt lat temu!

Jim zaczekał, aż się uciszą.

– Zgadza się. Robert H. Vane zmarł w tysiąc osiemset pięćdziesiątym siódmym roku, a jego ciało zostało pochowane gdzieś w Los Angeles, w nieoznakowanym grobie. Zła część jego duszy żyje jednak dalej. Ukrywa się we wnętrzu portretu Roberta H. Vane’a, który wisi na ścianie w moim mieszkaniu. Według mnie boi się, że mogę odkryć sposób zniszczenia go, i dlatego rozpaczliwie stara się mnie pierwszego zniszczyć. – Rozejrzał się po klasie. – Niestety dotyczy to także wszystkich osób, na których mi zależy… a więc i was.

Większość uczniów Drugiej Specjalnej była bardzo sceptyczna, choć niektórzy wierzyli w istnienie Blair Witch, zombi i uważali za prawdziwe legendy miejskie o autostopowiczach mordercach oraz atakujących w toaletach pszczołach zabójcach. Ale minionego dnia o mało wszyscy nie zginęli w płomieniach podpalonego autobusu, a Jim ryzykował własne życie, aby ich ratować. Wystarczyło to, aby siedzieli teraz w pełnym szacunku milczeniu i słuchali, co ma im do powiedzenia.

Opowiedział o wszystkim, co przydarzyło mu się od przeprowadzki do mieszkania w Benandanti Building, a także o tym, co odkrył w dziennikach Giovanniego Boschetto. Opowiedział o Bradzie i wyjaśnił, że za dokonanie zemsty na Sarze i Bobbym odpowiedzialne jest cieniste ja Brada.

Roosevelt podniósł rękę.

– To cieniste ja jest w dalszym ciągu częścią Brada, prawda? Więc za zabicie Sary i Bobby’ego odpowiedzialna jest część Brada?

– Zgadza się, ale nie ta część, która siedzi w areszcie w komendzie głównej policji i czeka na przedstawienie mu oskarżenia. Ta część jest stuprocentowo dobra. I jeszcze jedno: gdyby nie sfotografowano Brada i zła część osobowości dalej by w nim tkwiła, w dalszym ciągu wszyscy uważaliby go za wrzód na dupie, jakim zawsze był, ale jest bardzo mało prawdopodobne, że zabiłby Bobby’ego i Sarę. Jego dobre ja trzymałoby w szachu jego złe ja… tak samo, jak to się dzieje u każdego z nas. Wszyscy jesteśmy istotami, w których zło i dobro stale się równoważą.

– Jak w przypadku doktora Jekylla i pana Hyde’a – stwierdził Edward.

– Coś w tym rodzaju. Ale złe ja Brada może się uzewnętrzniać, kiedy tylko chce… nawet kiedy Brad siedzi w więzieniu. I tak będzie, dopóki istnieje jego dagerotyp.

– Powiedział pan, że potrzebuje naszej pomocy – wtrącił Freddy. – Co moglibyśmy zrobić? Nie widzimy zmarłych. Gdybym któregoś zobaczył, narobiłbym chyba w spodnie.

– Potrzebuję do pomocy czworo albo pięcioro z was. Oddział A. Kiedy Robert H. Vane znów wyjdzie z obrazu, ruszę za nim w pogoń. Gdy dowiem się, gdzie ukrywa swoją furgonetkę i gdzie trzyma dagerotypy, zniszczę je.

Uczniowie Drugiej Specjalnej patrzyli po sobie zaniepokojeni.

– To legalne? – spytała Sue-Marie.

– Robert H. Vane nie żyje od stu pięćdziesięciu lat. Jak miałby złożyć skargę?

– A co z jego asystentką? – spytał George. – Kobietą, której Brad płacił, kiedy robiono mu zdjęcie? Ponieważ Vane zamienił się w… mutanta, ktoś musi prowadzić samochód oraz dbać o sprzęt i materiały.

– Nie wiem, kto to jest ani dlaczego mu pomaga – odparł Jim. – Nie zapominajcie jednak, że ta osoba pomagała w popełnianiu morderstw, więc też raczej nie będzie składać skarg na policję.

Zapadła długa, pełna napięcia cisza. Uczniowie próbowali i pojąć, co właściwie Jim powiedział i o co prosi. Widział to na ich twarzach. A jeśli stracił rozum? Sposób, w jaki zapalił się autobus, świadczył o tym, że musiał to być piorun. Co jest bardziej prawdopodobne: uderzenie pioruna czy działalność ducha, pół człowieka i pół aparatu fotograficznego?

Cień uniósł dłoń, jakby składał hołd sztandarowi narodowemu, i wstał powoli.

– Chciałem tylko powiedzieć, że to największa bzdura, jaką słyszałem w życiu, i gdyby ktokolwiek inny mi coś takiego powiedział, dałbym mu na taksówkę do wariatkowa, ale panu wierzę, panie Rook, ponieważ wiem, że pan nigdy nie kłamie i jeżeli pan chce, aby ktoś panu pomógł rozwalić zbiór tych dage-coś-tam, idę z panem.

Zanim skończył mówić, podnieśli race Randy i Freddy.

– Ktoś jeszcze? – spytał Jim. – Nie mówię, że to będzie bezpieczne, ale nie widzę innego sposobu ochronienia się przed tym zagrożeniem. Wczoraj trafiło Pinky i Davida, jutro może trafić każdego z was.

Jako następni ręce podnieśli Edward i – ku zaskoczeniu Jima – Sue-Marie.

– Sue-Marie… nie wiem, czy to dobry pomysł, aby uczestniczyła w tym dziewczyna.

– Zamierza mnie pan dyskryminować z powodu pici?

– Hm… jeśli nie będziesz oczekiwać innego traktowania niż chłopcy, to nie.

– Proszę pana, Pinky była moją najlepszą przyjaciółką.

Jim popatrzył na Sue-Marie i zobaczył, że dziewczyna jest bliska płaczu.

– Oczywiście. Wiem o tym. Dzięki za zgłoszenie się.

– Ten koleś z aparatem zabił Pinky i Davida i pokażemy mu, że nikt nie może sobie pogrywać z Drugą Specjalną, nieważne, jak długo nie żyje – oznajmił buńczucznie Cień. – Nawet jeżeli zmarł w czasach dinozaurów.

– No dobrze – powiedział Jim. – Chcę zakończyć lekcję fragmentami wiersza, który przeczytam dla Pinky i Davida. Chciałbym, żebyście wszyscy wstali, zamknęli oczy i pomyśleli o Pinky i Davidzie, o ich rodzicach oraz ich braciach i siostrach i o wszystkich, którzy są w żałobie z powodu ich śmierci. Ten wiersz napisał Conrad Aiken, a nosi on tytuł Zachowaj w sercu kodeks natury* [*Tłumaczył Jarosław Marek Rymkiewicz.].


Zauważ: tu jest księżyc, tak zimny jak zawsze,

Na jego twarzy wieki i lody, i śnieg;

Ten chłód umysł zmrożony, tylko on, znać może.

Gdy miłość i nienawiść są drżeniem gałązek.

W postscriptum dodaj, że deszcz przestał padać.

Wiatr z południo-zachodu lub z południa wieje,

Klęski są zapomniane, rany wybaczone;

Gwiazda Północna zawsze, przemieniona, świeci.


Przestrzegaj, aby głogi płonęły najjaśniej,

Gdy słońce Biegun Północny porzuca.


Zapisz w diariuszu: serce uderzyło

Dwa lub trzy razy, data, bez powodu;

To tylko przyjaciele umarli przed czasem;

Mądrość przyszła zbyt późno, ta mądrość zbyteczna.


Zamknął książkę, a Vanilla powiedziała:

– Amen.

Загрузка...