Automat na stacji metra Central w Waszyngtonie oddał Grahamowi z powrotem kartę przejazdów. Na zewnątrz było upalne popołudnie. Wyszedł trzymając w ręku swoją torbę podróżną.
Gmach Edgara Hoovera wyglądał jak olbrzymia, betonowa klatka unosząca się nad falującym od gorąca powietrzem Dziesiątej Ulicy. Przenosiny FBI do nowej siedziby były w pełnym toku, kiedy Graham opuścił Waszyngton. Nigdy nie pracował w tym budynku.
Crawford spotkał go obok budki strażnika przy podziemnym podjeździe, żeby swoją kartą dodać ważności wydanym w pośpiechu dokumentom Grahama. Graham wyglądał na zmęczonego i niecierpliwie czekał, żeby podpisać przepustkę. Crawford zastanawiał się, co czuje, mając świadomość, że morderca interesuje się jego osobą.
Grahamowi wydano magnetycznie zakodowaną kartę, podobną do tej, którą nosił przy kurtce Crawford. Wetknął ją w otwór przy bramie i znaleźli się w labiryncie długich białych korytarzy. Crawford niósł jego torbę podróżną.
– Zapomniałem powiedzieć Sarah, żeby wysłała po ciebie samochód.
– Tak jest chyba szybciej. Czy udało ci się bez problemów podrzucić z powrotem list Lecterowi?
– Tak – odparł Crawford. – Właśnie wróciłem. Zalaliśmy wodą cały korytarz. Upozorowaliśmy pęknięcie rury i krótkie spięcie. Zajął się tym Simmons – jest teraz zastępcą szefa naszego biura w Baltimore. Wycierał podłogę, kiedy Lectera przenoszono z powrotem do jego celi. Simmons uważa, że tamten to kupił.
– Zastanawiałem się w samolocie, czy przypadkiem Lecter sam tego nie napisał.
– To też mi przyszło do głowy, dopóki nie zobaczyłem listu na własne oczy. Odcisk zębów na papierze jest zgodny z tym, który zdjęliśmy z kobiet. Poza tym list napisany jest długopisem, a Lecter go nie ma. Osoba, która go napisała, czytuje „Tattlera", a Lecter go nie dostaje. Rankin i Willingham przetrząsnęli celę. Wspaniała robota, ale figę znaleźli. Najpierw zrobili zdjęcia Polaroidem, żeby po rewizji poustawiać wszystko ładnie z powrotem. Potem wpuścili sprzątacza, który zrobił porządek, tak jak to robi normalnie.
– Więc jakie jest twoje zdanie?
– Jako dowód rzeczowy stwierdzający tożsamość podejrzanego, list jest do niczego – powiedział Crawford. – Musimy w jakiś sposób wykorzystać ten kontakt, ale zabij mnie, jeśli wiem, jak to zrobić. Za parę minut będziemy mieli pozostałe wyniki z laboratorium.
– Czy załatwiłeś podsłuch i kontrolę poczty w szpitalu?
– Bezpośredni podsłuch i nagrywanie każdej rozmowy telefonicznej Lectera. Dzwonił gdzieś w sobotę po południu. Chiltonowi powiedział, że do swojego adwokata. To jest niestety linia działająca w takim systemie, że nie sposób tego sprawdzić z całą pewnością.
– A co mówi adwokat?
– Nic. Wydzierżawiliśmy linię, która łączy Lectera że szpitalną centralą, coś podobnego nie wydarzy się więc w przyszłości. Sprawdzamy jego pocztę, przychodzącą i odchodzącą, począwszy od następnej dostawy. Dzięki Bogu, nie było kłopotów z nakazami.
Crawford przysunął się do drzwi i wetknął kartę zawieszoną przy kurtce w specjalny otwór.
– To moje nowe biuro. Wejdź, proszę. Zostało trochę farby po bitwie, jaką stoczył tu że ścianami malarz. Tutaj leży kopia listu. Dokładnie tej samej wielkości, co oryginał.
Graham przeczytał go dwa razy. Kiedy zobaczył pajęcze nitki liter składające się na jego nazwisko, w głowie zabrzęczał mu wysokim tonem dzwonek alarmowy.
– W bibliotece potwierdzili, że „Tattler" jest jedyną gazetą, która zamieściła historię o tobie i Lecterze – powiedział Crawford przygotowując sobie szklankę alka-seltzer. – A ty nie chcesz? Dobrze ci zrobi. Opublikowali to w zeszły poniedziałek wieczorem. W sprzedaży w całych Stanach pojawiło się we wtorek, na niektórych obszarach – na przykład na Alasce i w Maine – w środę. Szczerbata Lala złapał gdzieś egzemplarz, ale nie mógł tego zrobić przed wtorkiem. Przeczytał i napisał do Lectera. Rankin i Willingham wciąż przetrząsają szpitalne śmieci w poszukiwaniu koperty. Fuj, paskudna robota. W Chesapeake nie oddzielają brudnych bandaży od papierowych śmieci.
Ale do rzeczy. Lecter dostaje list od Szczerbatej Lali nie wcześniej niż w środę. Wyrywa część mówiącą o tym, jak ma odpowiedzieć, i zamazuje, a potem dziurawi miejsce, gdzie jest do tego jakaś aluzja. Nie rozumiem, dlaczego również i tego nie wyrwał w całości.
– To było w środku akapitu pełnego komplementów – powiedział Graham. – Nie mógł się zdobyć na to, żeby nie pozostał po nich żaden ślad. Dlatego w ogóle zostawił sobie ten list. – Pomasował skronie kostkami kciuków.
– Bowman sądzi, że Lecter posłuży się „Tattlerem", żeby odpowiedzieć Szczerbatej Lali. Twierdzi, że tak to prawdopodobnie zostało urządzone. Czy myślisz, że on w ogóle odpowie?
– Z pewnością. Uwielbia pisać listy. Ma korespondencyjnych przyjaciół wszędzie, gdzie tylko można.
– Jeżeli posłużą się „Tattlerem", Lecter nie zdoła chyba zamieścić swojej odpowiedzi w wydaniu, które drukują dziś wieczorem, nawet jeśli wysłał ją ekspresem tego samego dnia, kiedy dostał list od Lali. W drukarni,,Tattlera" jest już Chester z naszego biura w Chicago. Sprawdza ogłoszenia. Zecerzy właśnie składają numer.
– Boże, spraw, żeby,,Tattler" tego nie rozdmuchał – powiedział Graham.
– Kierownik drukarni myśli, że Chester jest agentem od nieruchomości, który chce mieć wcześniejszy dostęp do ogłoszeń. Sprzedaje mu próbne szpalty, w miarę jak schodzą z maszyny, tak żeby nikt nie widział. Bierzemy wszystko, wszystkie ogłoszenia drobne, po to, żeby nie wiadomo było do czego zmierzamy. No dobrze, powiedzmy, że wykryjemy metodę, jakiej użył Lecter, żeby odpowiedzieć i będziemy w stanie się nią posłużyć. Będziemy mogli wysłać Lali fałszywą wiadomość – ale co w niej zawrzemy? Jak to wykorzystamy?
– Trzeba spróbować go skłonić, żeby skorzystał że skrzynki kontaktowej, to oczywiste – powiedział Graham – Czymś go tam zwabimy, czymś, czego chce się dowiedzieć. „Ważny dowód rzeczowy", o którym Lecter dowiedział się w rozmowie że mną. Jakiś błąd, który popełnił i na którego powtórzenie czekamy.
– Musiałby być idiotą, żeby dać się na to złapać.
– Wiem. Chcesz usłyszeć, co byłoby najlepszą przynętą?
– Najlepszą przynętą byłby sam Lecter – powiedział Graham.
– Ale jak to zorganizować?
– To będzie piekielnie trudne, wiem o tym. Przeniesiemy Lectera pod jurysdykcję federalną – inaczej Chilton w Chesapeake nigdy nie dałby nam spokoju – i ukryjemy go w warunkach gwarantujących maksymalne bezpieczeństwo w szpitalu psychiatrycznym w Virginii. Upozorujemy ucieczkę.
– Chryste!
– W przyszłym tygodniu, po,,wielkiej ucieczce", wyślemy Szczerbatej Lali za pośrednictwem „Tattlera" wiadomość. Lecter poprosi go o spotkanie.
– Dlaczego ktoś, na miłość boską, chciałby się spotykać z Lecterem? Nawet Szczerbata Lala?
– Żeby go zabić, Jack. – Graham wstał. W pokoju nie było okna, przez które można by wyjrzeć podczas rozmowy. Stanął przed plakatem przedstawiającym „Dziesięciu Najbardziej Poszukiwanych", jedyną dekoracją w biurze Crawforda. – Zrozum, tylko w ten sposób Lala może go w siebie wchłonąć, połączyć się z nim, stać się kimś więcej, niż jest teraz.
Mówisz, jakbyś był tego pewien.
Nie jestem pewien. Kto wie? W swoim liście napisał:
„Mam pewne rzeczy, które pragnąłbym panu pokazać. Któregoś dnia, być może, jeśli okoliczności pozwolą". To chyba jest poważne zaproszenie. Nie sądzę, żeby to była zwykła grzecznościowa formułka.
– Nie zastanawia cię, co on chce pokazać? Ofiary były nienaruszone. Nic im nie brakowało oprócz małego kawałka skóry i włosów, które zostały prawdopodobnie… jak ujął to Bloom?…
– Połknięte – powiedział Graham. – Bóg jeden wie, co on tam ma. Tremont, pamiętasz kostiumy Tremonta w Spokane? Był przywiązany do noszy, a jeszcze starał się pokazać je podbródkiem policjantom w Spokane. Nie jestem pewien, czy Lecter zwabi do nas Szczerbatą Lalę. Twierdzę jedynie, że to najlepsze co, możemy zrobić.
– Wywołamy niesamowitą panikę, jeśli ludzie uwierzą, że Lecter wydostał się na wolność. Gazety podniosą larum. Może to i najlepsza rzecz, ale zachowajmy ją na sam koniec.
– Prawdopodobnie nie podejdzie zbyt blisko do naszej skrzynki kontaktowej, ale może być na tyle ciekaw, zęby rzucić na nią okiem i sprawdzić, czy Lecter go nie zdradził. Jeśli będzie mógł to zrobić z dużej odległości. Możemy wybrać miejsce, które z daleka obserwować można tylko z kilku punktów i wystawić tam posterunki. – Brzmiało to dla Grahama nieprzekonywająco już w chwili, gdy to mówił.
– Secret Service ma takie miejsce, nigdy go nie używali. Pozwolą nam je wykorzystać. Ale jeśli nie zamieścimy ogłoszenia dzisiaj, będziemy musieli czekać aż do następnego wydania w poniedziałek. Prasy drukarskie ruszają o piątej naszego czasu. To daje naszym ludziom z Chicago godzinę i piętnaście minut na podrzucenie nam ogłoszenia Lectera, jeśli je w ogóle wysłał.
– A co z zamówieniem, z listem, który Lecter wysłał do,,Tattlera". Czy nie możemy dostać go wcześniej?
– Nasi ludzie wymyślili na użytek szefa drukarni całą legendę – powiedział Crawford. – Poczta jest zamknięta w biurze kierownika działu ogłoszeń drobnych. Nazwiska i adresy zwrotne sprzedaje się różnym kombinatorom, którzy wysyłają tam swoje oferty, zachwalając produkty dla ludzi samotnych, uroki miłości, tabletki na podniesienie potencji, spotkania z „pięknymi azjatyckimi dziewczętami", kursy rozwoju osobowości i podobne bzdury. Możemy zaapelować do poczucia obywatelskiego obowiązku kierownika działu ogłoszeń, zajrzeć do jego poczty, poprosić go, żeby siedział cicho, ale nie chcę ryzykować, że „Tattler" obsmaruje nas wszystkich w następnym wydaniu. Żeby wejść tam i przetrząsnąć pocztę, potrzebny jest nakaz. Zastanawiam się nad tą możliwością.
– Jeśli nasi ludzie w Chicago niczego nie odkryją, możemy tak czy owak zamieścić nasze ogłoszenie. Jeśli nawet mylimy się co do „Tattlera", to przecież nic na tym nie tracimy – powiedział Graham.
– Ale jeśli nie mylimy się, że właśnie w „Tattlerze" ma się ukazać odpowiedź, jeśli zamieścimy nasze ogłoszenie opierając się na jego liście i zrobimy coś nie tak, jak trzeba, a Szczerbata Lala nabierze podejrzeń, to jesteśmy z powrotem w lesie. Nie zapytałem cię o Birmingham. Znalazłeś coś?
– Birmingham to sprawa skończona. Dom Jacobich został na nowo pomalowany, urządzony i wystawiony jest na sprzedaż. Ich rzeczy są w magazynie i czekają na potwierdzenie prawomocności testamentu. Przetrząsnąłem wszystkie skrzynie. Ludzie, z którymi rozmawiałem, nie znali Jacobich zbyt dobrze. Jedna rzecz, o której zawsze wspominali, to uczucie, z jakim Jacobi odnosili się do siebie wzajemnie. Bez przerwy się głaskali. Nic teraz po nich nie zostało oprócz pięciu palet w magazynie załadowanych gratami. Życzyłbym sobie…
– Daj spokój życzeniom, zajmij się teraźniejszością.
– Co że znakiem na drzewie?
– „Uderz to w głowę"? Nic mi to nie mówi – powiedział Crawford. – Tak samo Czerwony Smok. Beverly gra w madżonga. Ma dobre oko, ale nie potrafi tu nic dostrzec. Wiemy na podstawie jego włosa, że nie jest Chińczykiem.
– Uciął gałąź szczypcami do cięcia metalu. Nie widzę…
Na biurku zadzwonił telefon. Crawford odebrał i rozmawiał z kimś krótko.
– Laboratorium ma gotowe wyniki na temat listu, Will. Chodźmy na górę, do biura Zellera. Jest większe i nie takie szare.
Na korytarzu dołączył do nich Lloyd Bowman, bez kropli potu na czole mimo upału. W obu dłoniach miał mokre fotografie. Poruszał nimi, żeby szybciej wyschły. Pod pachą trzymał plik odbitek z telefaksu.
– Jack, muszę być w sądzie piętnaście po czwartej – powiedział. – To sprawa tego fałszerza Niltona Eskew i jego narzeczonej Nan. Potrafiła od ręki narysować banknot studolarowy. Od dwóch lat doprowadzali mnie do szaleństwa, sporządzając własne karty kredytowe na kolorowej kserokopiarce. Bez nich nie wrócę. Zdążę na czas, czy powinienem wezwać prokuratora?
– Zdążysz – odparł Crawford. – No, jesteśmy na miejscu.
Beverly Katz posłała Grahamowi uśmiech z kanapy w biurze Zellera, pewnie jako antidotum na zdegustowaną minę siedzącego obok Pricea.
Szef działu analiz naukowych Brian Zeller był dość młody jak na swoje stanowisko, ale włosy przerzedziły mu się już nieco i nosił dwuogniskowe okulary. Na półce za jego biurkiem Graham dostrzegł książkę H. J. Wellsa na temat kryminalistyki, wielką trzytomową „Medycynę sądową" Tedeschiego i stare wydanie „Upadku Niemiec" Hopkinsa.
– Sądzę, że spotkaliśmy się kiedyś na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona, Will – powiedział Zeller. – Znasz tu wszystkich? To świetnie.
Crawford oparł się o biurko Zellera i skrzyżował ręce na piersi.
– Czy ktoś z was ma w zanadrzu jakąś bombę? To znaczy, czy cokolwiek z tego, co odkryliście, mogłoby świadczyć, że listu nie napisał Szczerbata Lala?
– Nie – powiedział Bowman. – Kilka minut temu rozmawiałem z Chicago i przekazałem im kilka cyfr, które znalazłem na odbitce odwrotnej strony listu. Sześć, sześć, sześć. Pokażę wam wszystko, jak przyjdzie moja kolej. Jak dotąd w Chicago mają dwieście drobnych ogłoszeń. – wręczył Grahamowi plik odbitek telefaksu. – Przeczytałem je, zawierają to samo, co zwykle: oferty matrymonialne, apele do tych, co uciekli z domu. Nie jestem pewien, czy rozpoznamy nasze ogłoszenie, nawet jeżeli jest wśród nich.
Crawford potrząsnął głową.
– Ja też nie wiem. Rozpatrzmy teraz dowody rzeczowe. Jimmy Price zrobił, co mógł, ale nie udało mu się zdjąć odcisków. Co u ciebie Bev?
– Mam jeden włosek. Liczba płytek i wielkość cebulki odpowiada próbkom pobranym od Lectera. Podobnie kolor, który wyraźnie różni się od próbek uzyskanych w Birmingham i Atlancie. Trzy niebieskie ziarenka i kilka pyłków poszły do pracowni Briana. – Spojrzała na Briana Zellera. -Ziarenka pochodzą z dostępnego powszechnie chlorowanego środka czyszczącego – powiedział. – Musiały spaść na list, kiedy facet czyścił sobie ręce. Jest również kilka bardzo niewielkich cząstek skrzepłej krwi. To na pewno krew, ale jest jej za mało, żeby określić grupę.
– Wydarty brzeg papieru nie zawsze jest zgodny z perforacją – kontynuowała Beverly Katz. – Jeśli znajdziemy rolkę, a nie wydarto z niej więcej papieru, będziemy mogli dopasować brzegi. Proponuję już teraz wydać instrukcję, żeby funkcjonariusze dokonujący aresztowania starali się odnaleźć rolkę.
Crawford kiwnął głową.
– Bowman?
– Sharon z mojego biura zbadała papier i zdobyła próbki w celach porównawczych. To specjalny papier używany na jachtach i campingach. Jego struktura odpowiada strukturze papieru wytwarzanego przez firmę Wedeker w Minneapolis. Sprzedawany jest w całym kraju.
Bowman umieścił swoje fotografie na stojaku koło okna. Głos miał zadziwiająco gruby w porównaniu z niepozornym wyglądem. Kiedy mówił, na szyi poruszał mu się lekko węzeł krawatu.
– Jeśli chodzi o charakter pisma, list pisany jest przez osobę praworęczną, używającą ręki lewej i umyślnie stawiającą drukowane litery. Zauważyć można niepewne pociągnięcia linii, litery różnią się między sobą rozmiarem.
Ich proporcje skłaniają mnie do twierdzenia, że nasz człowiek cierpi na nie skorygowany astygmatyzm.
W świetle naturalnym tusz przypomina stosowany w normalnych długopisach. Kiedy użyje się jednak kolorowych filtrów, na jaw wychodzą drobne różnice. Posługiwał się nie jednym, a dwoma długopisami, zmieniając je gdzieś w brakującej części listu. Tu widać, gdzie pierwszy długopis zaczął przerywać. Był rzadko używany – proszę spojrzeć na kleksy, które stawiał na początku. Mógł być przechowywany w pozycji pionowej, wysunięty wkładem w dół, w pojemniku na przybory do pisania albo w kubku, co sugeruje, że list pisano przy biurku. Powierzchnia, na której leżał, była dość miękka, mogła to być podkładka. Na podkładce mogły zachować się odciski. Chciałbym włączyć podkładkę do instrukcji proponowanej przez Beverly.
Bowman przeszedł do fotografii odwrotnej strony listu. Skrajne powiększenie sprawiło, że papier wydawał się włochaty. Widać było leżące w cieniu wyżłobienia.
– Nasz człowiek złożył list na pół, kiedy pisał jego dolną część, również i to, co zostało później wydarte. Na tym powiększeniu odwrotnej strony ukośne światło odkryło kilka odcisków. Możemy odcyfrować „666". Może w tym właśnie miejscu miał kłopoty z długopisem i musiał przyciskać go mocniej. Nie wykryłem tych cyfr, zanim nie użyłem wysoko kontrastowych odbitek. W żadnym z ogłoszeń nie figurują na razie trzy szóstki.
Struktura zdań jest jasna, autor nie odbiega od tematu. Złożenie kartki sugeruje, że list wysłano w standardowej kopercie. Te dwa ciemne miejsca to smugi farby drukarskiej. List prawdopodobnie włożono pomiędzy jakieś nie wzbudzające podejrzeń zadrukowane kartki.
To wszystko – zakończył Bowman. – Jeśli nie masz żadnych pytań, Jack, chciałbym teraz iść do sądu. Zamelduję się z powrotem zaraz po złożeniu zeznań.
– Nie daj im żadnej szansy – powiedział Crawford.
Graham czytał kolumnę drobnych ogłoszeń w „Tattlerze". (Atrakcyjna dama o obfitych kształtach, lat 52, szuka chrześcijanina urodzonego pod znakiem Lwa, wiek 40-70. Dzieci wykluczone. Mile widziana proteza. Tylko poważne oferty. Zdjęcie w pierwszym liście.)
Poruszyły go ból i desperacja kryjące się w tych ogłoszeniach. Nie zwrócił uwagi, że inni wychodzą, aż odezwała się do niego Beverly Katz.
– Przepraszam, Beverly. Co powiedziałaś? – Spojrzał prosto w jej jasne oczy i miłą pomarszczoną twarz.
– Powiedziałam tylko, że cieszę się, że znowu cię widzę, mistrzu. Dobrze wyglądasz.
– Dziękuję, Beverly.
– Saul chodzi do szkoły gastronomicznej. Jest wciąż na etapie prób i błędów, ale kiedy akta tej sprawy pokryją się kurzem, wpadnij i pozwól mu wypróbować na sobie jakąś potrawę.
– Wpadnę.
Zeller wyszedł skontrolować swoje laboratorium. W gabinecie, spoglądając na zegar, zostali tylko Crawford i Graham.
– Czterdzieści minut do uruchomienia pras drukarskich „Tattlera" – powiedział Crawford. – Sprawdzę, czy nie ma nowych ogłoszeń. Co ty na to?
– Sądzę, że powinieneś to zrobić.
Crawford rozmawiał przez chwilę z Chicago z aparatu Zellera.
– Will, musimy przygotować nasze ogłoszenie, jeśli Chicago niczego nie znajdzie.
– Popracuję nad tym.
– Zorganizuję skrzynkę kontaktową. – Crawford zadzwonił do Secret Service i rozmawiał z nimi jakiś czas. Kiedy skończył, Graham wciąż pisał.
– Załatwione, skrzynka kontaktowa jest palce lizać – powiedział w końcu Crawford. – Zamocowana na ścianie budynku straży pożarnej w Annapolis. To terytorium Lectera. Szczerbata Lala wydedukuje, że Lecter rzeczywiście może znać to miejsce. Alfabetyczne przegródki. Ludzie że straży przyjeżdżają tam, żeby odebrać wezwania i pocztę. Nasz człowiek może obserwować ją z parku, z drugiej strony ulicy. Secret Service przysięga, że skrzynka wygląda dobrze. Zorganizowali ją, zęby złapać fałszerza, ale potem okazało się, że jej nie potrzebują. Tutaj jest adres. Co z ogłoszeniem?
– Musimy zamieścić dwa ogłoszenia w jednym wydaniu. W pierwszym ostrzeżemy Szczerbatą Lalę, że wrogowie depczą mu po piętach i są bliżej, niż myśli. Powiemy, że popełnił fatalny błąd w Atlancie i jeśli go powtórzy, jest zgubiony. Napiszemy, że Lecter wysłał do niego „tajną wiadomość", w której zawarł to, z czym ja go zaznajomiłem. Pokazałem mu, jak blisko jesteśmy rozwiązania sprawy i jakie mamy dowody. Damy do zrozumienia, że jest jeszcze jedno ogłoszenie, zaczynające się od „twojego podpisu".
Drugie ogłoszenie będzie miało nagłówek „Chciwy wyznawco" i zawierać będzie adres skrzynki kontaktowej. Musimy to urządzić w ten sposób. Nawet oględnie wyrażone ostrzeżenie zawarte w pierwszym ogłoszeniu może sprawić, że zechcą się w to włączyć jacyś przypadkowi szaleńcy. Jeśli nie odnajdą adresu, nie uda im się przyjść pod skrzynkę i spaskudzić całej sprawy.
– To brzmi rozsądnie. Piekielnie rozsądnie. Czy chcesz zaczekać w moim biurze?
– Mam coś do załatwienia. Chciałbym zobaczyć się z Brianem Zellerem.
– W takim razie nie zatrzymuję cię. Gdyby coś się stało, szybko cię złapię.
Graham odnalazł szefa działu w laboratorium serologicznym.
– Brian, czy mógłbyś mi pokazać kilka rzeczy?
– Naturalnie, co konkretnie?
– Próbki, którymi dysponowałeś, żeby zaklasyfikować Szczerbatą Lalę.
Zeller spojrzał na Grahama przez swoje dwuogniskowe okulary.
– Czy w moim sprawozdaniu jest coś, czego nie rozumiesz?
– Nie.
– Coś niejasnego?
– Nie.
– A może czegoś brakuje? – Zeller wymówił ostatnie słowo, jakby miało nieprzyjemny smak.
– Twoje sprawozdanie było doskonałe, nie wyobrażam sobie lepszego. Chcę po prostu sam wziąć dowody rzeczowe do ręki.
– Ach, oczywiście. Nie widzę przeszkód. – Zeller uważał, że wszyscy agenci pracujący w terenie mają swoje myśliwskie przesądy. Ucieszył się, że może zaspokoić kaprysy Grahama. – Wszystko jest tam, w końcu korytarza.
Graham szedł za nim, mijając długie lady zastawione aparaturą.
– Czytasz Tedeschiego?
– Tak – odpowiedział Zeller przez ramię. – Nie mamy tu, jak wiesz, działu medycyny sądowej, ale u Tedeschiego można znaleźć mnóstwo rzeczy, które się nam przydają. Graham. Will Graham. To ty napisałeś klasyczną monografię na temat możliwości określenia czasu zgonu na podstawie aktywności insektów, prawda? Albo mam przed sobą innego Grahama?
– To ja. – Przerwał. – Masz rację, Mant i Nuorteva u Tedeschiego są lepsi, jeśli chodzi o insekty.
Zeller zdumiał się, słysząc myśl, której nie zdążył wypowiedzieć.
– No cóż, jest tam więcej zdjęć i tablic przedstawiających formacje atakujących owadów. Bez obrazy.
– Oczywiście. Są lepsi. Powiedziałem im to.
Zeller zebrał fiolki i slajdy z szafki i lodówki i położył je na laboratoryjnej ladzie.
– Jeśli będziesz miał jakieś pytania, jestem tam, gdzie mnie znalazłeś. Światło w mikroskopie zapala się z tej strony.
Graham nie potrzebował mikroskopu. Nie miał wątpliwości co do żadnego że znalezisk Zellera. Prawdę mówiąc, sam nie wiedział, czego chce. Podniósł do światła fiolki i slajdy, potem przezroczystą kopertę z dwoma jasnymi włosami znalezionymi w Birmingham. W drugiej kopercie znajdowały się trzy włosy pani Leeds.
Na stole przed Grahamem była ślina, włosy i nasienie. I puste powietrze, miejsce, w którym próbował zobaczyć choćby zarys, choćby twarz tamtego, coś co zastąpiłoby bezkształtny koszmar, który w sobie nosił.
Z głośnika zawieszonego pod sufitem odezwał się kobiecy głos.
– Graham, Will Graham, proszony do biura specjalnego agenta Crawforda. Pilne.
Zastał Sarę że słuchawkami na głowie, stukającą na maszynie. Crawford zaglądał jej przez ramię.
– Chicago dostało ogłoszenie z trzema szóstkami – powiedział półgębkiem. – Dyktują je właśnie. Mówią, że jego część wygląda na szyfr.
Z maszyny do pisania wyłaniał się napis: Drogi Pielgrzymie, uhonorowałeś mnie…
– To on, to on – odezwał się Graham. – Lecter nazwał Szczerbatą Lalę Pielgrzymem, kiedy że mną rozmawiał.
…jesteś bardzo piękny…
– Chryste! – jęknął Crawford.
Odmówię 100 modlitw za twoje bezpieczeństwo.
Pomocy szukaj w Ewangelii św. Jana 6:22, 8:16; 9:1; Łukasza 1:7, 3:1; Liście do Galecjan 6:11, 15:2; Dziejach Apostolskich 3:3, Objawieniu św. Jana 18:7; Księdze Jonasza 6:8…
Sarah pisała teraz wolniej, powtarzając na głos agentowi z Chicago każdą parę cyfr. Kiedy skończyła, lista biblijnych adresów zajęła jedną czwartą kartki. Podpis brzmiał: „Błogosławię cię, 666".
– To wszystko – powiedziała Sarah. Crawford wziął od niej słuchawkę.
– Cześć, Chester, jak poszło z kierownikiem działu ogłoszeń? Nie, zrobiłeś słusznie. Ani pary z ust, w porządku. Zaczekaj chwilę przy telefonie, zaraz wracam.
– Szyfr – powiedział Graham.
– Oczywiście. Mamy dwadzieścia dwie minuty, żeby puścić nasze ogłoszenie, jeśli uda nam się złamać szyfr.
Kierownik drukarni musi być uprzedzony dziesięć minut wcześniej i żąda trzysta dolarów za umieszczenie go w tym wydaniu. Bowman jest teraz w swoim biurze, ma przerwę w rozprawie. Zaprzęgnij go do tego, a ja zadzwonię do speców od kryptografii w Langley. Sarah, wyślij teleksem ogłoszenie do sekcji kryptografi CIA. Zawiadomię ich, że już jest w drodze.
Bowman położył ogłoszenie na biurku, starannie wyrównał brzegi, tak żeby spoczywało dokładnie na podkładce. Bardzo długo, tak przynajmniej wydawało się Grahamowi, czyścił szkła swoich pozbawionych oprawek okularów.
Bowman miał opinię szybkiego. Przyznawano to nawet w sekcji materiałów wybuchowych i wybaczano mu, że nie jest byłym żołnierzem piechoty morskiej.
– Mamy dwadzieścia minut – powiedział Graham.
– Rozumiem. Skontaktowaliście się z Langley?
– Crawford do nich dzwonił.
Bowman wielokrotnie przeczytał ogłoszenie, popatrzył na nie z góry, z dołu i z boku, przejechał palcem po marginesie. Wyjął z półki Biblię. Przez pięć minut słychać było tylko oddech obu mężczyzn i trzepotanie cienkich jak bibułki kartek.
– Nie – powiedział. – Nie uda nam się złamać szyfru w tym czasie. Spróbujcie zadziałać inaczej, jeśli macie jeszcze jakąś alternatywę.
Graham pokazał mu puste ręce.
Bowman obrócił się, spojrzał Grahamowi w twarz i zdjął okulary. Po obu stronach nosa miał różowe plamki.
– Czy jesteś całkowicie pewien, że list jest jedyną wiadomością, jaką Lecter dostał od Szczerbatej Lali?
– Tak.
– W takim razie szyfr wydaje się prosty. Muszą tylko zabezpieczyć się przed przypadkowymi czytelnikami. Z perforacji w liście do Lectera wynika, że szerokość wydartego miejsca wynosiła tylko siedem centymetrów. To daje niewiele miejsca na instrukcje. Cyfry nie odpowiadają stukanemu szyfrowi więziennemu. Domyślam się, że to szyfr książkowy.
Dołączył się do nich Crawford.
– Szyfr książkowy?
– Na to wygląda. Pierwsza liczba, te „sto modlitw", może oznaczać numer strony. Pary liczb odnoszące się do rozdziałów Biblii mogą oznaczać wiersz i literę. Ale co to za książka?
– Nie Biblia? – zapytał Crawford.
– Nie, nie Biblia. Z początku myślałem, że tak. Zmylił mnie List do Galacjan 6:11. „Patrzcie, jak wielkimi literami własnoręcznie do was napisałem". Brzmi to sensownie, ale to czysty zbieg okoliczności, bo potem idzie adres 15:2. List do Galacjan ma tylko sześć rozdziałów. To samo mamy w przypadku Księgi Jonasza 6:8 – ta księga liczy tylko cztery rozdziały. Układając szyfr nie posługiwał się Biblią.
– Może tytuł książki zawarty jest w nie zaszyfrowanej części listu Lectera – podsunął Crawford.
Bowman potrząsnął głową.
– Nie sądzę.
– W takim razie książkę wskazał Szczerbata Lala. Wymienił jej tytuł w swoim liście do Lectera – powiedział Graham.
– Na to wygląda – powiedział Bowman. – Co myślicie o tym, żeby przycisnąć Lectera? W szpitalu psychiatrycznym mógłbym zastosować środki farmakologiczne…
– Trzy lata temu podali mu amytal sodu, próbując uzyskać informacje, gdzie zakopał studenta z Princeton. Dał im przepis na roztwór do kąpieli. Poza tym, kiedy go przyciśniemy, stracimy łączność. Jeżeli to Szczerbata Lala wybierał książkę, to taką, o której wiedział, że Lecter ma ją w swojej celi.
– Wiem na pewno, że ostatnio nie zamawiał ani nie pożyczał od Chiltona żadnej książki.
– Co mamy na ten temat w dokumentach, Jack? Na temat książek posiadanych przez Lectera?
– Że ma książki medyczne, psychologiczne, kucharskie.
– W takim razie to może być jakaś klasyczna pozycja z każdej z tych dziedzin. Coś podstawowego, coś co, według Szczerbatej Lali Lecter z całą pewnością posiada -stwierdził Bowman. – Potrzebna nam jest lista książek Lectera. Mamy ją?
– Nie. – Graham patrzył na czubki swoich butów. -Mógłbym zadzwonić do Chiltona… zaraz, zaraz. Rankin i Willingham. Kiedy przeszukiwali celę, zrobili zdjęcia Polaroidem, żeby potem dokładnie wszystko poukładać z powrotem.
– Czy mógłbyś poprosić ich, żeby spotkali się że mną i przynieśli fotografie książek? – powiedział Bowman pakując swoją teczkę.
– Gdzie?
– W Bibliotece Kongresu.
Crawford ostatni raz porozumiał się z sekcją kryptografii CIA. Komputer w Langley wciąż sprawdzał nowe kombinacje, podstawiając litery w miejsce liczb i próbując rozmaitych szyfrów alfabetycznych. Bez rezultatu. Pracownik sekcji podzielał zdanie Bowmana, że jest to prawdopodobnie szyfr książkowy.
Crawford spojrzał na zegarek.
– Will, mamy do wyboru trzy możliwości i musimy zdecydować się już teraz. Możemy wycofać ogłoszenie Lectera z gazety i nie zamieszczać niczego. Możemy dać nasze nie zaszyfrowane ogłoszenie, w którym zapraszamy Szczerbatą Lalę do skrzynki kontaktowej. Albo możemy puścić ogłoszenie Lectera w takim kształcie, w jakim nadeszło.
– Jesteś pewien, że możemy wciąż wycofać ogłoszenie z „Tattlera"?
– Chester uważa, że kierownik drukarni wyrzuci je że składu za jakieś pięćset dolców.
– Nie możemy zamieścić naszego ogłoszenia w nie zaszyfrowanej formie, Jack. Jeśli to zrobimy, Lecter prawdopodobnie nigdy już nie usłyszy od niego ani słowa.
– Tak, ale nie podoba mi się, że pozwalamy na opublikowanie wiadomości Lectera, nie wiedząc, jaka jest jej prawdziwa treść – rzekł Crawford. – Co takiego mógł mu powiedzieć, o czym ten by jeszcze nie wiedział? Jeśli dowie się, że mamy częściowy odcisk jego kciuka, a jego linii papilarnych nie ma w żadnych aktach, może odciąć sobie opuszkę palca, wyrwać zęby i śmiać się z nas w kułak w każdym sądzie.
– Odcisku kciuka nie było w aktach, które widział Lecter. Uważam, że powinniśmy puścić jego ogłoszenie. Zachęci to przynajmniej Szczerbatą Lalę do podtrzymania kontaktu.
– A co będzie, jeśli zachęci go jeszcze do czegoś innego?
– Będziemy tego długo żałować – odparł Graham. – Ale musimy to zrobić.
Piętnaście minut później w Chicago ruszyły wielkie prasy drukarskie „Tattlera". Dudniąc głucho, nabierały szybkości, aż kurz uniósł się w hali maszyn. Wdychając zapach farby i świeżego druku, czekał tam agent FBI. Wyjął z maszyny jeden z pierwszych egzemplarzy.
„PRZESZCZEP GŁOWY" i „ASTRONOMOWIE DOSTRZEGLI BOGA" – to tylko niektóre z tytułów biegnących przez pierwszą stronę.
Agent sprawdził, czy ogłoszenie Lectera znajduje sie na właściwym miejscu, i wsunął egzemplarz do worka z przesyłkami ekspresowymi do Waszyngtonu. Po latach zobaczy tę gazetę ponownie i przypomni sobie smugę, jaką jego kciuk zostawił na pierwszej stronie – w dniu, kiedy podczas wycieczki do kwatery głównej FBI razem że swoimi dziećmi stanie przed gablotą mieszczącą eksponaty specjalne.