20.

Filmy przyzwyczaiły nas, że ostateczna walka rozgrywa się zawsze w odpowiedniej scenerii. Frodo wrzuca pierścień do gardzieli wulkanu, a nie topi go w płomieniach palnika bunsenowskiego u postępowych krasnoludów. Luck Skywalker wystrzeliwuje torpedę do rury wydechowej Gwiazdy Śmierci, a nie przecina Najważniejszy Kabel w przedziale reaktora. Terminator stacza ostatnią walkę wśród ruchomej maszynerii fabryki, a nie pośrodku kurnika. A przecież mogłoby to bardzo ciekawie wyglądać! Gdaczące kury, przerażony, ale gotów do obrony swoich „kobiet” kogut, pękające pod nogami robotów świeże jaja, spanikowane żółte puchate kurczątko…

Oczywiście, pisarze również przyłożyli do tego rękę. Lew Tołstoj wrzucił Annę Kareninę pod koła łoskoczącego pociągu, zamiast pozwolić kobiecie spokojnie otruć się octem, co byłoby bardzo w duchu jej epoki. Conan Doyle zagonił Sherlocka Holmesa do wodospadu, a nie na ciche ścieżki Hyde Parku. Wiktor Hugo do swojej politycznie poprawnej historii o miłości chodzącego i słyszącego inaczej feminofrancuza pochodzenia cygańskiego potrzebował aż katedry Notre Dame.

Cóż poradzić, twórcy po prostu lubią piękne dekoracje! Za to w życiu jest z tym zwykle większy problem. Hitler i Stalin nie walczą na miecze w ruinach Reichstagu, statki kosmiczne nie startują z Placu Czerwonego i generalnie wydarzenia zmieniające oblicze świata dokonują się w cichych gabinetach, wśród nudnych ludzi w nienagannych garniturach. Żyjemy w nudnych czasach.

I właśnie dlatego tak lubimy ładne obrazki.

Platforma pędziła między piętrami, dostosowując bieg do wszystkich wygięć wieżowca. Obok nas przelatywały kolejne piętra, jakieś szklane witryny, szafy, gabloty… Przemknęły i zniknęły szkielety dinozaurów, wypchany mamut, niezgrabny parowóz…

Muzeum. To naprawdę było muzeum. Bardzo odpowiednia dekoracja do czegoś wesołego, ale nie do Najważniejszej Bitwy.

Niepotrzebnie krążył wokół tego budynku robot o ludzkiej świadomości, niepotrzebnie ja pragnąłem tu dotrzeć. Potrzebne mi było serce funkcyjnych, a muzeum średnio się nadawało do roli sztabu generalnego czy pałacu władzy.

Zapewne ten budynek jest dla nich cenny, nie na darmo stoi w ich ojczystym świecie. Zbiór różnych rzadkich okazów i ciekawostek, magazyn obcej, przerobionej i wypaczonej historii. Ale nawet gdyby jakimś cudem udało mi się go zniszczyć, byłoby to dla nich jedynie małe, choć nieprzyjemne ukłucie.

Nie znalazłem serca ciemności. Proszę mi wybaczyć, Ekscelencjo Rudolfie, nie udało się. Próbowałem, ale…

Prasa powietrza naciskała coraz bardziej – a przecież chyba nie przyśpieszyliśmy… Zadarłem głowę i ujrzałem nasuwający się szybko sufit. Winda przemknęła przez cały budynek i teraz zostaniemy spłaszczeni na placek. A może wydałem niewłaściwy rozkaz, może mechanizmy budynku potraktowały słowa „na samą górę” jako możliwość zmiażdżenia nas? O matko, ale dlaczego…

Sufit rozjechał się nad nami i platforma zaczęła hamować. Podrzuciło mnie i zakołysało, teraz ledwie dotykałem platformy nogami, prawie wisiałem w powietrzu. Giętka metalowa ręka złapała mnie mocno za ramię, przycisnęła do metalowego ciała.

Platforma wyhamowała.

– Dziękuję… Anatolu… – wymruczałem, z ulgą czując twardy grunt pod nogami. – Jeszcze raz dziękuję.

Robot milczał, rozglądając się. Odsunąłem się od jego ciepłego, gładkiego boku i poszedłem za nim.

Dach jak dach, całkiem zwyczajny.

Chyba nawet miał brzegi i był lekko nachylony. Jest też ogrodzenie, ale jakoś nie mam ochoty oglądać go z bliska, mimo że wysokość maskowały chmury – dach budynku wystawał z warstwy chmur.

Dziwne, nierealne uczucie…

Jakbym stał na pokładzie płynącego po niebie statku. Szare kłęby fal, ziemia w oddali – mogłem zobaczyć miasto, dostrzegłem nawet bibliotekę w plątaninie zaułków. Nieco z boku są góry, przechodzące w równy jak stół płaskowyż… To właśnie tam szedłem, usiłując zrozumieć jak znalazłem się w tym świecie i co powinienem zrobić. Obok wynurzały się z chmur szczyty innych wieżowców, tworzących wachlarz – ponad dwadzieścia stykających się placyków, ponad dwadzieścia światów. Pomyślałem, że w porównaniu do nieskończoności to tak naprawdę niewiele. Po co tracić siły i wiedzę na podbój kolejnego świata, rozprawienie się z upartą Opoką czy walkę z ojczyzną Anatola? No po co, w jakim celu to robią? Nauczyć się podróżować między światami, podporządkować sobie przestrzeń i czas, a wszystko w imię idiotycznej pierwotnej ekspansji… Co nimi kieruje?

– Wydałem niewłaściwy rozkaz – powiedziałem do robota. – Wybacz. Polecić, żeby zawieźli nas na dół?

– Rozkaz był prawidłowy – odparł robot. – Zawieziono nas na dach dlatego, że to było potrzebne.

– Komu?

Robot milczał.

– Tam na dole wspomniano o jakimś kustoszu – oznajmiłem, odsuwając się od robota na dwa kroki. Powierzchnia dachu była twarda, chropowata, nachylenie prawie niedostrzegalne, ale mimo to czułem strach. – Kto to może być? Kustosz muzeum? Stróż?

– Anioł – powiedział w zadumie robot.

– Anioł stróż? – Roześmiałem się. – Dobrze byłoby mieć takiego… Zresztą czasem mi się wydaje, że go mam i chyba się ze mną nie nudzi.

– Bądź cicho – powiedział ostro robot. – Anioł nadchodzi.

Odwróciłem się i popatrzyłem na to, co on.

I nogi się pode mną ugięły.

Po grząskiej wacie chmur szedł do nas anioł. Dwa razy większy od człowieka, w lśniącej białej szacie, z mieczem ognistym w ręku. Za jego plecami leniwie tłukły powietrze dwa śnieżnobiałe skrzydła. Włosy anioła spadały białymi lokami na ramiona, spod lejącej się szaty wystawały bose stopy. Anioł czasem zagarniał nimi strzępy chmur, a czasem kroczył w powietrzu. jego oczy, ogromne, mądre, a przy tym ludzkie, patrzyły prosto na nas.

– Odsuń się, człowieku – powiedział robot.

Nie musiał mnie dwa razy prosić – skoczyłem w bok, od razu zapominając o lęku wysokości, a moje wargi same zaczęły szeptać:

– Boże mój, ojcze nasz… Wierzę, albowiem nie wierzę… to znaczy, wierzę, wierzę… Boże mój… wierzę…

Robot rozłożył ręce i usłyszałem okropny zgrzyt, jakby tarły o siebie metalowe płyty. A potem zaczął mówić śpiewnie i po chwili zrozumiałem, że to wiersz:


W szaleństwie roztrwonienia sił,

I w dniu przeprawy ostatecznej,

Pan Bóg anioła mi objawił,

A ruchy jego tak stateczne.


Rozległ się cichy turkot, jakby kilka maszyn do szycia zaczęło dziurawić igłami materiał. Na piersi kroczącego anioła pojawiły się krwawe punkty, z poruszających się skrzydeł poleciały długie, białe pióra, lśniąca szata rwała się na pokrwawione pasy, które zabierał wiatr. Robot deklamował dalej:


Surowy wzrok nie naszych ócz,

Posłuszny wyższym poleceniom,

Nie wiedząc co to ból czy głód,

Nigdy nie zaznał on zwątpienia.


Dwa razy rozległ się huk i anioła otulił przezroczysty błękitny płomień. Ogień lepkimi mackami oplótł jego ciało, zapalił włosy; anioł szedł dalej, nie odrywając wzroku od szalonego poety.


Jestem człowiekiem, tak żałosnym,

Zamkniętym w swej pułapce ciała,

Lecz doskonałość mnie nie kusi,

Skoro bez pracy się dostała.


Płonący anioł przeszedł przez ogrodzenie i wszedł na dach. Od robota płynął teraz niski ciężki huk, wstrząsający otoczeniem. Czułem jak wali mi serce, jak żołądek próbuje wywrócić się na drugą stronę, poczułem ukłucie w prawym boku, w biodrze. Anioł przystanął na chwilę, odchylił głowę, jakby zmagając się z silnym wiatrem.


W pracy umysłu, duszy, serca,

W błędach, rozpaczy i pokorze,

Tak gorycz piętna niewolnika,

Duszę natchnieniem ci otworzy.


Anioł znów ruszył do przodu. Robot jakby wystrzelił przed siebie niewiarygodnie wydłużone ręce, złapał anioła za nadgarstki i teraz stali, kołysząc się i siłując.


I droższy jest mi ból i tlen,

I błysk ekstazy rzadki, gorzki,

Niż niekończąca się niewola

Podarowanej doskonałości!


Rozdarte skrzydła anioła rozchyliły się i opadły na robota. Złączyli się w objęciach, anioł stał nieruchomo, robota przykrywała góra skrwawionych, tlących się piór.

Zerwałem z piersi automat, wycelowałem w anioła i krzyknąłem:

– Zostaw go! Puść! Słyszysz?!

Anioł powoli złożył skrzydła za plecami, robot wysunął się z nich i osiadł na dachu jak martwa sterta żelastwa.

– Czas jego istnienia upłynął – rzekł cicho anioł. Na jego ciele nie było widać ran, tylko zakrwawione strzępy szaty nadal szarpał wiatr, skrzydła pozostały czarne.

– Miał jeszcze dwa miesiące i sześć dni!

– Do chwili, w której zaczął strzelać. Akceleratory liniowe spalają miesiące w ciągu kilku sekund.

– Nie jesteś aniołem – powiedziałem, opuszczając automat.

– Nie jestem. Jestem kustoszem muzeum. To, że cyborg usiłował wejść do budynku, było mi obojętne, poczekałbym na naturalny koniec jego życia. Ale ty zmusiłeś muzeum, żeby wpuściło i jego, i ciebie.

– Co to za muzeum?

Nie-anioł ruszył powoli w moją stronę. Znowu podniosłem automat, nie-anioł uśmiechnął się i zatrzymał.

– Myślisz, że będzie to bardziej efektywne niż hiperdźwiękowe igły, koloidalny napalm i infradźwięk?

– Nie myślę – odparłem szczerze. – Ale coś przecież muszę robić?

Nie-anioł skinął głową.

– Masz rację, dobrze cię rozumiem… To jedynie muzeum, młodzieńcze. Zebrano tu najbardziej zdumiewające eksponaty na świecie. Są tu zwierzęta, które wymarły dawno temu i takie, które nigdy się nie pojawiły. Można tu znaleźć wiersze sędziwego Puszkina i powieści przygodowe Szekspira. Są tu latające machiny, które zdążył zbudować Leonardo, przekaźniki energii, stworzone przez Teslę, generatory pola siłowego Einsteina… Są tu cyborgi, podobne do tego, który strzelał do mnie.

– Sporo można zebrać, gdy grabi się całe światy…

– Nikt ich nie grabił. Wszystko to powstało właśnie dlatego, że światy się zmieniały. Dantes został funkcyjnym-medykiem i nie zastrzelił Puszkina. Poeta wyszalał się i zaczął żyć spokojnie, tworząc poematy. Napoleon odnalazł swoje powołanie w podróżach, Hitler w kuchni wegetariańskiej, Lenin w filozofii. Gdybyś mógł zmienić historię swojego świata, czy nie chciałbyś uwolnić go od błędów?

– Ale wtedy ten świat byłby inny.

– Nie od razu. Z całą pewnością nie od razu. Nie wyobrażasz sobie, jaka to nieruchawa machina, ten czas. Wymazano z historii straszliwą krwawą wojnę, a ludzie, którzy mieli umrzeć, i tak umarli, a ci, którzy powinni się narodzić i tak się narodzili. Trzeba dużo wysiłku, żeby historia zboczyła na inny tor. Wcześniej czy później do tego dochodzi i wtedy otwiera się nowy świat. Jest inny, ale nawet wtedy pływają w nim odłamki poprzedniego – miotający się ludzie, którzy pragną dziwnych rzeczy, mający świadomość, że żyją cudzym życiem, pamiętający to, co się stało nie z nimi…

Głos nie-anioła hipnotyzował jak muzyka, w jego oczach lśniły obce słońca.

– Ale po co? – spytałem. – Jeśli tak właśnie jest, po co to robić? Żeby uczynić lepszym cudzy świat? Naprawić swój?

Nie-anioł uśmiechnął się.

– Ależ po nic, chłopcze. Naprawdę jeszcze tego nie zrozumiałeś? Nie ma żadnego celu zmian, poza samymi zmianami. Jeśli od dzieciństwa marzyłeś o tym, żeby przeczytać trzeci poemat Homera…

– Jaki trzeci? – wymruczałem.

Telemachiadę, dla ciebie to bez znaczenia. Ale załóżmy, że chciałbyś wiedzieć, jak Edgar Poe zakończyłby Lodowego sfinksa. Dlaczego nie sprawić, żeby stało się to możliwe? A może martwi cię wynik bitwy pod Grunwaldem? Rozegraj ją na nowo, pomóż Wallenrodowi, uratuj Wielkiego Mistrza – i zobacz, co się stało ze światem.

– Po co?! – zawołałem. – No po co? Po co zmuszać martwych, żeby ponownie stanęli do walki? Po co kroić przeszłość, skoro można czynić przyszłość?

– Po nic – wyskandował nie-anioł. – Moskwa nie leży nad morzem, i to jest przykre. Cóż, w takim razie należy trafić do świata, gdy skorupa ziemska jest jeszcze żywa i plastyczna. Nie wyobrażasz sobie, jak na rzeźbę terenu przyszłości może wpłynąć jedna nieduża bomba, użyta w odpowiednim miejscu… i co najważniejsze, w odpowiednim czasie. I oto wychodzisz ze swojego mieszkanka i idziesz na plażę, machając ręcznikiem.

– Nie rozumiem – wyznałem. – To znaczy, to wszystko super, i Telemachiada, i żywy Puszkin, i morze za progiem. Ale po co jesteśmy my, funkcyjni? Wystarczyło dosypać Dantesowi trucizny do porannej kawy.

Nie-anioł roześmiał się.

– Jak to po co? A po co w ogóle jesteśmy my, funkcyjni? Do wypełniania swojej funkcji. Ty regulowałeś korzystanie z portali, czerpałeś energię z pustki i trzymałeś otwarte wrota, dzięki czemu ludzie mogli podróżować ze świata do świata. A ja pilnuję muzeum, dbam o eksponaty, oprowadzam wycieczki… Zorganizować ci wycieczkę? To przecież ciekawe.

– Przez pierwsze lata pewnie tak…

Nie-anioł skinął głową.

– Jednak coś niecoś rozumiesz… Może po prostu twoja funkcja była niewłaściwa? Jesteś młody, z młodymi często są problemy… Może powinieneś zostać kuratorem swojego świata? Twój przyjaciel Kotia już się trochę zasiedział, setki lat na jednym stanowisku…

– Ja-jak to setki? Przecież powiedział…

Nie-anioł zatrząsł się od śmiechu i oparł na swoim lśniącym mieczu, po którym przebiegły rozbłyski białego płomienia.

– On wiele rzeczy mówił… Nie osądzaj go zbyt surowo, jest wystraszony. On wie, że takie sytuacje rozwiązuje się tylko w jeden sposób. A zabić cię nie może. W twoim świecie żaden funkcyjny cię nie ruszy, cała realność świata stoczyłaby się po równi pochyłej.

– Dlaczego? Nie odpowiesz mi, co?

– Odpowiem, czemu nie? Miałeś pewien wektor rozwoju, niebezpieczny dla drogi, którą zmierzał twój świat, i automatycznie stałeś się kandydatem na funkcyjnego… albo do likwidacji. Czasem postępujemy również w ten sposób, niestety. Jednak twój przyjaciel, błyskotliwy kurator i umiejętny manipulator, okazał się bardzo sentymentalny. Pokierował tobą osobiście, wybrał ci taką funkcję, która byłaby dla ciebie najbardziej interesująca. Ale się przeliczył, ciebie zupełnie poniosło. A gdy on w panice chciał cię zabić – nie-anioł rozłożył ręce – było już za późno. Ty już funkcjonowałeś i stałeś się częścią wszystkich Kiryłów wszystkich światów. A w tych światach jednak odgrywałeś jakąś ważną rolę i każda próba zniszczenia cię przywracała twoje zdolności, w dodatku pomnożone. Gdybyś mimo wszystko został zabity, mógłbyś pociągnąć za sobą cały świat w niebyt albo… – Nie-anioł zamilkł. – Albo tak jak u nas, pociągnąć częściowo. Też nic dobrego.

– I co teraz?

– Teraz… – Nie-anioł westchnął. – Możesz zabić Konstantego. A jak się postarasz, to po prostu go odsuniesz, oderwiesz od jego funkcji. Niech sobie żyje zwykłym życiem, to mu dobrze zrobi. Możesz sam zginąć. Ale obawiam się, że wtedy twojemu światu nie będzie lekko.

– Zawsze jest trzecia możliwość.

– Oczywiście. Możesz odejść ze swojego świata.

– Już próbowałem. Przyszedł po mnie specnaz z Arkanu.

– O, wtedy odchodziłeś, żeby powrócić. I do tego jeszcze spiknąłeś się ze swoim wystraszonym kuratorem. Jeśli odejdziesz zupełnie, do Opoki, tutaj, na Weroz, zostawią cię w spokoju. Arkan to wyspecjalizowany świat, bezpieka funkcyjnych. Proste, surowe chłopaki. Ale ja z nimi pogadam, umotywuję twoją decyzję. Ręczę, że cię nie ruszą. Tak czy inaczej będzie to wszystkim na rękę.

Nie-anioł umilkł.

A ja stałem z opuszczoną bronią i myślałem o Werozie. O cichym, przytulnym miasteczku z okropną nazwą Kimgim. O dziwnym Orysułtanie. O tysiącach zadowolonych z życia miasteczek, świetnie nadających się do życia.

Albo taka Opoka. Nie lubię dyktatur religijnych, ale podobało mi się ich uparte pragnienie pójścia swoją drogą Poza tym nie podporządkowali się funkcyjnym.

Nawet ten wymarły świat, jeśli się zastanowić, był bardzo interesujący. Mają muzeum, które można zwiedzać przez całe dziesięciolecia, ziemie, na których nikt nie mieszka, ale na których zachowały się pozostałości cywilizacji, która zrodziła funkcyjnych i dlatego zginęła.

– Co wybierasz? – spytał nie-anioł. – Bierz pod uwagę, że nikt nie przykuje cię do jednego świata. Po prostu zostaw w spokoju swoją Ziemię, a będziesz mógł korzystać z usług innych funkcyjnych, to wielkie szczęście.

– Ty jesteś tu najważniejszy, co?

– Nie mamy najważniejszego! – odparł z rozdrażnieniem nie-anioł. – Jestem kustoszem muzeum. Różnię się od ludzi, ponieważ człowiek, nawet funkcyjny, nie przeżyłby na kontynencie. Ale najważniejszego u nas nie ma, po prostu nie ma…

– Kusząca propozycja – powiedziałem w zadumie. – Ale ciężko dokonać wyboru…

– Więc co wybierasz?

– Coś czwartego. Jeszcze nie wiem… ale jeśli dali ci poliniowany papier, pisz w poprzek.

– Obawiam się, że wielu będzie miało do mnie pretensje – rzekł ze smutkiem nie-anioł. – Zwłaszcza, jeśli twój świat zniknie. Ale w zaistniałej sytuacji… czwartym wyjściem będzie twoja śmierć.

Nieśpiesznie ruszył z miejsca, a ja podniosłem swój idiotyczny automat i nie-anioł przystanął.

Czyżby naprawdę bał się tej niepoważnej broni? Po tym wszystkim, co tu widziałem?

– Wiesz, co sobie pomyślałem?… – zacząłem cicho. – Jeśli Arkan to wasza służba bezpieczeństwa… to na wszelki wypadek powinni obawiać się również ciebie… Więc może jednak ich bron jest dla ciebie niebezpieczna, co, pierzasty?

Oczy nie-anioła rozbłysły wściekłością.

– Ty nikczemny draniu, ty pomyłko sentymentalnego idioty. Rozerwę cię na kawałki, chłopaczku! Strzelaj, ile chcesz, licz na cud, ale cudów nie ma!

Szedł na mnie, nie odrywając ode mnie oczu z ogromnymi źrenicami. Pozostawały mądre, ale już nie wyglądały na ludzkie. Czarne skrzydła rozprostowały się za jego plecami, a mój palec jakby przymarzł do spustu.

I nagle przypomniałem sobie Martę. Ciekawe, co miała zrobić – i czego już nigdy nie zdoła zrobić – ta Polka?

– Powiedz mi – wyszeptałem – czy to ty latasz nad wypaloną ziemią i z krzykiem spadasz z nieba? Tak ci tu strasznie i samotnie, nie-aniele?

Na ułamek sekundy jego wzrok rozproszył się, oczy się rozbiegały, noga zmyliła krok. Jakby solidnego, dorosłego człowieka, jakiegoś tam posła czy ministra złośliwe oko kamery przyłapało na dłubaniu w nosie i oglądaniu smarków w trakcie posiedzenia Dumy.

Do moich palców wróciło ciepło.

Nacisnąłem spust.

Czternaście nabojów.

Jedna długa seria.

Automat przesunął się w moich rękach. Zdumiewające – z odległości trzech metrów udało mi się posłać we mgłę niemal wszystkie pociski.

Tylko jeden wszedł w pierś nie-anioła. Tam, gdzie ludzie mają serce.

Zdaje się, że to było bardzo bolesne.

Nie-anioł opuścił głowę, przyłożył dłoń do piersi. Potem oderwał ją i w zadumie spojrzał na krew. Powoli, jakby grawitacja nie miała nad nim władzy, padł na kolana.

Podszedłem do niego, odrzucając automat z pustym magazynkiem.

– Może chcesz zostać… kustoszem muzeum? – zapytał cicho nie-anioł.

– Umierasz? – spytałem i głos mi zadrżał.

– Nie wiem. Może się uda… – Nie-anioł głośno wciągnął powietrze. Teraz, gdy klęczał, był tylko trochę wyższy ode mnie. – Chcesz zająć moje miejsce? Wobec tego dobij mnie.

Pokręciłem głową.

W jego głosie brzmiało przekonanie, że zdołam go dobić. Ale ja nie chciałem.

Teraz, gdy ta parodia anioła klęczała przede mną, nadal ściskając swój płomienny miecz…

I wtedy zrozumiałem, że on po prostu nie może wypuścić broni – miecz był przedłużeniem jego ręki.

I pokręciłem głową jeszcze energiczniej.

Budynek drgnął pod moimi nogami. Co takiego było w tych pociskach, skoro funkcyjny i jego funkcja wiją się w konwulsjach, poruszając niewiarygodną energię, usiłując uratować nie-aniołowi życie?

– Nie masz wyjścia – rzekł nie-anioł. – Albo zabijasz mnie i stajesz się mną, albo ja zabijam ciebie.

– A to już wybór… – odpowiedziałem.

Podniosłem rękę i przesunąłem nią w powietrzu, jakbym pisał w pustce słowa nieznanego mi języka. Błękitny płomień z cichym szelestem spadł z opuszków moich palców.

– Znajdę tego, który jest u was najważniejszy – powiedziałem. – Znajdę…

– Nie mamy najważniejszego… – Nie-anioł drgnął i przewrócił się na bok.

Rozejrzałem się po raz ostatni. Mała wysepka, łoże śmierci ludzkości. Nie czułem ani złości, ani strachu. Tylko zmęczenie.

Ogniste znaki portalu płonęły przede mną. Zrobiłem krok do przodu.

Nie-anioł, kustosz muzeum, mógł umrzeć, i mógł się z tego wygrzebać. Nie miałem za co się na nim mścić i nie miałem powodów, by mu pomagać.

Odszedłem z tego świata, nie mając pojęcia, dokąd idę.

Загрузка...