10

Musiałam sprawdzić zamknięte drzwi. Załomotałam w nie, zajrzałam do zamka, jakbym umiała go sforsować. Sprawdziłam, czy któryś z prętów kraty nie jest obluzowany, choć i tak nie zdołałabym się przecisnąć przez maleńkie okienko.

Sprawdziłam drzwi, gdyż było to silniejsze ode mnie. To był taki sam impuls jak pociągnięcie za klamkę zatrzaśniętych drzwiczek auta, gdy uświadamiasz sobie, że kluczyki zostały w środku.

Znalazłam się po niewłaściwej stronie zamkniętych drzwi. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, aby któreś z nich otworzyły się ot tak, całkiem nagle, ale zawsze może być ten pierwszy raz. Na pewno, tylko czy pożyję dość długo, by tego doświadczyć? Nie, wróć, skreślam ostatnie zdanie.

Jakiś dźwięk sprawił, że powróciłam uwagą do mojej celi i ociekających, zawilgłych ścian. Pod przeciwległą ścianą przycupnął szczur. Inny łypał na mnie zza załomu schodów, a jego wąsiki drżały nerwowo. Chyba nie ma lochu bez szczurów, ale jeżeli chodzi o mnie, wolałabym trafić na wyjątek od reguły.

Coś jeszcze pojawiło się u podnóża schodów, w świetle pochodni pomyślałam, że to pies. To nie był pies. Szczur wielkości owczarka niemieckiego przysiadł na lśniących, czarnych tylnych łapach. Spojrzał na mnie, unosząc wielkie przednie łapy do porośniętej sierścią piersi. Zerknął na mnie ponownie, z ukosa, jednym ślepiem wyglądającym jak czarny guzik. Rozchylił wargi, ukazując pożółkłe zębiska. Siekacze długości piętnastu centymetrów przypominały przytępione sztylety. Zawołałam:

– Jean-Claude!

Wnętrze pomieszczenia rozbrzmiało przenikliwymi piskami odbijającymi się donośnym echem, jak w rozległym tunelu. Stanęłam na skraju schodów. I wtedy to zobaczyłam. W ścianie ział tunel wysokości rosłego mężczyzny. Z jego mroków wyłaniały się szczury, wylewały się zeń gęstą, skłębioną futrzastą falą, popiskując i gryząc. Wypływały na zewnątrz, rozbiegając się po całej podłodze celi.

– Jean-Claude! – Załomotałam do drzwi, zaczęłam szarpać kraty, robiłam to wszystko co do tej pory. Bez powodzenia. Nie zdołałam się wydostać. Kopnęłam w drzwi i wrzasnęłam: – Niech cię cholera! – Echo mego krzyku odbiło się od kamiennych ścian i zostało niemal całkiem zagłuszone przez drapanie tysięcy pazurów.

– Nie przyjdą po ciebie, dopóki nie skończymy.

Zamarłam z dłońmi opartymi o drzwi. Odwróciłam się powoli. Głos dochodził z wnętrza celi. Posadzkę pokrywał wijący się, skłębiony kobierzec kosmatych małych ciał. Wnętrze celi przepełniały głośne piski i skrobanie pazurów o kamienie. Szczurów było mnóstwo. Tysiące. Cztery wielkie gryzonie siedziały niczym głazy wśród tej rozszalałej kosmatej kipieli. Jeden z nich wpatrywał się we mnie czarnymi ślepkami. W jego spojrzeniu nie było nic szczurzego. Nigdy dotąd nie widziałam szczurołaka, ale mogłam się założyć, że właśnie spotkała mnie ta wątpliwa przyjemność.

Jedna z postaci podniosła się na wpół ugiętych łapach. Była wielkości człowieka i miała wąski szczurzy pysk. Długi łysy ogon wił się wokół podkurczonych nóg stwora jak gruby, mięsisty sznur. To coś, a raczej osobnik płci męskiej, tak, to na pewno był samiec, wyciągnął do mnie dłoń zakończoną długimi pazurami.

– Zejdź i przyłącz się do nas, kobieto. – Głos brzmiał ochryple, gardłowo, z dziwnym poświstem. Każde słowo wymawiane było wyraźnie, a mimo to nie całkiem prawidłowo. Usta szczurów nie były przeznaczone do mówienia.

Nie zeszłam po schodach. Nie miałam takiego zamiaru. Jeszcze czego. Serce podeszło mi do gardła. Znałam człowieka, który przeżył atak wilkołaka i prawie umarł, ale nie stał się lykantropem. Znam innego, który został tylko lekko draśnięty i zmienił się w tygrysołaka. Istniały spore szanse, że jeśli zarobię choćby lekkie zadrapanie, raz w miesiącu będę porastać sierścią, wyrosną mi długie pożółkłe siekacze, a oczy przeistoczą się w czarne szczurze ślepia. Boże drogi.

– Zejdź na dół, kobieto. Zejdź i zabaw ssie z nami.

Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, jakbym przełykała własne serce.

– Raczej nie.

Stwór zasyczał:

– Możemy wejśśść po ciebie na górę.

Zaczął przedzierać się przez ciżbę mniejszych szczurów, a te rozpierzchły się w popłochu, schodząc mu z drogi, wskakując jeden na drugiego, aby tylko uniknąć z nim fizycznego kontaktu. Stanął u podnóża schodów, nie odrywając ode mnie wzroku. Jego sierść miała nieomal miodowy odcień, tu i ówdzie poprzecinany jaśniejszymi włoskami.

– Jeżeli sprowadzimy cię na dół siłą, raczej ci się to nie spodoba.

Ponownie przełknęłam ślinę. Uwierzyłam mu. Sięgnęłam po nóż, ale pochewka okazała się pusta. Oczywiście wampiry zabrały mi go. Cholera.

– Zejdź na dół, kobieto, zejdź i zabaw się.

– Jeżeli tak ci na mnie zależy, to będziesz musiał sam się po mnie pofatygować.

Przerzucił ogon przez ręce, zaczął go głaskać. Wlepiłam wzrok w jego twarz, a on zaśmiał się w głos.

– Przyprowadźcie ją.

Dwa szczury wielkości wilczurów ruszyły w stronę schodów. Jakiś mniejszy szczur zapiszczał i wpadł im pod nogi. Gryzoń wydał wysoki, smętny pisk, po czym ucichł. Zwierzątko dygotało konwulsyjnie, aż zalała je fala kosmatych ciał. Trzasnęły drobne kości. Nic nie mogło się zmarnować.

Oparłam się o drzwi, jakbym mogła się w nie wtopić. Dwa szczury lazły po schodach, smukłe, dobrze odżywione stworzenia. Tyle że w ich ślepiach nie było nic zwierzęcego. To, co w nich dostrzegłam, nazwałabym raczej ludzką inteligencją.

– Chwila, chwila.

Szczury przystanęły.

– Tak? – spytał człowiek-szczur.

Głośno przełknęłam ślinę.

– Czego chcecie?

– Nikolaos poprosiła, abyśmy uprzyjemnili twój czas oczekiwania.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Co mam dla was zrobić? Czego chcecie?

Wargi rozchyliły się, ukazując pożółkłe zęby. Grymas wyglądał groźnie, ale chyba był to uśmiech.

– Zejdź do nas, kobieto. Dotknij nas i pozwól, abyśmy dotknęli ciebie. Nauczymy cię czerpać radość z futra i siekaczy. – Przesunął pazurami po sierści ud. Spojrzałam na niego i mimowolnie mój wzrok padł na jego krocze. Natychmiast spuściłam oczy, ale i tak poczułam żar zalewający policzki. Zapłoniłam się! Cholera!

Po chwili odezwałam się niemal niewinnym głosem.

– Tym miałbyś mi zaimponować? – spytałam.

Zastygł w bezruchu, po czym warknął:

– Zwleczcie ją na dół!

Pięknie, Anito, napytałaś sobie biedy. Żaden samiec nie zniesie takiej zniewagi. Żaden facet nie lubi dowiadywać się, że nie został hojnie obdarowany przez naturę.

Zaśmiał się świszcząco, a ja poczułam na plecach lodowate ciarki.

– Zaręczam ci, że dzisiejszej nocy czeka cię niezła zabawa.

Wielkie szczury wdrapywały się po schodach, silne mięśnie poruszały się pod porośniętą sierścią skórą, wąsiki, grube jak druty, drżały spazmatycznie. Przywarłam plecami do drzwi i zaczęłam osuwać się po nich coraz niżej.

– Proszę, błagam, nie. – Mój głos wydawał się wysoki i przepełniony przerażeniem, znienawidziłam się za to.

– Tak szybko zdołaliśmy cię złamać, jakie to smutne – rzekł człowiek-szczur.

Dwa wielkie szczury były coraz bliżej. Zaparłam się plecami o drzwi, podkuliłam nogi, oparłam pięty o kamienną posadzkę i lekko uniosłam palce stóp. Pazury szczurzej łapy dotknęły mojej nogi. Zadrżałam, ale wciąż jeszcze czekałam. Musiałam to zrobić we właściwej chwili. Proszę cię, Boże, niech tylko żaden z nich mnie nie draśnie.

Sztywne wąsiki musnęły moją twarz, poczułam na sobie ciężar kosmatego cielska.

I wtedy wierzgnęłam z całej siły, kopiąc obunóż w brzuch wielkiego szczura. Stwór podniósł się na tylne łapy i runął do tyłu. Stracił równowagę, jego ogon ze świstem przeciął powietrze. Rzuciłam się naprzód i walnęłam go na dokładkę w pierś. Gryzoń spadł z podestu.

Drugi szczur przykucnął, wydając gardłowy warkot. Zauważyłam, jak napina mięśnie, i uklękłam na jedno kolano, zapierając się całym ciałem. Gdybym stała, kiedy rzucił się na mnie, spadłabym ze schodów. Od krawędzi stopnia dzieliło mnie tylko parę cali.

Stwór dał susa. A ja rzuciłam się płasko na podest i przeturlałam się. Wyrzuciłam obie stopy i jedną rękę w górę, wbijając je w ciepłe ciało i przerzuciłam je nad sobą. Szczur przeleciał nade mną i zniknął. Usłyszałam przerażające skrzeczenie, gdy runął poniżej. Towarzyszyło temu głośne „łup!”. Całkiem zadowalające. Wątpiłam, aby któryś z tych stworów przypłacił upadek śmiercią. Mimo to zrobiłam, co mogłam.

Wstałam i ponownie oparłam się o drzwi. Człowiek-szczur już się nie uśmiechał. Wyszczerzyłam się do niego szeroko, posyłając mu najwspanialszy z moich anielskich uśmiechów. Nie zrobiło to na nim wrażenia.

Wykonał gładki ruch, jakby rozcinał powietrze. Na ten gest mniejsze szczury ruszyły naprzód. Kosmata fala małych szarych ciał zaczęła piąć się po kamiennych stopniach.

Mogłam poradzić sobie z kilkoma z nich, ale nie ze wszystkimi. Gdyby szczurołak zechciał, gryzonie pożarłyby mnie żywcem, kawałek po kawałku.

Szczury kłębiły się wokół moich stóp, lawirując i sprzeczając się między sobą. Drobne ciała obijały się o moje buty. Jeden wyprężył się i złapał łapkami za krawędź mego buta. Odtrąciłam go kopniakiem. Z piskiem spadł poza krawędź schodów.

Wielkie szczury odciągnęły swego rannego pobratymca na bok. Gryzoń nie ruszał się. Ten, którego właśnie zrzuciłam, kulał.

Szczur skoczył, małe pazurki wpiły się w moją bluzkę. Gryzoń zawisł na mnie z pazurami wczepionymi w materiał. Poczułam na piersiach ciężar jego ciała. Chwyciłam stworzenie wpół. Gryzoń wbił mi zęby w dłoń, przecinając skórę i omijając kość. Wrzasnęłam i machnęłam ręką. Szczur zwisł z mojej dłoni jak odrażający kolczyk. Krew spływała po jego sierści. Drugi szczur skoczył i wczepił się w moją bluzkę.

Człowiek-szczur uśmiechał się.

Szczur piął się ku mojej twarzy. Złapałam go za ogon i odciągnęłam.

– No co – zawołałam – boisz się sam po mnie przyjść? Boisz się mnie? – Panika sprawiła, że mój głos zabrzmiał wyjątkowo słabo, ale mimo wszystko zdołałam to z siebie wykrztusić. – Twoi pobratymcy cierpią, robiąc coś, co powinieneś zrobić sam, gdybyś tylko tak bardzo się nie bał. Bo przecież się boisz, prawda? Ze strachu aż podkuliłeś ogon pod siebie.

Wielkie szczury przestały gapić się na mnie i spojrzały na człowieka-szczura. Ten łypnął na nie gniewnie.

– Nie boję się tej kobiety.

– Wobec tego przyjdź tu po mnie. Pokaż, na co cię stać.

Szczur, który wgryzł się w moją dłoń, odpadł w strudze krwi. Skóra pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym została rozerwana.

Mniejsze szczury zawahały się, rozglądając się nerwowo dokoła. Jeden gramolił się po nogawce moich dżinsów. Nagle gryzoń zeskoczył na podest.

– Nie boję się.

– Udowodnij. – Rzuciłam nieco pewniejszym tonem.

Wielkie szczury wpatrywały się w niego z przejęciem, wyczekująco. Człowiek-szczur wykonał ten sam gest, tyle że w odwrotną stronę. Szczury zapiszczały i stając na tylnych łapkach, zaczęły rozglądać się wokoło, jakby nie mogły w to uwierzyć, ale posłusznie szeroką falą pomaszerowały w dół schodów, by wrócić tam, skąd przyszły.

Oparłam się o drzwi, kolana miałam jak z waty, zranioną, krwawiącą dłoń przycisnęłam do piersi. Człeko-szczur zaczął wspinać się po schodach. Poruszał się miękko na palcach wydłużonych stóp, orząc długimi pazurami kamienne stopnie.

Lykantropy są silniejsze i szybsze niż ludzie. Żadnych mentalnych sztuczek, żadnych iluzji, po prostu są od nas lepsze. Szczurołaka raczej nie udałoby mi się zaskoczyć tak jak pierwszego z wielkich gryzoni. Wątpiłam, aby wściekł się do tego stopnia, aby z głupoty stał się nieostrożny, niemniej jednak nie należało tracić nadziei. Byłam ranna i bezbronna, sama w obliczu całej masy wrogich stworzeń. Jeżeli nie uda mi się sprawić, aby popełnił błąd, znajdę się w poważnych tarapatach.

Powiódł po zębach długim różowym językiem.

– Świeża krew – powiedział. Wziął głęboki oddech. – Cuchniesz strachem, kobieto. Woń krwi i strachu jest dla mnie jak zapach najwspanialszej kolacji.

Mlasnął językiem i zaśmiał się do mnie.

Schowałam zdrową rękę za plecami, jakbym po coś sięgała.

– Jeszcze krok, szczurołaku, a przekonamy się, czy lubisz srebro.

Szczurołak zawahał się, zastygł w bezruchu, na wpół przykucając na najwyższym stopniu.

– Nie masz przy sobie srebra.

– Jesteś gotów założyć się o własne życie?

Splótł szponiaste palce obu dłoni. Jeden z wielkich szczurów zapiszczał głośno. Szczurołak warknął na niego.

– Nie boję się!

Jeśli przemówią mu do ambicji, mój blef się nie uda.

– Widziałeś, co zrobiłam z twoimi pobratymcami. I to bez broni. – Mówiłam cicho, sprawiałam wrażenie pewnej siebie. Punkt dla mnie.

Łypnął na mnie jednym okiem. Jego sierść zalśniła w świetle pochodni, jakby była świeżo umyta. Jeden niewielki skok i znalazł się na podeście, tuż poza moim zasięgiem.

– Nigdy dotąd nie widziałam blondwłosego szczura – powiedziałam. Wszystko było dobre, aby zabić tę ciszę i powstrzymać go przed wykonaniem ostatniego kroku. Jean-Claude na pewno wkrótce po mnie przyjdzie. Wy-buchnęłam śmiechem, gwałtownym i zduszonym.

Szczurołak zastygł w bezruchu i utkwił we mnie wzrok.

– Dlaczego się śmiejesz?

W jego głosie słychać było zaniepokojenie. To dobrze.

– Miałam nadzieję, że wampiry niedługo po mnie przyjdą i mnie ocalą. Musisz przyznać, że to zabawne.

Nie podzielił mego rozbawienia. Wiele osób nie przepada za moim poczuciem humoru i nie śmieje się z moich dowcipów. Gdybym czuła się mniej pewnie, pomyślałabym, że nie są śmieszne. Nie…

Sięgnęłam dłonią za siebie, wciąż udając, że mam w niej nóż. Jeden z wielkich szczurów zapiszczał i nawet mnie ten dźwięk wydał się drwiący. Gdyby mój blef się udał, człowiek-szczur na pewno by tego nie przeżył. Ja mogłam nie przeżyć, gdyby mój mały fortel zawiódł.

W zetknięciu ze szczurołakiem większość ludzi zastyga w bezruchu albo daje się ponieść panice. Miałam dość czasu, by odzyskać nad sobą panowanie. Nie zamierzałam zemdleć, gdyby mnie dotknął. Była jedna rzecz, jaką mogłam zrobić, aby się uratować. Gdybym się pomyliła, zabiłby mnie. Coś ścisnęło mnie w żołądku i mocno przełknęłam ślinę. Lepsza śmierć niż porośnięcie sierścią. Gdyby mnie zaatakował, wolałabym już, aby mnie zabił. Jakoś nie pociągało mnie zostanie szczurołakiem. A gdyby nie dopisało mi szczęście, byle zadrapanie mogło stać się źródłem infekcji.

Oczywiście przy odrobinie szczęścia mogłam na czas trafić do szpitala i poddać się kuracji. To trochę jak z wścieklizną. Tyle tylko, że czasem zastrzyki skutkowały, a kiedy indziej za ich sprawą nabawiałaś się lykantropii.

Owinął długim łysym ogonem swe szponiaste dłonie.

– Miał cię już kiedyś tak?

Nie byłam pewna, czy miał na myśli seks, czy raczej posiłek, atak. Tak czy owak jego słowa nie przypadły mi do gustu. Zamierzał pokazać, na co go stać, wykazać się męstwem teraz, gdy w końcu zebrał się na odwagę i przygotował się wewnętrznie na tę konfrontację. Chciałam, aby był gotowy.

Uznałam, że jednak chodziło mu o seks, i stwierdziłam:

– Chyba ci czegoś brakuje, szczurze.

Zesztywniał i przesunął dłonią w dół ciała, rozczesując pazurami sierść.

– Zobaczymy, co które z nas ma, kobieto.

– Czy tylko w ten sposób potrafisz zdobyć kobietę? Siłą? Czy w ludzkiej postaci jesteś równie odrażający jak teraz?

Zasyczał na mnie, rozdziawiając usta i obnażając zęby. Z jego gardła dobył się głęboki, przeciągły, zawodzący warkot. Nigdy dotąd nie słyszałam podobnego dźwięku. Narastał i cichł, przepełniając pomieszczenie drapieżnymi, syczącymi echami. Szczurołak zgarbił się.

Wstrzymałam oddech. Wkurzyłam go. Teraz okaże się, czy mój plan zadziała, czy może przyniesie mi śmierć. Dał susa naprzód. Upadłam na posadzkę, ale był na to przygotowany. Dopadł mnie z niewiarygodną szybkością, warcząc i wyciągając szponiaste palce.

Podkuliłam kolana do piersi, w przeciwnym razie runęłabym na mnie. Zacisnął szponiastą dłoń na moich kolanach i zaczął napierać. Oplotłam kolana ramionami, stawiając opór. Miałam wrażenie, jakbym walczyła z prasą hydrauliczną. Ponownie wrzasnął, wysoko i świszcząco, opryskując mnie śliną. Osunął się na kolana, aby napierając pod innym, lepszym kątem, zmusić mnie do opuszczenia nóg. Kopnęłam na oślep, wkładając w to całą swoją siłę. Zauważył mój ruch i chciał się odsunąć, ale i tak trafiłam go prościutko między nogi. Impet powalił go na ziemię; szczurołak runął na podest, orząc pazurami kamienie. Pojękiwał cichutko. Z trudem łapał oddech. Chyba miał kłopoty z nabraniem powietrza.

Z tunelu wyłonił się drugi szczurołak i pomniejsze gryzonie rozpierzchły się na wszystkie strony, popiskując i skrzecząc. Ja tymczasem usiadłam na podeście możliwie jak najdalej od wijącego się z bólu szczurołaka. Spojrzałam na nowo przybyłego. Byłam zmęczona i wściekła.

Cholera, powinno się było udać. Źli faceci nie powinni dostawać wsparcia, podczas gdy i tak mieli nade mną miażdżącą przewagę liczebną. Ten nowy miał sierść czarną jak bezgwiezdna noc. Nosił dżinsy o nogawkach obciętych nieco powyżej kolan. Wykonał płynny, energiczny ruch ręką.

Serce podeszło mi do gardła, w skroniach dudniło. Skóra mi ścierpła na wspomnienie pełzających po mnie małych ciał. Dłoń w miejscu ugryzienia pulsowała tępym bólem. Rozerwą mnie na strzępy.

– Jean-Claude!

Szczury jak potężna brązowa fala zaczęły odstępować od schodów. Po chwili zwartą gromadą, popiskując i skrzecząc, zawróciły do tunelu. Ja po prostu na to patrzyłam. Nie mogłam zrobić nic innego.

Wielkie szczury zasyczały na nowo przybyłego, wskazując nosami i łapami na leżącego opodal olbrzymiego gryzonia.

– Ona się tylko broniła. A co wy robiliście? – Głos szczurołaka był niski i głęboki, nieco bełkotliwy. Gdybym zamknęła oczy, mogłabym uwierzyć, że słyszę zgoła zwyczajnego człowieka.

Nie zamknęłam oczu. Wielkie szczury wyszły, wlokąc za sobą wciąż nieprzytomnego pobratymca. Nie był martwy, ale na pewno poważnie ranny. Jeden z wielkich szczurów łypnął na mnie, gdy pozostałe znikły już w tunelu. Jego puste czarne ślepie, którym na mnie spojrzał, obiecało mi moc bólu i cierpienia przy najbliższym spotkaniu.

Blondwłosy szczurołak przestał się wić i leżał w całkowitym bezruchu, dysząc, z dłońmi wciśniętymi między nogi. Nowo przybyły odezwał się:

– Mówiłem ci, żebyś tu nigdy nie przychodził.

Pierwszy szczurołak podniósł się niezdarnie. Ruch ten najwyraźniej sprawił mu spory ból.

– Mistrzyni mnie wezwała, a ja usłuchałem.

– To ja jestem twoim królem. To mnie masz słuchać. – Czarny jak smoła człowiek-szczur wspiął się po schodach, niemal jak kot, gniewnie wywijając ogonem.

Wstałam i po raz nie wiem już który oparłam się plecami o drzwi.

Obolały szczurołak wychrypiał:

– Jesteś naszym królem, tylko dopóki żyjesz. Jeśli ośmielisz się przeciwstawić naszej mistrzyni, nie pociągniesz długo. Ona jest potężna, potężniejsza niż ty. – Głos wciąż miał słaby i urywany, ale powoli dochodził do siebie. To sprawka gniewu.

Król szczurów skoczył, powietrze przecięła rozmyta czarna smuga. Jednym szarpnięciem podźwignął pobitego szczurołaka z ziemi, unosząc go tak, że stopami przestał dotykać kamiennej posadzki. Przyciągnął go ku sobie, lekko uginając ręce w łokciach.

– Jestem twoi królem i albo będziesz mi posłuszny, albo cię zabiję.

Szponiaste palce wpiły się w gardło jasnowłosego szczurołaka, aż ten zaczął się dusić, nie mogąc zaczerpnąć tchu. Król szczurów cisnął swego podwładnego w dół schodów. Szczurołak potoczył się po stopniach ciężko, jakby w jego ciele nie było wcale kości.

Gdy wylądował z łoskotem u podnóża schodów, powoli uniósł głowę i sapiąc ochryple, spojrzał w stronę podestu. Nienawiść w jego oczach podpaliłaby las.

– Wszystko w porządku? – spytał przybysz.

Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że mówił do mnie. Najwyraźniej zostałam właśnie ocalona, choć wcale o to nie prosiłam. No jasne.

– Dzięki.

– Nie przyszedłem tu, aby cię ratować – odparł. – Zakazałem mojemu ludowi polować dla wampirów. Dlatego tu przybyłem.

– No, to nareszcie wiem już, gdzie się plasuję, gdzieś powyżej pchły, ale niezbyt wysoko. Mimo to dziękuję. Niezależnie od motywów, które tobą kierowały.

Skinął głową.

– Nie ma za co.

Zauważyłam bliznę po oparzeniu na jego lewym przedramieniu. Miała kształt dość topornej korony. Ktoś go napiętnował.

– Nie byłoby ci łatwiej, gdybyś po prostu nosił przy sobie berło i koronę?

Spojrzał na swoją rękę i uśmiechnął się po szczurzemu, obnażając siekacze.

– Dzięki temu mam wolne ręce.

Spojrzałam mu w oczy, aby przekonać się, czy mówił serio, ale nie zdołałam go przejrzeć. Spróbujcie wyczytać coś ze szczurzego pyska.

– Czego chcą od ciebie wampiry? – spytał.

– Chcą, abym dla nich pracowała.

– Zrób to. W przeciwnym razie poznasz co to ból i cierpienie.

– Tak jak ty, jeśli będziesz zabraniał szczurom odpowiadać na jej wezwanie?

Wzruszył ramionami, to był niezdarny gest.

– Nikolaos uważa się za królową szczurów, ponieważ są one zwierzętami, które potrafi przywoływać. Nie jesteśmy jedynie zwierzętami, lecz także ludźmi i mamy wybór. JA mam wybór.

– Zrób to, czego ona żąda, a oszczędzisz sobie wiele bólu i cierpień – powiedziałam.

Znów ten sam uśmiech.

– Mam zwyczaj dawać dobre rady. Rzadko sam je przyjmuję.

– Ja również – odparłam.

Zerknął na mnie jednym czarnym ślepiem, po czym odwrócił się do drzwi.

– Idą.

Wiedziałam, kogo miał na myśli. Impreza skończona. Nadchodziły wampiry.

Król szczurów zwinnie zbiegł po schodach i podniósł leżącego na dole szczurołaka. Niemal bez wysiłku przerzucił go sobie przez ramię, po czym zniknął w głębi tunelu, jak mysz spłoszona zapalonym w kuchni światłem. Ciemna smuga.

Słyszałam tupot obcasów w korytarzu i odstąpiłam od drzwi. Te otwarły się i stanęła w nich Theresa. Spojrzała na mnie, po czym zlustrowała wnętrze pomieszczenia, opierając dłonie na biodrach i wydymając wargi.

– Gdzie one są?

Pokazałam jej zranioną dłoń.

– Zrobiły swoje i poszły sobie.

– Nie miały stąd odchodzić – mruknęła. Theresa wydała nagle cichy gardłowy warkot, była wyraźnie rozdrażniona. – To ten ich szczurzy król, prawda?

Wzruszyłam ramionami.

– Po prostu odeszły; nie wiem dlaczego.

– Wydajesz się taka spokojna, opanowana. Nie przestraszyłaś się szczurów?

Ponownie wzruszyłam ramionami. Jeżeli coś skutkuje, trzymaj się tego.

– Nie miały zranić cię do krwi. – Spojrzała na mnie. – Czy przy następnej pełni księżyca zaczniesz porastać sierścią?

W jej głosie wychwyciłam nutę zaciekawienia. Ciekawość pierwszy stopień do piekła. Także dla wampirzycy. Taką miałam w każdym razie nadzieję.

– Nie – odparłam i na tym zakończyłam ten temat. Żadnych wyjaśnień. Gdyby naprawdę tego chciała, mogłaby zacząć tłuc mną o ścianę, aż powiem jej wszystko, co chciała usłyszeć. Nawet by się przy tym nie spociła. Oczywiście Aubrey za skrzywdzenie mnie zasłużył sobie na karę.

Spojrzała na mnie, leciutko mrużąc powieki.

– Szczury miały cię tylko przestraszyć, animatorko. Nie spełniły swego zadania.

– Może nie tak łatwo mnie przestraszyć. – Spojrzałam jej prosto w oczy.

Wyglądały całkiem zwyczajnie.

Theresa uśmiechnęła się nagle do mnie, błyskając kłem.

– Nikolaos znajdzie sposób, aby wzbudzić w tobie strach, animatorko. Bo strach to władza. – Ostatnie zdanie wymówiła szeptem, jakby bała się wypowiedzieć je głośno.

Czego obawiały się wampiry? Czy nękały je wizje zaostrzonych kołków i czosnku, a może czegoś znacznie gorszego? Jak można przerazić umarłego?

– Idź przede mną, animatorko. Idź na spotkanie z twoją mistrzynią.

– Czy Nikolaos nie jest także twoją mistrzynią, Thereso?

Spojrzała na mnie tępo, bez wyrazu, jakby śmiech był tylko iluzją. Jej oczy były zimne i ciemne. Nawet ślepia szczurów zawierały w sobie większą dawkę życia i osobowości.

– Zanim ta noc dobiegnie końca, Nikolaos będzie mistrzynią wszystkich, animatorko.

Pokręciłam głową.

– Nie sądzę.

– Moc Jean-Claude’a uczyniła się nieroztropną.

– Wcale nie – zaoponowałam. – Nieprawda.

– Wobec tego co, śmiertelniczko?

– Wolałabym raczej umrzeć, niż stać się marionetką wampira.

Theresa nawet nie mrugnęła powieką, ale wolno pokiwała głową i rzekła:

– Kto wie, być może twoje życzenie się spełni.

Poczułam, że jeżą mi się włoski na karku. Byłam w stanie spojrzeć jej w oczy, ale mimo to czułam bijącą od niej złą aurę. To właśnie ta moc sprawiła, że poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle, lodowatą gulę w żołądku i ciarki na plecach. Nie musisz być nieumarłym, aby być złym. Niemniej to bardzo pomaga.

Ruszyłam pierwsza, Theresa tuż za mną. W korytarzu echo jej kroków, stukot obcasów na kamiennej posadzce wydawały się wyjątkowo głośne. Może to tylko złudzenie wywołane strachem, ale wciąż czułam na sobie jej wzrok, jakby niewidzialna ręka przesuwała kostką lodu w górę i w dół po moim kręgosłupie.

Загрузка...