Monica Vespucci nosiła znaczek z napisem „Wampiry to także ludzie”. Nie był to obiecujący początek wieczoru. Jej biała jedwabna bluzka z wysokim, wywiniętym kołnierzykiem kontrastowała ostro z ciemną opalenizną spod kwarcówki. Włosy miała krótkie i modnie obcięte, makijaż doskonały.
Znaczek powinien był dać mi do myślenia, jaki wieczór panieński zaplanowała. Są takie dni, kiedy naprawdę powoli rozumuję.
Miałam na sobie czarne dżinsy, botki do kolan i karmazynową bluzkę. Włosy upięte tak, by pasowało do ubioru, czarne kędziory sięgały do ramion czerwonej bluzki. Ciemny, niemal czarny brąz moich oczu pasował do włosów. Jedynie skóra się odznaczała, zbyt blada, germański akcent pośród typowo latynoskiej czerni. Mój były facet powiedział kiedyś, że wyglądam jak mała laleczka z chińskiej porcelany. W jego mniemaniu miał to być komplement. Ja odebrałam to inaczej. To jeden z powodów, dlaczego tak rzadko umawiam się na randki.
Bluzka miała długie rękawy, by ukryć nóż w pochewce, który nosiłam na prawym przedramieniu, i blizny na lewej ręce. Pistolet zostawiłam w bagażniku. Nie sądziłam, żeby wieczór panieński mógł aż do tego stopnia wymknąć się spod kontroli.
– Przepraszam, że powiedziałam ci o tym praktycznie w ostatniej chwili, Catherine. To dlatego jesteśmy tu tylko we trzy. Wszystkie inne miały swoje plany – rzekła Monica.
– Pomyślcie tylko, ludzie zaplanowali coś sobie na piątkowy wieczór – wtrąciłam.
Monica spojrzała na mnie, jakby zastanawiając się, czy powiedziałam to żartem, czy raczej nie.
Catherine rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie. Uśmiechnęłam się do nich obu anielsko. Monica odpowiedziała uśmiechem. Catherine nie dała się oszukać.
Monica zaczęła tańczyć po chodniku, wesoła jak pijany zając. Przy kolacji wypiła tylko dwa drinki. To był zły znak.
– Bądź miła – szepnęła Catherine.
– Co ja takiego powiedziałam?
– Anito. – Powiedziała to takim tonem, jak mój ojciec, gdy zbyt późno wróciłam do domu.
Westchnęłam.
– Jesteś dziś naprawdę mało zabawna.
– Ale zamierzam się dziś naprawdę dobrze bawić. – Uniosła obie ręce w górę. Wciąż miała na sobie kostium, mocno pomięty po całym dniu pracy. Wiatr rozwiewał jej długie włosy koloru miedzi. Nigdy nie potrafiłam zdecydować, czy Catherine byłoby lepiej, gdyby je ścięła, aby podkreślić twarz, czy to raczej włosy przydawały jej uroku.
– Gdybym to ja miała poświęcić jeden z wolnych wieczorów, bawiłabym się na całego – dodała.
W ostatnich dwóch słowach pobrzmiewała groźna nuta. Spojrzałam na nią.
– Chyba nie zamierzasz urżnąć się w sztok?
– Może. – Uśmiechnęła się filuternie.
Catherine wiedziała, że nie aprobuję, a raczej nie rozumiem sensu upijania się. Nie lubię tracić nad sobą kontroli. Wolę nad sobą panować. To znacznie bezpieczniejsze.
Wysiadłyśmy z mojego samochodu na parkingu dwie przecznice od celu. Parking był otoczony parkanem z kutego żelaza. Nad rzeką nie było wiele miejsc do parkowania. Wąskie ceglane drogi i stare chodniki zostały zaprojektowane dla koni, nie dla aut. Ulica była jeszcze mokra po gwałtownej letniej burzy, która przeszła, gdy jadłyśmy kolację. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy; wyglądały jak brylanty rozsypane na aksamicie.
– Pospieszcie się, ślamazary – ponaglała Monica.
Catherine spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. A potem pobiegła za Monicą.
– Och, na miłość boską – wymamrotałam pod nosem. Może gdybym wypiła do kolacji parę drinków, też bym pobiegła, chociaż szczerze wątpię.
– Nie psuj nam zabawy – zawołała do mnie Catherine. – Przestań się ociągać.
Ja się ociągam? Coś podobnego. Dogoniłam je marszowym krokiem. Monica chichotała. W gruncie rzeczy spodziewałam się tego. Catherine i ona opierały się o siebie nawzajem i śmiały się. Podejrzewam, że śmiały się ze mnie.
Monica uspokoiła się na tyle, by udawanym złowieszczym, teatralnym szeptem zapytać:
– Czy wiesz, co zaczyna się za tym rogiem?
Wiedziałam. Nie dalej niż cztery przecznice stąd miało miejsce ostatnie z zabójstw, którego ofiarą był wampir. Znajdowałyśmy się w Dystrykcie, jak obszar ten powszechnie nazywały wampiry. Ludzie nazywali go Nabrzeżem albo Krwawym Placem, w zależności od tego, czy starali się być mili, czy nie.
– Grzeszne Rozkosze – odparłam.
– Och, kotku, zepsułaś całą niespodziankę.
– Co to są Grzeszne Rozkosze? – spytała Catherine.
Monica zachichotała.
– Złotko, a więc jednak nie popsułaś niespodzianki. – Objęła Catherine ramieniem. – Spodoba ci się, jestem o tym przekonana.
Catherine może się to spodoba, mnie na pewno nie, ale i tak poszłam za nimi. Ujrzałyśmy wielki świetlisty neon barwy tętniczej krwi. Symbolika tego zakręconego znaku nie umknęła mojej uwadze.
Weszłyśmy po trzech szerokich stopniach i ujrzałyśmy wampira stojącego przed otwartymi na oścież masywnymi drzwiami. Miał ostrzyżone najeża czarne włosy i małe czarne oczka. Jego masywne ramiona i barki nieomal rozsadzały obcisły czarny podkoszulek. Czyżby zamiłowanie do kulturystyki nie umierało w człowieku z chwilą śmierci?
Nawet stojąc w progu, słyszałam dobiegający z wnętrza przytłumiony gwar głosów, śmiech i muzykę. Zlewające się ze sobą odgłosy mnóstwa osób stłoczonych w ciasnym pomieszczeniu i za wszelką cenę usiłujących dobrze się bawić.
Wampir stał przy drzwiach w niemal całkowitym bezruchu. A mimo to przepełniała go aktywność, osobliwe ożywienie, którego nie sposób określić słowami. Nie mógł być martwy dłużej niż dwadzieścia lat. W ciemnościach nawet ja wzięłabym go za człowieka. Dziś wieczorem musiał się już pożywiać. Jego skóra wyglądała na zdrową i była zaróżowiona. Prawie miał rumieńce na policzkach. Tak to bywa, gdy nachłepczesz się świeżej krwi.
Monica ścisnęła go za ramię.
– Och, dotknij tylko tych mięśni.
Uśmiechnął się, błyskając kłami. Catherine mimowolnie wstrzymała oddech. Wampir uśmiechnął się szerzej.
– Buzz to stary przyjaciel, prawda, Buzz?
Buzz wampir? Na pewno nie.
A jednak skinął głową.
– Wejdź, Monico. Twój stolik już czeka.
Stolik? Jakie układy musiała mieć ta Monica? Grzeszne Rozkosze były jednym z najmodniejszych klubów w Dystrykcie i nie przyjmowano w nim rezerwacji.
Na drzwiach wisiała duża tablica z napisem: WNOSZENIE KRZYŻYKÓW, KRUCYFIKSÓW I INNYCH RELIKWII SUROWO WZBRONIONE. Przeczytałam napis i minęłam obojętnie. Nie zamierzałam pozbywać się mego krzyżyka.
Nagle dobiegł nas głęboki, melodyjny głos.
– Anito, jak się cieszę, że przyszłaś.
Głos należał do Jean-Claude’a, właściciela klubu i mistrza wampirów. Wyglądał tak jak na wampira przystało. Lekko kręcone włosy zakrywały wysoki koronkowy kołnierzyk staroświeckiej koszuli. Koronki spływały też na jego blade dłonie o długich, wąskich palcach. Koszulę miał rozchyloną, a jego szczupłą, bezwłosą pierś przesłaniały kolejne misterne koronki. Większość mężczyzn nie założyłaby takiej koszuli. Wampir wyglądał w niej jak stuprocentowy samiec.
– Znacie się? – Monica wydawała się zdziwiona.
– O, tak – odparł Jean-Claude. – Panna Blake i ja już się kiedyś spotkaliśmy.
– Pomagałam policji w kilku sprawach prowadzonych na Nabrzeżu.
– Ona jest ekspertem, jeżeli chodzi o wampiry. – Wymówił słowo „ekspert” wyjątkowo miękko i tak ciepło, że prawie obscenicznie.
Monica zachichotała. Catherine patrzyła na Jean-Claude’a rozszerzonymi niewinnymi oczami. Dotknęłam jej ręki, a ona drgnęła, jakby obudziła się ze snu. Nie próbowałam mówić szeptem, bo wiedziałam, że i tak by mnie usłyszał.
– Najważniejsza wskazówka dotycząca twojego bezpieczeństwa: nigdy nie patrz wampirowi w oczy.
Skinęła głową. Na jej twarzy pojawiły się pierwsze oznaki strachu.
– Nigdy nie skrzywdziłbym tak cudownej kobiety. – Jean-Claude ujął dłoń Catherine i uniósł do ust. Musnął wargami wierzch jej dłoni. Catherine zaczerwieniła się.
Ucałował także dłoń Moniki. Następnie spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.
– Bez obawy, moja mała animatorko. Nie dotknę cię. To byłoby oszustwo.
Podszedł, by stanąć obok mnie. Wpatrywałam się z uporem w jego pierś. Wśród koronek można było dostrzec bliznę po oparzeniu. Blizna miała kształt krzyża. Ile dekad temu ktoś przyłożył krzyż do jego ciała?
– Podobnie jak w twoim przypadku posiadanie krzyżyka dałoby ci nieuczciwą przewagę.
Cóż mogłam powiedzieć? W pewnym sensie miał rację.
Szkoda, że sam krzyż nie potrafi zranić wampira. Nie chodzi wyłącznie o kształt. Krzyż musi zostać poświęcony, a nosząca go osoba musi wierzyć w jego moc. Ateista wymachujący krzyżem przed wampirem to naprawdę żałosny widok.
Jego głos był tak cholernie kojący. Miałam chęć unieść wzrok i zobaczyć twarz mówiącego. Jean-Claude był zaintrygowany faktem, że po części byłam na niego uodporniona. A także blizną w kształcie krzyża na moim ramieniu. Widok jej mocno go rozbawił. Za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, robił, co mógł, aby mnie zauroczyć, a ja, najlepiej jak potrafiłam, starałam się go zignorować. Aż do tej pory mi się udawało.
– Nigdy dotąd nie miałeś nic przeciw temu, że noszę na szyi krzyżyk.
– Wtedy współdziałałaś z policją, teraz jest inaczej.
Spojrzałam na jego klatkę piersiową i zaczęła zastanawiać się, czy koronka była tak miękka, jak się wydawała – zapewne nie.
– Czyżbyś nie była pewna swych mocy, mała animatorko? Wierzysz, że twoją jedyną bronią przeciwko mnie jest ten malutki srebrny przedmiot, który nosisz na szyi?
Nie wierzyłam, ale wiedziałam, że mi pomaga. Jean-Claude twierdził, że ma dwieście pięć lat. Przez dwa stulecia można zgromadzić w sobie wiele mocy. Chciał dać do zrozumienia, że jestem tchórzem. Nie byłam.
Uniosłam dłonie, aby rozpiąć łańcuszek. Wampir cofnął się i odwrócił do mnie plecami. Srebro spłynęło błyszczącą strugą do moich rak. Tuż obok pojawiła się blondwłosa śmiertelniczka. Podała mi numerek i zabrała łańcuszek. Dobre, hostessa od zbierania relikwii.
Bez krzyżyka poczułam się jak naga. Nie zdejmowałam go podczas snu ani nawet do kąpieli.
Jean-Claude znów do mnie przystąpił.
– Nie oprzesz się dzisiejszemu przedstawieniu, Anito. Ktoś cię zauroczy.
– Nie – odparłam. Trudno jednak zgrywać twardą sztukę, wpatrując się w pierś drugiej osoby. Aby grać ostro, trzeba patrzeć temu komuś prosto w oczy, co ze zrozumiałych względów nie wchodziło w rachubę.
Zaśmiał się. Ten dźwięk musnął moją skórę niczym pieszczota. Ciepła i niebezpieczna zarazem. Śmiertelnie niebezpieczna.
Monica schwyciła mnie za rękę.
– To ci się spodoba, obiecuję.
– Tak – rzekł Jean-Claude. – To będzie niezapomniany wieczór.
– Czy to groźba?
Znów się zaśmiał tym okropnym ciepłym śmiechem.
– Anito, pamiętaj, że to przybytek rozkoszy, a nie przemocy.
Monica ciągnęła mnie za rękę.
– Pospiesz się, zaraz zacznie się występ.
– Występ? – spytała Catherine.
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
– Witaj w jedynym na świecie wampirzym klubie striptizowym, Catherine.
– Żartujesz.
– Słowo honoru. – Spojrzałam w stronę drzwi; nie wiem, czemu to zrobiłam. Jean-Claude stał w kompletnym bezruchu, obojętny na wszystko, jakby w ogolę go tam nie było. I nagle się poruszył, unosząc bladą dłoń do ust. Posłał mi całusa z drugiego końca sali. Rozpoczął się wieczorny występ.