15

Świt przesuwał się po niebie niczym kurtyna światła. Gwiazda zaranna lśniła jak okruch diamentu pośród coraz silniejszego blasku budzącego się dnia.

To już drugi brzask, jaki widziałam w ciągu dwóch dni. Zaczęłam się robić nieprzyjemna. Pytanie brzmiało, na kogo miałam się wściekać i co z tym dalej począć. Póki co teraz chciałam się tylko przespać. Reszta mogła, a nawet musiała zaczekać. Od wielu godzin jechałam na strachu, adrenalinie i uporze. W cichym wnętrzu auta czułam, co się dzieje z moim ciałem. Nie było zbyt szczęśliwe.

Zaciskanie dłoni na kierownicy sprawiało mi ból, podobnie obracanie nią. Krwawe zadrapania na rękach wyglądały na poważniejsze, niż były naprawdę, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Całe ciało miałam zesztywniałe. Wszyscy lekceważą siniaki. A one bolą. Bolą o wiele bardziej, gdy się na nich śpi. Nic nie może równać się z porankiem i przebudzeniem po dobrym biciu. To jak kac, który spowija całe twoje ciało.

W korytarzu mojego apartamentowca panowała cisza. Zakłócał ją tylko szum włączonego klimatyzatora. Nieomal czułam wszystkich ludzi śpiących za tymi zamkniętymi drzwiami. Miałam chęć przyłożyć ucho do drzwi i sprawdzić, czy usłyszę oddech któregoś z sąsiadów. Tak było cicho. Czas tuż po wschodzie słońca to najbardziej intymna, osobista pora dnia. To czas samotności i radowania się ciszą.

Trzymałam klucze w dłoni i już miałam wsunąć je do zamka, gdy uświadomiłam sobie, że drzwi są otwarte. Odrobinę uchylone, prawie zamknięte, a jednak nie do końca. Przesunęłam się w prawo i stanęłam, opierając się plecami o ścianę. Czy ktoś usłyszał, jak brzęczę kluczami? Kto był w środku? Adrenalina zaczęła buzować jak najdroższy szampan. Byłam wyczulona na każdy cień, na sposób padania światło. Moje ciało weszło w tryb alarmowy i miałam nadzieję, że nie będę musiała z niego skorzystać.

Dobyłam broni i oparłam się o ścianę. Co teraz? Z wnętrza apartamentu nie dochodził żaden dźwięk. Nic. Zupełnie. Może to znowu wampiry, choć było już prawie po wschodzie słońca. Nie. To nie mogły być wampiry. Kto inny mógł się włamać do mego mieszkania? Nie wiedziałam. Nie miałam zielonego pojęcia. Możecie pomyśleć, że powinnam już przywyknąć do tego, że nie wiem, co jest grane, ale wcale tak nie było. To wprawia mnie w złość i odrobinę przeraża.

Miałam kilka możliwości. Mogłam odejść i wezwać policję, w sumie niezły wybór. Ale co mogły zrobić gliny, czego ja bym nie mogła, pomijając wejście do środka i pozwolenie, aby ktoś lub coś ich pozabijało? To było nie do przyjęcia. Mogłam zaczekać na korytarzu, aż ten ktoś w środku, kimkolwiek był, zacznie się niecierpliwić. To trochę by potrwało, a w apartamencie mogło nikogo nie być. Zrobiłoby mi się głupio, gdybym stała przez kilka godzin na korytarzu z pistoletem wymierzonym w drzwi, za którymi nie było nikogo. Byłam zmęczona i chciałam się położyć. Niech to szlag!

Zawsze mogłam wpaść do środka, strzelając na prawo i lewo. Nie. Mogłabym otworzyć drzwi i położywszy się plackiem na podłodze, rozwalić każdego, kto znajdował się wewnątrz. Jeżeli w środku faktycznie ktoś był. I jeżeli miał broń.

Najrozsądniej byłoby wziąć tego kogoś na przeczekanie, ale byłam skonana. Zastrzyk adrenaliny tracił moc pod wpływem frustracji wywołanej zbyt dużą ilością możliwości wyboru.

Przychodzi taki czas, kiedy nie czujesz niczego oprócz zmęczenia. Wątpiłam, abym była w stanie długo wytrzymać w tym cichym, klimatyzowanym korytarzu i w dodatku zachować niezmąconą czujność. Zapewne nie zasnęłabym na stojąco, ale nigdy nic nie wiadomo. Za godzinę zaczną wstawać sąsiedzi. Gdyby któryś z nich wyszedł i nie daj Boże dostał się w krzyżowy ogień… Nie. To było nie do przyjęcia. Cokolwiek miało się stać, musiało stać się teraz.

Decyzja zapadła. Doskonale. Nic nie oczyszcza umysłu tak jak strach. Odsunęłam się od drzwi, najdalej jak mogłam, i zaczęłam przechodzić na drugą stronę, przez cały czas mierząc z pistoletu w drzwi. Następnie wzdłuż lewej ściany podeszłam do drzwi od tej strony, gdzie znajdowały się zawiasy. Postanowiłam je otworzyć. Wystarczyło lekko pchnąć, opierając dłoń na wysokości zawiasów. Nic prostszego. Drobiazg. Jasne.

Przyklękłam na jedno kolano i wtuliłam głowę w ramiona jak żółw. Mogłam się założyć, że gdyby ktoś chciał strzelić przez drzwi, mierzyłby na wysokości piersi, czyli sporo nad moją głową. Skulona tak jak teraz byłam o wiele niższa, niż tego wymagały stosowane przeze mnie względy bezpieczeństwa.

Lewą ręką pchnęłam drzwi i przylgnęłam do framugi. Poszło jak z płatka, udało się. Mój pistolet był wycelowany w pierś intruza. Tyle że mój nieproszony gość trzymał już obie ręce w górze i uśmiechał się do mnie.

– Nie strzelaj – powiedział. – To ja, Edward.

Klęczałam, patrząc na niego, a gniew narastał we mnie jak ciepły przypływ.

– Ty draniu. Wiedziałeś, że stoję pod drzwiami.

Złączył dłonie koniuszkami palców.

– Usłyszałem brzęk kluczy.

Wstałam, przepatrując pokój. Edward przesunął mój miękki biały fotel, aby ustawić go naprzeciw wejścia. Cała reszta wydawała się być na swoim miejscu.

– Zapewniam cię, Anito, że jestem tu całkiem sam.

– W to akurat wierzę; Dlaczego do mnie nie zawołałeś?

– Chciałem się przekonać, czy wciąż jesteś dobra. Mogłem cię rozwalić, gdy zawahałaś się i przystanęłaś pod drzwiami, tak pięknie pobrzękując kluczami.

Zamknęłam za sobą drzwi i przekręciłam zasuwkę, choć szczerze mówiąc, dopóki Edward znajdował się w środku, byłabym o wiele bezpieczniejsza, zamykając drzwi na klucz z drugiej strony. Edward na pierwszy rzut oka nie robił wielkiego wrażenia ani nie wyglądał groźnie. Jeżeli się go nie znało, wydawał się całkiem miły. Mierzył metr siedemdziesiąt, był szczupły, jasnowłosy, niebieskooki, czarujący. Jeśli jednak ja byłam Egzekutorką, to on był samą Śmiercią. To właśnie jego widziałam w akcji, używającego miotacza płomieni.

Pracowałam z nim wcześniej i muszę przyznać, że u jego boku czułam się naprawdę bezpieczna. Miał przy sobie zawsze więcej sztuk broni palnej niż Rambo, z tym że nigdy nie dbał za bardzo o zdrowie i życie niewinnych, przypadkowych osób. Rozpoczynał swoją karierę jako płatny zabójca. Tyle wiedziała o nim policja. Chyba ludzie stali się dla niego zbyt łatwym celem, toteż przerzucił się na wampiry i wilkołaki. Wiedziałam, że gdyby nadszedł czas, gdy bardziej opłacałoby mu się mnie zabić, niż być moim „przyjacielem”, zrobiłby to bez wahania. Edward nie miał za grosz sumienia. To czyniło go zabójcą doskonałym.

– Przez całą noc nie zmrużyłam oka, Edwardzie. Nie jestem w nastroju do twoich gierki.

– Jesteś poważnie ranna?

Wzruszyłam ramionami i skrzywiłam się.

– Bolą mnie ręce, ale to przede wszystkim siniaki. Poza tym nic mi nie jest.

– Twój nocny sekretarz powiedział, że wybrałaś się na wieczór panieński. – Uśmiechnął się do mnie, jego oczy rozbłysły. – Musiała być niezła imprezka.

– Wpadłam na wampira, którego być może znasz.

Uniósł żółte brwi i wyszeptał bezgłośnie:

– Och.

– Pamiętasz ten dom, w którym omal nas nie sfajczyłeś?

– Jakieś dwa lata temu. Zabiliśmy sześcioro wampirów i dwóch ludzkich służących.

Minęłam go i klepnęłam na tapczan.

– Jednego przeoczyliśmy.

– Nieprawda – stwierdził autorytatywnie. Oto prawdziwe oblicze Edwarda groźnego.

Spojrzałam na jego potylicę, miał nienaganną fryzurę.

– Możesz mi wierzyć, Edwardzie. Omal mnie dziś nie załatwił. – Była to jedynie półprawda, którą inni mogliby nazwać kłamstwem. Jeśli wampiry nie chciały, abym mówiła o tym policji, z całą pewnością wolałyby również pozostawić w błogiej nieświadomości Śmierć. Edward był dla nich znacznie groźniejszy niż gliny.

– O kim mówisz?

– O wampirze, który omal nie rozdarł mnie na strzępy. Nazywa siebie Valentine. Po dziś dzień nosi blizny po oparzeniach, pamiątkę spotkania ze mną.

– Woda święcona?

– Taa.

Edward podszedł i usiadł przy mnie na tapczanie. Przycupnął na samym brzegu, zachowując niezbędny dystans.

– Opowiadaj. – Wpatrywał się we mnie z uwagą.

Odwróciłam wzrok.

– Nie ma wiele do opowiadania.

– Kłamiesz, Anito. Dlaczego?

Spojrzałam na niego, ogarniała mnie coraz większa wściekłość. Nie znoszę, gdy ktoś mnie przyłapuje na kłamstwie.

– Na nabrzeżu miało miejsce kilka zabójstw wampirów. Od jak dawna jesteś w mieście, Edwardzie?

Uśmiechnął się, choć nie byłam pewna dlaczego.

– Niedługo. Doszły mnie słuchy, że miałaś dziś w nocy spotkać się z największą szychą wśród wampirów w tym mieście.

Nie mogłam się powstrzymać. Opadła mi szczęka. Ze zdziwienia aż rozdziawiłam usta.

– Skąd wiesz?

Wzruszył nieznacznie ramionami.

– Mam swoje źródło.

– Żaden wampir nie zechciałby z tobą gadać. Nie z własnej woli.

I znowu to lekkie, pełne gracji wzruszenie ramion, mówiące zarazem wszystko i nic.

– Co dziś robiłeś, Edwardzie?

– A ty, Anito?

Touche. Pat meksykański. Nieważne.

– Po co właściwie do mnie przyszedłeś? Czego chcesz?

– Chcę wiedzieć, gdzie ukrywa się za dnia mistrzyni wampirów.

Doszłam do siebie na tyle, że jego słowa przyjęłam bez mrugnięcia.

– Skąd miałabym to wiedzieć?

– A wiesz?

– Nie. – Wstałam. – Jestem zmęczona, chcę się położyć. Coś jeszcze?

On także wstał, wciąż się uśmiechał, jakby wiedział, że kłamałam.

– Będę w kontakcie. Gdyby udało ci się jakoś zdobyć informację, na której mi zależy…

Nie dokończył i ruszył w stronę drzwi.

– Edwardzie.

Odwrócił się lekko w moją stronę.

– Czy masz może obrzyna?

Ponownie uniósł brwi.

– Mogę ci załatwić, jeśli chcesz.

– Zapłacę.

– Nie. To będzie prezent.

– Nie mogę powiedzieć ci…

– Ale wiesz?

– Edwardzie…

– Jak głęboko w tym tkwisz, Anito?

– Do wysokości oczu i szybko się pogrążam.

– Mógłbym pomóc ci, jeśli…

– Wiem.

– Czy pomagając ci, mógłbym załatwić parę wampirów?

– Może.

Uśmiechnął się do mnie szeroko, oszałamiająco. To był czarujący, promienny, niegroźny uśmiech. Nigdy nie wiedziałam, czy ten uśmiech był prawdziwy, czy stanowił jeszcze jedną jego maskę. Czy prawdziwy Edward zechciałby się ujawnić. Podejrzewam, że nie.

– Lubię polować na wampiry. Włącz mnie w to, jeśli ci się uda.

– Postaram się.

Przystanął z dłonią na klamce.

– Mam nadzieję, że inne moje źródła okażą się rozsądniejsze i rozmowniejsze niż ty.

– Co się stanie, jeśli nie zdobędziesz żądanych informacji z innych źródeł?

– Jak to co? Wrócę.

– I…?

– I powiesz mi wtedy to, co chcę wiedzieć. Powiesz, prawda? – Wciąż uśmiechał się do mnie promiennie i szeroko. A w podtekście zapowiadał, że gdyby to było konieczne, wziąłby mnie na tortury.

Przełknęłam głośno ślinę.

– Daj mi kilka dni, Edwardzie, to może zdobędę dla ciebie tę informację.

– Świetnie. Jeszcze dziś trochę później przyniosę ci strzelbę. Gdybym cię nie zastał, zostawię ją na kuchennym stole.

Nie zapytałam, w jaki sposób dostałby się do środka, gdyby nie było mnie w domu. Edward tylko by się uśmiechnął albo roześmiał. Zamki nie stanowiły dla Edwarda wielkiej przeszkody.

– Dzięki. Za strzelbę, znaczy się.

– Nie ma sprawy. To do jutra, Anito. – I wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Świetnie. Wampiry, a teraz jeszcze Edward. Dzień zaczął się zaledwie przed kwadransem. Niezbyt obiecujący początek. Zamknęłam drzwi na zasuwę, choć i tak niewiele by mi to pomogło, po czym położyłam się do łóżka. Browning hi-power trafił na swoje drugie stałe miejsce do zmodyfikowanej kabury przymocowanej za wezgłowiem mego łóżka. Wciąż czułam na szyi chłodny dotyk krzyżyka. Bezpieczniejsza już nie będę, a ze zmęczenia przestałam przejmować się czymkolwiek.

Zabrałam z sobą do łóżka jeszcze jedną rzecz, pluszowego pingwinka Zygmunia. Nie sypiam z nim często, tylko czasami, po tym jak ktoś próbuje mnie zabić. Każdy ma jakieś słabostki. Jedni palą fajki. Ja zbieram pluszowe pingwinki. Tylko nie mówcie nikomu.

Загрузка...