47

Nikolaos tańczyła wokół niego. Spódniczka jej pastelowo różowej sukienki wirowała wokół niej. Duża różowa wstążka we włosach kołysała się, gdy Nikolaos kręciła piruety z szeroko rozłożonymi rękoma. Pod spódniczką nosiła białe legginsy. Poza tym miała także białe buciki z różowymi kokardkami.

Zatrzymała się zdyszana i roześmiana. Jej policzki zaróżowiły się, oczy błyszczały. Jak ona to robiła?

– Wygląda jak żywy, nieprawdaż? – Krążyła wokół niego, muskając dłonią jego ramię. Odsunął się od niej trwożliwie, śledząc każdy jej ruch. Przypomniał ją sobie, i Boże, dopomóż nam. Przypomniał ją sobie.

– Chcesz go zobaczyć w akcji? – spytała.

Miałam nadzieję, że zrozumiałam ją opacznie. Zachowałam pokerową twarz. Chyba z powodzeniem, bo podeszła do mnie zachmurzona, z dłońmi opartymi na biodrach.

– No to jak… – spytała. – Chcesz zobaczyć występ swojego kochanka?

Przełknęłam ślinę. Z trudem. Zbierało mi się na mdłości. Może powinnam po prostu na nią zwymiotować. To byłaby dla niej dobra nauczka.

– Z tobą? – spytałam.

Podeszła jeszcze bliżej, trzymając ręce za plecami.

– Możesz to być ty. Wybór należy do ciebie.

Jej twarz prawie dotykała mojej. Oczy miała tak rozszerzone i niewinne, że zakrawało to wręcz na świętokradztwo.

– Ani jedno, ani drugie jakoś niezbyt mnie rajcuje – odparłam.

– Szkoda. – Podbiegła z powrotem do Phillipa. Był nagi, a jego opalone ciało wciąż wyglądało atrakcyjnie. Cóż znaczyło tych kilka kolejnych blizn?

– Nie wiedziałaś, że się tu zjawię, czemu więc ożywiłaś Phillipa? – spytałam.

Odwróciła się błyskawicznie.

– Przywołaliśmy go do życia, aby spróbował zabić Aubreya. Ofiary morderstw są takie zabawne, gdy starają się unicestwić swoich zabójców. Uznaliśmy, że damy mu szansę, gdy Aubrey będzie pogrążony we śnie. Aubrey jest w stanie poruszać się i reagować, gdy czuje się zagrożony. – Spojrzała na Edwarda. – Ale ty już to wiesz.

– Chciałaś doprowadzić do tego, aby Aubrey zabił go ponownie – stwierdziłam.

Skinęła głową.

– Aha.

– Ty suko – wycedziłam przez zęby.

Burchard wyrżnął mnie w brzuch kolbą strzelby i osunęłam się na kolana. Zaczęłam gorączkowo łapać powietrze, przez chwilę nie mogłam oddychać.

Edward nie odrywał wzroku od Zachary’ego, który mierzył w jego pierś z pistoletu. Z takiej odległości nie musiałeś być dobrym strzelcem ani nawet liczyć na łut szczęścia. Wystarczy nacisnąć spust, a na pewno kogoś zabijesz. Pif-paf i już.

– Mogę cię zmusić, abyś zrobiła to, co zechcę – rzekła Nikolaos.

Poczułam przypływ nowej dawki adrenaliny. Tego już było za wiele. Zwymiotowałam w kącie. To przez te nerwy i cios w brzuch. Z nerwami już sobie wcześniej radziłam, kolbą w brzuch dostałam po raz pierwszy.

– Ojojoj – mruknęła Nikolaos. – Czy aż tak przerażam?

Wreszcie zdołałam wstać.

– Tak – odparłam. Po co temu zaprzeczać?

Złączyła ręce.

– Pięknie – ucieszyła się. Wyraz jej twarzy zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mała dziewczynka zniknęła i żadna ilość różowych sukienek z falbankami nie zdołałaby jej przywrócić. Oblicze Nikolaos wydłużyło się, zwęziło, stało się dziwnie obce. Oczy były jak dwa bezdenne jeziora.

– Usłysz mnie, Anito. Poczuj w swoich żyłach moją moc.

Stałam w bezruchu, wpatrując się w podłogę, a strach przepełniał moje ciało od stóp do głów. Czekałam na wrażenie, jakby jakaś niewidzialna siła próbowała wyrwać ze mnie duszę. Na burzę mocy, która pochłonie mnie bez reszty. Nic się nie wydarzyło.

Nikolaos zmarszczyła brwi. Mała dziewczynka powróciła.

– Ugryzłam cię, animatorko. Powinnaś czołgać się do mych stóp na każde moje skinienie. Co zrobiłaś?

Odmówiłam bezgłośnie krótką modlitwę i odpowiedziałam:

– Oczyściłam się. Wodą święconą.

Warknęła na mnie.

– Tym razem pozostaniesz z nami, aż zostaniesz ugryziona po trzykroć. Zajmiesz miejsce Theresy. Może wtedy z większą gorliwością zajmiesz się poszukiwaniem zabójcy wampirów.

Ze wszystkich sił starałam się nie spojrzeć na Zachary’ego. Nie żebym nie chciała go zdradzić, mogłam to zrobić i miałam taki zamiar, ale czekałam na odpowiedni moment. To było jak gra i należało rozegrać te partię z głową. Dzięki odpowiedniej zagrywce mogłam pozbyć się Zachary’ego, ale wciąż pozostaną jeszcze Burchard i Nikolaos. Zachary był najmniej groźny spośród graczy obecnych w tym pomieszczeniu.

– Nie sądzę – odparłam.

– A ja myślę, że tak, animatorko.

– Po moim trupie.

Rozłożyła szeroko ręce.

– Ależ ja chcę, żebyś umarła.

– I nawzajem – mruknęłam.

Zachichotała. Od tego dźwięku rozbolały mnie zęby. Gdyby naprawdę chciała mnie torturować, wystarczyło, żeby zamknęła się ze mną w jednym pokoju i zaczęła się śmiać. To dopiero byłoby piekło.

– Chodźcie, chłopcy i dziewczęta, pobawimy się w piwnicy. – Nikolaos ruszyła przodem. Burchard ruchem ręki nakazał nam, abyśmy poszli za nią. Zrobiliśmy to. Zachary i Burchard szli z tyłu. Phillip stał niepewnie pośrodku pomieszczenia, odprowadzając nas wzrokiem.

– Niech idzie za nami, Zachary – zawołała Nikolaos.

– Chodź, Phillipie, dołącz do nas – rzucił do niego Zachary.

Phillip odwrócił się i pomaszerował za nami, wzrok wciąż miał niepewny i zamglony.

– Jazda – warknął Burchard. Groźnie uniósł strzelbę i przestałam się ociągać.

– Zerkasz na swego kochasia, jakie to urocze – zawołała do mnie Nikolaos.

Do lochu było niedaleko. Gdyby spróbowali zakuć mnie tam w łańcuchy, rzucę się na nich. Zmuszę ich, aby mnie zabili. W tej sytuacji najlepiej będzie, jeśli zaatakuję Zachary’ego. Burchard mógłby mnie zranić lub pozbawić przytomności, a to nie byłoby dla mnie dobre rozwiązanie. Wolałam nawet o tym nie myśleć.

Nikolaos pierwsza zeszła po schodach i wprowadziła nas do pomieszczenia. Cóż za wspaniały dzień na paradę.

Phillip wciąż szedł za nami, ale wyraźnie się rozglądał, jakby zaczynał orientować się w sytuacji. Wtem zastygł w bezruchu, wpatrując się w miejsce, gdzie zabił go Aubrey. Wyciągnął rękę, aby dotknąć ściany. Przyłożył ją płasko do kamiennej powierzchni, wodząc po niej palcami, a potem kilka razy zacisnął dłoń w pięść i rozprostował palce, jakby chciał odzyskać w niej czucie. W chwilę później uniósł rękę do szyi i odnalazł bliznę. Krzyknął przeraźliwie. Echo tego krzyku odbiło się wśród ścian.

– Phillipie – powiedziałam.

Burchard wycelował we mnie strzelbę. Phillip skulił się w kącie, opuścił głowę i oplótł kolana ramionami. Z jego ust dobywał się rozdzierający szloch.

Nikolaos zaśmiała się.

– Przestań, przestań! – Chciałam podejść do Phillipa, ale Burchard przytknął mi lufę strzelby do piersi. Wrzasnęłam mu prosto w twarz: – No, strzelaj! Rozwal mnie, do cholery! Nawet śmierć będzie lepsza niż ten koszmar!

– Dość – rzuciła Nikolaos. Podeszła do mnie, a ja zaczęłam się cofać. Nie zatrzymała się, zmuszając mnie do cofnięcia się pod samą ścianę. – Nie chcę, żebyś zginęła, Anito, ale chcę, żebyś cierpiała. Zaszlachtowałaś Wintera tym swoim małym nożykiem. Zobaczmy, na co naprawdę cię stać.

Odstąpiła ode mnie.

– Burchardzie, oddaj jej noże.

Nawet się nie zawahał ani nie zapytał dlaczego. Po prostu podszedł i oddał mi je, zwrócone rękojeścią w moją stronę. Ja też o nic nie pytałam. Wzięłam je i już.

Nagle Nikolaos znalazła się tuż obok Edwarda. Ten zaczął się odsuwać.

– Zachary, jeśli znowu się poruszy, zabij go.

Zachary podszedł, aby stanąć bliżej, z wycelowaną bronią.

– Na kolana, śmiertelniku – wycedziła.

Edward nie usłuchał. Spojrzał na mnie. Nikolaos kopnęła go pod kolano tak mocno, że aż stęknął. Ukląkł na jedno kolano, a mistrzyni schwyciła go za prawą rękę i wykręciła ją mocno do tyłu. Jej druga szczupła dłoń zacisnęła się na gardle Edwarda.

– Jeśli się ruszysz, śmiertelniku, rozerwę ci gardło. Czuję twój puls trzepoczący jak motyl pod moją dłonią. – Zaśmiała się i wypełniła loch ciepłym, przeszywającym do szpiku kości odgłosem.

– A teraz, Burchard, pokaż jej, jak należy obchodzić się z nożem.

Burchard podszedł do przeciwległej ściany, gdzie u szczytu schodów znajdowały się drzwi. Położył strzelbę na podłodze, odpiął pas z mieczem i także go odłożył. Następnie wydobył długi nóż o niemal trójkątnym ostrzu. Wykonał kilka szybkich ruchów, aby rozciągnąć mięśnie, a ja stanęłam naprzeciw niego.

Umiem posługiwać się nożami. I całkiem nieźle nimi rzucam; sporo ćwiczę. Większość ludzi boi się noży. Jeśli pokażesz im, że jesteś w stanie pokroić kogoś na kawałki, zwykle zaczynają się ciebie bać. Burchard nie zaliczał się do większości. Przyjął miękką pozycję, stając na lekko ugiętych nogach, trzymając nóż luźno, lecz pewnie w prawej dłoni.

– Będziesz walczyć z Burchardem, animatorko, albo ten śmiertelnik zginie.

Szarpnęła Edwarda za rękę, dość mocno, ale on nawet nie pisnął. Wątpię, aby krzyknął, nawet gdyby wyłamała mu ramię ze stawu.

Wsunęłam jeden z noży do pochewki na prawym przedramieniu. Walka dwoma nożami może wyglądać atrakcyjnie, ale nigdy nie udało mi się opanować tej techniki po mistrzowsku. Jak wielu ludziom, nawiasem mówiąc. Burchard też nie miał dwóch noży.

– Czy to ma być walka na śmierć i życie? – spytałam.

– Nie zdołasz zabić Burcharda, Anito. Nie łudź się. Burchard ma cię tylko trochę naruszyć. Posmakuj stali, bez obawy, nie zrani cię za bardzo. Nie chcę, abyś straciła zbyt wiele krwi. – W jej głosie pojawiła się żartobliwa nuta, ale nie trwało to długo. Jej głos przetoczył się przez wnętrze lochu niczym huragan. – Chcę zobaczyć, jak krwawisz.

Świetnie.

Burchard zaczął chodzić przede mną po łuku, ja starałam się przez cały czas mieć za plecami ścianę. W pewnej chwili skoczył naprzód, jego nóż błysnął złowrogo. Nie odskoczyłam w tył, lecz zwinnie uchyliłam się przed pchnięciem i gdy skrócił dystans, cięłam na odlew. Mój nóż przeciął tylko powietrze. Burchard znów znalazł się poza moim zasięgiem i patrzył na mnie. Miał za sobą jakieś sześćset lat praktyki. Nie mogłam mu dorównać. Nie miałam o czym marzyć.

Uśmiechnął się. Skinęłam lekko głową. Odpowiedział tym samym. Może to miał być wyraz szacunku dwojga wojowników. Albo to, albo zwyczajnie się ze mną bawił. Zgadnijcie, na co stawiałam?

Nagle jego nóż świsnął tuż obok, rozcinając mi skórę na ramieniu. Smagnęłam moim nożem w bok, trafiając go ukośnie w brzuch. Nie próbował uskoczyć. Wpadł na mnie. Uchyliłam się przed jego pchnięciem i odsunęłam się od ściany. Uśmiechnął się. Cholera, chciał wyciągnąć mnie na środek sali. Miał dwa razy dłuższy zasięg ramion ode mnie.

Ból w ramieniu poczułam nagle i był naprawdę przejmujący. Ale na płaskim brzuchu Burcharda także pojawiła się karmazynowa szrama. Uśmiechnęłam się do niego. W jego oczach dostrzegłam coś dziwnego. Niepokój? Niezdecydowanie? Czyżby wielki wojownik poczuł respekt wobec mnie? Miałam taką nadzieję.

Cofnęłam się pod ścianę. To było absurdalne. Umrzemy oboje, kawałek po kawałku. A co mi tam. Rzuciłam się na Burcharda, tnąc zamaszyście z boku na bok. Zaskoczyłam go i odsunął się w tył. Przyjęłam taką samą jak on niską pozycję i zaczęliśmy krążyć naprzeciw siebie.

Powiedziałam:

– Wiem, kto jest mordercą.

Burchard uniósł brwi.

– Co powiedziałaś? – wtrąciła się Nikolaos.

– Wiem, kto zabija wampiry.

Burchard nagle przyskoczył do mnie, jednym cięciem rozpłatał materiał mojej bluzki. Nawet nie zabolało. Tylko się ze mną bawił.

– Kto to jest? – warknęła Nikolaos. – Gadaj albo zabiję tego śmiertelnika.

– Oczywiście – odparłam.

– Nie! – krzyknął Zachary. Odwrócił się, aby do mnie strzelić. Kula świsnęła tuż nad moją głową. Burchard i ja runęliśmy na ziemię. Edward krzyknął. Poderwałam się z podłogi, aby do niego podbiec. Ramię miał wykręcone pod nieprawdopodobnym kątem, ale żył.

Pistolet Zachary’ego wypalił dwa razy, a w chwilę później Nikolaos wyrwała mu go z ręki i cisnęła broń na podłogę. Energicznym ruchem schwyciła Zachary’ego i przyciągnęła do siebie, zmuszając, aby zgiął się wpół; jej głowa zaczęła pochylać się coraz niżej, usta rozwarły się.

Zachary krzyknął.

Burchard podniósł się na klęczki, obserwując przebieg wydarzeń. Wbiłam mu nóż w plecy. Ostrze z głuchym odgłosem zagłębiło się po rękojeść. Burchard wyprężył się jak struna, sięgnął ręką za siebie, usiłując wyrwać ostrze. Nie czekałam, by przekonać się, czy tego dokona. Wyjęłam drugi nóż i zatopiłam z boku w jego szyi. Krew chlusnęła mi na rękę, kiedy wyrwałam ostrze z rany. Ponownie dźgnęłam go w gardło i wtedy, dopiero wtedy, bardzo powoli osunął się na posadzkę. Upadł na twarz i znieruchomiał.

Nikolaos upuściła Zachary’ego na podłogę i odwróciła się, twarz miała całą we krwi, przód sukienki czerwony i wilgotny. Krew plamiła jej białe legginsy. Zachary miał rozszarpane gardło. Leżał, ciężko dysząc, na podłodze, ale wciąż jeszcze się poruszał; żył.

Nikolaos spojrzała na ciało Burcharda, a potem wrzasnęła przeraźliwie, jej krzyk odbił się rozdzierającym echem wśród kamiennych ścian lochu. Rzuciła się na mnie, wyciągając obie ręce do przodu. Cisnęłam nożem, ale odbiła lecące w jej stronę ostrze niedbałym machnięciem ręki. W chwilę później wpadła na mnie, wskutek zderzenia straciłam równowagę i przewróciłam się. Nikolaos zwaliła się na mnie. W dalszym ciągu krzyczała na całe gardło. Odchyliła mi głowę w bok. Żadnych mentalnych sztuczek, jedynie brutalna siła.

Wrzasnęłam.

– Nieeeeeee!

Padły strzały, a ciało Nikolaos drgnęło raz i drugi. Wstała ze mnie i wtedy poczułam wiatr. Zaczął wiać wewnątrz lochu niczym zwiastun nadciągającej burzy.

Edward oparł się o ścianę, trzymając w dłoni pistolet Zachary’ego.

Nikolaos skoczyła w jego stronę, a Edward, nie mrugnąwszy nawet powieką, wpakował w jej drobne ciałko cały magazynek. Nawet jej nie spowolnił.

Usiadłam i patrzyłam, jak mistrzyni zbliża się do Edwarda. Rzucił w nią bezużytecznym już pistoletem. Zaraz potem dopadła go i ponownie przewróciła na podłogę.

Leżący nieopodal miecz był niemal tak duży jak ja. Wysunęłam go z pochwy. Ciężki, niewygodny, z trudem mogłam go utrzymać. Uniosłam go nad głową, opierając oręż płazem o ramię, i pobiegłam w stronę Nikolaos.

Mistrzyni tymczasem zawołała podniesionym, śpiewnym głosem:

– Będziesz mój, śmiertelniku! Już ja się o to zatroszczę! Będziesz mój!

Edward krzyknął. Nie wiedziałam dlaczego. Uniosłam miecz, a jego ciężar sprawił, że ostrze opadło ukośnie w dół, dokładnie tak jak to sobie obmyśliłam. Klinga pogrążyła się w szyi Nikolaos z nieprzyjemnym, wilgotnym chrzęstem. Metal zgrzytnął o kość. Wyrwałam ostrze z rany. Sztych miecza ze zgrzytem poszorował po posadzce.

Nikolaos odwróciła się do mnie i zaczęła się podnosić. Dźwignęłam miecz i cięłam na odlew, wkładając w ten ruch cały ciężar mego ciała. Trzasnęła kość, a ja wylądowałam na podłodze, podczas gdy Nikolaos znalazła się na klęczkach. Jej głowa trzymała się już tylko na paru strzępach skóry i tkanek. Mrugnęła do mnie i ponownie spróbowała wstać.

Krzyknęłam donośnie i włożyłam w trzeci cios wszystko, na co było mnie stać. Trafiłam ją między piersi i pchnęłam miecz, wbijając ostrze w ciało i równocześnie spychając Nikolaos w tył.

Buchnęła krew. Przyszpiliłam ją do ściany. Miecz przebił Nikolaos na wylot, sztych pozostawił na ścianie głęboką rysę, gdy mistrzyni osunęła się na podłogę.

Uklękłam obok trupa. Tak, trupa. Nikolaos nie żyła!

Spojrzałam na Edwarda. Miał na szyi krew.

– Ugryzła mnie – wyjaśnił.

Łapczywie chwytałam powietrze, miałam kłopoty z oddychaniem, ale to było cudowne. Ja żyłam, a ona nie. Była martwa. Na amen. Uśmiechnęłam się wraz z nim. Wciąż jeszcze się śmialiśmy, gdy z tunelu wypełzły pierwsze szczurołaki. Król Szczurów, Rafael, zlustrował pobojowisko swymi czarnymi niedużymi oczami.

– Ona nie żyje.

– Wiedźma nie żyje, radujcie się wszyscy – powiedziałam.

Edward podchwycił mój radosny ton.

– Zła wiedźma nie żyje, już po wszystkim.

Ponownie wybuchnęliśmy śmiechem, a Lillian, lekarka szczurzyca, zaczęła opatrywać nasze rany. Najpierw zajęła się Edwardem.

Zachary wciąż leżał na podłodze. Rana na jego szyi zaczęła się już zasklepiać i wkrótce nie będzie po niej śladu. Wyliże się, o ile mu na to pozwolimy. Nie zamierzałam do tego dopuścić.

Podniosłam z podłogi mój nóż i podeszłam do niego chwiejnym krokiem. Szczury obserwowały mnie. Nikt nie próbował interweniować. Uklękłam obok niego i rozpłatałam rękaw jego koszuli. Odsłoniłam gris-gris, które nosił. Wciąż nie mógł mówić, ale jego oczy rozszerzyły się.

– Pamiętasz, kiedy chciałam pomazać twój amulet moją krwią? Powstrzymałeś mnie. Wyglądałeś na przerażonego, a ja nie potrafiłam pojąć dlaczego. – Usiadłam przy nim i patrzyłam, jak dochodzi do siebie. – Każde gris-gris wymaga odpowiedniej ofiary, w przypadku tego chodzi o krew wampirów, nie wolno użyć wobec niego żadnej innej posoki, w przeciwnym razie magia przestanie działać. Ot tak, trzask-prask i już. – Uniosłam rękę do góry, wciąż mocno krwawiłam. – Ludzka krew, Zachary, wystarczy parę kropel, żeby zniweczyć ten czar. Mam rację?

Wychrypiał coś, co zabrzmiało jak:

– Nie rób tego.

Strużka krwi spłynęła po moim łokciu, pierwsza kropla zawisła drżąca i powiększająca się z każdą chwilą tuż nad jego ramieniem. Pokręcił głową, nie, nie, krew pociekła w dół, rozpryskując się na jego ramieniu, ale nie dosięgła gris-gris.

Wyraźnie się odprężył.

– Brak mi dziś cierpliwości, Zachary. – Roztarłam krew na powierzchni plecionej opaski.

Oczy Zachary’ego rozszerzyły się z przerażenia, to był niesamowity widok. Z jego gardła dobył się zduszony charkot. Zaczął skrobać dłońmi po posadzce. Pierś uniosła się gwałtownie, jakby nagle nie mógł nabrać powietrza. Spomiędzy jego warg wypłynęło ciche westchnienie, a wraz z nim przeciągły ostatni oddech, a potem ciało Zachary’ego znieruchomiało. Zupełnie.

Sprawdziłam puls. Nic. Zero. Odcięłam nożem opaskę i zdjęłam ją z ramienia trupa, po czym zmięłam gris-gris w garści i włożyłam do kieszeni. To był naprawdę zły przedmiot. Miał w sobie sporo paskudnej mocy.

Lillian podeszła, aby zająć się moją ręką.

– Opatrzę twoje ramię, ale to tylko tymczasowe rozwiązanie. Trzeba będzie założyć szwy.

Skinęłam głową i wstałam.

– Dokąd się wybierasz? – spytał Edward.

– Pozbierać resztę naszej broni. – Chciałam znaleźć Jean-Claude’a, ale nie powiedziałam tego głośno. Wątpię, aby Edward zdołał to zrozumieć.

Towarzyszyły mi dwa szczurołaki. Nie ma sprawy. Grunt, żeby nie próbowali mi przeszkadzać. Phillip wciąż siedział skulony w kącie. Zostawiłam go tam.

Pozbierałam broń. Przewiesiłam sobie pistolet maszynowy przez ramię, a do ręki wzięłam strzelbę. Broń była załadowana jak na niedźwiedzia. Właśnie zabiłam tysiącletnią wampirzycę. Nie, to nie ja. To z pewnością nie mogłam być ja. Wraz ze szczurołakami odszukałam komnatę kar. Stało w niej sześć trumien. Na wieku każdej z nich umieszczony był poświęcony krzyż, a same trumny opasano srebrnymi łańcuchami. W trzeciej trumnie odnalazłam Williego; spał tak głęboko, że odniosłam wrażenie, iż nigdy się już nie obudzi. Zostawiłam go pogrążonego w letargu, ocknie się zapewne z nadejściem nocy. I będzie dalej robił swoje. Willie nie był zły za życia. Jak na wampira był wręcz przyzwoity.

Inne trumny były puste, pozostała do otwarcia już tylko jedna. Zdjęłam łańcuchy i położyłam krucyfiks na ziemi. Jean-Claude spojrzał na mnie. Jego oczy wyglądały jak nocne ognie, uśmiechał się łagodnie. Przypomniałam sobie mój pierwszy sen, trumnę wypełnioną krwią i jego silne, chwytające mnie ręce. Cofnęłam się, a on wstał z trumny.

Szczurołaki także zaczęły się wycofywać, sycząc złowrogo.

– W porządku – powiedziałam. – On jest po naszej stronie.

Wyszedł z trumny zwinnie jak po odświeżającej drzemce. Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

– Wiedziałem, że ci się uda, ma petite.

– Ty arogancki skurwielu. – Trzasnęłam go w brzuch kolbą strzelby. Zgiął się odrobinę. To wystarczyło. Wyrżnęłam go w szczękę. Zatoczył się do tyłu. – Won z mego umysłu!

Roztarł dłonią żuchwę, na jego palcach pojawiła się krew.

– Znaki są trwałe, Anito. Nie mogę ich usunąć.

Ścisnęłam strzelbę obiema dłońmi tak mocno, że aż zabolało. Krew zaczęła się sączyć z rany na moim ramieniu. Zastanowiłam się przez chwilę. W pewnym momencie miałam chęć rozwalić tę jego piękną buźkę jednym celnym strzałem. Nie zrobiłam tego. Pewnie kiedyś tego pożałuję. Może nawet już niedługo.

– Czy możesz przynajmniej nie nawiedzać mnie w snach? – spytałam.

– To akurat mogę. Wybacz, ma petite.

– Przestań mnie tak nazywać.

Wzruszył ramionami. Jego czarne włosy w blasku pochodni wydawały się prawie szkarłatne. Ten widok zapierał dech.

– Przestań bawić się moim umysłem, Jean-Claude.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał.

– Wiem, że twoje nieludzkie piękno to tylko sprytna sztuczka. Więc odpuść sobie.

– Ale ja nic nie robię – zaoponował.

– To znaczy?

– Gdy poznasz odpowiedź na to pytanie, Anito, podziel się nią ze mną. Sam chętnie się tego dowiem. Porozmawiamy…

Miałam już dość tych zagadek. Byłam zbyt zmęczona.

– Za kogo ty się uważasz? Jak możesz tak wykorzystywać ludzi?

– Jestem nowym mistrzem miasta – oznajmił. Nagle znalazł się tuż obok mnie, jego palce musnęły mój policzek. – I to ty wyniosłaś mnie na tron.

Odsunęłam się od niego.

– Przez pewien czas trzymaj się ode mnie z daleka, Jean-Claude, bo w przeciwnym razie przysięgam, że…

– Że co? Zabijesz mnie? – spytał. Uśmiechał się. Śmiał się ze mnie. Nie zastrzeliłam go. A są tacy, co mówią, że nie mam za grosz poczucia humoru.


Odnalazłam pomieszczenie, gdzie zamiast posadzki było klepisko z paroma płytkimi grobami. Phillip pozwolił, abym go tam zaprowadziła. Dopiero gdy stanęliśmy tuż przed świeżymi mogiłami, odwrócił się, by na mnie spojrzeć.

– Anito?

– Ciii – powiedziałam.

– Anito, co się dzieje?

Zaczynał sobie przypominać. Za kilka godzin odzyska pełnię życia, jak na jego obecny stan. Przez dzień, dwa byłby tym samym Phillipem co kiedyś.

– Anito? – Głos miał wysoki i niepewny. Brzmiał jak głos małego chłopca, który boi się ciemności. Chwycił mnie za rękę, jego uścisk wydawał się taki realny. Oczy wciąż miały doskonale brązowy odcień. – Co się dzieje?

Stanęłam na palcach i cmoknęłam go w policzek. Miał ciepłą skórę.

– Musisz odpocząć, Phillipie. Jesteś bardzo zmęczony.

Pokiwał głową.

– Zmęczony – mruknął.

Podprowadziłam go, aby położył się na miękkiej ziemi. Zrobił to, ale zaraz potem usiadł, z przerażeniem w oczach wyciągając do mnie ręce.

– Aubrey! On…

– Aubrey nie żyje. Już nie może cię skrzywdzić.

– Nie żyje? – Przyjrzał się sobie jakby z niedowierzaniem. – Ale przecież Aubrey mnie zabił.

Pokiwałam głową.

– Zgadza się, Phillipie.

– Boję się.

Przytuliłam go, gładząc pieszczotliwie po plecach. Objął mnie tak mocno, jakby już nigdy nie zamierzał mnie puścić.

– Anito!

– Ciii, nic nie mów. Już wszystko dobrze. Wszystko w porządku.

– Odeślesz mnie z powrotem, prawda? – Odsunął się ode mnie, aby móc spojrzeć mi w oczy.

– Tak – odparłam.

– Nie chcę umierać.

– Ale ty już nie żyjesz.

Spojrzał na swoje dłonie, kilka razy zacisnął i rozwarł pięści.

– Nie żyję? – wyszeptał. – Nie żyję? – Położył się na świeżo rozkopanej ziemi. – Odeślij mnie – poprosił.

Zrobiłam to.

Pod sam koniec zamknął oczy, a mięśnie jego twarzy zwiotczały, rozluźnione przez śmierć. Ciało na powrót zagłębiło się w ziemi, aż wreszcie znikło zupełnie.

Osunęłam się na kolana obok grobu Phillipa i rozpłakałam się.

Загрузка...