Jean-Claude siedział na rzeźbionym tronie. Uśmiechnął się do mnie i wyciągnął jedną rękę; miał długie, szczupłe palce.
– Chodź – powiedział.
Miałam na sobie długą białą suknię ozdobioną koronkami. Nawet we śnie bym czegoś takiego nie założyła. Spojrzałam na Jean-Claude’a. To był jego wybór, nie mój. Strach ścisnął mi gardło.
– To mój sen – oznajmiłam.
Wyciągnął obie ręce i rzekł:
– Chodź.
Podeszłam do niego. Suknia zaszeleściła o kamienie, przy każdym kroku słyszałam wywoływane przez nią dźwięki. Te odgłosy działały mi na nerwy.
Nagle stanęłam tuż przed Jean-Claudem. Powoli uniosłam ręce w stronę jego czekających dłoni. Nie powinnam tego robić. Kiepski pomysł, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać.
Ujął mnie za ręce, a ja uklękłam przed nim. Uniósł moje dłonie w stronę koronek zdobiących przód jego koszuli i zmusił mnie, abym zacisnęła na nich palce.
Ujął moje ręce w swoje i ścisnął mocno, a potem manipulując moimi dłońmi, rozerwał przód koszuli.
Jego klatka piersiowa była gładka i biała, jedynie pośrodku widać było cienką kreskę czarnych kręconych włosów. Niżej było ich więcej, odcinały się wyraźnie na tle płaskiego białego brzucha. Blizna po oparzeniu, gładka i lśniąca w porównaniu z jego doskonałym ciałem, wydawała się dziwnie rażąca, jakby nie na miejscu.
Jedną ręką ujął mój podbródek i zmusił mnie, abym uniosła głowę. Drugą ręką przesunął po klatce piersiowej, nieco poniżej prawego sutka. Na białej skórze pojawiła się krew. Czerwona cienka strużka pociekła w dół.
Chciałam się odsunąć, ale jego palce wpiły się w moją szczękę, unieruchamiając ją jak imadło. Krzyknęłam:
– Nie!
Uderzyłam go lewą ręką. Chwycił mnie za nadgarstek i przytrzymał. Oparłam się prawą ręką o podłogę i spróbowałam podnieść się z klęczek. Jean-Claude unieruchomił mnie oburącz tak skutecznie, że poczułam się jak motyl nadziany na szpilkę. Mogłam się poruszać, ale nie mogłam uciec. Osunęłam się na ziemię, zmuszając go, żeby pozwolił mi usiąść, obawiałam się, że mnie udusi. Jednak dał mi usiąść.
Kopnęłam z całej siły, trafiając go obunóż w kolano. Wampiry odczuwają ból. Puścił moją szczękę tak gwałtownie, że runęłam w tył. Chwycił mnie za oba nadgarstki i szarpnięciem poderwał na kolana, jednocześnie unieruchamiając nogami. Rozsiadł się w fotelu, kolanami kontrolując dolną połowę mego ciała, równie dobrze mógł zakuć mnie w łańcuchy.
Pomieszczenie wypełnił wysoki, melodyjny śmiech. Nikolaos stanęła z boku, obserwując nas. Jej śmiech odbił się gromkim echem w całym pomieszczeniu i zaczął narastać, coraz głośniejszy i przeszywający jak hałaśliwa, drażniąca muzyka.
Jean-Claude schwycił mnie jedną ręką za oba nadgarstki, a ja nie byłam w stanie go powstrzymać. Wolną ręką pogładził mnie po policzku i szyi. Dotknął palcami podstawy czaszki i zaczął napierać.
– Jean-Claude, błagam, nie rób tego!
Coraz bardziej przybliżał moją twarz do rany na swojej piersi. Stawiałam opór, ale jego palce wydawały się jak przyspawane do mojej czaszki, były częścią mnie.
– NIE!
Śmiech Nikolaos przerodził się w słowa.
– Gdy usunąć wierzchnią warstwę, okazuje się, że jesteśmy wszyscy tacy sami, animatorko.
Wrzasnęłam.
– Jean-Claude!
Jego głos można było porównać do aksamitnej fali, ciemnej i ciepłej, przenikającej mój umysł.
– Krew z mojej krwi, ciało z mego ciała, dwa umysły w jednym ciele, dwie dusze złączone w jedno. – Przez jedną krótką chwilę olśnienia zobaczyłam to i poczułam. Wieczność z Jean-Claudem. Jego dotyk… przez wieki. Jego usta. Jego krew.
Zamrugałam i zorientowałam się, że nieomal dotknęłam wargami rany na jego piersi. Wystarczyłby jeden zdecydowany ruch i zlizałabym krew z rany.
– Jean-Claude, nie! Jean-Claude! – wykrzyczałam. – Pomóż mi, Boże! – Te słowa także wypłynęły z moich ust.
Ciemność i dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Zadziałałam bez namysłu. Instynkt wziął nade mną górę. Wyłuskałam pistolet zza wezgłowia łóżka i zaczęłam kierować go w stronę niewidocznego jeszcze celu.
Czyjaś dłoń unieruchomiła rękę, którą wetknęłam pod poduszkę, pistolet został skierowany w stronę ściany, silne ciało naparło na mnie całym ciężarem.
– Anito, Anito, to ja, Edward. Spójrz na mnie!
Zamrugałam i spojrzałam na Edwarda, który unieruchomił moje ręce. Miał nieznacznie przyspieszony oddech.
Zerknęłam na pistolet w mojej dłoni i ponownie skierowałam wzrok na Edwarda. W dalszym ciągu nie puszczał moich rąk. W sumie wcale mu się nie dziwiłam.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Skinęłam głową.
– Powiedz coś, Anito.
– Miałam koszmarny sen – odparłam.
Pokręcił głową.
– Nie wątpię. – Powoli mnie puścił.
Wsunęłam broń z powrotem do kabury.
– Kim jest Jean-Claude? – zapytał.
– Czemu pytasz?
– Wołałaś go.
Odgarnęłam włosy z czoła, byłam cała spocona. Rzeczy, w których spałam, i pościel były mokre od potu. Te koszmary zaczynały działać mi na nerwy.
– Która godzina? – spytałam. W pokoju było ciemno, zbyt ciemno, jak tuż po zachodzie słońca. Poczułam ucisk w żołądku. Gdyby było już po zmierzchu, los Catherine byłby przesądzony.
– Nie wpadaj w panikę. Jest po prostu pochmurno. Do zmierzchu zostały jeszcze cztery godziny.
Wzięłam głęboki oddech i poczłapałam do łazienki. Ochlapałam sobie twarz i kark zimną wodą. Moje odbicie w lustrze wydawało się przeraźliwie blade. Czy ten sen był sprawką Jean-Claude’a, czy Nikolaos? Gdyby to była Nikolaos, czy oznaczałoby to, że ma nade mną kontrolę? Nie wiedziałam. W ogóle wiedziałam niewiele.
Gdy wyszłam z łazienki, Edward siedział na białym fotelu. Przyglądał mi się, jakbym była okazem nieznanego, nader interesującego gatunku owadów, którego nigdy dotąd nie widział.
Zignorowałam go i zadzwoniłam do biura Catherine.
– Cześć, Betty, tu Anita Blake. Zastałam Catherine?
– Dzień dobry, pani Blake. Myślałam, że pamięta pani, iż pani Maison wyjechała z miasta w sprawie służbowej. Wraca dwudziestego.
Catherine wspominała mi o tym, ale zapomniałam. Nie ma tego złego… Najwyższy czas.
– Zapomniałam, Betty. Wielkie dzięki.
Nie wiesz nawet, jak bardzo jestem ci wdzięczna.
– Cieszę się, że mogłam pomóc. Pani i pani Maison macie wyznaczoną na dwudziestego trzeciego pierwszą przymiarkę sukien. – Powiedziała to tak, jakby miało to poprawić mi humor. Nie poprawiło.
– Nie zapomnę. Na razie.
– Miłego dnia.
Rozłączyłam się i zadzwoniłam do Irvinga Griswolda. Był reporterem w „Saint Louis Post-Dispatch”. Był także wilkołakiem. Irving wilkołak. Nie brzmiało najlepiej, ale co do tego pasowało? Wilkołak Charles? Nie. Justin, Oliver, Wilbur, Brent? Jeszcze gorzej.
Irving odebrał po trzecim sygnale.
– Tu Anita Blake.
– Cześć, co słychać? – W jego głosie wyczuwało podejrzliwość, jakbym dzwoniła do niego, tylko gdy czegoś chciałam.
– Znasz jakichś szczurołaków?
Milczał trochę za długo. Wreszcie odparł:
– Czemu pytasz?
– Nie mogę powiedzieć.
– Innymi słowy mam pomóc ci, ale nie będzie z tego dla mnie materiału na artykuł?
Westchnęłam.
– No właśnie.
– Wobec tego po co miałbym się w ogóle trudzić?
– Nie utrudniaj, Irving. Dostałeś ode mnie mnóstwo tematów na pierwszą stronę. Najlepsze artykuły zawdzięczasz moim informacjom. Dzięki mnie stałeś się sławny, więc nie marudź i słuchaj uważnie.
– Coś jesteś dziś nie w sosie, prawda?
– Znasz jakiegoś szczurołaka czy nie?
– Znam.
– Muszę przekazać wiadomość Królowi Szczurów.
Zagwizdał pod nosem, ten dźwięk w słuchawce wydał się szczególnie przenikliwy.
– Jak spadać to z wysokiego konia, co? Ty to masz klasę. Mógłbym umówić cię na spotkanie z moim kumplem szczurołakiem, ale nie z ich królem.
– Przekaż tylko królowi wiadomość. Masz coś do pisania?
– Jak zawsze.
– Wampiry mnie nie dopadły, a ja nie zrobiłam tego, czego ode mnie chciały.
Irving przeczytał treść wiadomości, którą mu podyktowałam. Gdy skończył, po chwili zastanowienia dodał:
– Wmieszałaś się w jakąś aferę z wampirami i szczurołakami, a ja nie mogę dostać tego tematu na wyłączność.
– Nikt tego nie dostanie, Irving. To prawdziwe bagno. Lepiej tego nie roztrząsać.
Milczał przez chwilę.
– W porządku. Zajmę się ustawieniem spotkania. Jeszcze tej nocy powinienem coś wiedzieć.
– Dzięki, Irving.
– Bądź ostrożna, Blake. Nie chciałbym stracić mego najlepszego źródła informacji na pierwszą stronę.
– Ja również.
Ledwie odłożyłam słuchawkę, gdy telefon znowu zadzwonił. Odebrałam bez zastanowienia. Gdy dzwoni telefon, odruchowo podnosisz słuchawkę, to efekt lat warunkowania. Nie mam aparatu z automatyczną sekretarką dostatecznie długo, by wyzbyć się zupełnie tego nawyku.
– Anito, mówi Bert.
– Cześć, Bert. – Westchnęłam cichutko.
– Wiem, że pracujesz nad sprawą wampirów, ale mam coś, co mogłoby cię zainteresować.
– Bert, ja już i tak ledwo wiążę koniec z końcem. Jeśli coś mi dorzucisz, padnę na pysk i już się nie podniosę.
Moglibyście pomyśleć, że Bert zapyta, czy wszystko u mnie w porządku. Jak mi leci. Ale nie, przecież to mój szef.
– Dzwonił dziś Thomas Jensen.
Wyprężyłam się jak struna.
– Jensen?
– Dokładnie.
– Pozwoli nam to zrobić?
– Nie nam, tylko tobie. Poprosił konkretnie o ciebie. Próbowałem namówić go, żeby wynajął kogoś innego, ale nie zgodził się. I to musi zostać zrobione jeszcze tej nocy. Boi się, że spanikuje i zmieni zdanie.
– Cholera – mruknęłam.
– Mam do niego oddzwonić i odwołać wszystko czy może dasz mu szansę i przynajmniej się z nim spotkasz?
Dlaczego wszystko naraz musi zwalać mi się na głowę? Oto jedno z retorycznych pytań życia.
– Spotkam się z nim dzisiaj po zmierzchu.
– Jesteś wielka. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
– Nie jestem wielka, Bert. Ile ci płaci?
– Trzydzieści tysięcy. Pięć tysięcy zaliczki zostało już doręczone przez posłańca.
– Jesteś wcieleniem zła, Bert.
– Tak – przyznał. – I to się opłaca. Dzięki. – Odłożył słuchawkę bez pożegnania. Czarujący facet.
Edward patrzył na mnie.
– Czy właśnie przyjęłaś na dzisiejszy wieczór kolejne zlecenie? Będziesz wskrzeszać zmarłych?
– Ściślej mówiąc, chodzi o złożenie kogoś do grobu, ale tak.
– Czy ożywianie zmarłych bardzo cię wyczerpuje?
– To znaczy?
Wzruszył ramionami.
– No wiesz, utrata energii, sił witalnych, siły fizycznej…
– Czasami.
– A w przypadku tego zlecenia? Czy jest wyczerpujące?
Uśmiechnęłam się.
– Tak.
Pokręcił głową.
– Nie możesz sobie pozwolić na zbyt dużą stratę energii, Anito. Nie możesz być dziś wyczerpana.
– Nie będę – odparłam. Wzięłam głęboki oddech i przez chwilę zastanawiałam się, jak wytłumaczyć to wszystko Edwardowi.
– Dwadzieścia lat temu Thomas Jensen stracił córkę. Siedem lat temu ożywił ją jako zombi.
– No i co?
– Popełniła samobójstwo. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział dlaczego. Dopiero później okazało się, że pan Jensen molestował córkę seksualnie i właśnie dlatego się zabiła.
– A on ją ożywił. – Edward skrzywił się. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że…
Zamachałam rękoma, jakby chcąc wymazać zbyt przerażającą wizję.
– Nie, nie o to mu chodziło. Miał wyrzuty sumienia i ożywił ją, aby powiedzieć, że jest mu przykro.
– I?
– Nie wybaczyła mu.
Pokręcił głową.
– Nie rozumiem.
– Ożywił jej trupa, aby błagać o przebaczenie, ale ona umarła, pałając do niego nienawiścią. Poza tym bała się go. Już jako zombi nie zechciała mu przebaczyć, a on nie zdecydował się złożyć ją na powrót do grobu. W miarę upływu czasu jej umysł i ciało coraz bardziej słabły i niszczały, ale on i tak postanowił zachować ciało córki, chcąc w ten sposób odpokutować za swoje grzechy.
– Jezu.
– Taa – mruknęłam. Podeszłam do szafy i wyjęłam sportową torbę. Edward miał w swojej broń. Ja nosiłam w torbie podstawowe wyposażenie animatorki. I niekiedy również zestaw do zabijania wampirów.
Na dnie torby leżały zapałki, które otrzymałam od Zachary’ego. Włożyłam je do kieszeni spodni. Edward chyba tego nie zauważył. Zwraca uwagę wyłącznie na to, co zbliża się w jego stronę i jest na tyle duże, że można to zastrzelić albo spalić.
– Jensen zgodził się w końcu na złożenie jej do grobu, jeśli tylko się tego podejmę. Nie mogę odmówić. Ten człowiek jest swoistą legendą wśród animatorów. Jego historia jest powtarzana w naszym środowisku jak upiorna opowieść, którą snuje się wieczorami przy ognisku.
– Czemu właśnie dzisiejszej nocy? Skoro czekał siedem lat, dlaczego nie może zaczekać jeszcze parę dni?
Wkładałam niezbędne przybory do tory.
– Uparł się. Boi się, że jeśli będzie zmuszony czekać, zmieni zdanie i w ogóle się na to nie zdecyduje. Poza tym za parę dni mogę już nie żyć. A on nie pozwoli, by zrobił to ktoś inny.
– To nie twoja sprawa. Nie ty ożywiłaś tego trupa.
– Nie. Ale jestem przede wszystkim animatorką. Zabijanie wampirów to dla mnie… zajęcie drugorzędne. Jestem animatorką. To coś więcej niż praca.
Wciąż na mnie patrzył.
– Nie pojmuję dlaczego, ale wiem, że musisz to zrobić.
– Dzięki.
Uśmiechnął się.
– To twój występ. Mogę ci towarzyszyć? Nie chciałbym, aby podczas wykonywania obowiązków służbowych ktoś cię niechcący skasował.
Spojrzałam na niego.
– Uczestniczyłeś kiedyś w ożywianiu trupów?
– Nie.
– Nie jesteś bojaźliwy? – mówiąc to, uśmiechnęłam się szeroko.
Spojrzał na mnie, a jego niebieskie oczy stały się nagle lodowate. Jego oblicze zmieniło się. Było puste, zupełnie bez wyrazu, jeśli nie liczyć tego nieludzkiego chłodu. Kompletna pustka. Tak samo patrzył kiedyś na mnie lampart ze swej klatki; nie rozumiałam doznań tego zwierzęcia, jego myśli były mi obce; równie dobrze mógłby być przybyszem z innej planety. Ten drapieżnik mógłby zabić mnie szybko, sprawnie i skutecznie tylko dlatego, że taką miał naturę, był głodny lub może rozdrażniony. I dlatego, że mógłby to zrobić. Nie musiał, ale mógłby.
Nie zemdlałam ze strachu ani nie wybiegłam z krzykiem z pokoju, ale kosztowało mnie to trochę wysiłku.
– Pokazałeś, na co cię stać, Edwardzie. Odpuść sobie odgrywanie zimnokrwistego zabójcy i chodźmy już.
Jego oczy natychmiast stały się normalne, ale jeszcze chwilę potrwało, zanim się rozgrzały. Miałam nadzieję, że Edward nigdy nie spojrzy na mnie w ten sposób na serio. Gdyby tak się stało, jedno z nas musiałoby zginąć. I mogłabym to być ja.