38

Nikolaos siedziała w swoim rzeźbionym fotelu, kołysząc wesoło nogami. Czarujące. Aubrey oparł się o ścianę, przesuwając językiem po wargach, oblizując je z krwi. Valentine stał obok niego w bezruchu, wpatrując się we mnie.

Winter stanął przy mnie. Strażnik więzienny.

Burchard podszedł do Nikolaos, opierając jedną dłoń o jej fotel.

– No co, animatorko, żadnych żarcików? – spytała Nikolaos.

Wciąż mówiła głosem dorosłej osoby. Zupełnie jakby dysponowała dwoma głosami i mogła używać ich zamiennie za naciśnięciem niewidzialnego guzika.

Pokręciłam głową. Nie byłam w nastroju do żartów.

– Czyżbyśmy złamali twego ducha? Odebraliśmy ci wolę walki?

Spojrzałam na nią. Gniew przenikał mnie jak fala żaru.

– Czego ty chcesz, Nikolaos?

– O, teraz o wiele lepiej. – Jej głos unosił się i opadał, każde słowo kończył dziewczęcy chichot. Być może już nigdy nie polubię dzieci.

– Jean-Claude powinien już osłabnąć w swojej trumnie. Powinien być osłabiony z głodu, a jednak jest wciąż silny i najedzony. Jak to możliwe?

Nie miałam pojęcia, więc nic nie powiedziałam. A może to było pytanie retoryczne.

Jednak nie.

– Odpowiedz, Anito. – Wymówiła moje imię, przeciągając zgłoski.

– Nie wiem.

– Ależ wiesz.

Nie wiedziałam, ale ona i tak by mi nie uwierzyła.

– Dlaczego krzywdzisz Phillipa?

– Po ostatniej nocy zasłużył sobie na lekcję pokory.

– Ponieważ ci się przeciwstawił? – spytałam.

– Tak – odparła. – Ponieważ mi się przeciwstawił. – Podniosła się z fotela i podbiegła do mnie. Odwróciła się lekko, a biała sukienka zafalowała wokół niej. Podbiegła do mnie w podskokach, uśmiechając się. – I dlatego, że byłam na ciebie wściekła. I być może dlatego, że ten mały pokaz doda ci nowego zapału, abyś wreszcie odnalazła zabójcę wampirów. – Jej śliczna buzia była zwrócona w moją stronę, blade oczy promieniały rozbawieniem. Była dobra.

Przełknęłam mocno ślinę i zadałam pytanie, które nie dawało mi spokoju.

– Czemu byłaś na mnie wściekła?

Przekrzywiła głowę w bok. Gdyby nie fakt, że była krwiopijcą, mogłaby wydawać się całkiem milutka.

– Czyżbyś nie wiedziała?

Odwróciła się do Burcharda.

– Co o tym sądzisz, przyjacielu? Czyżby naprawdę nie zdawała sobie z tego sprawy?

Wyprostował się i odparł:

– Wydaje mi się, że to całkiem możliwe.

– Och, Jean-Claude był bardzo niegrzeczny. Nałożył drugi znak na niczego nie podejrzewającą śmiertelniczkę.

Znieruchomiałam. Przypomniałam sobie ogniste niebieskie oczy na schodach i głos Jean-Claude’a w mojej głowie. No dobrze, podejrzewałam coś takiego, ale wciąż nie pojmowałam znaczenia tego, co się stało.

– Co oznacza drugi znak?

Oblizała wargi miękko jak kot.

– Wyjaśnimy jej, Burchardzie? Powiemy jej?

– Jeżeli naprawdę nie wie, o pani, myślę, że musimy ją oświecić – stwierdził.

– Tak – rzekła i podpłynęła z powrotem do swego fotela.

– Burchardzie, powiedz jej, ile masz lat.

– Mam sześćset trzy lata.

Spojrzałam na jego gładkie oblicze i pokręciłam głową.

– Przecież jesteś człowiekiem, a nie wampirem.

– Otrzymałem czwarty znak i będę żył tak długo, jak długo będę potrzebny mej pani.

– Nie, Jean-Claude nie zrobiłby mi czegoś takiego – powiedziałam.

Nikolaos wykonała lekki, nonszalancki ruch dłońmi.

– Musiałam go bardzo mocno nacisnąć. Wiedziałam, że dał ci pierwszy znak, aby cię uleczyć. Chyba był zdesperowany i chciał ratować swoją skórę.

Przypomniałam sobie echo jego głosu rozbrzmiewające w mojej głowie. „Przepraszam. Nie miałem wyboru”. Niech go diabli, przecież zawsze mamy wybór.

– Co noc nawiedza mnie w snach. Co to znaczy?

– Komunikuje się z tobą, animatorko. Wraz z trzecim znakiem będzie miał z tobą kontakt myślowy.

Pokręciłam głową.

– Nie.

– Co ma znaczyć to „nie”, animatorko? Nie dla trzeciego znaku, czy może nam nie wierzysz? – spytała.

– Nie chcę być niczyją służebnicą.

– A jesz ostatnio więcej niż zwykle? – zapytała.

Pytanie było tak dziwne, że patrzyłam na nią przez chwilę, aż w końcu sobie przypomniałam.

– Tak. To ważne?

Nikolaos zmarszczyła brwi.

– On wysącza z ciebie energię, Anito. Karmi się za pośrednictwem twojego ciała. Do tego czasu powinien już osłabnąć, ale ty dodajesz mu sił.

– Nie chciałam tego.

– Wierzę ci – stwierdziła. – Zeszłej nocy, kiedy uświadomiłam sobie, co zrobił, z wściekłości nieomal wyszłam z siebie. I dlatego odebrałam ci twojego kochanka.

– Uwierz, proszę, on nie jest moim kochankiem.

– Czemu więc ostatniej nocy ryzykował narażenie się na mój gniew, aby cię ocalić? W imię przyjaźni? Przyzwoitości? Nie sądzę.

W porządku niech wierzy, w co chce. Grunt abyśmy wydostali się stąd z życiem. Tylko to się liczyło.

– Co ja i Phillip możemy uczynić, abyś puściła w niepamięć urazy wobec nas?

– Cóż za uprzejmość, to mi się podoba. – Położyła dłoń na biodrze Burcharda i pogładziła go jak posłusznego psa. – Pokażemy jej, co ją czeka?

Jego ciało stężało, jakby przeszył je silny prąd.

– Jak sobie życzysz, pani.

– Takie jest moje życzenie – odparła.

Burchard ukląkł przed nią, jego twarz znajdowała się na wysokości jej piersi.

– Oto jest czwarty znak – rzekła. Uniosła dłonie do małych perłowych guzików zdobiących przód jej białej sukienki. Rozchyliła poły materiału, ukazując małe, nagie piersi. To były dziecięce piersi, drobne i na wpół ukształtowane. Przesunęła paznokciem po ciele obok lewej. Skóra została rozcięta, brzegi rany rozchyliły się i po białej piersi na brzuch spłynęła strużka krwi.

Nie widziałam twarzy Burcharda, gdy wychylił się do przodu. Oplótł ją rękoma w talii. Wtulił twarz pomiędzy jej piersi. Nikolaos wyprężyła się, wygięła plecy w łuk. Ciszę panującą w pomieszczeniu wypełniły odgłosy ssania.

Odwróciłam wzrok, wolałam patrzeć na wszystko inne tylko nie na nich; miałam wrażenie, jakbym przyłapała ich na uprawianiu seksu, ale nie mogłam stąd wyjść. Valentine gapił się na mnie. Odnalazłam jego spojrzenie. Skłonił się przede mną, uchylając wyimaginowanego kapelusza i błysnął kłami. Zignorowałam go.

Burchard siedział obok fotela, na wpół oparty o ten wielki rzeźbiony mebel. Twarz miał rumianą i przepełnioną błogością, jego pierś unosiła się i opadała spazmatycznie. Drżącą dłonią otarł krew z ust. Nikolaos siedziała w całkowitym bezruchu, z zamkniętymi oczami. Może seks to wcale nie takie złe porównanie.

Nikolaos przemówiła, nie otwierając oczu, głowę odchyliła do tyłu, jej głos brzmiał ochryple.

– Czy widzisz dziś moją bliznę?

Pokręciłam głową. Była pięknym dzieckiem, bez skazy i blizn, żadnych niedoskonałości.

– Znów wyglądasz perfekcyjnie, jakim cudem?

– Ponieważ zużywam na to sporo energii, ot co. Pracuję nad sobą. – Głos miała cichy i ciepły, żar narastał w nim jak zwiastun burzy.

Poczułam na plecach lodowate ciarki. Już wkrótce wydarzy się coś złego.

– Jean-Claude ma swoich popleczników, Anito. Jeżeli go zabiję, uczynią zeń męczennika. Jeśli jednak udowodnię, że jest słaby, bezsilny, opuszczą go i przejdą do mego obozu albo nie przyłączą się do nikogo.

Wstała, jej biała sukienka znów była zapięta pod samą szyję. Białe jak śnieg włosy zdawały się falować, jakby poruszane wiatrem, ale przecież w zamkniętym pomieszczeniu nie było wiatru.

– Unicestwię coś, co Jean-Claude próbuje tak rozpaczliwie chronić.

Jak szybko mogłam wyjąć nóż przypięty do kostki? I czy coś mi to da?

– Udowodnię wszystkim, że Jean-Claude nie potrafi ochronić niczego ani nikogo. Że to ja jestem mistrzynią wszystkich.

Egocentryczna suka. Winter złapał mnie za rękę, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Zbytnio byłam pochłonięta zabijaniem wampirów i przestałam zwracać uwagę na ludzi.

– Idźcie – powiedziała. – Zabijcie go.

Aubrey i Valentine skłonili się nisko i już ich nie było. Nie zauważyłam, kiedy wyszli, zupełnie jakby w jednej chwili rozpłynęli się w powietrzu. Odwróciłam się do Nikolaos.

Uśmiechnęła się.

– Tak, zaćmiłam twój umysł i nie zauważyłaś ich wyjścia.

– Dokąd poszli? – Poczułam ucisk w żołądku. Chyba już znałam odpowiedź.

– Jean-Claude wziął Phillipa pod swą opiekę. I dlatego Phillip musi umrzeć.

– Nie.

Nikolaos uśmiechnęła się.

– Ależ tak.

W korytarzu rozległ się krzyk. Męski krzyk. Krzyk Phillipa.

– Nie! – Na wpół przyklękłam; jedynie dłoń Wintera nie pozwoliła mi osunąć się na posadzkę. Udałam omdlenie, wiotczejąc w jego uścisku. Puścił mnie. Wyłuskałam nóż z pochwy przy kostce. Winter i ja byliśmy blisko korytarza, z dala od Nikolaos i jej sługi. Może dostatecznie daleko.

Winter patrzył na nią, jakby oczekiwał na rozkazy. Poderwałam się z ziemi i wbiłam mu nóż w krocze. Ostrze pogrążyło się w ciele i buchnęła krew, gdy wyszarpnęłam je z rany i pognałam w stronę korytarza.

Byłam już przy drzwiach, gdy poczułam na plecach pierwsze muśnięcie wiatru. Nie obejrzałam się za siebie. Otworzyłam drzwi.

Phillip zwisał bezwładnie, spętany łańcuchami. Krew jasnoczerwoną strugą spływała po jego piersi. Czerwone krople skapywały jak deszcz na podłogę. Blask pochodni ukazywał białą, wilgotną kość kręgosłupa. Ktoś rozszarpał Phillipowi gardło.

Zatoczyłam się na ścianę, jakby ktoś mnie uderzył. Zabrakło mi tchu. Ktoś wciąż szeptał:

– O Boże, o Boże – To byłam ja. Zeszłam po schodach, opierając się plecami o ścianę. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie mogłam na niego nie patrzeć. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam płakać.

Blask pochodni odbijał się w jego oczach, wywołując złudzenie ruchu.

W moim gardle narastał krzyk. Uwolniłam go.

– Phillipie!

Pomiędzy mną a Phillipem stanął Aubrey. Był skąpany we krwi.

– Nie mogę się doczekać, kiedy odwiedzę twoją śliczną koleżankę, Catherine.

Chciałam z krzykiem rzucić się na niego. Miast tego oparłam się o ścianę, trzymając nóż w opuszczonej dłoni, niewidoczny. Nie chodziło już o wydostanie się stąd z życiem. Chodziło o to, by zabić Aubreya.

– Ty sukinsynu, ty pieprzony sukinsynu. – Głos miałam zupełnie spokojny, odarty z wszelkich emocji. Nie bałam się. Nie czułam nic, zupełnie.

Aubrey łypnął na mnie, jego twarz zalana krwią Phillipa wyglądała jak maska.

– Nie mów tak do mnie.

– Ty parszywym, cuchnący, pojebany skurwielu.

Podpłynął do mnie – i o to właśnie chodziło. Położył mi rękę na ramieniu. Wrzasnęłam mu prosto w twarz, najgłośniej jak potrafiłam. Zastygł w bezruchu na jedno uderzenie serca. Wbiłam mu nóż między żebra. Ostrze, długie i cienkie, zagłębiło się po rękojeść. Aubrey zesztywniał i osunął się na mnie. W jego oczach malowało się zdumienie. Otworzył i zaniknął usta, ale spomiędzy jego warg nie wypłynął żaden dźwięk. Runął na podłogę, chwytając dłońmi powietrze.

W mgnieniu oka tuż obok pojawił się Valentine i ukląkł przy ciele.

– Coś ty zrobiła? – Nie zobaczył noża. Był zasłonięty przez ciało Aubreya.

– Zabiłam go, sukinsynu, i to samo zrobię z tobą.

Valentine poderwał się z ziemi, zaczął coś mówić i w tej samej chwili rozpętało się piekło. Drzwi do celi otwarły się raptownie i uderzyły z hukiem w ścianę, roztrzaskując się w drobny mak. Do pomieszczenia wdarło się tornado.

Valentine upadł na kolana, dotykając czołem podłogi. W ten sposób kłaniał się swojej mistrzyni. Ja przywarłam plecami do ściany. Wiatr smagał moją twarz, wpychał mi włosy do oczu.

Hałas narastał, a ja kątem oka spojrzałam w stronę drzwi.

Nikolaos pojawiła się na podeście u szczytu schodów. Płynęła w powietrzu. Włosy falowały wokół niej niczym pajęczyna. Skóra zdawała się opinać czaszkę tak mocno, że było przez nią widać każdą krzywiznę i wypukłość kości. W jej oczach płonęły białoniebieskie ognie. Zaczęła spływać w dół, po schodach, z rękoma wyciągniętymi przed siebie.

Widziałam żyły rysujące się pod jej skórą niczym niebieskie świetlówki. Rzuciłam się w stronę przeciwległej ściany i tunelu, z którego skorzystały szczurołaki.

Wiatr cisnął mnie na ścianę, ale ja wciąż uparcie na czworakach pełzłam w stronę tunelu. Otwór był duży i czarny, chłodne powietrze owiało moją twarz, a czyjeś palce schwyciły mnie za kostkę.

Krzyknęłam. Tym kimś, kto mnie złapał, była Nikolaos. Pociągnęła mnie do tyłu. Pchnęła mnie na ścianę i jedną szponiastą dłonią unieruchomiła moje nadgarstki. Kościste ciało wpiło się w moje nogi. Wargi rozchyliły się, ukazując kły i zęby. Potworna istota o twarzy kościotrupa wysyczała:

– Nauczysz się być mi posłuszna!

Stwór wykrzyczał mi te słowa w twarz, a ja również odpowiedziałam krzykiem. Pozbawionym słów, rozpaczliwym wrzaskiem zwierzęcia schwytanego w pułapkę.

Serce załomotało mi w gardle. Nie mogłam oddychać.

– Nie!

Stwór wrzasnął:

– Spójrz na mnie!

Zrobiłam to. Wejrzałam w jej oczy gorejące błękitnym ogniem. Płomienie spowiły mój mózg, poczułam ból. Jej myśli cięły mnie jak noże, odkrawały kawałek po kawałku. Jej gniew parzył i palił, miałam wrażenie, że skóra płatami zacznie zaraz odpadać z mojej twarzy. Pazury orały wnętrze mojej czaszki, gruchocząc kości na pył.

Gdy odzyskałam zdolność widzenia, kuliłam się pod ścianą, a Nikolaos stała nade mną, ale nie dotykała mnie. Już nie musiała. Cała się trzęsłam. Dygotałam tak, że aż szczękały mi zęby. Było mi zimno, piekielnie zimno.

– Przyjdzie taki czas, animatorko, że nazwiesz mnie swą mistrzynią z własnej woli. – Nagle uklękła nade mną. Przywarła do mnie swym szczupłym, drobnym ciałem, przyszpilając moje ręce do podłogi. Nie mogłam się poruszyć.

Piękna mała dziewczynka wtuliła twarz w mój policzek i wyszeptała:

– A teraz wbiję kły w twoją szyję, a ty nie będziesz w stanie zrobić nic, aby temu zapobiec.

Jej delikatna małżowina uszna musnęła moje wargi. Pochwyciłam ją zębami i wgryzłam się mocno, aż do krwi.

Nikolaos wrzasnęła i odskoczyła jak oparzona, po jej szyi spływała strużka krwi.

Pazury ostre jak brzytwy rozdarły mój umysł. Jej ból i wściekłość zmieniały mój mózg w bryłę zimnej gliny. Chyba znowu krzyczałam, ale nie słyszałam własnego głosu.

Po jakimś czasie przestałam słyszeć cokolwiek. Pojawiła się ciemność. Nieprzenikniona czerń pochłonęła Nikolaos i pozostawiła mnie samą, unoszącą się pośród mroku.

Загрузка...