26

Kasztanowowłosa kobieta towarzysząca Edwardowi podeszła do kanapy i usiadła Phillipowi na kolanach. Zachichotała i oplotła go za szyję ramionami, delikatnie wymachując nogami. Jej dłonie nie zaczęły błądzić coraz niżej ani nie próbowała go rozebrać. Noc zapowiadała się ciekawie. Edward podążał za kobietą jak jasnowłosy cień. W ręku trzymał drinka, a jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech.

Gdybym go nie znała, nie powiedziałabym, że jest niebezpieczny. Edward kameleon. Przysiadł na podłokietniku kanapy, za kobietą, jedną ręką gładząc ją po ramieniu.

– Anito, poznaj Darlene – rzekł Phillip.

Skinęłam głową. Darlene zachichotała i zamajtała nogami.

– To Teddy. Czyż nie jest wspaniały?

Teddy? Wspaniały? Wysiliłam się na uśmiech, a Edward pocałował ją w szyję. Wtuliła głowę w jego pierś, w dalszym ciągu wiercąc się na kolanach Phillipa. Nie ma to jak dobra koordynacja.

– Daj mi posmakować. – Darlene skubnęła zębami dolną wargę.

Oddech Phillipa stał się urywany.

– Dobrze – powiedział.

Wątpiłam, aby to mogło mi się spodobać. Darlene ujęła jego ramię oburącz i podniosła do ust. Wycisnęła delikatny pocałunek na jednej z licznych blizn, po czym zsunęła się z kolan Phillipa i uklękła u jego stóp, przez cały czas trzymając go za rękę. Spódnica zahaczyła o jego kolana i uniosła się powyżej jej bioder. Miała na sobie czerwone koronkowe majteczki i pas w tym samym kolorze. Nie ma jak odpowiedni dobór barw.

Mięśnie twarzy Phillipa zwiotczały. Patrzył na nią, gdy podnosiła jego rękę do ust. Mały różowy języczek polizał jego rękę, stało się to bardzo szybko, pojawił się, musnął skórę i znikł.

Spojrzała na Phillipa, jej oczy były ciemne i pełne. Musiało się jej spodobać to, co zobaczyła, bo zaczęła lizać jego blizny, delikatnie, jedną po drugiej; wyglądała jak kot spijający śmietanę. Ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku.

Phillip drżał; jego ciałem wstrząsnął silny spazm. Zamknął oczy i oparł głowę o tapczan. Sięgnęła dłońmi do jego brzucha. Palce zacisnęły się na siatkowej koszulce i szarpnęły mocno. Brzeg koszulki wysunął się ze spodni i już po chwili zaczęła gładzić dłońmi jego nagą pierś.

Drgnął, jego oczy rozszerzyły się, schwycił ją za ręce. Pokręcił głową.

– Nie, nie. – Jego głos był dziwnie głęboki, ochrypły.

– Mam przestać? – spytała Darlene. Oczy miała prawie całkiem zamknięte, oddech głęboki, wargi pełne, wyczekujące.

Walczył z sobą, usiłując równocześnie mówić i pozbierać myśli.

– Jeżeli to zrobimy… Anita zostanie sama. Musimy grać uczciwie. To jej pierwsza impreza.

Darlene spojrzała na mnie, chyba po raz pierwszy.

– Z takimi bliznami?

– To blizny po prawdziwym ataku. Namówiłem ją na tę imprezę. – Wyciągnął jej dłonie spod koszulki. – Nie mogę jej zostawić. – Wzrok znów mu się zaostrzał. – Ona nie zna zasad.

Darlene oparła głowę na jego udzie.

– Phillipie, proszę, tak bardzo się za tobą stęskniłam.

– Wiesz, co mogą z nią zrobić.

– Teddy przypilnuje, aby nic jej się nie stało. On zna zasady.

– Bywałeś już na takich imprezach? – spytałam.

– Tak – odparł Edward. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, a ja usiłowałam wyobrazić go sobie na innych imprezach. A więc to tak zdobywał swoje informacje ze świata wampirów: dzięki dziwolągom.

– Nie – powiedział Phillip. Wstał, zmuszając Darlene, aby zrobiła to samo; wciąż trzymała go za przedramiona. – Nie – powtórzył, tym razem pewnie, z niezłomnym przekonaniem. Puścił ją i wyciągnął do mnie rękę. Przyjęłam ją. Cóż mogłam uczynić innego?

Dłoń miał ciepłą i mokrą od potu. Wyszedł z pokoju tak szybko, że aby za nim nadążyć, omal nie połamałam nóg, biegnąc na obcasach.

Weszliśmy do łazienki na końcu korytarza. Zamknął drzwi na zasuwkę i oparł się o nie plecami, pot perlił mu się na twarzy, powieki miał półprzymknięte. Uwolniłam dłoń z jego uścisku. Nie próbował stawiać oporu.

Rozejrzałam się dokoła i w końcu postanowiłam, że przysiądę na brzegu wanny. Nie było mi tam wygodnie, ale lepsze to niż nic. Phillip łapczywie chwytał powietrze i w końcu podszedł do umywalki. Odkręcił wodę, puszczając silny strumień i obficie, kilka razy spryskał sobie twarz oraz ręce, po czym wyprostował się, nie zważając na chłodne strużki ściekające mu po czole i policzkach. Kropelki wody lśniły na jego rzęsach i włosach. Zamrugał, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Wydawał się zdziwiony, zdezorientowany. Woda spływała mu po szyi, na tors. Wstałam i zdjąwszy z kołka ręcznik, podałam Phillipowi. Nie zareagował. Otarłam delikatnie jego klatkę piersiową miękkim, pachnącym ręcznikiem.

W końcu wziął go ode mnie i wytarł się do sucha. Włosy wciąż miał wilgotne i zmierzwione. Nie dało się ich tak łatwo wysuszyć.

– Zrobiłem to – powiedział.

– Tak – przyznałam. – Zrobiłeś to.

– Omal jej na to nie pozwoliłem.

– A jednak do tego nie dopuściłeś, Phillipie. I to właśnie się liczy.

Skinął głową, szybko, nerwowo.

– Chyba tak. – Wciąż wydawało się, że brakuje mu oddechu.

– Lepiej wracajmy na imprezę.

Przytaknął lekkim ruchem głowy. Mimo to nie ruszył się z miejsca, oddychał głęboko, jakby jego płucom brakło tlenu.

– Wszystko w porządku, Phillipie? – To było głupie pytanie, ale nie potrafiłam wymyślić nic innego.

Skinął głową. Demon konwersacji.

– Chcesz już iść? – spytałam.

Spojrzał na mnie.

– Pytasz o to już drugi raz. Dlaczego?

– Co dlaczego?

– Dlaczego chcesz zwolnić mnie z obietnicy, którą ci dałem?

Wzruszyłam ramionami i potarłam dłońmi przedramiona.

– Bo… mam wrażenie, że cierpisz. Bo jesteś swego rodzaju ćpunem usiłującym wyrwać się ze szponów nałogu i nie chcę, abyś to schrzanił.

– To bardzo… miło z twojej strony. – Powiedział to tak, jakby nigdy wcześniej nikomu tego nie mówił.

– Chcesz już iść?

– Tak – przyznał. – Ale jeszcze nie możemy.

– Już to mówiłeś. Dlaczego nie możemy?

– Nie mogę, Anito. Po prostu nie mogę.

– Owszem, możesz. Od kogo przyjmujesz rozkazy, Phillipie? Powiedz mi, kto ci rozkazuje? Co się dzieje? – Stałam tak blisko, że nasze ciała niemal się stykały, kropelki śliny z moich ust opryskiwały jego tors, nie odrywałam wzroku od jego twarzy. Ciężko jest być twardą, gdy musisz unosić wzrok, aby spojrzeć drugiej osobie w oczy. Ale cóż, przez całe życie byłam niska, a trening czyni mistrza.

Objął mnie ramieniem. Odsunęłam się od niego, usiłując uwolnić się z uścisku.

– Przestań, Phillipie.

Oparłam dłonie o jego tors, aby nasze ciała całkiem się nie zetknęły. Jego koszulka była mokra i chłodna. Serce tłukło się w jego piersi. Przełknęłam ślinę i powiedziałam:

– Masz wilgotną koszulkę.

Puścił mnie tak gwałtownie, że aż zatoczyłam się w tył. Jednym płynnym ruchem zdjął koszulkę. Oczywiście miał sporą praktykę w pozbywaniu się ubrania. Gdyby nie blizny, jego tors wyglądałby całkiem atrakcyjnie.

Postąpił krok w moją stronę.

– Stój – rzuciłam groźnie. – Ani kroku dalej. Skąd ta nagła zmiana nastroju?

– Lubię cię, czy to nie wystarczy?

Pokręciłam głową.

– Niestety nie.

Upuścił koszulkę na podłogę. Obserwowałam, jak spada, jakby to było coś ważnego. Dwa kroki i znalazł się obok mnie. Łazienki są takie małe. Zrobiłam jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy, weszłam do wanny. Średnio mi to wyszło na obcasach, ale przynajmniej znalazłam się w przyzwoitej odległości od Phillipa. A o to właśnie chodziło.

– Ktoś nas obserwuje – powiedział.

Odwróciłam się powoli, jak w kiepskim horrorze.

Zmierzch tulił się do okien, a z ciemności wyłaniała się czyjaś twarz. To był Harvey, Pan Skóra. Okna znajdowały się za wysoko, aby mógł przez nie zajrzeć, stojąc na ziemi. Czyżby przystawił sobie jakąś skrzynkę? A może pod oknami umieszczono specjalne parapety, aby każdy chętny mógł obejrzeć toczące się akurat przedstawienie?

Pozwoliłam, aby Phillip wyciągnął mnie z wanny. Wyszeptałam:

– Czy może nas usłyszeć?

Phillip pokręcił głową. Znów mnie objął.

– Gramy role kochanków. Czy chcesz, aby Harvey zaczął w to powątpiewać?

– To szantaż.

Uśmiechnął się olśniewająco. Jego uśmiech zwalał z nóg. Poczułam ucisk w żołądku. Phillip nachylił się, nie próbowałam go powstrzymywać. Pocałunek był wręcz wzorcowy, długi, namiętny i wilgotny. Gorący jak w klasycznym romansie. Zacisnął dłonie na moich gołych plecach, palce wpijały się w mięśnie wzdłuż mego kręgosłupa, ugniatając je, aż zwiotczałam w jego ramionach. Pocałował mnie w małżowinę uszną, gorący oddech omiótł mój policzek. Musnął leciutko językiem krawędź mojej żuchwy. Jego usta odnalazły puls na mojej szyi, a po chwili odnalazł go także język, jakby przedarł się przez cienką warstwę skóry.

Zębami skubał moją szyję. Najpierw lekko, potem coraz bardziej zdecydowanie. Aż wreszcie chapnął mnie z całej siły aż do bólu.

Odepchnęłam go od siebie.

– Cholera! Ugryzłeś mnie!

Miał zamglony wzrok. Na jego dolnej wardze perliła się szkarłatna kropla. Dotknęłam dłonią szyi i zobaczyłam na palcach krew.

– Niech cię diabli!

Zlizał moją krew z warg.

– Myślę, że Harvey uwierzy w to przedstawienie. Teraz jesteś naznaczona. Nosisz dowód tego, kim jesteś i po co tu przyszłaś. – Wziął długi, drżący oddech. – Przysięgam, że dziś wieczorem już cię nie dotknę. I dopilnuję, aby nikt inny tego nie próbował. Obiecuję.

Czułam w szyi tępy, pulsujący ból; ukąsił mnie, cholera!

– Wiesz, ile zarazków znajduje się w ludzkich ustach?

Uśmiechnął się do mnie, wciąż miał trochę maślane oczy.

– Nie – odparł.

Odepchnęłam go i przemyłam ranę wodą. Nie sposób było z niczym tego pomylić, widać było odciśnięte zęby. Nierówny ślad, ale mimo wszystko rozpoznawalny.

– Cholera.

– Musimy stąd wyjść, abyś mogła zająć się szukaniem tropów.

Podniósł koszulkę z podłogi i znieruchomiał, trzymając ją w ręku. Nagi, opalony tors, skórzane spodnie, usta pełne, jakby coś ssały. Mnie.

– Wyglądasz jak model z reklamówki żigolaka do wynajęcia – powiedziałam.

Wzruszył ramionami.

– Gotowa do wyjścia?

Wciąż dotykałam rany palcami. Próbowałam odnaleźć w sobie gniew, lecz bez powodzenia. Bałam się. Bałam się Phillipa i tego, kim był lub raczej kim nie był. Nie spodziewałam się tego. Czy mówił prawdę? Czy przez resztę nocy będę bezpieczna? A jeżeli się mylił? Albo jeśli zrobił to tylko dlatego, że chciał mnie posmakować?

Otworzył drzwi i zaczekał na mnie. Wyszłam z łazienki. Gdy wróciliśmy do salonu, zorientowałam się, że Phillip nie odpowiedział na moje pytanie. Dla kogo pracował? Wciąż tego nie wiedziałam.

Za każdym razem kiedy zdejmował koszulkę, mój mózg przestawał funkcjonować i to wprawiało mnie w coraz większe zażenowanie. Dość tego. Phillip, człowiek z bliznami, pocałował mnie dziś po raz pierwszy i ostatni. Od tej pory będę twardą jak stara skórzana podeszwa pogromczynią wampirów, nie dam się omamić powłóczystymi spojrzeniami ani atrakcyjną muskulaturą.

Dotknęłam palcami zranionego miejsca na szyi. Bolało. Koniec z forami. Nie zamierzałam być dłużej miła. Jeśli Phillip spróbuje znowu się do mnie zbliżyć, dowie się, co znaczy prawdziwy ból. Oczywiście, znając Phillipa, to mogłoby mu się nawet spodobać.

Загрузка...