Przełożyłam mniejsze torby do jednej większej, aby mieć wolną rękę, w razie gdybym musiała sięgnąć po pistolet. Zdziwilibyście się, wiedząc, jaki stanowicie doskonały cel, dźwigając dwa naręcza siatek z zakupami. Najpierw musisz upuścić na ziemię siatki, oczywiście jeśli nie owinęłaś sobie rączek wokół nadgarstka, potem sięgnąć po broń, wymierzyć i wypalić. Zanim zdążysz to wszystko zrobić, bandzior spokojnie wpakuje ci ze dwie kulki i oddali się w niewiadomym kierunku, pogwizdując przez zęby.
Przez całe popołudnie zachowywałam się jak paranoiczka, zwracając uwagę na wszystko, co działo się wokół mnie. Czy byłam śledzona? Czy ten facet nie za długo mi się przygląda? Czy ta kobieta nosi chustkę, żeby zasłonić ślady ukąszeń na szyi?
Zanim doszłam do samochodu, bolała mnie szyja i ramiona. Najbardziej przerażającą rzeczą, jaką ujrzałam tego popołudnia, były ceny markowych ciuchów.
Wciąż było jasno, bezchmurnie i upalnie, gdy dotarłam do mego auta. W centrum handlowym łatwo stracić poczucie czasu. Pomieszczenia są klimatyzowane, zupełnie inny świat, enklawa, gdzie nikt i nic nie może cię dosięgnąć. Disneyland dla miłośników zakupów.
Włożyłam sprawunki do bagażnika i patrzyłam, jak niebo zaczyna ciemnieć. Znałam uczucie strachu, ten obciążony ołowiem balon rosnący w żołądku. Miły, cichy lęk.
Wzruszyłam ramionami, aby je rozluźnić. Pokręciłam głową, aby pozbyć się uczucia nieprzyjemnej sztywności. Lepiej, ale to wciąż nie to. Potrzebowałam paru aspiryn. Zjadłam posiłek w centrum, czego prawie nigdy nie robiłam. Gdy tylko poczułam aromat potraw, rzuciłam się na nie, jakbym nie jadła nic od miesiąca.
Pizza smakowała jak kawałek cienkiej tektury powleczony imitacją sosu pomidorowego. Ser był gumowaty i bez smaku. Mniam, mniam, barowe żarcie. Prawdę mówiąc, uwielbiam zapiekanki z pieczarkami i ciastka na gorąco. Kupiłam kawałek pizzy z samym serem, tak jak lubię, i drugi ze wszystkim. Nie cierpię pieczarek ani zielonej papryki. Miejsce kiełbasy jest na stole, nie na pizzy. Nie wiem, co zaniepokoiło mnie bardziej, sam fakt, że zamówiłam pizzę ze wszystkimi dodatkami, czy może to, że zanim się zorientowałam, spałaszowałam połowę porcji. Jadłam rzeczy, których normalnie nie znoszę. Dlaczego? Jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi. Dlaczego tak mnie to przerażało?
Moja sąsiadka, pani Pringle, wyprowadzała właśnie pieska i spacerowała z nim po trawniku przed naszym apartamentowcem. Zaparkowałam i wyjęłam z bagażnika pękatą torbę z zakupami.
Pani Pringle ma ponad sześćdziesiąt lat, prawie metr osiemdziesiąt wzrostu i jest chuda jak szczapa. Jej bladoniebieskie oczy, wyzierające spoza szkieł okularów w srebrnych oprawkach, promienieją życiem i ciekawością. Jej pies, Kremik, to szpic. Wygląda jak złocisty mlecz na kocich łapkach.
Pani Pringle pomachała do mnie, byłam w pułapce. Uśmiechnęłam się i podeszłam do nich. Kremik zaczął skakać wokół mnie, jakby miał w tylnych łapkach sprężynki. Wyglądał jak nakręcana zabawka. Poszczekiwał raz po raz radośnie.
Kremik wie, że go nie lubię, i w swoim pokrętnym psim móżdżku ubzdurał sobie, żeby mnie do siebie przekonać. Za wszelką cenę.
A może po prostu wie, że to mnie drażni. Nieważne.
– Anito, ty niedobra pannico, dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz absztyfikanta? – spytała pani Pringle.
Zmarszczyłam brwi.
– Absztyfikanta?
– Chłopaka – powiedziała.
Nie miałam pojęcia, o czym mówiła.
– A konkretnie?
– Jeżeli nie chcesz o tym mówić, nie mów, ale kiedy kobieta daje mężczyźnie klucz od swego mieszkania, to musi coś znaczyć.
Ołowiany balon w moim żołądku uniósł się o kilka cali.
– Widziała pani, jak dzisiaj ktoś wchodził do mojego mieszkania? – Z trudem zachowywałam pokerowe oblicze.
– Tak, to nader miły młody mężczyzna. Bardzo przystojny.
Chciałam zapytać, jak wyglądał, ale skoro miałam sama dać mu klucze od mieszkania, powinnam była wiedzieć. Nie mogłam o to zapytać. Bardzo przystojny – czy to mógł być Phillip? Tylko po co miałby tu przyjść?
– Kiedy tu był?
– Około drugiej po południu. Właśnie wyprowadzałam Kremika, jak wchodził do budynku.
– Widziała pani, jak stąd wychodził?
Spojrzała na mnie z ukosa.
– Nie. Anito, czy to był ktoś obcy? Czy pozwoliłam zbiec włamywaczowi?
– Nie. – Wysiliłam się na beztroski uśmiech. – Tyle tylko, że się go dzisiaj nie spodziewałam. Jeżeli zobaczy pani kogoś wchodzącego do mego mieszkania, proszę go nie zatrzymywać. Przez następnych kilka dni będą mnie odwiedzać przyjaciele.
Nieznacznie przymrużyła oczy, jej drobnokościste dłonie pozostały nieruchome. Nawet Kremik warował na trawniku i ziajał, gapiąc się na mnie.
– Anito Blake – powiedziała, a jej głos przypominał mi, że była emerytowaną nauczycielką. – W coś ty się wpakowała?
– W nic się nie wpakowałam, naprawdę. Tyle tylko, że nigdy dotąd nie dałam mężczyźnie kluczy do mieszkania i jestem trochę podenerwowana. Zdezorientowana.
Rzuciłam jej niewinne w moim przekonaniu spojrzenie. Z trudem powstrzymałam się przed zatrzepotaniem rzęsami, ale cała reszta poskutkowała.
Splotła dłonie na podołku. Chyba mi nie uwierzyła.
– Skoro nie jesteś pewna tego młodego człowieka, to znaczy, że nie jest tym właściwym. Gdyby nim był, nie denerwowałabyś się tak bardzo.
Poczułam ogromną ulgę. Uwierzyła.
– Chyba ma pani rację. Dzięki za radę. Może jej nawet posłucham. – Tak się ucieszyłam, że aż poklepałam Kremika po kudłatym łebku.
Odchodząc, usłyszałam jeszcze, jak pani Pringle mówi:
– No, Kremik, rób swoje i wracamy do domu.
Już drugi raz jednego dnia do mego mieszkania zakradł się intruz. Przeszłam przez korytarz i wyjęłam broń. Drzwi otworzyły się. Z jednego z mieszkań wyszedł mężczyzna z dwójką dzieci.
Wsunęłam dłoń z powrotem do torby z zakupami, udając, że czegoś szukam. Po chwili echo ich kroków rozpłynęło się na schodach i ucichło.
Nie mogłam tak stać na korytarzu z pistoletem w ręku. Ktoś prędzej czy później wezwie policję. Wszyscy byli już w swoich mieszkaniach, jedząc kolację, czytając gazetę albo bawiąc się z dziećmi. Po pracy przedmieścia Ameryki były ostrożne i czujne. Nie przemkniesz się przez nie z pistoletem w garści.
Niosłam torbę w lewej ręce przed sobą, moja prawa dłoń z pistoletem wciąż znajdowała się wewnątrz. W najgorszym razie strzelę przez torbę. Dotarłam do drzwi mieszkania i wyjęłam z torebki klucze. Postawiłam torbę pod ścianą i przełożyłam broń do lewej ręki. Z lewej też umiem strzelać, choć nie tak celnie, ale powinno wystarczyć. Trzymałam gnata przy lewym udzie, miałam nadzieję, że nikt nie zjawi się akurat w korytarzu i nie zobaczy broni, którą tak gorliwie starałam się ukryć. Uklękłam przy drzwiach, trzymając klucze mocno w prawej dłoni, aby nie zabrzęczały. Szybko się uczę.
Uniosłam broń przed sobą na wysokości piersi i wsunęłam klucz do zamka, po czym przekręciłam. W napięciu czekałam na odgłos strzałów, nagły hałas czy cokolwiek innego. Nic. Włożyłam klucz do kieszeni i przełożyłam pistolet do prawej ręki. Wysuwając lekko lewą rękę, ostrożnie przekręciłam klamkę i mocno pchnęłam drzwi.
Z hukiem rąbnęły o ścianę, nikogo za nimi nie było. Żadnych strzałów. Cisza. Kucałam przy framudze z bronią wysuniętą do przodu, przepatrując pomieszczenia. Nie dostrzegłam nikogo. Na fotelu, wciąż stojącym naprzeciw drzwi, nie było tym razem nikogo. Myślę, że nawet widok Edwarda sprawiłby mi olbrzymią ulgę.
Na schodach przy końcu korytarza rozległy się czyjeś kroki. Musiałam podjąć decyzję. Sięgnęłam lewą ręką za siebie po torbę z zakupami. Przez cały czas bacznie lustrowałam wnętrze pokoju i nie opuściłam pistoletu. Wpełzłam do mieszkania, wsuwając pękatą torbę przed sobą. Energicznym pchnięciem, wciąż kucając i kuląc głowę w ramionach, zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Grzałka w akwarium szczęknęła i zaszumiała, a ja drgnęłam nerwowo. Pot ściekał mi po kręgosłupie.
Nieustraszona pogromczyni wampirów. Gdyby teraz ktoś mógł mnie zobaczyć. W mieszkaniu chyba nie było nikogo prócz mnie, ale wolałam nie ryzykować. Zajrzałam do szaf i pod łóżko. Odgrywałam Brudnego Harry’ego, z hukiem otwierając drzwi i przesuwając się wzdłuż ścian. Czułam się jak idiotka, ale nie wyszłoby mi na zdrowie, gdybym uznała, że w mieszkaniu nie ma żywego ducha, a okazałoby się inaczej. Na stole w kuchni leżała strzelba i dwa pudełka naboi. Pod spodem znalazłam pojedynczą kartkę papieru. Zgrabne czarne litery układały się w napis – „Masz dwadzieścia cztery godziny, Anito”.
Spojrzałam na kartkę i powtórnie przeczytałam wiadomość. Był tu Edward. Chyba przez minutę w ogóle nie oddychałam. Wyobrażałam sobie moją sąsiadkę rozmawiającą z Edwardem. Czy gdyby pani Pringle nie kupiła jego kłamstwa i okazała zaniepokojenie, zabiłby ją?
Nie wiem. Po prostu nie wiem. Cholera! Byłam jak zaraza. Wszystkim, którzy przebywali w pobliżu mnie, groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, cóż jednak mogłam na to poradzić?
Gdy nękają cię wątpliwości, weź głęboki oddech i rób swoje. Od lat kierowałam się tą zasadą. Słyszałam gorsze, naprawdę.
Wiadomość oznaczała, że miałam dobę, zanim Edward odwiedzi mnie ponownie, by poznać lokalizację dziennej kryjówki Nikolaos. Jeżeli nie dowie się tego, co chciał wiedzieć, spróbuje wycisnąć to ze mnie siłą. Być może będę musiała go zabić. Nie byłam pewna, czy dam sobie z tym radę. Powiedziałam Ronnie, że jesteśmy profesjonalistkami, ale jeśli Edward był zawodowcem, to w porównaniu z nim ja byłam tylko zwykłą amatorką. Podobnie jak Ronnie.
O rany. Ależ było mi ciężko na duszy. Musiałam przebrać się na imprezę. Nie miałam czasu, aby przejmować się Edwardem. Tego wieczoru musiałam zmierzyć się z innymi problemami.
Światełko przy mojej automatycznej sekretarce mrugało regularnie, włączyłam odsłuchiwanie. Najpierw głos Ronnie, powtarzającej to, co już powiedziała mi na temat LPW. Najwyraźniej przed spotkaniem ze mną w barze u Dave’a najpierw zadzwoniła tutaj. Potem:
– Anito, to ja, Phillip. Wiem, gdzie odbędzie się ta impreza. Będę czekał na ciebie pod Grzesznymi Rozkoszami o wpół do siódmej. Na razie.
Urządzenie pyknęło, zaszumiało i ucichło. Miałam dwie godziny, aby się przebrać i dotrzeć na miejsce spotkania. Mnóstwo czasu. Przeciętnie na zrobienie makijażu potrzebuję piętnastu minut. Fryzura zajmuje mi jeszcze mniej, wystarczy że raz i drugi przeczeszę włosy szczotką. Trzask, prask i po wszystkim. Jestem gotowa.
Nie robię zbyt często makijażu, a kiedy już do tego dojdzie, zawsze odnoszę wrażenie, że jest albo za ciemny, albo nazbyt sztuczny. Ale zawsze słyszę wtedy komentarze w rodzaju: „Dlaczego częściej nie nakładasz cieni? Naprawdę podkreślają twoje oczy”. Albo mój ulubiony: „Umalowana wyglądasz znacznie lepiej”, co zdaje się sugerować, że bez makijażu jestem prawdziwym postrachem dnia. Nie używam w ogóle podkładu. Nie lubię mieć usmarowanej całej twarzy. Czuję się wtedy, jakbym miała na twarzy rozpaćkany tort.
Mam aż jedną buteleczkę bezbarwnego lakieru, ale nie używam go do paznokci, a do rajstop. Jeżeli uda mi się chodzić przez cały dzień w jednych rajstopach, nie zaciągając ich ani nie łapiąc oczka, mogę uznać, że miałam wielkie szczęście.
Stanęłam przed dużym lustrem w sypialni. Założyłam przez głowę top z jednym ramiączkiem. Top nie miał pleców, łączyły go z tyłu śliczne małe kokardki. Te akurat mogłam sobie odpuścić, ale poza tym ciuszek prezentował się niezgorzej. Wpuściłam top do czarnej spódniczki, prostej, ale eleganckiej. Wrażenie psuły bandaże i plastry na moich dłoniach. Trudno. Nie można mieć wszystkiego. Spódnica falowała przy bardziej energicznych ruchach. I miała specjalne kieszonki. Mogłam przez nie dosięgnąć pochewek ze srebrnymi nożami, które nosiłam na paskach opinających uda. Wystarczyło wsunąć dłonie do kieszonek i już miałam broń w rękach. Pięknie. Gdy nosisz paski na udach, twoim najpoważniejszym wrogiem jest pot. Nie potrafiłam wymyślić żadnego sposobu, aby ukryć pistolet pod ubraniem. Niezależnie od tego, ile razy oglądacie w telewizji bohaterki noszące na udzie kaburę z rewolwerem, jest to piekielnie niewygodne. Chodzisz wtedy jak kaczka w mokrej pielusze.
Ubioru dopełniały rajstopy i czarne satynowe szpilki. Broń i buty miałam już wcześniej, cała reszta była nowa.
Podobnie jak niebrzydka czarna torebka na cienkim pasku, abym zawsze miała wolne ręce. Włożyłam do niej mój mniejszy pistolet – firestara. Wiem, że zanim wydobyłabym broń z dna torebki, bandziory zdążyłyby naszpikować mnie ołowiem, ale lepsze to niż nic.
Nałożyłam łańcuszek z krzyżykiem, srebro wspaniale wyglądało na tle czarnego topu. Niestety wątpiłam, aby wampiry pozwoliły mi wejść na swoją imprezę w poświęconym krzyżyku na szyi. No cóż… Zostawię go w aucie, wraz ze strzelbą i nabojami.
Edward przezornie zostawił przy stole pudełko. Przypuszczałam, że przyniósł w nim strzelbę. Co powiedział pani Pringle – że ma dla mnie mały prezent?
Edward dał mi dwadzieścia cztery godziny, ale od kiedy miałam je zacząć odliczać? Czy zjawi się tu bladym świtem, aby torturami wymusić na mnie odpowiedź? Nie, Edward nie był rannym ptaszkiem. Powinnam być bezpieczna przynajmniej do wczesnego popołudnia. Taką miałam w każdym razie nadzieję.