Madge zatrzymała nas w hallu. Jej dłoń uniosła się w stronę mojej szyi. Schwyciłam ją za nadgarstek.
– Delikatna jesteś – rzuciła. – Nie podobało ci się? Nie mów, że przez ten miesiąc, odkąd jesteście razem, Phillip jeszcze cię nie posmakował?
Zsunęła nieco jedwabny biustonosz, by pokazać mi górny fragment swych piersi. Na bladym ciele odcinały się wyraźne ślady zębów.
– To znak rozpoznawczy Phillipa, nie wiedziałaś?
– Nie – odparłam. Minęłam ją i ruszyłam w stronę salonu.
Jakiś nieznany mężczyzna runął do moich stóp. Crystal zwaliła się na niego całym ciałem, przyszpilając go do podłogi. Wydawał się młody i odrobinę wystraszony. Spojrzał ponad Crystal, na mnie. Odniosłam wrażenie, że chce poprosić mnie o pomoc, ale wtedy ona pocałowała go głęboko i łapczywie, jakby chciała opróżnić go do cna. Jego dłonie zaczęły zadzierać jej spódnicę. Uda miała niesamowicie białe, jak wyrzucone na brzeg wieloryby.
Odwróciłam się gwałtownie i skierowałam w stronę drzwi. Moje szpilki stukały głośno o lakierowany parkiet. Gdybym nie wiedziała, że było inaczej, pomyślałabym, że próbuję uciec. Nie uciekałam. Po prostu szłam bardzo szybkim krokiem.
Phillip dogonił mnie przy drzwiach. Oparł o nie dłoń, abym ich nie otworzyła. Wzięłam głęboki, uspokajający oddech. Nie stracę nad sobą panowania, jeszcze nie teraz.
– Przykro mi, Anito, ale tak będzie lepiej. Teraz ze strony ludzi już nic ci nie grozi.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.
– Nic nie rozumiesz, Phillipie. Chciałam tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie ulatniam się stąd, jeżeli o to ci chodzi. Nie obawiaj się.
– Wyjdę z tobą.
– Nie, Phillipie. To byłoby bez sensu. Chcę przez chwilę pobyć sama. Z dala od nich, a także od ciebie.
Opuścił rękę do boku. Zmrużył powieki. Wydawał się zawstydzony, upokorzony. Czy uraziłam jego uczucia? Nie wiedziałam ani nie chciałam wiedzieć.
Otworzyłam drzwi i żar otoczył mnie jak niewidzialne futro.
– Już po zmierzchu – powiedział. – Wkrótce się tu zjawią. Jeśli nie będzie cię wtedy przy mnie, nie będę mógł ci pomóc.
Podeszłam do niego i prawie szeptem rzuciłam:
– Powiedzmy sobie szczerze, Phillipie. Umiem lepiej się bronić niż ty. Wystarczy, że jakiś wampir kiwnie palcem i w chwilę później może cię mieć na lunch.
Mięśnie jego twarzy zadrżały, nie chciałam widzieć, jak się rozklei.
– Cholera, Phillipie, weź się w garść. – Wyszłam na ganek i z trudem pohamowałam się, aby nie trzasnąć drzwiami. To byłoby dziecinne. Co prawda czułam się teraz jak dziecko, ale akurat tego mogłam sobie oszczędzić. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać napad niepohamowanej dziecięcej złości.
Noc wypełniała muzyka cykad i świerszczy. Wiatr kołysał wierzchołkami drzew, ale poniżej w ogóle się go nie czuło. Powietrze tutaj było ciężkie i nieruchome jak plastykowa fala.
Po wyjściu z klimatyzowanego domu powitałam upał z radością. Był prawdziwy i w pewien sposób oczyszczający. Dotknęłam rany na szyi. Czułam się brudna, wykorzystana, zbrukana, wściekła, rozjuszona. Niczego się tu nie dowiem. Jeżeli ktoś lub coś wybijało wampiry odwiedzające kręgi dziwolągów, to w gruncie rzeczy nie robił niczego nagannego, przynajmniej w moim mniemaniu.
Oczywiście to, czy sympatyzowałam z mordercą, nie miało tu nic do rzeczy. Nikolaos oczekiwała ode mnie rozwiązania zagadki kryminalnej i dla mego własnego dobra musiałam tego dokonać.
Wzięłam głęboki wdech, napełniając płuca parnym, ciężkim powietrzem, i poczułam pierwsze zawirowania… mocy. Sączyła się spomiędzy drzew niczym wiatr, ale jej muśnięcia nie chłodziły skóry. Włoski na moim karku zaczęły się jeżyć. Ktokolwiek manipulował mocą, musiał być potężny. I próbował ożywić zmarłych.
Pomimo upałów ostatnio sporo padało i moje obcasy natychmiast zagłębiły się w trawę. Koniec końców, aby nie zapadać się w miękkim gruncie, musiałam stąpać miękko i na palcach. Na ziemi było pełno żołędzi. Czułam się, jakbym szła po szklanych kulkach. Poślizgnęłam się i osunęłam na pień drzewa, uderzając weń boleśnie ramieniem, które Aubrey tak pięknie posiniaczył.
Nieopodal rozległo się przeciągłe, przeraźliwe beczenie. Dochodziło spomiędzy drzew, a przynajmniej tak mi się wydawało. Czy to sztuczka nieruchomego powietrza, czy naprawdę usłyszałam beczenie kozy?
Dźwięk urwał się, przechodząc w wilgotne, bulgoczące rzężenie. Dotarłam do skraju drzew, miałam teraz przed sobą rozległe podwórze skąpane w księżycowym blasku.
Zzułam jeden but i dotknęłam palcami ziemi. Była wilgotna, chłodna, ale w sumie całkiem niezła. Zsunęłam drugi but i ująwszy w jedną rękę, pobiegłam naprzód.
Podwórze na tyłach domu było olbrzymie, nikło w rozsrebrzonej księżycowym blaskiem ciemności. Było puste, jeśli nie liczyć widocznego w oddali wysokiego, zapuszczonego żywopłotu. Pobiegłam w tę stronę. To właśnie tam musiał być grób; w okolicy jak okiem sięgnąć nie było innego miejsca, gdzie mógłby się znajdować.
Cały rytuał ożywiania umarłych jest względnie krótki, jak większość ceremonii. Moc wypływała w mrok nocy i do grobu. Tam narastała powoli, regularnie, podgrzewając „magię”. Poczułam jej przyciąganie aż w żołądku, energie pchały mnie ku żywopłotowi. Zielona ściana górowała nade mną, zapuszczona i zapomniana. W blasku księżyca żywopłot wydawał się prawie czarny. Był tak gęsty, że nie mogłam nawet marzyć, aby się przezeń przecisnąć.
Jakiś mężczyzna krzyknął. W chwilę potem usłyszałam głos kobiety.
– Gdzie to jest? Gdzie zombi, którego nam obiecałeś?
– Był za stary! – Głos mężczyzny przepełniało przerażenie.
– Mówiłeś, że kurczęta nie wystarczą, więc sprowadziliśmy dla ciebie kozę. A zombi jak nie było, tak nie ma. Sądziłam, że jesteś w tym dobry.
Przy drugim końcu żywopłotu natknęłam się na furtkę. Metalową, zardzewiałą i wiszącą krzywo na zawiasach. Gdy otworzyłam ją silnym pchnięciem, przeraźliwie zaskrzypiała. Poczułam na sobie wzrok tuzina par oczu. Blade twarze, całkowity bezruch nieumarłych. Wampiry. Stały pośród pradawnych nagrobków na małym rodzinnym cmentarzu i czekały. Nikt nie czeka równie cierpliwie jak umarli.
Jednym z wampirów był czarnoskóry, którego widziałam wcześniej w gnieździe Nikolaos. Mój puls przyspieszył i błyskawicznie przesunęłam wzrokiem po zebranych.
Nie było jej tam. Dzięki Ci, Boże.
Wampir uśmiechnął się i rzekł:
– Przyszłaś tu, aby popatrzeć… animatorko? – Czyżby chciał powiedzieć „Egzekutorko”? Czy to była tajemnica?
Nieważne, jednym ruchem ręki zmusił pozostałych, aby się cofnęli, i pozwolił mi się rozejrzeć.
Zachary leżał na ziemi. Koszulę miał przesiąkniętą krwią. Nie sposób poderżnąć gardło człowiekowi lub zwierzęciu tak, by się przy tym nie upaprać. Theresa stała nad nim, opierając dłonie na biodrach. Była ubrana na czarno. Wąski pasek nagiego ciała na wysokości pępka był blady i niemal lśnił w świetle księżyca. Theresa, Pani Ciemności.
Zerknęła na mnie, po czym przeniosła wzrok na leżącego przed nią mężczyznę.
– No co, Zachary, gdzie jest nasz zombi?
Głośno przełknął ślinę.
– On jest za stary. Nie zostało go dość dużo, aby można go ożywić.
– To tylko stuletni nieboszczyk, animatorze. Czy jesteś aż tak słaby?
Wlepił wzrok w ziemię. Wbił palce w miękką glebę. Spojrzał na mnie, po czym pospiesznie spuścił wzrok. Nie wiedziałam, co chciał mi przekazać tym jednym spojrzeniem. Dawał mi do zrozumienia, że się boi? A może nakłaniał mnie do ucieczki? Albo prosił o pomoc? O co mu chodziło?
– Co komu po animatorze, który nie potrafi ożywiać zmarłych? – spytała Theresa. Uklękła przy nim, opierając dłonie na jego ramionach. Zachary zadrżał, ale nie próbował się cofnąć.
Pozostałe wampiry przeniknęła dziwna fala, wydawało się, jakby prawie się poruszyły. Poczułam, że cały krąg za moimi plecami stężał. Wampiry zamierzały zabić Zachary’ego. To, że nie był w stanie ożywić trupa, stanowiło jedynie pretekst, było elementem gry.
Theresa rozerwała mu koszulę na plecach. Materiał zatrzepotał wokół jego przedramion, podczas gdy poły koszuli wciąż tkwiły w spodniach. Wampiry wydały z siebie stłumione westchnienie.
Na prawym ramieniu powyżej łokcia mężczyzna nosił plecioną opaskę. Były w nią wplecione paciorki. To było gris-gris, amulet voodoo, ale teraz nie mogło mu ono pomóc. Niezależnie od tego, co było w stanie zdziałać, i tak nie wystarczy.
Theresa rzuciła teatralnym szeptem:
– Może jesteś tylko amatorem?
Wampiry zaczęły zacieśniać krąg, ciche jak wiatr wśród traw. Nie mogłam tylko patrzeć. Był kolegą po fachu, animatorem i człowiekiem. Nie mogłam pozwolić, aby zginął, nie w ten sposób, nie na moich oczach.
– Zaczekajcie – rzuciłam.
Najwyraźniej nikt mnie nie słyszał. Wampiry zbliżały się, a ja straciłam Zachary’ego z oczu. Gdyby któryś go ugryzł, całą resztę ogarnąłby szał krwi. Widziałam kiedyś coś takiego. Gdybym ponownie była świadkiem tego krwawego widowiska, związane z nim koszmary prześladowałyby mnie do końca życia.
Zawołałam na cały głos w nadziei, że ktoś zwróci na mnie uwagę.
– Zaczekajcie! Czy on nie należy do Nikolaos? Czy nie nazywa Nikolaos swoją mistrzynią?
Znieruchomiały, po czym rozstąpiły się, przepuszczając Theresę; podeszła do mnie.
– To nie twoja sprawa – powiedziała. Patrzyła na mnie, a ja nie unikałam jej wzroku. Jeden kłopot z głowy.
– Właśnie że tak – zaoponowałam.
– Chcesz do niego dołączyć?
Wampiry rozstąpiły się, aby prócz Zachary’ego okrążyć także mnie. Nie próbowałam ich powstrzymać. To i tak niewiele by dało. Albo oboje odejdziemy stąd cali i zdrowi, albo i mnie przyjdzie tutaj zginąć. W gruncie rzeczy było to całkiem prawdopodobne. Cholera.
– Chcę z nim pomówić jak zawodowiec z zawodowcem – powiedziałam.
– Po co? – spytała.
Podeszłam do niej tak blisko, że nasze ciała niemal się zetknęły. Czułam jej gniew. Był jak fala przyboju. Umniejszyłam jej kompetencje w oczach pozostałych, wiedziałam o tym, a ona wiedziała, że o tym wiem. Zwróciłam się do niej szeptem, ale niektórzy z nich i tak mogli mnie usłyszeć.
– Nikolaos domaga się śmierci tego człowieka, ale nie chce, abym ja umarła, Thereso. Co by z tobą zrobiła, gdybym, dajmy na to, przypadkiem dziś tu zginęła? – rzuciłam jej prosto w twarz. – Chcesz spędzić wieczność zamknięta w trumnie opieczętowanej krzyżami?
Warknęła i cofnęła się o kilka kroków jak oparzona.
– Bądź przeklęta, śmiertelniczko, bodajbyś poszła do piekła! – Kosmyki czarnych włosów omiotły jej twarz, zacisnęła palce w szpony. – Pogadaj z nim, choć wątpię, aby to ci coś dało. On musi ożywić trupa, właśnie tego trupa, albo zajmiemy się nim na nasz sposób. Taka jest wola Nikolaos.
– Jeżeli ożywi tego zombi, będzie mógł odejść, cały i zdrowy? – spytałam.
– Tak, ale on nie da rady, nie jest dostatecznie silny.
– I na to właśnie liczyła Nikolaos – odparłam.
Theresa uśmiechnęła się złowrogo, błyskając kłem.
– Tak.
Odwróciła się do mnie plecami i znikła wśród reszty wampirów. Rozstąpiły się przed nią jak spłoszone gołębie. A ja stałam tak blisko niej. Czasami odwaga i głupota są do siebie tak podobne, że nie sposób ich odróżnić.
Uklękłam przy Zacharym.
– Jesteś ranny?
Pokręcił głową.
– Doceniam twój gest, ale one i tak będą próbowały mnie dzisiaj zabić. – Uniósł wzrok, aby na mnie spojrzeć, blade oczy lustrowały moje oblicze. – Nie zdołasz ich powstrzymać. – Uśmiechnął się z wysiłkiem. – Nawet ty nie jesteś wszechmocna.
– Możemy ożywić tego zombi, jeżeli tylko mi zaufasz.
Zmarszczył brwi, po czym utkwił we mnie wzrok. Nie byłam w stanie odgadnąć jego wyrazu twarzy – prócz zaskoczenia było w niej coś jeszcze. Co?
– Dlaczego?
Co miałam odpowiedzieć, że nie mogłam bezczynnie patrzeć, jak on umiera? Na moich oczach torturowano człowieka, a ja nie kiwnęłam nawet palcem. Wybrałam najprostsze rozwiązanie.
– Bo nie mogłam pozwolić, aby cię zabiły. Jeśli tylko mogłam coś na to zaradzić, musiałam zareagować. I zrobiłam to.
– Nie rozumiem cię, Anito, w ogóle nie potrafię cię zrozumieć.
– Więc jest nas dwoje. Możesz wstać?
Pokiwał głową.
– Co zamierzasz?
– Połączymy nasze moce.
Jego oczy rozszerzyły się.
– Cholera, potrafisz zadziałać jak soczewka?
– Robiłam to już kiedyś. – Dwukrotnie. Dwa razy z tą samą osobą. Z kimś, kto był moim opiekunem i nauczycielem. To on wprowadził mnie w arkana sztuki animacji. Nigdy dotąd nie próbowałam tego z nieznajomym.
Zniżył głos do szeptu.
– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
– Ocalić cię? – spytałam.
– Połączyć naszą moc – odparł.
Theresa podeszła do nas, kołysząc biodrami.
– Dość tego, animatorko. On nie jest zdolny dokonać tego, czego żądamy, więc musi za to zapłacić. Odejdź stąd natychmiast albo zmusimy cię, abyś przyłączyła się do naszej… uczty.
– A macie miód i wino? – spytałam.
– O czym ty mówisz?
– No wiesz, w każdej porządnej bajce na końcu jest uczta, a narrator mówi „I ja tam byłem, miód i wino i piłem”. Dlatego pytam, czy macie to, co trzeba.
– Jesteś szalona.
– Nie ty pierwsza mi to mówisz.
– Chcesz umrzeć? – spytała.
Podniosłam się bardzo wolno i poczułam, że coś we mnie narasta. Przekonanie, graniczące z absolutną pewnością, że ta wampirzyca nie stanowi dla mnie żadnego zagrożenia. Może to głupie, ale było we mnie realne i bardzo mocne.
– Może ktoś mnie zabije, zanim to wszystko się skończy – wycedziłam i postąpiłam naprzód, a ona cofnęła się zdezorientowana. – Ale to nie będziesz ty, Thereso.
Nieomal czułam w ustach jej puls. Czyżby się mnie bała? Czy popadałam w obłęd? Właśnie postawiłam się stuletniej wampirzycy, a ona cofnęła się przede mną. Byłam zdezorientowana, nieomal kręciło mi się w głowie, jakby rzeczywistość uległa zakłóceniu, przed którym nikt mnie nie ostrzegł.
Theresa odwróciła się do mnie plecami, dłonie zacisnęła w pięści.
– Ożywcie tego trupa, animatorzy, albo na całą przelaną przeze mnie krew obiecuję, że zabiję was oboje.
Chyba nie żartowała. Otrząsnęłam się jak pies po wyjściu z głębokiej wody. Miałam do załatwienia tuzin wygłodniałych wampirów i jednego stuletniego nieboszczyka do żywienia. Mogłam rozprawić się z milionem spraw na raz. Milion i jedna przekraczały moje skromne możliwości.
– Wstawaj, Zachary – rzekłam. – Pora wziąć się do roboty.
Podźwignął się z ziemi.
– Nigdy dotąd nie próbowałem ogniskować mocy. Będziesz musiała powiedzieć mi, co mam robić.
– Nie ma sprawy – odparłam.