Jak Sieńka został swojakiem Chitrowki

Procha myślał, że Sieńka ma taką ksywkę – Skorik. Chłopak żwawy, bystry, wyszczekany – stąd przezwisko *. Naprawdę zaś ksywka pochodziła od nazwiska. Ojciec Sieńki zwał się Trifon Stiepanowicz Skorikow. A jak się zwie teraz, jeden Bóg wie. Może wcale nie Trifon Stiepanycz, tylko jakiś anioł Trifaniel. Wątpliwe jednak, czy ojczulek powiększył grono aniołów – bądź co bądź, mocno popijał, chociaż dobry był z niego człowiek. Ale mamusia… ta to już na pewno nieopodal tronu Najwyższego miejsce znalazła.

Sieńka często rozmyślał o tym, kto z bliskich dokąd trafił. Co do ojca, nie był pewien, jednak matka, a także braciszkowie i siostrzyczki, którzy pomarli na cholerę razem z rodzicami, z pewnością przebywają w królestwie niebieskim. Nawet się o to dla nich nie modlił, bo wiedział, że i tak się tam znaleźli.

Cholera trzy łata temu nawiedziła ich osadę i wielu zabrała ze sobą. Ze wszystkich Skorikowów tylko Sieńka i jego brat Wania zostali na tym świecie bożym. Dobrze to czy źle? Zależy, jak na rzecz spojrzeć.

Dla Sieńki wszystko się raczej na złe obróciło, gdyż od tamtego czasu zmieniło się całkiem jego życie. Ojczulek był subiektem w dużym sklepie tytoniowym. Wynagrodzenie pobierał przyzwoite, tytoń dostawał za darmo. Jako mały chłopak Sieńka nigdy nie chodził goły i bosy. Jak to się mówi, był i syty, i umyty. W porę nauczony czytać, pisać i liczyć, przez pół roku zdążył jeszcze pochodzić do szkoły handlowej, kiedy jednak osierociał, edukacja się skończyła. No cóż, trudno, mała strata, krótki żal.

Bratu Wańce się poszczęściło, wziął go do siebie sędzia pokoju Kiiwszynnikow, który u ojczulka zawsze kupował angielski tytoń. Sędzia i jego żona nie mieli dzieci, dlatego przygarnęli Waniatkę, który był maleńki i pulchny. A Sieńka – duży, kościsty – nie mógł liczyć na względy sędziego. Wziął chłopca do siebie daleki krewny, wuj Zot Łarionycz z Suchariewki. Tam też Skorik nauczył się nieposłuszeństwa i samowoli.

Bo i nie mógł inaczej.

Wuj, bydlę brzuchate, głodem go morzył, do wspólnego stołu nie pozwalał siadać, choć przecie Sieńka to ta sama krew, rodzina. W soboty Zot go bijał – nieraz sprawiedliwie, ale najczęściej ot tak, bez powodu. Grosza mu nie płacił, chociaż Sieńka tyrał w sklepie niezgorzej, tak jak inni chłopcy na posyłki, których zarobek wynosił osiem rubli. A najgorsze, że co dzień rano Sieńka musiał za swoim kuzynem Griszką nosić tornister do gimnazjum. Griszką kroczył dumnie przodem, zajadając landrynki, a Sieńka postępował za nim niczym dawny chłop pańszczyźniany, dźwigając ciężki tornister (psotny kuzyn czasami specjalnie wkładał tam cegłę). Ach, dobrze byłoby tego Griszkę wycisnąć jak czyrak, żeby nie zadzierał nosa i podzielił się landrynami, albo walnąć go cegłą w łeb. Ale nic z tego, musiał Sieńka znosić udrękę.

I znosił, dopóki mógł. Czyli całe trzy lata.

Oczywiście niekiedy się odgrywał za swoje krzywdy. Wtedy lżej mu się robiło na duszy.

Pewnego razu wpuścił Griszce mysz do poduszki. Ta w nocy wydostała się na zewnątrz i zaplątała we włosy kuzyna. Krzyku było co niemiara. Ale nikomu nie przyszło do głowy, że to sprawka Sieńki.

Albo w ostatnie zapusty, kiedy w domu napiekli, nagotowali, nasmażyli różności, a sierocie dostały się dwa dziurawe bliny i kapka oleju, Skorik się wściekł i do saganka z gęstym kapuśniakiem wlał wywaru owsianego, który zalecają jako środek przeciw zaparciom. Pobiegajcie sobie, obżartuchy, przetrząśnijcie tyłki. I wtedy też mu się upiekło – uznali, że to pewnie nieświeża śmietana im zaszkodziła.

Kiedy się tylko dawało, podbierał ze sklepu różne drobiazgi – nici, nożyczki, guziki. Co było można, sprzedawał na rynku Suchariewskim, co nie – wyrzucał. Nieraz, gdy coś zginęło, dostawał wciry, ale tylko jako podejrzany – za rękę nikt go nigdy nie złapał.

Za to kiedy już wpadł, to na dobre, z hukiem. A wszystko przez litościwe serce. Przez nie Sieńka zapomniał o ostrożności.

Pewnego dnia dostał wiadomość od brata Wani, o którym od trzech lat nie słyszał. Nieraz cieszył się w duchu, wyobrażając sobie, jak to szczęściarzowi Waniuszy musi być dobrze u sędziego Kuwszynnikowa, nie to co jemu, Sieńce. Aż tu nagle list.

Dziw, że doszedł. Na kopercie napisano: Do Moskwy na Suchariewkę dla braciszka Sieni, co mieszka u wuja Zota. Zot Łarionycz miał znajomego na pobliskiej poczcie, który domyślił się i przyniósł przesyłkę, daj mu Boże zdrowie.

Oto co było w liście:


Kochany braciszku Sienia, co u ciebie słychać. U mie bardzo źle. Karzo mi pisać litery krzyczo i dokuczajo, chociaż niedługo moje imieniny. Prosiłem o konika a oni nie i nie. Pszyjedź i zabierz mie od tych nie dobrych ludzi. Twuj braciszek Waniusza.


Sieńka przeczytał – ręce mu się zatrzęsły i łzy polały z oczu. A to ci szczęściarz! Sędzia też dobry. Małego dzieciaka dręczy, żałuje mu na zabawkę. Po co sierotę brał na wychowanie?

Słowem, poczuł się dotknięty do żywego i uznał, że byłby ostatnim łajdakiem, gdyby zostawił brata na pastwę losu w takim nieszczęściu.

Adresu zwrotnego na kopercie nie było, ale poczciarz powiedział, że stempel jest z Tiopłych Stanów, to miejscowość pod Moskwą, jakieś dziesięć wiorst za rogatką kałuską. A gdzie konkretnie sędzia mieszka, z pewnością można się dowiedzieć na miejscu.

Skorik niedługo się namyślał. Nazajutrz akurat wypadało świętego Jana, imieniny Waniuszki.

Wyruszył Sieńka z odsieczą dla brata. Jeżeli Wańce jest naprawdę źle, zabierze go ze sobą. Lepsza już wspólna poniewierka. Po co każdy ma się męczyć sam?

Wypatrzył w sklepie z zabawkami na Srietience pięknego konika, z puszystym ogonem i białą grzywą, ale strasznie drogiego – kosztował siedem i pół rubla. W południe, kiedy w sklepie wuja Zota został tylko głuchy Nikifor, Sieńka otworzył gwoździem kasę, wyjął stamtąd osiem rubli i w nogi! Nie myślał o tym, co będzie dalej. Zamierzał w ogóle nie wracać do wuja, tylko razem z Wańką zacząć życie na swobodzie. Przyłączyć się do taboru cygańskiego albo co… Później się zobaczy.

Szedł i szedł do tych Tiopłych Stanów, strach, jak długo, nogi go bolały, a i drewniany konik wydawał się z każdym krokiem cięższy.

Za to dom sędziego Kuwszynnikowa znalazł Sieńka łatwo, pierwszy napotkany mieszkaniec mu go wskazał. Piękny dom, z żeliwnym ażurowym daszkiem na kolumienkach u wejścia, z ogrodem.

Sieńka nie próbował wejść od frontu. Nie wpuściliby go zresztą, gdyż po długiej drodze był brudny, zakurzony i twarz miał rozciętą, zakrwawioną. Za rogatką kałuską, kiedy zmęczony uczepił się jakiejś kolasy, stangret, gnida, przeciągnął go batem, dobrze, że mu oka nie wybił.

Przykucnął Sieńka naprzeciwko domu i rozważał, co dalej robić. Z otwartych okien dobiegały miłe uchu nutki – ktoś powoli, niewprawnie wygrywał jakąś nieznaną Sieńce melodię. Od czasu do czasu rozlegał się dźwięczny głosik, bez wątpienia Waniuszki.

W końcu Skorik nabrał śmiałości, podszedł, stanął na podmurówce i zajrzał przez okno do środka.

Zobaczył wielki, piękny pokój. Przy dużej błyszczącej skrzyni (która się nazywa „pianino”, w szkole też taka była) siedział kędzierzawy malec w marynarskim ubranku i uderzał różowymi paluszkami w klawisze. Jakby Wańka, a jednocześnie nie on. Wyświeżony, czyściutki – można by go schrupać niczym piernik. Obok dama w okularach jedną ręką przewraca strony nut na pulpicie, a drugą gładzi chłopczyka po złocistej główce. W kącie piętrzy się sterta zabawek, a koniki, o wiele piękniejsze niż ten Sieńki, stoją aż trzy.

Zanim Sieńka zdołał coś z tego zrozumieć, nagle zza węgła wyjechała kolaska zaprzężona w parę koni. Ledwie zdążył uskoczyć i przywrzeć do płotu.

W kolasce siedział sam sędzia Ippolit Iwanowicz Kuwszynnikow. Sieńka od razu go poznał.

Wańka wychylił się z okna i jak nie wrzaśnie:

– Przywiozłeś?! Przywiozłeś?!

Sędzia roześmiał się, wysiadł z kolaski. Przywiozłem, powiada. Cóż to, nie widzisz? A jak, pyta, go nazwiemy?

Dopiero teraz Sieńka zauważył, że z tyłu do powozu przywiązany jest źrebaczek, kasztanek o krągłych kłębach. A właściwie nawet nie źrebaczek, ale jakby dorosły koń, tyle że mały, nie większy od kozy.

Wańka w krzyk: „Kucyk! Będę miał prawdziwego kucyka!” A Sieńka zrobił w tył zwrot i powlókł się z powrotem w stronę kałuskiej rogatki. Drewnianego bułanka zostawił w trawie na poboczu drogi, niech się pasie. Wańce niepotrzebny, może jakiemuś innemu dzieciakowi się przyda.

W drodze powrotnej Sieńka wyobrażał sobie, jak to minie trochę czasu, jego życie w cudowny sposób się odmieni, a on przyjedzie tutaj znowu w błyszczącej karecie. Lokaj weźmie od niego drukowaną złotymi literami wizytówkę, na której wszystko o Sieńce będzie pięknie wypisane, i dama w okularach powie Waniatce: Iwanie Trifonowiczu, brat przyjechał z wizytą. A Sieńka zada szyku w szewiotowym garniturze i kamaszach na guziczki, wymachując laseczką z kościaną gałką.

Dowlókł się do domu już po ciemku. I lepiej by było, żeby w ogóle nie wracał, tylko od razu dał nogę.

Wuj Zot Łarionycz już w progu tak go wyrżnął w gębę, że Sieńka gwiazdy zobaczył, i wybił mu przedni ząb; teraz przez szczerbę po nim można spluwać z fasonem. Potem, kiedy Sieńka upadł, Zot Łarionycz skopał go dotkliwie po żebrach, przygadując: to jeszcze nic, zaliczka, później dopiero zobaczysz. Na policji, powiada, pisemną skargę na ciebie złożyłem u cyrkułowego. Do kryminału pójdziesz za złodziejstwo, skurwysynu, już tam cię nauczą rozumu. Krzykom i groźbom nie było końca.

I Skorik uciekł. Kiedy wuj, zmęczony biciem i kopaniem, zdejmował ze ściany koromysło, na jakim baby noszą wodę ze studni, Sieńka smyrgnął na dwór, plując krwią i rozmazując łzy po twarzy.

Całą noc trząsł się z zimna na rynku Suchariewskim, pod furą siana. Rozżalił się nad sobą, bolały go żebra i zbita gęba, a w dodatku strasznie mu się chciało jeść. Pół rubla reszty za konika przejadł jeszcze wczoraj i teraz miał zupełne pustki w kieszeni.

O świcie opuścił Suchariewkę, żeby nie kusić losu. Jeżeli Zot Łarionycz rzeczywiście złożył skargę w cyrkule, przyskrzyni Sieńkę pierwszy z brzegu stójkowy i wsadzi do ciupy, a stamtąd nie tak łatwo wyjść. Trzeba iść tam, gdzie go nie znają.

Poszedł więc na inny rynek, na placu Staro-Nowym, pod murem Kitajgorodu. Kręcił się w pobliżu straganów z jedzeniem, wdychał zapach pieczywa i strzelał oczyma na wszystkie strony, czy aby która z przekupek na chwilę się nie zagapi. Ale ściągnąć coś do żarcia się bał – bądź co bądź, nigdy jeszcze nie kradł w tak bezczelny sposób. A jeżeli go złapią? Wtedy wezmą pod obcasy tak, że kopniaki Zota Łarionycza wydadzą mu się pieszczotą.

Łaził po rynku, trzymając się z daleka od Solanki; wiedział, że dalej, za nią, jest Chitrowka, najstraszniejsze miejsce w Moskwie. Na Suchariewce oczywiście też jest pełno oszustów, kieszonkowców i naciągaczy, ale gdzie im tam do tych z Chitrowki! Wszyscy się ich boją jak ognia. Każdy obcy podobno w mig tu zostaje rozebrany do gołego, okradziony, i jeszcze powinien Bogu dziękować, że uszedł z życiem. Noclegownie są niebezpieczne, pełne podziemnych zakamarków i korytarzy. Gnieżdżą się w nich zbiegli katorżnicy, mordercy i pijani oberwańcy wszelkiej maści. Mówiono także, że jeśli zabłądzi tam jakiś dzieciak, przepada z kretesem. Podobno specjalni porywacze łapią małych chłopców kręcących się bez opieki i sprzedają po pięć rubli od głowy Żydom i Tatarom do potajemnych domów rozpusty.

Potem się okazało, że to bujda. Noclegownie i oberwańcy są, fakt, ale żadnych porywaczy na Chitrowce nie ma. Kiedy Sieńka o tym wspomniał nowym znajomym, śmiechu było co niemiara. Procha wyjaśnił, że owszem, jeśli ktoś chce obrobić frajera z forsy, to obrabia, nie ma co się zapierać, ale żeby małe dzieci wydawać na pohańbienie – co to, to nie. Dintojra na to nie pozwala. Jakaś mokra robótka nocną porą – owszem, zdarza się, jeśli się trafi pijak czy inny dureń. Niedawno znaleźli tu jednego – głowa rozwalona, palce z pierścionkami odcięte, oczy wykłute. Sam sobie był winien. Po co się pchał, gdzie nie trzeba? Na to jest kot, żeby myszy nie harcowały.

Ale po co mu oczy wykłuwać? – przestraszył się Sieńka.

A Michejka Puchacz się śmieje: idź, powiada, zapytaj tych, co wykłuli.


* * *

Tyle że ta rozmowa odbyła się już potem, kiedy Sieńka sam stał się swojakiem Chitrowki.

Poszło wszystko łatwo i szybko – nawet nie zdążył kichnąć.

Przymierzał się Skorik na rynku, między straganami z nabiałem, żeby coś zwędzić, nabierał śmiałości, aż tu nagle szum, gwar, krzyk! Jakaś baba się drze. Policja, wrzeszczy, okradli mnie, portmonetkę wyciągnęli, łapaj złodziei! A dwóch chłopaków w wieku Sieńki biegnie górą, wprost po straganach, tylko miski i talerze spod nóg im lecą na wszystkie strony. Jednego, niższego, przekupka chwyciła za pasek, powaliła na ziemię i trzyma. Złapałam, krzyczy, łobuza! Poczekaj, dostaniesz teraz za swoje! A drugi złodziejaszek, długonosy, zeskoczył ze straganu i walnął babę pięścią w ucho. Ta zemdlała i upadła na ziemię (Procha zawsze miał przy sobie ołowiankę, tego się Sieńka później dowiedział). Długonosy szarpnął niższego za rękę i chcieli pobiec dalej, ale już ludzie się do nich zbliżali ze wszystkich stron. Pewnie by ich obu na śmierć pobili za ograbienie przekupki, gdyby nie Skorik.

Sieńka jak nie wrzaśnie:

– Narodzie prawosławny! Kto zgubił srebrnego rubla?

Rzucili się do niego ludziska hurmą: Ja! Ja! A on prześlizgnął się między wyciągniętymi rękami i już w biegu krzyknął do złodziejaszków:

– Czego się gapicie?! W nogi!

Puścili się za nim, a kiedy Sieńka zwolnił na chwilę koło podsieni, minęli go i machnęli ręką, pokazując, żeby biegł za nimi.

W spokojnym, zacisznym miejscu wysapali się i podali sobie ręce. Michejka Puchacz (ten mniejszy i bardziej pucołowaty) zapytał:

– A ty skąd jesteś?

Sieńka na to:

– Z Suchariewki.

Drugi, który się przedstawił jako Procha, wyszczerzył zęby, jakby usłyszał coś śmiesznego. A co cię, powiada, stamtąd sprowadza?

Sieńka w milczeniu strzyknął śliną przez szczerbę po wybitym zębie – nie zdążył się jeszcze do niej przyzwyczaić, ale splunął na odległość co najmniej trzech arszynów – po czym wyjaśnił zwięźle:

– Nie mogę tam wrócić. Zwiałem przed kryminałem.

Nowi znajomi popatrzyli na niego z szacunkiem. Procha klepnął go po ramieniu. Przyłącz się do nas, powiedział. Nie pękaj, nikt z Chitrowki cię nie wyda.

Загрузка...