Spojrzałam na zegarek, co nie uszło uwagi Blanche.
– Wiem, że się spieszysz, więc natychmiast przechodzę do sedna. Czy mama opowiadała ci o przeszłości Crystal?
– Mówiła, że przed ślubem z twoim tatą była striptizerką.
– Nie o to mi chodzi. Czy wspominała, że jej czternastoletnia córka jest nieślubnym dzieckiem?
Przez chwilę przetrawiałam tę rewelację. Pochyliłam się do przodu, nie dlatego że byłam tym szczególnie zainteresowana, lecz łomot, gwizdy i krzyki dobiegające z telewizora mogły u każdego wywołać trwałe uszkodzenie słuchu. Patrzyłam na poruszające się wargi Blanche, która składała zdania niczym aktorka dubbingująca obcojęzyczny film.
– Nie jestem nawet pewna, czy Crystal wie, kto jest jej ojcem. Potem wyszła za tego Lloyda jak mu tam i miała z nim jeszcze jedno dziecko. Chłopczyk utonął, mając zaledwie półtora roku jakieś cztery czy pięć lat temu. To był wypadek.
Zmrużyłam oczy.
– I uważasz, że jest to w jakiś sposób powiązane ze zniknięciem twojego ojca?
Wyglądała na zaskoczoną.
– No cóż, nie, ale powiedziałaś mi, że chcesz poznać wszystkie fakty. Chciałam ci wszystko opowiedzieć, żebyś wiedziała, z czym masz do czynienia.
– Czyli? – W telewizji nadszedł czas na reklamy. Zrobiło się jeszcze głośniej, by dzieci mieszkające po drugiej stronie ulicy też mogły poznać zalety wspaniałych płatków śniadaniowych z dodatkiem witamin, które smakują jak ambrozja.
– Czy nie sądzisz, że Crystal zachowuje się dziwnie? – spytała Blanche.
Czytanie z ruchu warg przychodziło mi z wielkim trudem, więc jej uwaga nie w pełni do mnie dotarła.
– Blanche, czy możemy przyciszyć telewizor?
– Przepraszam. – Sięgnęła po pilota i wyłączyła dźwięk. Zapadła kojąca cisza. Dzieci siedziały dalej na podłodze, otaczając telewizor niczym płonące gdzieś na polanie ognisko. Na ekranie migały fantastyczne obrazy w barwach tak ostrych, że kiedy odwracałam wzrok, nadal miałam przed oczami kolorową plamę.
Blanche wróciła do przerwanej rozmowy.
– Nie wiem, jakie ty odniosłaś wrażenie, ale według mnie Crystal w ogóle nie przejęła się tą tragedią. Jest chłodna i opanowana, co dla mnie jest nie do pomyślenia.
– Minęło już dziewięć tygodni. Nikt chyba nie może żyć w ciągłym napięciu aż tak długo. Zaczynają działać mechanizmy obronne. Trzeba próbować jakoś się z tym pogodzić, bo inaczej można oszaleć.
– Moim zdaniem to ciekawe, że Crystal nie zdecydowała się wystąpić publicznie i poprosić o informacje w sprawie taty. Nie wyznaczyła też nagrody. Nie rozesłała żadnych ulotek. Nie skonsultowała się z żadnym medium…
Wyprostowałam się gwałtownie.
– Myślisz, że to by pomogło?
– Na pewno by nie zaszkodziło – odparła. – Moja przyjaciółka Nancy jest naprawdę niesamowita. Ma niezwykły, rzadko spotykany dar.
– Jest medium? Dlatego proponowałaś mi jej usługi przez telefon?
– Oczywiście. Kiedy zgubiłam pierścionek z brylantem, od razu wskazała miejsce, gdzie on jest.
– A jak tego dokonała? Jestem bardzo ciekawa.
– Trudno to dokładnie opisać. Powiedziała, że czuje coś słodkiego. Widziała jakieś białe ślady, może coś związanego z morzem. Odbyła dwie oddzielne… nazwijmy to sesje… i obrazy były dokładnie takie same. Zaraz potem przypomniałam sobie, że kiedy ostatni raz widziałam pierścionek, zdjęłam go, żeby umyć ręce w umywalce w łazience. Szukałam go tam wiele razy. Okazało się, że położyłam pierścionek na mydelniczce i przykleił się od spodu do kostki mydła. Nancy wyczuła to dokładnie.
– A te białe ślady? Czy to była umywalka?
– Nie w tej łazience. Umywalka jest tam zgniłozielona, ale za to mydło było białe.
– Rozumiem. A skąd to morze?
Blanche przyjęła obronny ton.
– Nie należy wszystkiego brać aż tak dosłownie. Niektóre obrazy są czysto metaforyczne… no wiesz, trzeba dopiero wyciągnąć odpowiednie wnioski.
– Morze… woda w kranie – zasugerowałam nieśmiało.
– Chodzi o to, że Nancy zaproponowała Crystal pomoc, ale ona odmówiła.
– Może nie wierzy w takie rzeczy.
– Ale Nancy jest absolutnie rewelacyjna, zaręczam ci.
– Ile bierze?
– Nie chce ani grosza. Zwykle pobiera opłatę, ale chce to zrobić z czystej przyjaźni dla mnie.
– Dlaczego Crystal musi brać w tym udział? Czy Nancy nie może po prostu odbyć sesji i powiedzieć, co widzi?
– Musi mieć dostęp do domu, żeby wyczuć otaczające tatę fluidy, jego psychiczną energię. Zabrałam ją do jego biura i posadziłam w jego fotelu. Stale widziała go, jak zbliża się do domu i przechodzi przez frontowe drzwi. A potem nic. To musiał być dom na plaży, bo wyraźnie widziała piasek.
– To mogła być też pustynia.
Blanche zamrugała oczami.
– Chyba tak.
– Mów dalej. Przepraszam, że ci przerwałam.
– Ale to wszystko. Nancy widzi drzwi i potem już nic. Pustka. Bez pomocy Crystal nie może już nic więcej zrobić. Sądzimy, że wyszedł z biura i jak zwykle pojechał do domu na plaży, ale potem wydarzyło się coś złego. Crystal oczywiście zaprzecza. Twierdzi, że tata nigdy nie dotarł do domu, ale to tylko jej słowa.
– Sądzisz więc, że ona wie, gdzie on jest, i ukrywa tę informację?
– Tak – odparła zaskoczona, że w ogóle o to pytam. – Nancy wyraźnie wyczuwa jego obecność. Odnosi silne wrażenie, że został ranny. Otacza go ciemność. Nancy twierdzi, że on próbuje się z nami skontaktować, ale coś mu na to nie pozwala.
– Żyje?
– Jest tego pewna. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Twierdzi jednak, że w grę wchodzą bardzo negatywne siły. Tata jest bardzo zaniepokojony, bo nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Otaczają go wrogie fluidy. Nancy wyczuwa jego niepokój, ale nic więcej. Twierdzi, że Crystal jest z tym wszystkim powiązana. Prawdopodobnie to za jej sprawą tata znalazł się w tym straszliwym położeniu.
– Jak?
– Mogła go pozbawić przytomności, a potem gdzieś wywieźć.
– A co zrobiła z jego samochodem? Nie chcę się z tobą spierać, ale rzeczywiście dałaś mi wiele do myślenia.
– Mogła mieć wspólnika. Albo kogoś wynająć. Skąd mam to wiedzieć? Ale możesz mi wierzyć, że nic nie sprawiłoby jej większej przyjemności niż pozbycie się taty.
– Dlaczego? Załóżmy, czysto teoretycznie, że kazała go uprowadzić i ojciec trzymany jest gdzieś w odosobnieniu. Jaki mogła mieć motyw? Raczej nie chodziło jej o pieniądze. Nikt nie żądał okupu ani nie chciał się w żaden sposób dogadać.
Blanche pochyliła się w moją stronę.
– Zanim Crystal wyszła za mojego ojca, podpisała umowę przedślubną, na mocy której w przypadku rozwodu nie dostanie ani grosza.
– Spokojnie. Poczekaj chwilę. Nie wyjaśniłaś mi jeszcze, jakie korzyści może jej przynieść zorganizowanie porwania męża.
– Nie powiedziałam wcale, że kazała go porwać, tylko że wie, gdzie on jest.
– A co to ma wspólnego z umową przedślubną?
– Ona ma romans.
– Twoja matka też o tym wspominała. To Clint Augustine, prawda?
– Tak. Teraz zapragnęła być znów wolna, ale chce też mieć pieniądze. Jeśli spróbuje się rozwieść, nie dostanie nic. Skorzysta tylko na śmierci taty.
– Ale zgodnie z wizją Nancy on jeszcze żyje.
– Zgadza się.
– Dlaczego miałaby ryzykować coś tak oczywistego jak romans ze swoim prywatnym trenerem? Czy to by się szybko nie rozniosło?
– On był kiedyś jej trenerem, ale już nie jest. Kiedy zaczęła się z nim pieprzyć, postanowili przestać pokazywać się razem. Ale nie zapobiegło to plotkom.
– Jak się o tym dowiedziałaś?
– Od przyjaciółki mamy, Dany Glazier. Razem z mężem mają dom w Horton Ravine. Joel jest jednym z…
– Pracodawców twojego ojca, słyszałam o tym.
– Ich posiadłość przylega do ogrodu taty, oddziela je tylko płot. Glazierowie mają tam na tyłach mały domek dla gości. Crystal spytała ich pewnego dnia, czy mogliby go wynająć jej przyjacielowi. Twierdziła, że kupił niedawno dom, ale musi go wyremontować i prace dobiegną końca dopiero jesienią. To było w styczniu. Glazierowie i tak nie korzystali z domku, więc pomyśleli: czemu nie? Zaśpiewali osiemset dolarów miesięcznie, a facet nawet nie mrugnął okiem. Oczywiście kiedy Dana zrozumiała, co się dzieje, była przerażona. Uznała tę sytuację za odrażającą, z tym większym bólem powiedziała o tym mamie.
– A dlaczego powiedziała o tym tobie?
– Nie powiedziała. Usłyszałam o tym od przyjaciółki. Dana oczywiście wszystko potwierdziła, ale dopiero wtedy, gdy zaczęłam naciskać. Wierz mi, nie znoszę plotek.
– Mnóstwo osób ich nie znosi. Co oczywiście nie powstrzymuje ich przed przekazywaniem ich dalej. Dlaczego Dana nie wyrzuciła lokatora, skoro uznała sytuację za odrażającą?
– Podpisali umowę na pół roku. Ale teraz już się stamtąd wyniósł. I dobrze. Możesz z nią porozmawiać, jeśli mi nie wierzysz. Dana o wszystkim wie. To przecież działo się pod jej nosem. Biedna mama. Nadal jest przekonana, że tata do niej wróci. Nie dość, że porzucił ją dla takiej… zdziry, to jeszcze ta przyprawiła mu rogi. Wyszedł na głupca.
– Jaki wniosek możemy wyciągnąć z całej tej historii?
– Crystal pragnie jego śmierci. Chce się go pozbyć – powiedziała, po raz pierwszy naprawdę poruszona. Drżały jej wargi i mrugała nerwowo oczami. Spojrzała w stronę holu, próbując się opanować. Pod cienkim materiałem tuniki dostrzegłam nagle tworzące się wybrzuszenie. Była to prawdopodobnie stopka dziecka. Zrozumiałam, dlaczego ludzie tak często pragną położyć dłoń na brzuchu przyszłej matki. Blanche mówiła teraz do przeciwległej ściany. – Wierz mi, wyszła za ojca dla pieniędzy. Umowa przedślubna była z jej strony tylko grą. Może podpisała ją świadomie, ale potem poznała Clinta i wdała się z nim w romans. Kiedy tata umrze, Crystal odziedziczy prawie wszystko. W razie rozwodu nie dostanie ani grosza. To proste.
– Blanche, nie wiesz na pewno, że twój ojciec nie żyje. Nikt z nas tego nie wie. Nawet twoja przyjaciółka Nancy twierdzi, że on żyje.
Spojrzała na mnie pałającymi niebieskimi oczami.
– Nie mów „nawet Nancy”, jakby była oszustką. Nie znoszę tego.
– Nie miałam takiego zamiaru. Cofam swoje słowa. Chodzi o to, że widzi go w trudnej sytuacji, ale żywego. Tak przynajmniej twierdzisz.
– Ale jak długo? On ma prawie siedemdziesiąt lat. A jeśli jest związany? Zakneblowany i nie może oddychać?
– Już dobrze, dobrze. Wszystko dokładnie sprawdzę. Na razie mamy do czynienia z czystą teorią, ale doceniam twoją troskę.
Zaraz po powrocie do domu usiadłam przy biurku i spisałam wszystkie uzyskane informacje. Zaczęłam się zastanawiać, co mogło się przydarzyć doktorowi. Od razu odrzuciłam możliwość uprowadzenia, lecz może myliłam się w tym względzie. Mógł przecież zostać siłą wepchnięty do samochodu i wywieziony w jakieś nieznane miejsce, gdzie jest przetrzymywany wbrew swojej woli albo już nie żyje (przepraszam, Nancy). Spisałam wszystkie inne możliwości, notując tak szybko, jak przychodziły mi do głowy. Purcell mógł wyjechać z własnej woli, uciekając z domu lub próbując się gdzieś ukryć. Mógł też mieć wypadek samochodowy, jadąc pod wpływem alkoholu. Jeśli leżał na dnie jakiegoś wąwozu, tłumaczyłoby to również zniknięcie jego mercedesa. Mógł też dostać ataku serca lub wylewu. Jeśli rzeczywiście tak było, dziwne, że nikt nie natknął się na ciało, ale czasami takie rzeczy się zdarzają.
Co jeszcze? Mógł sobie zorganizować drugie życie, które wiódł w tajemnicy pod innym nazwiskiem. Albo też w strachu przed publicznym upokorzeniem popełnił samobójstwo. Albo też, jak sugerowała Blanche, ktoś mógł go zamordować, licząc na spore korzyści. Może zrobił to, żeby zatuszować znacznie poważniejszą sprawę. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. No nie, w grę wchodziły jeszcze dwie ewentualności. Amnezja, choć przypominało to fabułę kiepskiego filmu z lat trzydziestych, i napad rabunkowy dokonany przez zwykłego bandytę, który potraktował doktora zbyt ostro, a potem pozbył się ciała. Pozostawała jeszcze możliwość, że doktora zaaresztowano i osadzono w więzieniu, ale zgodnie z opinią detektywa Odessy jego nazwisko nie pojawiło się w żadnym systemie komputerowym policji. Doszłam więc do wniosku, że nie został zidentyfikowany jako sprawca przestępstwa ani też jako ofiara zbrodni popełnionych przez innych.
Przyglądałam się uważnie sporządzonej liście. Pewnych ewentualności nie byłam w stanie sprawdzić. Jeśli na przykład Dow nagle zachorował lub został ranny albo zabity w jakimś tragicznym wypadku, nie było mowy, żebym się o tym dowiedziała, jeśli ktoś nie przekaże stosownych informacji. Policja zbadała już wszystkie szpitale w okolicy. W tego typu przypadkach praca detektywa z małego miasteczka (na dodatek działającego w pojedynkę) jest wyjątkowo trudna. Nie miałam dostępu do informacji udzielanych przez linie lotnicze, urząd imigracyjny i celników, nie mogłam więc stwierdzić, czy Purcell wsiadł na pokład samolotu (pociągu lub statku) pod własnym nazwiskiem lub też przybranym (posługując się fałszywym prawem jazdy lub paszportem). Jeśli nadal był w kraju, mógł pozostawać w ukryciu, dopóki nie skorzystał z kart kredytowych, nie kupił ani nie wynajął nieruchomości, nie zwrócił się z prośbą o zainstalowanie telefonu, nie prowadził samochodu z nieważną rejestracją lub też w jakikolwiek inny sposób nie zwrócił uwagi na siebie bądź swój pojazd. Nie mógł głosować, wykonywać pracy, która wymagałaby podania numeru ubezpieczenia, nie mógł otworzyć konta w banku. No i oczywiście nie mógł praktykować jako lekarz, a tak przecież zarabiał na życie przez ostatnie czterdzieści lat.
Oczywiście, jeśli udało mu się sfabrykować fałszywą tożsamość, mógł robić, co mu się tylko żywnie podobało, tak długo, jak jego historia wydawała się prawdopodobna, a podane przezeń informacje nikomu nie wydały się podejrzane. Jeśli tak było w istocie, to odnalezienie go po zaledwie dziewięciu tygodniach graniczyło z niemożliwością. Nie upłynęło po prostu dość czasu, by jego nazwisko mogło się gdziekolwiek pojawić. Jedynym wyjściem z tej trudnej sytuacji były systematyczne rozmowy i wędrówki od przyjaciela do przyjaciela, od kolegi do wspólnika, od byłej żony do obecnej, od córki do córki. Wszystko to w nadziei, że wpadnę gdzieś na jakiś najmniejszy choćby ślad. Potrzebowałam tylko maleńkiego pęknięcia w materiale jego życia, które powoli zaprowadzi mnie do miejsca jego pobytu. Postanowiłam skoncentrować się na obszarach, nad którymi miałam pełną kontrolę.
Niedziela mijała leniwie. Udzieliłam sobie jednodniowego urlopu i kręciłam się po mieszkaniu, wykonując drobne prace.
W poniedziałek rano wstałam jak zwykle wcześnie, włożyłam dres i sportowe buty i tak wystrojona przebiegłam sześć kilometrów. Nad miastem wisiały ciężkie chmury, a ocean miał barwę błota. Deszcz przestał już padać, ale chodniki były nadal wilgotne, i biegnąc do domku na plaży, gdzie zazwyczaj zawracałam, rozpryskiwałam kałuże. Wszędzie pełno było dżdżownic, które leżały na chodnikach niczym resztki zużytego mopa. Między nimi snuły się ślimaki, przechodząc przez chodnik z całym typowym dla niewiniątek optymizmem. Musiałam ciągle patrzeć pod nogi, żeby żadnego nie rozdeptać.
Po powrocie do domu wzięłam torbę z rzeczami i pojechałam do siłowni. Zaparkowałam samochód na jedynym dostępnym miejscu, wsuwając się między pick-upa i furgonetkę. Już na parkingu słyszałam szczęk metalowych przyrządów i pojękiwania siłaczy mocujących się z ciężarami. W środku dobiegająca z głośników muzyka rockowa walczyła o pierwszeństwo z porannymi wiadomościami migającymi na ekranie telewizora zawieszonego pod sufitem. Dwie kobiety ćwiczyły pracowicie na steperach, a trzecia oraz dwóch mężczyzn cierpliwie walczyło z ruchomą bieżnią ustawioną na podwójną szybkość. Wszyscy patrzyli uważnie w ekran.
Wpisałam się na listę i spytałam pracującego w recepcji Keitha, czy zna Clinta Augustine’a. Keith jest młodym mężczyzną po dwudziestce, z brązowym wąsikiem i lśniącą, ogoloną na zero głową.
– Jasne, że znam. Ty też na pewno go tu widziałaś. Potężny facet z jasnoblond włosami. Pracuje zwykle o piątej, tuż po otwarciu. Czasem przychodzi później ze swoimi klientkami, głównie mężatkami. To jego specjalność – Keith od czasu do czasu stosował sterydy, wpływające na masę jego ciała. Obecnie znajdował się w fazie skurczonej, która znacznie bardziej mi odpowiadała. Był jednym z tych facetów o potężnej klatce piersiowej i bicepsach, lecz słabo rozwiniętych dolnych partiach ciała. Być może doszedł do wniosku, że skoro i tak stoi za ladą, to nie ma sensu pracować nad mięśniami poniżej talii.
– Słyszałam, że trenował z Crystal Purcell.
– Przez jakiś czas. Przychodzili tu późnym popołudniem w poniedziałki, środy i piątki. Czy to przypadkiem nie żona tego faceta, który zaginął jakiś czas temu? To ci dopiero szkopuł. Musiało się wydarzyć coś bardzo dziwnego.
– Niewykluczone – odparłam. – No, biorę się do roboty. Dzięki za informacje.
– Nie ma sprawy.
Włożyłam rękawiczki do ćwiczeń i znalazłam spokojne miejsce. Wyciągnęłam się na szarej macie i zaczęłam od ćwiczeń mięśni brzucha, robiąc dwie serie po pięćdziesiąt brzuszków. Ręce splotłam za głową, a nogi oparłam o ławeczkę do wyciskania ciężarów na leżąco. W nozdrza uderzył mnie zapach kleju unoszący się z asfaltowoszarej wykładziny. Atlasy do ćwiczeń wyglądały jak skomplikowane konstrukcje wzniesione z naturalnych rozmiarów zestawów konstrukcyjnych dla dzieci: metalowe pręty, zasuwy, przekładnie, ruchome łączenia. Kiedy skończyłam brzuszki, zabrałam się do ćwiczeń wzmacniających nogi. Po piętnastu powtórkach wyobraziłam sobie, jak moje ścięgna pękają i zwijają się niczym zepsute żaluzje. Ćwiczenia rozciągające były bolesne jak diabli, ale przynajmniej nie niosły ze sobą ryzyka kalectwa. Po chwili przyszedł czas na plecy, klatkę piersiową i ramiona. Sesję zakończyłam, podnosząc przez chwilę sztangę, a na sam koniec zostawiłam sobie moje ulubione ćwiczenie: rozciąganie tricepsów. Wyszłam z sali cała spocona.
Po powrocie do domu wzięłam prysznic, włożyłam sweter, dżinsy i buty, przegryzłam coś na śniadanie i spakowałam sobie kanapki na lunch. Do biura dotarłam o dziewiątej. Zaraz zadzwoniłam na posterunek policji, gdzie detektyw Odessa zapewnił mnie, że raz jeszcze sprawdzi w komputerze, czy gdzieś nie pojawiło się nazwisko doktora Purcella. Zdążył już przejrzeć parę biuletynów opisujących niezidentyfikowane ciała, które znaleziono w całym stanie. W grupie wiekowej Purcella nie było żadnego białego. Co tydzień przypominano miejscowej policji, pracownikom biura szeryfa i oficerom patrolującym autostrady, że powinni mieć oczy szeroko otwarte. Odessa postanowił wzmóc wysiłki i rozesłał wiadomości do większości szpitali w sąsiednich okręgach na wypadek, gdyby Purcell trafił tam z zanikiem pamięci lub w śpiączce.
Opowiedziałam Odessie o przeprowadzonych do tej pory rozmowach. Kiedy wspomniałam o prowadzonym przez Medicare dochodzeniu w sprawie oszustwa finansowego, powiedział:
– Tak, wiemy o tym.
– To dlaczego pan milczał?
– Bo to działka Paglii, a my jesteśmy jego podwładnymi.
Pod koniec rozmowy stało się jasne, że wszyscy nadal poruszamy się po omacku, choć wyglądało na to, że jest mi wdzięczny za podzielenie się z policją zdobytymi informacjami. Podszedł nawet bardzo spokojnie do propozycji Blanche, by skontaktować się z medium, co w pewnym sensie mnie zdziwiło. Często zapominam jednak, że detektywi, choć z natury twardo stąpają po ziemi, nie lekceważą tego typu rozwiązań.
Po chwili wyjęłam numer Jacoba Trigga, który zdaniem Crystal był najlepszym przyjacielem Dowa. Zadzwoniłam i wyjaśniłam mu, kim jestem. Umówiliśmy się o dziesiątej rano we wtorek u niego w domu. Zaznaczyłam ten termin w kalendarzu, po czym wykręciłam służbowy numer Joela Glaziera. Sekretarka poinformowała mnie, że szef pracuje dziś w domu, i podała mi telefon. Raz jeszcze wyjaśniłam, kim jestem i kto mnie zatrudnił. Glazier sprawiał wrażenie sympatycznego faceta. Podał mi swój adres i umówił się ze mną na pierwszą po południu. Kolejny telefon zaprowadził mnie do szpitala Santa Teresa, gdzie się dowiedziałam, że Penelope Delacorte jest przełożoną pielęgniarek i pracuje od dziewiątej do piątej. Zapisałam sobie uzyskane informacje i postanowiłam zadzwonić do niej później, po spotkaniu z Glazierem. Ostatni telefon, już we własnej sprawie, wykonałam do Richarda Hevenera. Zostawiłam mu na sekretarce wiadomość z pytaniem o moje zgłoszenie. Próbowałam przybrać szczególnie uwodzicielski ton w nadziei, że przechyli to szalę na moją korzyść.
Przerwę na lunch spędziłam w biurze, jedząc przyniesioną z domu kanapkę z masłem orzechowym. O dwunastej trzydzieści wyszłam i zaczęłam spacerować po okolicy w nadziei, że przypomnę sobie, gdzie zaparkowałam samochód. Znalazłam mojego volkswagena w nienaruszonym stanie stojącego na rogu Capillo i Olivio, znacznie bliżej niż myślałam i w zupełnie przeciwnym kierunku.
Już piąty dzień z rzędu niebo zasnuwały ciemne chmury, grożące w każdej chwili deszczem. Santa Teresa otoczone jest od północy górami, a od południa rozciąga się szumiący Pacyfik. Rozwój miasta jest więc w znacznym stopniu ograniczony. Najdalej wysunięte na zachód przedmieścia sięgają aż do Colgate, wschodnie zaś do Montebello, gdzie ceny nieruchomości osiągają astronomiczne rozmiary. Horton Ravine, dokąd właśnie zmierzałam, stanowi enklawę tych najzamożniejszych. Działkami w tej okolicy gubernatorzy Kalifornii nagradzali dowódców wojskowych za sprawne zabijanie ludzi w kolejnych wojnach. W rezultacie ponad trzy tysiące akrów przechodziło z bogatych w jeszcze bogatsze ręce do czasu, gdy ostatni ze spadkobierców, hodowca owiec Tobias Horton wpadł na pomysł, by podzielić cały teren na jeszcze mniejsze działki i wystawić je na sprzedaż. Na nagrodę – choć w nieco innej, brzęczącej postaci – nie musiał długo czekać.
Dojechałam autostradą 101 do zjazdu w La Cuesta i skręciłam w lewo, zmierzając do głównego wjazdu, który tworzyły dwa wysokie filary z zawieszonym między nimi wykutym w żelazie napisem HORTON RAVINE. Wąwóz był rzeczywiście urzekający, a pnie wielkich drzew pociemniały od unoszącej się po deszczach w powietrzu wilgoci. Większość ulic nosi tutaj nazwę „Via cośtam”. Po drodze minęłam klub jeździecki w Horton Ravine, jechałam dalej mniej więcej półtora kilometra, po czym skręciłam w prawo i zaczęłam piąć się w górę.
Glazierowie mieszkali przy Via Bueno („Dobra droga”… jeśli pamiętam co nieco z wieczorowych kursów hiszpańskiego). Ich dom, zbudowany w latach sześćdziesiątych, stanowił masę oślepiająco białych abstrakcyjnych kształtów zlepionych w jedną nieregularną bryłę. Wznoszące się pod różnym kątem trzy piętra podpierała wysoka wieża, strzelająca w niebo z samego środka tej pozornie bezładnej konstrukcji. Na każdej ze ścian biegły szerokie balkony, a same ściany nie były niczym innym jak tylko wielkimi taflami szkła, na których biedne ptaki często kończyły swój ostatni w życiu lot. Kiedy poznałam Dane Jaffe, mieszkała w malutkim szeregowcu w Perdido, czterdzieści kilometrów na południe stąd. Zastanawiałam się, czy w równym stopniu jak ja uświadamia sobie, jak daleko w życiu zaszła.
Zaparkowałam na okrągłym podjeździe i ruszyłam w stronę szerokich schodów prowadzących do frontowych drzwi. Nacisnęłam przycisk dzwonka. Po kilku minutach drzwi otworzyła Dana. Mogłabym przysiąc, że miała na sobie taki sam strój jak podczas naszego pierwszego spotkania – obcisłe wyblakłe dżinsy i biały podkoszulek. Jej włosy nadal miały barwę miodu z tą tylko różnicą, że teraz gdzieniegdzie lśniły srebrne pasma. Nosiła je też krócej obcięte i starannie wycieniowane. Od czasu do czasu jej brązowe oczy rzucały zielonkawe błyski pod delikatnie zarysowanymi brwiami. Jednak w jej twarzy najbardziej rzucały się w oczy piękne usta, sprawiające wrażenie jeszcze pełniejszych dzięki lekko wysuniętym do przodu górnym zębom.
– Witaj, Kinsey – powiedziała. – Joel wspominał, że do nas wpadniesz. Wejdź, proszę. Pozwól, że to wezmę.
– Pięknie tu – orzekłam, wchodząc do środka i podając jej pelerynę. Kiedy wieszała ją w szafie, miałam trochę czasu, żeby się rozejrzeć. Wnętrze przypominało nieco katedrę; olbrzymią przestrzeń wieńczył sklepiony sufit wznoszący się na dobre dziewięć metrów. Nieregularne poziomy domu łączyły przejścia i podesty, a wpadające do środka promienie światła tworzyły na gładkiej kamiennej podłodze geometryczne wzory.
– Fiona wspominała pewnie, że remontujemy dom – powiedziała Dana, stając obok mnie.
– Tak. Mówiła mi też, że poleciłaś jej moje usługi, za co jestem ci wdzięczna.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Muszę wyznać, że nie bardzo za tobą przepadałam, ale sprawiałaś wrażenie uczciwej i nieustępliwej. Ścigałaś Wendella niczym mały terier. Twój przyjaciel, Mac Voorhies z firmy ubezpieczeniowej, twierdzi, że to dzięki tobie mogłam zatrzymać pieniądze.
– Sporo się nad tym zastanawiałam. Kiedy ostatni raz słyszałam o całej tej sprawie, nadal debatowali nad tym nieszczęsnym odszkodowaniem. Cieszę się, że wszystko poszło po twojej myśli. Czy dobrze znałaś Dowana?
– Od czasu do czasu wpadaliśmy gdzieś na siebie, ale nie byliśmy przyjaciółmi. Poznałam Fionę już po ich rozwodzie, więc raczej trzymam jej stronę. Kiedy się spotykamy, jestem uprzejma, ale to wszystko. Joel rozmawia w tej chwili przez telefon, ale kiedy tylko skończy, zaprowadzę cię do gabinetu. Czy chciałabyś się trochę rozejrzeć?
– Bardzo chętnie.
– Robimy wszystko po kawałku. Oczywiście nie tak to sobie wyobrażałam. Razem z Fioną chciałyśmy załatwić to za jednym zamachem… Byłoby o wiele więcej zamieszania, ale i więcej zabawy. Joel niestety sprzeciwił się naszym planom, więc podzieliliśmy całość prac na poszczególne etapy. To jest oczywiście salon…
Opisywała mi przeznaczenie poszczególnych pokoi, gdy szłam posłusznie za nią.
– Pokój wypoczynkowy, biblioteka, jadalnia. Kuchnia jest tam. Gabinet Joela znajduje się na górze, w, jak to nazywamy, „bocianim gnieździe”.
Widać było wyraźnie, że wszędzie trwają prace. Podłogi w pokojach pokrywały ogromne wschodnie dywany, sądząc po wyszukanych wzorach i nieco wyblakłych kolorach, prawdopodobnie dość stare. Meble, wybrane najwyraźniej przez zmarłą panią Glazier, w większości antyki, były ogromne. Część z nich wykonano z połyskującego mahoniu. Niektóre fotele i krzesła obito prostym, białym materiałem. Na krzesłach poukładano próbki materiałów, a na ścianach w różnych miejscach przyczepiono próbki kolorów. Części z przeznaczonych na obicia materiałów nie widziałam od czasów dzieciństwa, kiedy ciocia Gin zabierała mnie z wizytą do swoich przyjaciół. Wtedy miałam okazję po raz pierwszy oglądać egzotyczne rośliny, skórę lamparta, palmy, bambusy i zygzaki w różnych odcieniach pomarańczu i żółci. Jeśli chodzi o ściany, rozważano przede wszystkim zieleń znaną z łazienek z lat trzydziestych, zanim przemalowano je na jakże nowoczesne połączenie różu i czerni.
– Fiona znalazła dla nas biurko pokryte skórą rekina, które stanie pod tą ścianą. Ma też lustro Andre Groulta. Jesteśmy tym bardzo podekscytowani.
– Wyobrażam sobie – mruknęłam. Doszłam do wniosku, że ukochana przez Fionę art deco nie będzie tu całkiem nie na miejscu, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić tych chłodnych, eleganckich pokoi wypełnionych czarną laką, plastikiem, skórą i emalią.
– Joel owdowiał cztery lata temu – przypomniała mi Dana. – Mieszkał tu z żoną przez ostatnie dwadzieścia lat. Ja chciałabym to wszystko jakoś wyrównać, ale on nie widzi w tym sensu.
Ma rację, pomyślałam.
– Jak się miewa Michael? – Bałam się zapytać o jej młodszego syna Briana, bo kiedy ostatnio go widziałam, wracał właśnie do więzienia.
– Razem z Brendonem miewają się świetnie. Juliet odeszła. Chyba miała już dość małżeństwa i macierzyństwa.
– Wielka szkoda.
– No cóż – rzuciła szybko – sprawdzę, czy Joel skończył już rozmawiać.
Uświadomiłam sobie, że równie mocno jak ja pragnie uniknąć rozmowy o Brianie. Podeszła do interkomu w jadalni i przycisnęła guzik łączący ją z gabinetem męża.
– Kochanie, jesteś już wolny?
Usłyszałam jego stłumioną odpowiedź.
Odwróciła się do mnie z uśmiechem.
– Czeka na górze. Odprowadzę cię do windy. Może porozmawiamy jeszcze chwilę, gdy skończycie?
– Z przyjemnością.