Miejsce wypadku przypomina nocą jarzący się od świateł uliczny jarmark. O ósmej było już prawie całkiem ciemno. Samochód koronera, furgonetka-laboratorium i ford sedan stały zaparkowane na poboczu. Obok nich migały czerwono-niebieskie światła na dachach dwóch wozów patrolowych, a z radia raz po raz padały rzucane ostrym głosem komendy. Dwaj umundurowani policjanci byli pogrążeni w rozmowie, a policyjny dyspozytor ostrym głosem przekazywał listę wykroczeń i zbrodni, popełnianych właśnie na ulicach miasta: skargi z powodu hałasu, domowa burda w sąsiedniej dzielnicy, włamanie, pijak sikający na ulicy. Santa Teresa liczy osiemdziesiąt pięć tysięcy mieszkańców, a celem przestępców częściej staje się własność prywatna niż ludzie.
Pięć minut po znalezieniu zatopionego mercedesa wbiegłam na wzgórze i skierowałam się w stronę schodów prowadzących do domu Fiony. Przeskakiwałam po dwa stopnie naraz, nie zatrzymując się wcale, by złapać oddech. Wreszcie stanęłam przed drzwiami i zaczęłam walić w nie pięścią i przyciskać guzik dzwonka. Nie chciałam zostawiać miejsca zbrodni bez nadzoru, ale musiałam przecież zawiadomić policję. Zadzwoniłam raz jeszcze. Po chwili doszłam do wniosku, że Fiona nie wróciła jeszcze do domu. Obserwując jej dom z sypialni Lloyda, nie dostrzegłam przecież żadnych śladów jej obecności. Aby się do końca upewnić, przebiegłam na tył domu. Na podjeździe nie stał żaden samochód, a drzwi do garażu były zamknięte.
Najbliższy sąsiad Fiony mieszkał po drugiej stronie ulicy. Zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że pukanie do przypadkowych drzwi może się okazać bezskuteczne. Co prawda nie było jeszcze późno, ale zapadł już zmrok. Wszyscy na pewno znali opowieści o bandytach, którzy pod byle pretekstem wdzierają się do domów swoich ofiar. Nie miałam jednak wyboru. Mogłam tylko wskoczyć szybko do samochodu i starać się znaleźć automat telefoniczny. Przycisnęłam guzik dzwonka, powtarzając cały czas w duchu: Proszę, bądź w domu. Otwórz. Pomóż mi. Zajrzałam do środka przez oszklone boczne drzwi. Widziałam, że ktoś rusza się w kuchni, prawdopodobnie przygotowując kolację. Nagle w holu pojawiła się kobieta i podeszła do frontowych drzwi. Pomachałam do niej, starając się wyglądać jak praworządny obywatel, a nie jakiś maniak opętany żądzą zbrodni. Ubrana w sweter i spodnie kobieta była w średnim wieku. W pasie zawiązała kuchenny fartuszek. Jeśli była zaskoczona moim nagłym pojawieniem się na progu, to nie zdradziła tego ani jednym gestem. Zapaliła światło na werandzie i przyglądała mi się badawczo.
Zaczęłam mówić bardzo głośno w nadziei, że usłyszy mnie przez drzwi.
– Jestem znajomą Fiony. Nie ma jej w domu, a ja muszę zadzwonić.
Zauważyłam, jak obrzuca spojrzeniem posesję sąsiadki. Upewniła się, że łańcuch jest dobrze założony, i uchyliła drzwi. Nie pamiętam już, co jej powiedziałam i jakich argumentów użyłam, ale musiało to zabrzmieć bardzo przekonująco, gdyż wpuściła mnie do środka i bez słowa zaprowadziła do telefonu.
Siedem minut później zjawił się pierwszy czarno-biały wóz patrolowy.
Minęły niecałe dwie godziny, gdy na drogę wyszli mieszkańcy okolicznych domów. Stali zbici w niewielkich grupkach, chroniąc się od deszczu parasolami. Rozmawiali przyciszonymi głosami. Najwyraźniej ktoś puścił w obieg informację, że znaleziono samochód doktora. W normalnych okolicznościach mieszkańcy nie mieli okazji spotykać się zbyt często. Domy stały w pewnym oddaleniu od siebie, właściciele w większości pracowali, więc ich ścieżki rzadko się krzyżowały. Teraz czekali cierpliwie we włożonych pospiesznie płaszczach i butach, jakby połączeni wspólną troską spełniali jakiś magiczny rytuał. Przed podejściem bliżej powstrzymywała ich prowizoryczna zapora z plastikowych płotków i taśmy. Stamtąd, gdzie stali, nie mogli wiele zobaczyć. Prowadząca w strony miasta droga była ciemna, gdyż nie zainstalowano tu latarni. Za ostatnim zaułkiem rozciągały się już tylko mroczne i posępne wzgórza porośnięte szałwią i niskimi, kolczastymi krzewami.
Zmarznięta siedziałam w samochodzie. Od czasu do czasu zapalałam silnik, żeby nagrzać trochę wnętrze i przejechać wycieraczkami po szybie. Monotonny stukot kropel deszczu o dach działał straszliwie usypiająco. Po mojej prawej stronie pod kątem trzydziestu stopni wyrastało wzgórze, by po jakichś stu metrach zacząć powoli opadać w stronę jeziora. Znad powierzchni wody unosił się blask reflektorów oświetlający parę niskich drzew przy samym brzegu. Od czasu do czasu pojawiała się też sylwetka policjanta. Rozmawiałam chwilę z detektywem Odessą zaraz po tym, jak zjawił się na miejscu wypadku. Poprosił, żebym została. Wyjaśnił, że skorzystają z pomocy nurka, by obejrzeć dokładnie wnętrze samochodu przed wyciągnięciem go na powierzchnię. Po chwili ruszył w dół długim zboczem, a ja cierpliwie czekałam.
W pewnym momencie pojawiła się Leila w towarzystwie ojczyma, który wrócił do domu w czasie, gdy ja odkrywałam leżący na dnie zbiornika samochód Dowa. Stali razem z boku pod czarnym parasolem, trzymając się z dala od sąsiadów. Domyśliłam się, że zwabił ich tu blask reflektorów i szybko wskoczyli do samochodu Lloyda. Przynajmniej tym razem na twarzy Leili nie malował się wyraz znudzenia ani pogardy. Z grubą warstwą cienia na powiekach i mocno wytuszowanymi rzęsami wyglądała jak wielkookie, porzucone na pastwę losu dziecko. Stojąc w ciemnościach, nie mogła opanować drżenia. Wiedziałam, że powinnam podejść i przedstawić się Lloydowi, ale nie mogłam się do tego zmusić. Niedaleko przy drodze dostrzegłam dwie ekipy z kamerami, jedną z KWST-TV, drugą z KEST-TV. Blond reporterka z KEST już zbierała materiały i wywiady do wiadomości o jedenastej. Stała pod dużym czarnym parasolem i rozmawiała z jednym z sąsiadów. Nie zauważyłam innych dziennikarzy, ale na pewno gdzieś się tutaj kręcili.
Przekręciłam trochę lusterko wsteczne i obserwowałam, jak zza rogu wyłaniają się dwa reflektory samochodu. Miałam nadzieję zobaczyć w nim Fionę, ale okazało się, że jest to białe volvo Crystal. Zbliżając się do miejsca wypadku, zwolniła. Poczekała chwilę, aż minie ją grupka ludzi, po czym zaparkowała na poboczu tuż przede mną.
Chwyciłam leżącą na tylnym siedzeniu pelerynę. Opuściłam ciepłe wnętrze volkswagena i trzymając ją nad głową, podeszłam do samochodu Crystal. Odwróciła się, a kiedy mnie rozpoznała, opuściła szybę. Była bardzo blada, włosy związała niedbale w węzeł na karku. Zamiast eleganckich czarnych spodni i swetra miała teraz na sobie wciągnięte w pośpiechu dżinsy i szarą bluzę z reklamą naszej siłowni.
– Byłam już w szlafroku, kiedy zjawiła się u mnie policja – powiedziała. – Sierżant chciał mnie tu przywieźć samochodem, ale wolałam mieć własny środek transportu. Co się tu dzieje?
– Nic wielkiego. To gorsze niż plan filmowy. Ci ludzie stoją tu i gapią się nie wiadomo na co. Gdzie jest Anica?
– Musiała wrócić do szkoły. Wskakuj.
– Dzięki – powiedziałam. Otworzyłam drzwiczki i wsunęłam się na przednie siedzenie. Na tylnym przypięto fotelik Griffitha, zasypany lawiną okruchów ciasteczek i połamanych precelków. Plastikowa butelka z sokiem jabłkowym zostawiła lepki ślad w miejscu, gdzie oparłam rękę. Na podłodze u moich stóp leżała różowa pluszowa wiewiórka. Wyobraziłam sobie, jak malec, siedząc w foteliku, rozrzuca dookoła wszystko, co wpadnie mu w ręce. W samochodzie pachniało kwiatowo-korzennymi perfumami Crystal.
– Jak się czujesz? – spytałam.
– Jestem jak otępiała.
– Samochód mógł zostać tu porzucony – rzuciłam bez związku.
– Miejmy nadzieję, że tak było. – Przekręciła lusterko w swoją stronę i wytarła rozmazany tusz pod okiem. Wyciągnęła się potem wygodnie w fotelu i zamknęła oczy. Patrząc na nią z profilu, zauważyłam mocno nieregularne rysy. Nos był zbyt ostry, a dolna szczęka zbyt szeroka przy wąskim czole. „Zrobiona” wyglądała o wiele lepiej niż w tej chwili.
– Kiedy się tu zjawiłaś? – spytała jakby przez sen.
– Dawno temu. O szóstej.
– Powiedzieli mi, że nie muszę się spieszyć. Oglądałam telewizję, gdy policjant zadzwonił do drzwi.
– Szczęściara z ciebie. Ja umieram z głodu. Nie jadłam kolacji. Zjem chyba zaraz własną rękę.
Crystal sięgnęła do schowka.
– Proszę. – Wyjęła lekko sfatygowany batonik czekoladowy i podała mi go. – Jak znaleźli samochód?
– To ja go zauważyłam i zaraz wezwałam policję. Gliny zajmują się tam teraz Bóg jeden wie czym. – Odwinęłam papierek. W powietrzu rozeszła się woń czekolady. Połamałam batonik na kawałki i wsunęłam jeden do ust. Rozkosznie rozpływał się na języku.
– Skąd wiedziałaś, że to jego samochód?
– Ma bardzo charakterystyczną tablicę rejestracyjną.
Przez chwilę nie odzywałyśmy się ani słowem. Crystal włączyła radio, ale zaraz zmieniła zdanie i przekręciła gałkę z powrotem. Deszcz delikatnie uderzał o dach samochodu, niczym perkusista przesuwający miotełkami po talerzach. W samochodzie zapanowała dziwnie intymna atmosfera. Obie znalazłyśmy się w niezwykłych okolicznościach, w nieznanym otoczeniu, połączone wspólnym oczekiwaniem.
– Rozumiem, że jeszcze nie wydobyli samochodu z wody – powiedziała w końcu Crystal.
– Czekają na ciężarówkę z wyciągarką. Odessa powiedział, że natychmiast da nam znać, jeśli coś znajdą. – Zjadłam jeszcze jeden kawałek batonika, a resztę wsunęłam do torby. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, na próżno próbując trochę się rozgrzać.
Crystal westchnęła, lecz kryło się w tym coś jeszcze: napięcie, niecierpliwość, zwykłe znużenie.
– Wiedziałam, że on nie żyje. To jedyne rozsądne wytłumaczenie. Mówiłam ci, że nigdy nie porzuciłby Griffa.
– Crystal, jeszcze nie wydobyli samochodu. Nawet nie wiemy, czy on jest w środku.
– Jest. Leila zupełnie się załamie.
– Dlaczego? Przecież go nie lubi.
– Jasne, że nie. Traktowała go jak powietrze, ale mimo wszystko nie wiem, jak sobie z tym poradzi.
Zawahałam się, ale bardzo chciałam dowiedzieć się czegoś więcej. Crystal jeszcze nigdy nie wydawała się tak bezbronna i to mogła być moja jedyna szansa.
– Co ją tak wścieka?
– Sprawa jest zbyt skomplikowana, żeby ją teraz roztrząsać.
– Nic nie jest zbyt skomplikowane, jeśli on nie żyje.
Crystal wyprostowała się i odwróciła w moją stronę.
– Dlaczego miałabym ci mówić? Przecież nie pracujesz dla mnie.
– Ale nie jestem też przeciwko tobie. Na czym polega problem Leili?
– Czemu tak cię to martwi?
– Nie martwi, jeśli tak chcesz to ująć, ale możesz być pewna, że cała sytuacja znacznie się pogorszy.
– W to nie wątpię – odparła. A po dłuższej chwili dodała: – Leila już dość przeszła w życiu. Potrzebuje pomocy, żeby sobie z tym poradzić.
– Chodzi do psychoanalityka?
– Od lat. Początkowo trzy razy w tygodniu. Teraz jest już lepiej i może go odwiedzać tylko dwa razy w miesiącu, gdy przyjeżdża do domu ze szkoły.
– Lekarz przyjmuje ją w weekendy?
– To lekarka.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, że psychiatrzy aż tak bardzo przejmują się pacjentami.
– Ona tak. Rewelacyjnie radzi sobie z dziećmi. To już piąta lekarka w karierze Leili. Naprawdę byłam u kresu wytrzymałości.
– Jak ją znalazłaś?
– Choć raz miałyśmy szczęście. Anica chodziła z Charlotte Friedman do szkoły. Jej mąż przeszedł na emeryturę i przenieśli się tutaj z Bostonu.
– Co gryzie Leilę? Nadal nie bardzo rozumiem.
Crystal wyraźnie walczyła ze sobą. Patrzyła prosto przed siebie, a gdy zaczęła mówić, jej głos brzmiał bezbarwnie jak stara płyta gramofonowa.
– Miałam synka, który utonął. Był to ogromny wstrząs dla nas wszystkich, a dla mnie i Lloyda początek końca. Po pewnych przejściach nigdy nie można dojść do siebie. Jednym z nich jest śmierć dziecka.
– Co się stało?
– Jordie, mój maleńki, miał półtora roku. Pewnego wieczoru musiałam iść do pracy i zostawiłam go pod opieką sąsiadki. Rozmawiała przez telefon, a Jordie wyszedł przed dom i wpadł do basenu. Kiedy go znalazła i wezwała pogotowie, było już za późno.
– Tak mi przykro.
– Myślałam, że umrę, ale Leila przeżyła to jeszcze mocniej. Dzieci nie są przygotowane na stratę najbliższych. Nic nie rozumieją i trudno im wytłumaczyć pojęcie śmierci w jasnych i zrozumiałych dla nich kategoriach. Nigdy nie byłam religijna. Nie chciałam opowiadać jej bajek, w które sama nie wierzyłam. Doktor Friedman twierdzi, że w obliczu śmierci rodzeństwa niektóre dzieci zachowują się, jakby nic się nie stało. Inne, jak Leila, zaczynają przedstawienie. Sama widziałaś, jaka jest trudna. Zbuntowana. Pełna sprzecznych emocji. Rozmawiałam z lekarką, oczywiście za zgodą Leili. Charlotte jest zdania, że zachowanie Leili jest formą budowania bariery pomiędzy nią a światem, który uznała za okrutny i zdradziecki. Jeśli nie będzie jej na nikim zależeć, to nikt nie będzie jej w stanie zranić. Zdaję sobie sprawę, że za bardzo staram się ją osłaniać. Nie wiem nawet, jak jej powiedzieć o tym wszystkim.
– Ona tutaj jest. Nie widziałaś jej? Stoi z Lloydem.
Crystal wyprostowała się gwałtownie.
– Nie miałam pojęcia. Gdzie?
– Po drugiej stronie drogi, jakieś trzy samochody za nami. Tam przynajmniej widziałam ich jakiś czas temu.
– Lepiej sprawdzę, jak to wszystko znosi. – Crystal sięgnęła po duży czarny parasol leżący na podłodze. Uchyliła drzwiczki samochodu i przycisnęła guziczek automatycznego zamka. Parasol rozwinął się z szumem.
– Dzięki za batonik. Uratowałaś mi życie.
– Nie ma sprawy.
Nadjechała ciężarówka z wyciągarką, oświetlając potężnymi reflektorami drogę aż do następnego zakrętu. Otworzyłam drzwiczki samochodu, rozłożyłam pelerynę nad głową i wysiadłam. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, jak z szoferki ciężarówki wyskakuje pomocnik kierowcy. Crystal minęła go, idąc wzdłuż drogi, a kierowca zakręcił i zaczął powoli wjeżdżać na zbocze. Ciężkie opony żłobiły dwie głębokie koleiny w wilgotnej trawie. Kierowca obejrzał się przez ramię, jedną rękę nadal trzymając na kierownicy. Jego pomocnik gwizdnął przeciągle i zaczął mu dawać znaki, pokazując kąt nachylenia zbocza. Blondwłosa reporterka zauważyła Crystal i zrobiła ruch w jej stronę. Crystal potrząsnęła jednak głową, dając jej do zrozumienia, by nie podchodziła.
Wróciłam do swojego samochodu i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Deszcz zdążył się już zamienić w lodowatą mgiełkę i osiadał na ubraniach gapiów, nadal cierpliwie stojących przy drodze. Pod moją nieobecność w samochodzie znacznie się oziębiło, a słabiutki ciepły podmuch z grzejnika był równie skuteczny jak mój własny oddech. Patrzyłam, jak ciężarówka ślizga się po zboczu, a potem wjeżdża na szczyt wzgórza. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, w jaki sposób zdołają wydobyć mercedesa z wody, a potem wciągnąć go na górę.
Odwróciłam się, by sprawdzić, jak sobie radzi Crystal. Dotarła już do Leili stojącej na poboczu wraz z Lloydem, który obejmował ją ramieniem. Leila zauważyła Crystal i natychmiast rzuciła się prosto w jej ramiona. Crystal objęła ją i mocno przytuliła, chowając twarz we włosach córki. Po chwili zaczęli się we trójkę naradzać. Leila wyglądała na załamaną, ale z twarzy Lloyda trudno było cokolwiek wyczytać. Nie wiadomo, co było przedmiotem ich rozmowy, ale Crystal wyraźnie postawiła na swoim. Wracając do samochodu, matka i córka minęły mój samochód. Crystal mówiła o czymś z wielkim przekonaniem, a Leila szlochała. Patrzyłam, jak Crystal otwiera przed córką drzwiczki, po czym obchodzi volvo od tyłu, by wsunąć się za kierownicę.
W lusterku wstecznym obserwowałam bacznie Lloyda, który ruszył w stronę własnego samochodu z pochyloną głową i rękami w kieszeniach dżinsów. Może oboje z Crystal ostro rywalizowali o tytuł tego lepszego z rodziców? Nagrodą była Leila, a w tej rundzie Lloyd musiał się to końcu poddać. Zauważyłam, jak zapala papierosa, i po chwili w wilgotnym powietrzu poczułam zapach dymu. Ciekawe, jak daleko musiałabym odejść od samochodu, by móc spokojnie zrobić siusiu i nie zostać oskarżoną o obnażanie się w miejscu publicznym.
Na szczycie wzgórza pojawił się detektyw Odessa w dużej kurtce z kapturem i zaczął ostrożnie schodzić w dół. Zauważył volkswagena i ruszył w moją stronę. Pochyliłam się i opuściłam szybę o parę centymetrów. Zajrzał do środka. Jego kurtka lśniła od wilgoci, a wzdłuż szwów płynęły małe strumyczki wody. Detektyw miał zdecydowanie za duży nos, a jego kształt sprawiał, że nie można było uznać Odessy za uderzająco przystojnego mężczyznę. Wskazał gestem na rząd świateł na szczycie wzgórza.
– Chciałbym, żebyś spotkała się z detektywem Paglią.
– Nie ma sprawy – odparłam. Podkręciłam okno i zgasiłam silnik. Wysiadłam i szybko włożyłam pelerynę. Razem ruszyliśmy pod górę, ślizgając się na trawie. Odessa trzymał mnie pod ramię, szukając zarówno fizycznego, jak i psychicznego wsparcia.
– Jak wam idzie?
– Ciężko. Widziałem tu Crystal. Posłałem do niej do domu sierżanta, gdyż doszedłem do wniosku, że powinna wiedzieć, co się tu dzieje.
– A co z Fioną? Wiadomo, gdzie jest?
– Nie. Zawiadomiliśmy córkę, ale nie może tu przyjechać, póki niańka nie wróci z kolacji.
– Czy wie, gdzie jest matka?
– Nie. Powiedziała, że wykona parę telefonów i postara się ją znaleźć. Inaczej będziemy musieli czekać i mieć nadzieję, że niebawem wróci do domu.
Pokonaliśmy z trudem ostatnie parę metrów i stanęliśmy razem na szczycie wzgórza, wpatrując się w taflę jeziora. Światło padające z dużych reflektorów pozbawiło otoczenie barw. Para wodna unosiła się jak dym z rozgrzanych metalowych powierzchni, na które spadły krople deszczu. Tu i tam stały małe grupki ludzi, najwyraźniej w oczekiwaniu na dodatkowych specjalistów lub sprzęt. Tuż pod powierzchnią wody dostrzegłam zielony poblask w miejscu, gdzie swoją pracę wykonywali nurkowie. Tył mercedesa lśnił złowieszczo w świetle reflektorów.
– Czy on tam jest? – spytałam.
– Jeszcze nie wiemy. Mamy w wodzie nurka. Jakieś trzy, cztery metry od brzegu robi się nagle głęboko mniej więcej na sześć metrów. Samochód musiał zahaczyć o jakiś głaz, bo inaczej szybko poszedłby na dno, a my nie mielibyśmy tyle szczęścia.
Z wody wyłonił się nurek w granatowym kombinezonie. Wyjął ustnik przewodu tlenowego i ruszył powoli przed siebie. Na płetwach miał pełno wodorostów. Zdjął maskę i przesunął ją wysoko na czoło. Kiedy już znalazł się na brzegu, natychmiast podeszli do niego koroner i mężczyzna w płaszczu przeciwdeszczowym. Słuchali z uwagą jego relacji, którą podkreślał bardzo wyrazistymi gestami.
Tymczasem ciężarówka zdołała zbliżyć się do brzegu. Dwaj mężczyźni w wysokich po uda gumowych butach i pelerynach weszli do wody, przygotowując operację wydobycia samochodu. Jeden z nich przymocowywał już łańcuch do osi mercedesa. Nagle stracił równowagę i wpadł do głębszej wody, a jego peleryna unosiła się na wodzie jak nadmuchiwana tratwa ratunkowa. Mężczyzna walił rękami w powierzchnię wody, przeklinając pod nosem, a jego partner zdusił śmiech i ruszył do przodu, by pomóc koledze.
Odessa skinął głową w kierunku nurka.
– Tam z koronerem stoi Paglia.
– Domyśliłam się.
Jakby na dany sygnał detektyw Paglia odwrócił się i zauważył nas. Przeprosił towarzyszących mu mężczyzn i ruszył w naszą stronę po grząskim gruncie. Padający przez wiele dni deszcz zatarł już co prawda ślady opon samochodu, ale zabezpieczono i przeszukano jego przypuszczalną drogę w dół. Po tak długim czasie policja nie mogła, niestety, liczyć na zbyt dużo dowodów.
Detektyw zbliżył się do nas i wyciągnął rękę.
– Pani Millhone? Jim Paglia. Con Dolan sporo mi o pani mówił. – Miał niski głos, bez śladu wyraźnego akcentu. Na oko dałam mu pięćdziesiąt lat. Miał ogoloną głowę, a piegowate czoło znaczyła dodatkowo siateczka zmarszczek.
Uścisnęliśmy sobie dłonie i wymieniliśmy zwyczajne w takich sytuacjach grzeczności. Porucznik Dolan był szefem wydziału zabójstw aż do czasu, gdy atak serca zmusił go do przejścia na wcześniejszą emeryturę.
– Jak się teraz miewa?
– Dobrze, ale nie rewelacyjnie. Brakuje mu roboty. – Czarne brwi Paglii unosiły się na końcach niczym para małych skrzydeł. Nosił małe owalne okulary w metalowych oprawkach. Jeśli osiadające na szkłach krople deszczu denerwowały go, nie dawał tego po sobie poznać. Jeszcze nad jeziorem zaczął palić cygaretkę z plastikowym ustnikiem, ale zgasła na deszczu. Teraz wyjął ją z ust i przyjrzał się koniuszkowi.
– Wiele pani zawdzięczamy. Jak go tu pani znalazła?
Odessa dotknął delikatnie mojego rękawa.
– Pogadajcie sobie. Zaraz do was wrócę.
Patrzyłam, jak podchodzi do nurka i zaczyna z nim rozmawiać z dala od osób, które mogłyby ich usłyszeć. Po chwili skierowałam całą uwagę na detektywa Paglię, który niepokojąco patrzył mi w oczy. Uznałam go za byłego żołnierza, który wiele razy oglądał śmierć z bliska i być może sam często ją zadawał. Jego sposób bycia był przyjazny, lecz pozbawiony krępującego czasem ciepła. Jeśli sprawiał wrażenie miłego i sympatycznego, działo się tak dlatego, że takie właśnie wrażenie chciał wywierać na rozmówcach. Był uprzejmy, bo uprzejmość pozwalała mu zdobyć to, czego pragnął, a w jego przypadku były to informacje, współpraca i szacunek. Gdybym była przestępcą, na pewno bardzo bym się go obawiała. A zważywszy na moje wcześniejsze zamiłowanie do mijania się z prawdą, oszukiwania, wdzierania się tu i tam bez pozwolenia i drobnych kradzieży, postanowiłam podejść do całej sprawy bardzo ostrożnie i uważać na każde słowo. Nie przyszło mi oczywiście do głowy, że mógłby mnie o cokolwiek podejrzewać, postanowiłam jednak sprawiać wrażenie uczciwej do szpiku kości, co nie było znowu aż takie trudne, gdyż (przynajmniej w tym wypadku) miałam do zaoferowania wyłącznie prawdę.
– Nie wiem, jak to wszystko opisać. Byłam w domku Lloyda. To były mąż Crystal.
– Ojczym Leili.
– Tak jest. Tego ranka Leila opuściła szkołę bez pozwolenia i Crystal doszła do wniosku, że na pewno zjawi się u Lloyda. Obiecałam, że postaram się ją znaleźć, zaczęłam więc jeździć w okolicy Little Pony Road i autostrady 101. Leila musiała podróżować autostopem, bo zauważyłam ją na poboczu. Jakoś udało mi się ją przekonać, że powinna pojechać do Lloyda. Kiedy tam dotarłyśmy, nie było go w domu, ale Leila wiedziała, gdzie trzyma klucz. To tamten domek. – Wskazałam na drugi brzeg jeziora. Pod bacznym spojrzeniem Paglii postanowiłam sprawę dokładnie wyjaśnić. – Tak naprawdę domek nie należy do niego, ale do jego przyjaciela. Lloyd opiekuje się nim tylko podczas nieobecności kumpla, który wyjechał na Florydę. Czekając na Lloyda, kręciłam się trochę po domku. Leila oglądała telewizję, a ja wyszłam na antresolę. Zobaczyłam teleskop i pomyślałam, że fajnie będzie rozejrzeć się po okolicy. Zdumiałam się bardzo, bo nie miałam pojęcia, że ta część Gramercy leży dokładnie po drugiej stronie jeziora, naprzeciwko domu Fiony.
– Myśli pani, że istnieje jakiś związek?
– Między Lloydem i Fioną? Nie wiem, ale szczerze w to wątpię. Nie doszły mnie na ten temat żadne informacje.
Paglia wyjął z kieszeni pudełko. Otworzył je i wrzucił do środka niedopałek cygaretki. Na dnie zauważyłam trochę popiołu – najwyraźniej nie chciał zaśmiecać miejsca przestępstwa. Schował pudełko do kieszeni i spojrzał na mnie szarymi oczami.
– Czy stoimy na miejscu zbrodni? – spytałam.
– Samobójstwo też jest zbrodnią – odparł. – Proszę mówić dalej. – Jego dolne zęby zachodziły na środku na siebie i były pokryte drobnymi plamkami. Był to jedyny element wyglądu, który wymknął mu się spod kontroli.
– Kiedy spojrzałam przez teleskop, zobaczyłam psa. To owczarek niemiecki, wabi się Trudy. Spotkałam go już dwa razy podczas wcześniejszych wizyt u Fiony. Biegał po całej okolicy z głośnym szczekaniem.
– Psy potrafią wyczuć zapach ciała nawet pod wodą – zauważył Paglia. Była to pierwsza informacja, jakiej mi udzielił.
– Naprawdę? Nie wiedziałam o tym. Widziałam, że psina jest bardzo podekscytowana, ale nie miałam pojęcia, dlaczego. Oprócz Trudy zauważyłam też rysy na głazie leżącym w połowie zbocza. – Wskazałam palcem jak piątoklasista przepytywany pod tablicą. – Zniszczono też rośliny, część sadzonek była wyrwana z korzeniami. Początkowo pomyślałam, że ktoś przeciągał tędy przyczepę, by spuścić na wodę łódź, ale potem zauważyłam tablicę z zakazem pływania.
Patrzył na mnie uważnie z wyrazem chłodnej uprzejmości na twarzy.
– Nadal nie rozumiem, jak pani to wszystko ze sobą powiązała.
– Nagle zaczęło to nabierać sensu. Doktora Purcella po raz ostatni widziano w klinice. Słyszałam, że wybierał się właśnie tutaj na spotkanie z Fioną, więc…
– Kto pani o tym powiedział?
– Przyjaciel Purcella, Jacob Trigg. Dow powiedział mu, że umówił się wieczorem z Fioną.
– Rozmawiała z nią pani na ten temat?
– No cóż, spytałam ją. A niby czemu nie? Byłam wkurzona. Pracuję dla niej. Powinna mnie była o tym poinformować w chwili, gdy zdecydowałam się przyjąć tę pracę.
– I co powiedziała?
– Twierdziła, że Purcell się nie pokazał, nazwała to „nieporozumieniem”. Doszłam do wniosku, że wystawił ją do wiatru, a ona ze wstydu nie chciała się do tego przyznać.
– Fatalnie, że nie powiedziała o tym w rozmowie z nami. Mogliśmy tutaj trafić znacznie wcześniej. Ktoś mógł słyszeć samochód. A teraz, po dziewięciu tygodniach, kto będzie coś takiego pamiętał?
Gdzieś za nim usłyszałam pisk wrzucanego biegu i grzechot metalowej liny na obracającym się bębnie, gdy ekipa zabrała się do wyciągania mercedesa. Woda płynęła ostrym strumieniem z otwartych okien, z podwozia, z kół. W pobliżu na trawie stała zaparkowana furgonetka koronera. Tylne drzwi były otwarte. Asystent koronera i umundurowany policjant wysuwali ze środka długą metalową skrzynię. Był to pojemnik ze stali nierdzewnej, przeznaczony do transportu topielców.
– Kinsey – powiedział Paglia.
Spojrzałam na niego i nagle zrobiło mi się bardzo zimno.
– Nurek powiedział, że na przednim siedzeniu widział ciało.
Mercedes wisiał teraz na linie przodem w dół. Trzy okna były otwarte. Woda chlustała z każdej szczeliny i załamania, zalewając teren, i tak bardzo podmokły po wielu dniach deszczu. Patrzyłam, jak wciągają samochód w górę zbocza niczym wielki zbiornik wody, który nagle zaczął przeciekać. Okno po stronie kierowcy było rozbite, a dolna jego część, wyszczerbiona i pokruszona, nadal tkwiła w metalowej ramie. Na przednim siedzeniu dostrzegłam zarys ciała, które już tylko w niewielkim stopniu przypominało człowieka. Napuchnięte, pokryte błotem i mułem, z twarzą zwróconą w stronę okna, jakby chciało przez nie wyjrzeć po raz ostatni. Po kilku tygodniach w wodzie nabrało perłowozielonkawej barwy. Nieszczęśnik nadal miał na sobie marynarkę, ale z mojego miejsca nie mogłam już dostrzec nic więcej. Odwróciłam gwałtownie głowę i bezwiednie cicho jęknęłam. Ciało było gąbczaste, kończyny zwisały bezładnie, a oczodoły wypełniała galaretowata substancja. Mężczyzna miał otwarte usta i opuszczoną nisko szczękę. Jego wargi rozsunęły się szeroko w ostatnim wyrazie radości lub zaskoczenia – może w okrzyku wściekłości.
– Poczekam w samochodzie – powiedziałam.
Paglia już mnie nie słyszał. Ruszył w kierunku mercedesa. Ekipa z kostnicy cofnęła się. Kątem oka dostrzegłam błysk fleszy, gdy policyjny fotograf wykonywał dokumentację miejsca zbrodni. Ja nie mogłam już dłużej tego oglądać. Nie mogłam już tu dłużej być. Ci wszyscy ludzie byli przygotowani na widok śmierci, znali jej odór, wiedzieli, jak układają się ciała na zawsze żegnające się z życiem. Zwykle na taki widok, po pierwszym wstrząsie potrafię się zdobyć na dystans do całej sytuacji. Tutaj nic z tego nie wychodziło. Nie mogłam wyzbyć się poczucia, że jestem świadkiem czegoś bardzo złego. Purcell – założywszy oczywiście, że to on siedział w samochodzie – albo popełnił samobójstwo, albo został zabity. Nie było bowiem sposobu, żeby mógł wjechać na wzgórze i wpaść do jeziora przypadkiem.