14

Lloyd mieszkał przy Gramercy Lane, jednej z ulic, które wiły się u stóp wzgórz. Sprawdziłam na planie Santa Teresa, jak się tam można dostać. Po chwili wiedziałam już, że będę musiała przejechać Gramercy w jakimś miejscu, a potem skręcić i sprawdzić numery domów, by się zorientować, jak trafić do Lloyda. Zostawiłam rozłożony plan na fotelu pasażera i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Deszcz znów zaczął padać i wielkie krople odbijały się jak piłeczki od maski mojego volkswagena. Włączyłam wycieraczki i spojrzałam na zegarek. Było kwadrans po trzeciej. Listopadowe dni robiły się coraz krótsze, a warstwa ciężkich chmur wisząca nad miastem sprawiała, że zmrok zaczynał zapadać już koło czwartej. Nie ukrywam, że w tej chwili miałam znacznie większą ochotę zaszyć się w ciepłym domu, niż przemierzać miasto w poszukiwaniu zbuntowanej nastolatki.

Przejechałam przez kamienną bramę prowadzącą do Horton Ravine i skręciłam w prawo. Kiedy zatrzymałam się na pierwszych światłach, raz jeszcze spojrzałam na plan. Gramercy Lane, a przynajmniej jej część, znajdowała się w promieniu trzech kilometrów od posiadłości Purcellów. Jeśli Leila zdecydowała się na podróż autostopem, to jadąc z Malibu na północ autostradą 101, prawdopodobnie poprosiła, by ją wysadzono przy Little Pony Ride, która znajdowała się o parę przecznic na południe. Kiedy zmieniły się światła, wraz ze strumieniem innych samochodów ruszyłam powoli zewnętrznym pasem. Do Little Pony Road miałam mniej więcej półtora kilometra.

Na samą myśl o Leili i jej podróży autostopem zadrżałam. Istniało oczywiście prawdopodobieństwo, że trafiła na przyzwoitych obywateli, ale na drogach nie brakowało też zboczeńców. Czternastoletnia dziewczynka nie zdaje sobie jeszcze sprawy z czających się wszędzie zagrożeń. Napady, gwałty i morderstwa są dla niej jedynie tematami doniesień prasowych, jeśli w ogóle gazety czyta. Perwersja i zboczenie są słowami, których szuka w słowniku, a nie synonimami niebezpieczeństwa. Miałam tylko nadzieję, że jej anioł stróż do końca zachował czujność.

Powoli dojechałam do Little Pony Road. Skręciłam w lewo i ruszyłam w stronę gór, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Wycieraczki na przedniej szybie podskakiwały wesoło, rozcierając zamaszyście wielka plamę kurzu i brudu. Minęłam jakąś parę skuloną pod parasolem. Szli po mojej stronie ulicy; widziałam jednak tylko ich plecy. Wypatrywałam samej Leili, więc początkowo nie zwróciłam na nich uwagi. Zauważyłam tylko, że oboje są bardzo młodzi. Dopiero kiedy ich minęłam i spojrzałam w lusterko wsteczne, rozpoznałam jasne włosy Leili i jej długie nogi. Idący z nią chłopak był wysoki i szczupły, ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Niósł przerzucony niedbale przez ramię plecak. Oboje mieli na sobie dżinsy i traperki, a idąc, kulili się przed deszczem. Mogłabym przysiąc, że palą na spółkę skręta. Zwolniłam i zatrzymałam się przy krawężniku przed nimi. W lusterku bocznym zauważyłam, że Leila zawahała się, po czym rzuciła coś na ziemię i przydeptała. Kiedy mijali mój samochód, przechyliłam się i opuściłam szybę od strony pasażera.

– Może cię podrzucić?

Leila pochyliła się do przodu. Spojrzała na mnie i na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania. Wiedziała, że mnie zna, ale nie pamiętała skąd. Towarzyszący jej dzieciak spojrzał na mnie z mieszaniną wrogości i pogardy. Zauważyłam jasną, gładką cerę, wilgotne od deszczu brązowe włosy i biały podkoszulek pod czarną skórzaną kurtką. Zaskoczył mnie widok piersi, bo zakładałam, że mam do czynienia z chłopakiem. Tymczasem to musiała być Paulie. Widziałam wyraźnie, że wyrośnie na prawdziwą piękność, choć na razie była zaniedbana, a każda cząsteczka jej szczupłego ciała aż kipiała od buntu i pogardy. Na pewno nie była tradycyjnie ładna, ale miała w sobie coś dzikiego, co od razu przykuwało uwagę: ogromne ciemne oczy i wystające kości policzkowe. Utalentowany fotograf obdarzony dobrym instynktem mógłby zarobić fortunę, prezentując światu wizję wojowniczej seksualności, jaką emanowała.

Postanowiłam skoncentrować się na Leili.

– Cześć. Jestem Kinsey Millhone. Poznałyśmy się w zeszły piątek w domu na plaży. Jadę właśnie od twojej mamy. Bardzo się o ciebie martwi. Powinnaś ją zawiadomić, że opuszczasz szkołę.

– Wszystko gra, ale proszę jej powiedzieć, że jestem wdzięczna za troskę – rzuciła pełnym sarkazmu tonem. Na pewno chciała zrobić wrażenie na przyjaciółce, ale trudno zachować buntowniczą postawę, gdy z twarzy spływają strużki deszczu. Dwa pasma włosów przylgnęły jej do policzka, a tusz do rzęs rozmazał się pod oczami.

– Myślę, że powinnaś sama jej to powiedzieć. Mama musi wiedzieć, że nic ci się nie stało.

Dziewczynki wymieniły spojrzenia. Paulie powiedziała coś konspiracyjnym szeptem. Obie próbowały jakoś wybrnąć z tej trudnej sytuacji i pogodzić się z myślą, że zostały przyłapane. Paulie zdjęła plecak i podała go Leili. Rzuciwszy szeptem jeszcze kilka słów, ruszyła w stronę autostrady krokiem, który miał sugerować daleko posuniętą nonszalancję.

Leila przysunęła się bliżej do otwartego okna. Powieki miała pomalowane grubą warstwą turkusowego cienia i podkreślone czarnymi kreskami. Ciemnobrązowa szminka była o wiele za mocna dla jej jasnej cery.

– Nie możesz mnie zmusić do powrotu do domu.

– Nie przyjechałam tutaj, żeby cię do czegokolwiek zmuszać – odparłam. – Może będziesz po prostu chciała schronić się gdzieś przed deszczem.

– Zrobię to, jeśli obiecasz, że nie powiesz mamie, kto ze mną był.

– Zakładam, że to Paulie.

Leila nie odpowiedziała, co przyjęłam za potwierdzenie moich przypuszczeń.

– No, wsiadaj. Podrzucę cię do ojca.

Zastanowiła się przez chwilę, po czym otworzyła drzwi i wsunęła się do środka. Plecak rzuciła na podłogę. Jej wielokrotnie rozjaśniane włosy sprawiały wrażenie sztucznych, a niezwykła mieszanka dredów i warkoczyków musiała przyprawiać władze szkoły o przyspieszone bicie serca. A może w Fitch panowały nowe zwyczaje? Może była to jedna z tych nowoczesnych szkół, gdzie uczniowie mogą się „swobodnie wypowiadać” także przez udziwniony wygląd i niekonwencjonalne zachowanie. W ciepłym wnętrzu samochodu wyczułam wyraźnie zapach eau de marihuana i woń damskiej bielizny noszonej o parę dni za długo.

Obejrzałam się przez ramię i włączyłam do ruchu, gdy minął mnie strumień samochodów. W lusterku wstecznym widziałam oddalającą się postać Paulie, która z daleka przypominała figurkę ołowianego żołnierzyka.

– Ile Paulie ma lat? – spytałam.

– Szesnaście.

– Rozumiem, że twoja mama za nią nie przepada. O co chodzi?

– Mamie nie podoba się nic, co robię.

– Dlaczego opuściłaś szkołę bez pozwolenia?

– Skąd wiedziałaś, dokąd pójdę? – spytała, omijając zgrabnie kwestię wagarów.

– Twoja mama na to wpadła. Kiedy dotrzemy do telefonu, chcę, żebyś do niej zadzwoniła i powiedziała, gdzie jesteś. Odchodzi w domu od zmysłów. – Nie wspomniałam, że jest też nieźle wkurzona.

– A czemu ty tego nie zrobisz? I tak będziesz z nią rozmawiać.

– Oczywiście. Jesteś nieletnia. Nie zamierzam jeszcze pogarszać twojej sytuacji. – Przez chwilę jechałyśmy w milczeniu. – Nie kapuję, co cię gryzie.

– Nienawidzę Fitch. To właśnie mnie gryzie, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć.

– Myślałam, że trafiłaś do Fitch, bo spaprałaś sprawy w państwowej szkole.

– Tam też nie mogłam wytrzymać. Banda idiotów i zgrywusów. Same młoty, nudziłam się tam na śmierć. Lekcje przypominały kabaret. Mam dużo ciekawszych rzeczy do roboty.

Przejechałyśmy przez autostradę i wjechałyśmy w dzielnicę domów jednorodzinnych South Rockingham.

– A co jest nie tak w Fitch?

– Te dziewczyny to zgraja snobów. Interesuje je tylko, ile forsy zarabiają ich tłuści tatulkowie.

– Myślałam, że masz tam sporo przyjaciółek.

– Nie.

– A Sherry?

Leila spojrzała na mnie ukradkiem.

– Co z Sherry?

– Ciekawa jestem, jak się bawiłaś w Malibu.

– Świetnie. Było bardzo zabawnie.

– A Emily?

– Dlaczego zadajesz mi tyle pytań?

– Twoja mama mówiła mi, że lubisz jeździć konno na ranczu rodziców Emily.

– Emily jest w porządku. Nie jest z tych najgorszych.

– Co jeszcze robiłyście?

– Nic wielkiego. Piekłyśmy grzanki z serem na grillu.

Strzałka na moim wewnętrznym urządzeniu do mierzenia poziomu wciskanego mi kitu zatrzymała się na czerwonym polu. Kiedy miałam tyle lat, ile Leila, kłamałam o wiele lepiej.

– Powiem ci, co o tym wszystkim myślę. Moim zdaniem odpuściłaś sobie obie te wizyty i spędziłaś oba weekendy z Paulie.

– Ha, ha, ha – usłyszałam w odpowiedzi.

– Daj spokój. Mnie możesz powiedzieć. To przecież nic nie zmienia.

– Nie muszę nic mówić, jeśli nie mam ochoty.

– Leila, prosiłaś mnie, żebym trzymała język za zębami. Możesz przynajmniej powiedzieć mi prawdę.

– Jeśli nawet spotkałam się z Paulie, to co z tego? O co ten cały szum?

– A te inne weekendy, które rzekomo spędzałaś u koleżanek ze szkoły?

Znów zapadła cisza. Spróbowałam z innej beczki.

– Jak się poznałyście?

– W izbie dziecka.

– Zatrzymała cię policja? Kiedy?

– Rok temu w lipcu. Zgarnęli całą naszą paczkę.

– Za co?

– Gliny twierdziły, że za włóczęgostwo i wejście na teren prywatny, ale to bzdura. Nic złego nie robiliśmy, snuliśmy się tylko po okolicy.

– Gdzie to było?

– Nie wiem – rzuciła ostrym tonem. – Koło jakiegoś starego domu.

– O której godzinie?

– A co ty jesteś, prokurator okręgowy? Było późno, gdzieś druga nad ranem. Połowa dzieciaków uciekła. Gliniarze zgarnęli resztę. Mama przyjechała po mnie z Dowem. Byli nieźle wkurzeni.

– A Paulie? Czy ona też miała kłopoty z prawem?

– Przejechałaś ulicę taty – powiedziała nagle.

Zwolniłam i wjechałam w najbliższy podjazd, po czym wycofałam. Wróciłam do Gramercy i skręciłam w lewo. Ta część ulicy była bardzo krótka, a wzdłuż niej stał rząd rozpadających się domków, gdzie kiedyś mogli mieszkać robotnicy zatrudniani do zbierania awokado na pobliskich plantacjach. Ulica nie była brukowana, nie było też chodników. Na całej jej długości dostrzegłam tylko jedną latarnię. Leila wskazała mały domek w kształcie litery A, stojący na niewielkim wzniesieniu. Wyróżniał się zdecydowanie wśród znacznie podlejszej zabudowy. Wjechałam na podjazd i zgasiłam silnik.

– Sprawdzisz, czy jest w domu? Chciałabym z nim porozmawiać.

– A o czym?

– O doktorze Purcellu, jeśli nie robi ci to różnicy.

Leila gwałtownie otworzyła drzwi i sięgnęła po plecak. Byłam jednak szybsza i chwyciłam go jedną ręką.

– Zostaw go tutaj. Przyniosę ci go z przyjemnością, jeśli tata będzie w domu.

– Dlaczego nie mogę go sama zabrać?

– To moje zabezpieczenie. Nie chcę, żebyś mi zwiała. I bez tego masz już dość kłopotów.

Westchnęła ciężko, ale zrobiła, co jej kazałam. Postanowiłam zignorować trzaśniecie, z jakim zamknęła drzwi samochodu. Patrzyłam, jak żwirowaną ścieżką idzie w stronę domku. Po zboczu wzgórza płynęły strumienie wody, a pod ich naporem ustępowały źdźbła wysokiej, dawno nie ścinanej trawy. Leila dotarła do werandy osłoniętej prymitywnym drewnianym daszkiem. Zapukała do drzwi i czekała, stojąc z założonymi na piersiach ramionami. Obejrzała się w moją stronę i zapukała jeszcze raz. Nadal nic. Podeszła do okna i zwijając dłoń, zajrzała do środka. Zapukała raz jeszcze, po czym wróciła do samochodu.

– Pewnie zaraz wróci. Wiem, gdzie trzyma klucz, więc mogę na niego poczekać.

– Świetnie. Poczekam razem z tobą. Możemy posiedzieć w samochodzie.

Nie wydawała się zachwycona moją propozycją. Kopnęła plecak końcem zabłoconego buta.

– Chcę wejść do środka. Muszę zrobić siusiu.

– Dobra. Ja też.

Wysiadłyśmy z samochodu. Zamknęłam drzwi i ruszyłam za Leila. Kiedy dotarłyśmy do domu, przesunęła doniczkę z uschniętą pelargonią i wyjęła klucz z tego mało oryginalnego schowka. Czekałam, aż otworzy drzwi i wpuści nas do środka.

– Czy ojciec wynajmuje ten dom?

– Nie. Tylko się nim opiekuje. Dom należy do jego przyjaciela, który wyjechał na Florydę, ale wraca już w przyszłym tygodniu.

Wnętrze domku zajmował właściwie jeden duży, wysoki pokój. Po prawej stronie wąskie schodki prowadziły na antresolę. Drewniane meble były dość prymitywne, przykryte imitacjami indiańskich dywaników. Podłóg z surowego drewna nie przykrywał żaden chodnik i słyszałam, jak pod podeszwami moich butów trzeszczy żwir. Stary czarny piec pachniał popiołem. Lada oddzielała pokój od kuchni, która nawet z tej odległości wyglądała na straszliwie zapuszczoną i brudną.

Zauważyłam stojący na małym stoliku telefon.

– Chcesz zadzwonić do mamy, czy ja mam to zrobić?

– Ty zadzwoń. Ja idę do łazienki. Nie martw się, na pewno nie ucieknę.

Kiedy wyszła, połączyłam się z Crystal. Związana obietnicą, nie wspomniałam na razie ani słowem o Paulie.

– Zostanę tutaj do powrotu Lloyda. Jeśli zrobi się późno, postaram się przekonać Leilę, żeby wróciła do domu.

– Szczerze mówiąc, jestem na nią tak wściekła, że nie bardzo mam ją ochotę oglądać. Poczuję się trochę lepiej, jak zrobię sobie drinka. Anica zadzwoni do szkoły. Nie mam jednak pojęcia, co im powie. Leili dobrze by chyba zrobiło, gdyby ją zawiesili w prawach ucznia, a może nawet wyrzucili.

– Dobra – odparłam. – Będę cię informować o dalszych postępach w rozmowach. Życz mi szczęścia.

Usłyszałam szum spuszczanej w toalecie wody. Leila wyszła z małej łazienki pod schodami.

– Co powiedziała?

– Niewiele. Na pewno nie skacze ze szczęścia.

Leila podeszła do kanapy. Ignorując mnie zupełnie, otworzyła plecak i wyjęła zapinaną na zamek kosmetyczkę. Znalazła tam puderniczkę i zaczęła się przeglądać w lusterku. Wytarła rozmazany pod oczami tusz.

– Cholera jasna. Wyglądam do dupy. – Schowała puderniczkę z powrotem. Wzięła ze stolika pilota i włączyła telewizor. Spojrzawszy na mnie, wyciszyła dźwięk.

– W twoim wieku byłam dokładnie taka sama.

– Super. Mogę zapalić?

– Nie.

– Dlaczego? To tylko słomki.

– Leila, nie drażnij się ze mną. I bez tego paskudnie tu śmierdzi. Opowiedz mi o Dowanie. I proszę cię, przestań się stawiać. Mam już tego dość.

– A co chcesz wiedzieć?

– Kiedy widziałaś go po raz ostatni?

– Nie zaprzątam sobie głowy takimi rzeczami.

– Pomogę ci. Dwunastego września był piątek. Emily zachorowała i odwołała wizytę, więc musiałaś wrócić. Byłaś w domu na plaży?

– Nie. Tutaj.

– Pamiętasz, co robiłaś tego wieczoru?

– Prawdopodobnie oglądałam wideo, bo zwykle to robię. A co?

– Ciekawa jestem, kiedy ostatni raz rozmawiałaś z Dowanem.

– A skąd mam to wiedzieć? Staram się w ogóle z nim nie rozmawiać.

– Musicie to robić od czasu do czasu. Jest przecież twoim ojczymem.

– Wiem, kim jest – rzuciła. – Myślałam, że nie wolno ci przesłuchiwać dziecka pod nieobecność rodziców.

– To dotyczy tylko przypadków, gdy dziecko zostaje zatrzymane przez policję.

– A ty kim jesteś?

– Prywatnym detektywem. Phillipem Marlowem w przebraniu. – Z wyrazu jej twarzy wywnioskowałam szybko, że Phillipa Marlowe’a uważa za zespół rockowy, ale jest na tyle bystra, by się do tego nie przyznawać. – Ile miałaś lat, gdy mama wyszła za Dowa?

– Jedenaście.

– Lubisz go?

– Jest w porządku.

– Jak się wam układa?

– A jak sądzisz? Jest stary. Nosi sztuczną szczękę. Śmierdzi mu z ust i wprowadza mnóstwo idiotycznych zasad: „Masz być o dziesiątej w łóżku. Nie życzę sobie, żebyś spała do południa. Pomagaj matce opiekować się bratem” – mówiła, naśladując ton Dowa. – Zaraz mu powiedziałam, że od tego jest Rand, a ja nie jestem jej pieprzoną służącą. Muszę mieć idealne stopnie, bo inaczej mam szlaban na wyjścia z domu. Nie pozwala mi nawet mieć własnego telefonu.

– Masz rację, to drań – stwierdziłam. – Gdzie twoim zdaniem teraz jest?

– W Kanadzie.

– To ciekawe. A dlaczego tak sądzisz?

Wpatrywała się w ekran, przeskakując z kanału na kanał.

– Leila?

– Co!

– Pytałam, dlaczego sądzisz, że Dowan jest w Kanadzie.

– Bo jest totalnym zerem – rzuciła. – Przejmował się tylko tym, czy dobrze wygląda. Słyszałam, jak rozmawiał przez telefon z jakąś babą. Jakieś sześć miesięcy temu w klinice zjawili się ci ludzie. Zaczęli sprawdzać sprawozdania finansowe i karty pacjentów. Myślałam, że się zesra ze strachu. Mógł chyba za to trafić do pudła, więc postanowił szybko się stąd zmyć.

– Z kim rozmawiał?

– Nie wiem. Nie wymienił jej imienia, a ja nie rozpoznałam głosu. Usłyszał wtedy, że podniosłam słuchawkę, więc nic więcej już nie powiedział, dopóki jej nie odłożyłam.

– Podsłuchiwałaś?

– Byłam u siebie w pokoju. Chciałam zadzwonić. Skąd miałam wiedzieć, że on rozmawia?

– Kiedy to było?

– Parę tygodni przed jego zniknięciem.

– Powiedziałaś o tym policji?

– Nikt mnie nie pytał, a poza tym to tylko domysły. Mogę teraz pooglądać telewizję?

– Jasne.

Przycisnęła guzik na pilocie i w pokoju zagrzmiało MTV.

Poszłam do łazienki, która wcale nie była tak obskurna, jak myślałam. Zamknęłam drzwi. Wyglądało na to, że Lloyd czynił skromne starania, by wanna i umywalka pozostawały względnie czyste. Woda w spłuczce była niebieska dzięki kostce dezynfekującej zawieszonej w zbiorniku. Kiedy już załatwiłam swoją potrzebę, zajrzałam do szafki na lekarstwa i sprawdziłam zawartość kosza na brudną bieliznę.

Po powrocie do pokoju znalazłam Leilę w tym na wpół hipnotycznym stanie, jaki zazwyczaj wywołuje oglądanie telewizji. W domku robiło się coraz ciemniej, więc włączyłam światła. Jako że Leila nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, skorzystałam z okazji i przeszukałam biurko. Większość szuflad pełna była śmieci należących do właściciela domku. W zasadzie nie szukałam niczego szczególnego, ale nie mogłam się oprzeć pokusie, żeby nie wetknąć nosa w nieswoje sprawy. Przerzuciłam plik rachunków Lloyda; termin płatności już dawno minął. Po chwili przeniosłam się do kuchni. W lodówce nie znalazłam wiele, za to spiżarnia była o wiele lepiej zaopatrzona od mojej. Makaron, słoiki z sosem, zupy w puszkach, przyprawy, masło orzechowe, dziwne pomarańczowe kluski z serem, które znajdują uznanie wyłącznie u dzieci i psów. No cóż, muszę przyznać, że się nudziłam i byłam coraz bardziej głodna.

Przeszłam przez pokój i stromymi schodkami wspięłam się na antresolę, spoglądając w dół przez poręcz. Leila nie odrywała oczu od migających na ekranie kolorowych obrazków. Nie mogłam uwierzyć, że pozwala mi tu myszkować do woli. Łóżko Lloyda nie było zaścielone. Na stoliku stała duża fotografia przedstawiająca go razem z Leilą. Wzięłam ją do ręki i przyjrzałam się dokładnie. Musiała zostać zrobiona podczas przyjęcia urodzinowego, gdyż Lloyd i Leila siedzieli przy stole w kuchni, a przed nimi stał rozpływający się lekko tort czekoladowy ze świeczkami. Przytulali się do siebie głowami, wykrzywiając się komicznie do obiektywu. Prawe ucho Lloyda było przekłute. Na stole widniała też mała paczuszka, a Lloyd trzymał przy uchu nowy kolczyk – małą złotą trupią czaszkę i skrzyżowane pod nią kości – najwyraźniej prezent od Leili. Trudno było ocenić, kiedy zrobiono to zdjęcie. Sądząc po włosach Leili, nie dalej jak przed rokiem.

Przeszukanie szuflad komody nie przyniosło żadnych ciekawych zdobyczy poza odkryciem imponującej kolekcji bokserek. Odwróciłam się i rozejrzałam dookoła. Przy oknie na statywie stał teleskop, który mnie bardzo zainteresował. Podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz jeszcze nieuzbrojonym okiem, by zorientować się w okolicy. Nie wiedziałam, gdzie jestem, i nie miałam pojęcia, co Lloyd mógł stąd oglądać. Zaskoczona uświadomiłam sobie, że domek stoi po drugiej stronie zbiornika wodnego, który oddziela go od rezydencji Fiony Purcell. Przez mgłę i padający deszcz dostrzegłam zarys jej domu, przyczepionego do wzgórza niczym forteca. Lloyd oglądał z okna góry, podczas gdy Fiona mogła podziwiać ocean i odległe o czterdzieści kilometrów wyspy. Pochyliłam się i mrużąc oczy, spojrzałam przez obiektyw teleskopu. Wszystko było czarne. Zdjęłam klapkę ochronną, co znacznie poprawiło widoczność, choć początkowo widziałam tylko własne oko. Krajobraz za oknem był jedną wielką plamą, a przedmioty zniekształcone przez ogromne powiększenie.

Podniosłam głowę i znalazłam mechanizm ustawiający ostrość obrazu. Raz jeszcze spojrzałam przez obiektyw i poruszyłam gałką. Natychmiast rozmazany gdzieś daleko brzeg stał się ostry i wyraźny. Głaz i żłobiące go rysy widziałam tak wyraźnie, jakby kamień leżał o pół metra ode mnie. Powierzchnia wody marszczyła się tam, gdzie spadały krople deszczu. Po prawej stronie zauważyłam jakiś ruch i przesunęłam obiektyw o parę milimetrów.

Trudy, znana mi już suczka, oszczekiwała zawzięcie jakiś patyk. Widziałam, jak otwiera i zamyka pysk niczym przedstawiająca psa kukiełka. Przez okno nie dobiegał do mnie żaden dźwięk. Całym jej kosmatym ciałem wstrząsało podniecenie znaleziskiem. Miała zabłocone łapy, a na jej sierści osiadły krople deszczu. Tuż za Trudy ciągnęła się wydeptana ścieżka i dostrzegałam wyrwane z korzeniami młode sadzonki. Może ktoś przejechał tędy przyczepą z łodzią, by potem zwodować ją na powierzchni zbiornika. W oddali usłyszałam cichutki dźwięk gwizdka właścicielki psa, a potem jej ledwie słyszalny okrzyk: „Trudy! Truuudy!”.

Psina obejrzała się z żalem, rozdarta pomiędzy cenną zdobyczą a nakazem posłuszeństwa. To drugie okazało się jednak silniejsze. Pobiegła, podskakując w górę i zniknęła za krawędzią drogi. Przesunęłam obiektyw na dom Fiony, gdzie od czasu do czasu zapalały się światła, włączane prawdopodobnie przez specjalnie programowane urządzenie. W oknie sypialni nie widać było żadnego ruchu. Dziwne, że mieszka tak blisko. Mogłabym niemal wyciągnąć rękę i dotknąć jej szyby, ale samochodem musiałabym jechać ponad dwa kilometry. Brzeg jeziora zajmowany przez Fionę szczycił się wystawnymi, eleganckimi domami, podczas gdy z tej strony był zapuszczony i zrujnowany. Ciekawe czy Lloyd wie, czyj dom ma tuż pod nosem. Może podgląda, jak Fiona rozbiera się wieczorem w sypialni.

Raz jeszcze przesunęłam obiektyw, czując się jak ptak lecący nad gładką powierzchnią zbiornika. Zatrzymałam się przy wąskim końcu, gęsto zarośniętym roślinnością. Stała tam tablica ostrzegawcza. Mogłam bez trudu dojrzeć większe litery. Kąpiel i pływanie łódkami były surowo zabronione. Szybko robiło się coraz ciemniej, a ja nagle zesztywniałam. Podniosłam wzrok i wpatrywałam się w zapadającą ciemność. Co to było?

Zamknęłam oczy, a gdy otworzyłam je ponownie, poczułam niewielką zmianę w polu widzenia, jakbym przeprowadzała test mający sprawdzić, które oko jest dominujące. Podczas takich testów zakrywasz lewe oko dłonią i patrzysz na palec wskazujący prawej ręki trzymany na odległość ramienia. Potem odkrywasz lewe oko i zakrywasz prawe. Kiedy będziesz patrzeć okiem dominującym, położenie palca się nie zmieni. W drugim przypadku poczujesz, jakby palec odskoczył lekko na bok. Ale tak naprawdę nic się przecież nie zmienia, jedynie twój mózg odnotowuje różnicę. Poczułam nagłe ukłucie niepokoju i serce zaczęło mi walić jak szalone.

Odwróciłam się i szybko zbiegłam po schodkach. Leila otrząsnęła się z transu na tyle, by obrzucić mnie niedbałym spojrzeniem. Leżała wyciągnięta na kanapie, opierając o poręcze stopy w skarpetkach. Zabłocone traperki stały na podłodze.

– Muszę wyjść na parę minut – powiedziałam. – Dasz sobie sama radę?

– Zawsze jestem tu sama – odparła urażona.

– Świetnie. To nie potrwa długo, ale będę ci wdzięczna, jeśli do mojego powrotu nigdzie się stąd nie ruszysz, dobra?

– Dobra. – Znów skierowała całą swoją uwagę na ekran i zaczęła przeskakiwać kanały. W końcu zdecydowała się na kreskówkę z Tomem i Jerrym.

Zamknęłam za sobą drzwi wejściowe i ruszyłam błotnistą ścieżką do samochodu. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Deszcz nie zacinał zbyt mocno, ale i tak był denerwujący. Otworzyłam drzwiczki i wsunęłam się za kierownicę. Pochyliłam się i otworzyłam schowek. Wyjęłam stamtąd latarkę i z radością przekonałam się, że nadal działa. Położyłam ją na fotelu pasażera i wycofałam samochód z wąskiego podjazdu. Po chwili wjechałam w główną ulicę. Na skrzyżowaniu skręciłam w prawo, przejechałam może kilometr i raz jeszcze skręciłam w prawo w Old Reservoir Road. Zaczęłam się mozolnie piąć do góry.

Zakręty wyglądały znajomo, ale jechałam z bijącym mocno sercem, żałując, że przed wyjściem z domu raz jeszcze nie poszłam do łazienki. Strach jest niesamowicie moczopędny.

Wysoko nad sobą zobaczyłam dom Fiony i zaparkowałam na poboczu. Chwyciłam latarkę, wysiadłam i ruszyłam przed siebie. Było jeszcze na tyle jasno, że widziałam przed sobą ścieżkę. Wspięłam się na porośnięte wilgotną trawą wzgórze, ślizgając na błotnistej dróżce. Raz o mało nie straciłam równowagi. Zatrzymałam się na szczycie wzgórza i nad taflą wody spojrzałam na dom Lloyda. Jaśniejące w oknach światło sprawiało, że domek wyglądał jak mała kapliczka usadowiona bezpiecznie na przeciwległym wzgórzu. Miałam tylko nadzieję, że Leila nie zniknie podczas mojej nieobecności.

Schodzenie ze wzgórza było jeszcze bardziej niebezpieczne. Na wpół idąc, na wpół zjeżdżając, dotarłam w końcu na dół i włączyłam latarkę. Wokół było bardzo cicho, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci. Przy brzegu woda wydawała się zupełnie czarna i nie widać było żadnych niebezpiecznych prądów. Gdzieniegdzie widziałam ślady łap Trudy. Przejechałam latarką po brzegu, by odnaleźć widziany z okna głaz i wydeptaną ścieżkę. Z mojego miejsca nie widziałam drogi. Skierowałam latarkę na powierzchnię wody, szukając płycizn. Dno zbiornika w pewnym miejscu gwałtownie opadało, ale mimo to dostrzegłam zarys chromowanego zderzaka lśniący w ciemności niczym ukryty skarb. Nie udało mi się odczytać napisu na tablicy rejestracyjnej, ale wiedziałam, że ciemna woda skrywa zazdrośnie bagażnik srebrnego mercedesa Dowa Purcella.

Загрузка...