23

Zgasiłam silnik i patrzyłam, jak Crystal podjeżdża i parkuje na podjeździe. Chwyciłam parasol i wysiadłam z samochodu w chwili, gdy ona wysiadała ze swojego. Była to jedna z tych chwil, kiedy zadanie prostego pytania wydaje się najrozsądniejszym wyjściem. Nie zamierzałam kryć się w krzakach ani zaglądać przez okna, by dowiedzieć się prawdy.

– Crystal?

Zdążyła już przejść przez bramkę i odwróciła się, żeby na mnie spojrzeć. Miała na sobie kurtkę przeciwdeszczową, kowbojki, obcisłe dżinsy i długi, robiony na drutach sweter. Na twarzy widać było jedynie ślad lekkiego makijażu, a jasne włosy spięła w luźny węzeł. Stała zaskoczona z jedną dłonią opartą nadal na gałce furtki.

– Czy mogę z tobą chwilę porozmawiać?

– O czym? – spytała po dłuższej chwili.

– O Clincie. Ćwiczymy w tej samej siłowni.

– Czego chcesz?

Potrząsnęłam głową.

– Ktoś widział tutaj twój samochód i pomyślał, że być może znów się pokażesz.

Zamknęła na chwilę oczy.

– Fiona.

Nie potwierdziłam jej przypuszczeń od razu, ale nie miałam też powodu, żeby zaprzeczać. Po co? Crystal wiedziała przecież, że pracuję dla Fiony, a poza tym kto byłby gotów deptać jej stale po piętach?

– Chyba powinnaś wiedzieć, że rozmawiała z detektywem Paglią.

– Cholera jasna. Niczego i nikogo nie zostawi w spokoju. Co ona zamierza? Będzie mnie śledzić do końca życia, żeby móc mnie w końcu przygwoździć? To, co robię, jest wyłącznie moją sprawą. Niech się do tego nie miesza.

– Posłuchaj, to nie był mój pomysł. Jeśli jesteś wkurzona, wyżywaj się na niej.

– Masz rację. – Przez chwilę próbowała się opanować. Kiedy znów się odezwała, w jej tonie więcej było rezygnacji niż gniewu. – Chodźmy stąd. Nie ma sensu moknąć na tym deszczu.

Przeszłam za nią przez furtkę. Weszłyśmy na schodki i schroniłyśmy się przed deszczem na werandzie. Złożyłam parasol i strząsnęłam z niego krople wody.

– Chyba nie ma sensu udawać, że nie spotkałaś mnie tu dzisiaj.

– Nie podoba mi się to równie mocno jak tobie.

– Wiesz, przez cały ten czas, kiedy byłam żoną Dowana, Fiona robiła wszystko, żeby zamienić moje życie w piekło. Ile jeszcze mogę znieść?

– Nie ona jedna słyszała plotki o Clincie.

– A od kogo się o tym dowiedziała? Od Dany Glazier, to pewne. Ależ z niej wredna suka.

– Ludzie lubią gadać. Wcześniej czy później cała sprawa musiała wyjść na jaw.

– Boże święty. Wiesz co? Nie ma takiego prawa, które zabraniałoby mi odwiedzać przyjaciela. Może więc wrócisz do niej i powiesz, żeby się w końcu ode mnie odpieprzyła. – Machnęła zniecierpliwiona dłonią, zła na samą siebie. – Nie, daj spokój. Po co dolewać oliwy do ognia? Clint był moim trenerem. Dźwigaliśmy razem ciężary. I tyle. Poza tym nic nas nigdy nie łączyło. Jeśli mi nie wierzysz, możesz go sama o to zapytać. Z przyjemnością tutaj poczekam.

– A co to udowodni? Jestem pewna, że okaże się dżentelmenem i nie piśnie ani słówka.

– Czy ty nie przyjaźnisz się z żadnym mężczyzną? Czy każdy związek mężczyzny i kobiety musi od razu opierać się na seksie?

– O nic cię nie oskarżam. Mówię ci tylko, jak to wszystko wygląda. Cała okolica huczała od plotek. Fiona widziała tu wczoraj twój samochód, a dziś też tu jesteś.

Rzuciła mi przelotne spojrzenie i wyglądało na to, że w końcu podjęła decyzję.

– Wejdź do środka, a ja dokonam oficjalnej prezentacji.

– Po co miałabym to robić?

– Czemu nie? Skoro już tu jesteś. A tak przy okazji, kiedy wczoraj przeglądałam ubrania Dowana, znalazłam jego paszport. Tkwił nadal w wewnętrznej kieszonce płaszcza, który nosił ubiegłej jesieni w Europie.

– No, to jeden problem mamy z głowy. Czy to jego? – Wskazałam na koszule, które trzymała w ręce.

– Komuś mogą się jeszcze przydać.

Otworzyła drzwi kluczem, który, jak zauważyłam, nosiła na swoim breloczku. Przepuściła mnie przed sobą. Nie wiem, dlaczego czułam się zakłopotana, ale tak było w istocie.

Salonik przypominał dawne bawialnie, z miękką beżową sofą o półokrągłym oparciu, paroma stolikami i krzesłami w stylu królowej Anny. Na każdym meblu leżała dziergana ręcznie serwetka, która miała stanowić ochronę przed kurzem i tłustymi plamami. W kącie stał duży zegar, a wszędzie pełno było najróżniejszych drobiazgów: dzbanuszków, bibelotów z porcelany, fotografii w ozdobnych ramkach przedstawiających dawno zmarłych członków rodziny. Crystal zajrzała przelotnie do pokoju, po czym skierowała się przez kuchnię w stronę oszklonej werandy. Clint siedział wyciągnięty na przypominającym szezlong fotelu i patrzył na podwórko. Crystal położyła stosik koszul na niskim stoliku i pocałowała go lekko w czoło.

– Przyniosłam ci parę koszul i przyprowadziłam też znajomą. Pamiętasz Kinsey? Trenuje w twojej siłowni.

Początkowo pomyślałam, że to nie może być Clint, że ktoś musiał popełnić straszliwy błąd. Jednak to był on. Nie wiedziałam, na jaką chorobę zapadł, ale zmalał i skurczył się nie do poznania. Cierpiał na przykurcz rąk i zanik mięśni tak poważny, że ledwo mógł poruszać głową. Wychudły, miał podpuchnięte zaczerwienione oczy, jakby ktoś wymierzył mu niezły cios. Dostrzegłam też mocno naciągniętą skórę na czole i ramionach, po czym szybko odwróciłam wzrok. Przez okno widziałam krzepkiego starszego mężczyznę, który pracował na podwórku, podwiązując pnącza. Najprawdopodobniej był to ojciec Clinta, który odebrał telefon, gdy dzwoniłam.

– Wpadłyśmy na siebie przypadkiem i Kinsey zapytała o ciebie – wyjaśniła Crystal.

– Jak się miewasz? – spytałam, czując się jak idiotka. Najwyraźniej nie miewał się dobrze i mógł już nigdy nie poczuć się lepiej.

– Clint cierpi na chorobę tkanki łącznej. To zapalenie skórno-mięśniowe. W jego przypadku ma bardzo ostry przebieg. Nikt nie wie, co je wywołało. Ciągnie się już od… końca stycznia, prawda? – kierowała swoje uwagi do niego, jakby szukając potwierdzenia. – Lekarze mieli nadzieję, że nastąpi remisja, więc zalecili mu odpoczynek.

– Dlatego wynajął domek Glazierów?

– Tak. Chciałam go mieć blisko siebie, żeby móc się nim opiekować. Kiedy wygasła umowa najmu, najlepszym rozwiązaniem był powrót do rodziców. – Pochyliła się do niego. – Gdzie jest twoja mama? Wyszła?

Clint mruknął coś niewyraźnie, ale ona zrozumiała jego bulgoczące słowa, prawdopodobnie dlatego, że przez minione osiem miesięcy śledziła jego pogarszający się stan.

– Dlaczego nie powiedzieliście nikomu, co się naprawdę dzieje?

– Clint prosił mnie, żebym tego nie robiła, a ja uszanowałam jego wolę. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?

– Będę musiała powiedzieć o tym Fionie.

– Oczywiście – odparła. – Za to ci przecież płaci. Dziwię się, że w ogóle o tym wspomniałaś.

– Może upłynąć sporo czasu, zanim wreszcie da ci spokój.

Crystal uśmiechnęła się do Clinta, który patrzył na nią jak wierny pies.

– Wszystko się wydało – powiedziała. – Pamiętasz byłą żonę Dowa? Doszła w końcu do wniosku, że łączy nas namiętny romans, a Kinsey przyłapała nas na gorącym uczynku.

Czułam, że się rumienię. Clintowi żart najwyraźniej bardzo się spodobał, a ja nie mogłam zaprotestować.

– Chyba powinnam już iść – wydusiłam wreszcie.

– Raczej tak. Goście go męczą. Odprowadzę cię do drzwi.

Kiedy szła obok mnie, czułam, jak kipi w niej gniew. Wiedziałam, że denerwuje ją, gdy ktoś narusza ich spokój.

– Bardzo mi przykro – powiedziałam.

– Nie ma sprawy.

– Czy Dow wiedział?

– Ktoś mógł mu powiedzieć. Ja na pewno nie. Ludzie zawsze chcą wierzyć w najgorsze. I na tym polega cały problem – ucięła.

Na autostradzie samochody poruszały się w ślimaczym tempie. Zapewne gdzieś przed nami doszło do wypadku. Postanowiłam wrócić do domu bocznymi ulicami, by uniknąć korków. Paliły się wszystkie latarnie, a pokryty deszczem asfalt lśnił w ich blasku jak lakierowana skóra. Zaparkowałam samochód przed domem Henry’ego. Byłam wdzięczna losowi za ten mały dar, bo dzięki temu oszczędziłam sobie długiego slalomu wśród kałuż i wilgoci. Przeszłam przez skrzypiącą bramkę i ruszyłam w stronę swojego mieszkania. Okna kuchni Henry’ego były ciemne. Prawdopodobnie siedział w tawernie Rosie, gdzie ja też wybierałam się za chwilę.

Otworzyłam drzwi. Kiedy weszłam do środka i powoli je zamykałam, ktoś popchnął je z zewnątrz tak mocno, że poleciałam bezwładnie przed siebie. Moja torba uderzyła głucho o podłogę, a breloczek z brzękiem wylądował na podłodze. Wyciągnęłam przed siebie ręce, próbując złagodzić siłę upadku. Uderzyłam o podłogę i przetoczyłam się, lecz w tej chwili Tommy Hevener chwycił mnie za włosy i pociągnął do tyłu. Gdy wpadłam na niego, osunął się niespodziewanie na podłogę, a ja wylądowałam na jego kolanach. Przewrócił mnie na plecy jak bezbronnego żółwia. Poły jego płaszcza przeciwdeszczowego rozsunęły się, ale i tak stanowiły niezłą ochronę przed moim ciosem.

Jedną ręką chwycił mnie za gardło, a palcami drugiej siłą otworzył mi usta. Kiedy się nade mną nachylił, poczułam na ustach jego oddech.

– Henry podał ci nazwisko jubilera w Los Angeles. Okazuje się jednak, że nie ma tam takiego faceta, więc może mi powiesz, o co w tym wszystkim, do cholery, chodzi.

Drzwi otworzyły się z hukiem raz jeszcze i odbiły od ściany. Krzyknęłam i spróbowałam spojrzeć w tamtą stronę. W drzwiach stał Richard w czarnym przeciwdeszczowym płaszczu. Zamknął je za sobą, patrząc obojętnie, jak Tommy zacieśnia palce na moim gardle.

– Odpowiadaj.

– Nic nie wiem. Nigdy nie miałam z nim żadnych kontaktów. Ktoś wspomniał o nim Henry’emu, a on tylko przekazał mi informację. Byłeś przy tym.

– Nie. – Potrząsnął moją głową, ciągnąc mnie mocniej za włosy.

Chwyciłam go za rękę, próbując oderwać jego palce od gardła. Ból był nie do zniesienia.

– Puść mnie. No, puszczaj. Nic więcej nie wiem. Nigdy nie dzwoniłam do tego faceta. Przysięgam.

– Powiedz mi, że nie znalazłaś sejfu i nie opróżniłaś go do czysta.

– Jakiego sejfu?

– Tego w biurze. Przestań odgrywać idiotkę. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Włamałaś się tam. Okradłaś nas, a my chcemy teraz odzyskać to, co do nas należy.

– Co odzyskać? Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Podnieś ją – rzucił Richard.

Tommy nie poruszył się. Ciągnął mnie za włosy tak mocno, że bałam się, iż mnie oskalpuje. Nie mogłam ruszyć głową. Ze strachu zrobiło mi się niedobrze. Co się tu, do diabła, dzieje? Czy to Marian mnie wystawiła?

– Tommy – powiedział Richard.

Tommy niechętnie zwolnił uścisk. Odwróciłam się na bok i odsunęłam od niego. Podniosłam się na czworaki i potrząsając głową, próbowałam złapać oddech.

– Nic nie wiem o żadnym sejfie. Nigdy go nie widziałam. – Przyłożyłam dłoń do gardła, próbując wciągnąć powietrze. – Musiałabym być totalną idiotką, żeby się tam włamywać. Mam przecież klucz. Nadal go noszę na breloczku.

Poszukałam kluczy na dywanie i podałam mu kółeczko.

– Popatrz tylko i zastanów się. Gdybym to zrobiła, zamknęłabym spokojnie biuro. Dlaczego miałabym zostawiać drzwi otwarte?

– Skąd wiesz, że drzwi były otwarte? – spytał Richard.

Był spokojniejszy od Tommy’ego, ale równie niebezpieczny. Wziął ode mnie breloczek. Znalazł klucz do biura i zdjął go z kółeczka. Breloczek rzucił bratu. Odpowiadając na jego pytanie, patrzyłam to na jednego, to na drugiego.

– Bo moje biuro znajduje się tuż obok. Po drugiej stronie muru. – Richard milczał, a ja paplałam dalej. – Mówię prawdę. Zeszłego wieczoru wpadłam na chwilę do biura. Spojrzałam na wasz dom i zauważyłam, że drzwi są otwarte.

– O której to było?

– Koło siódmej.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś na policję? – spytał Tommy.

– Pomyślałam, że to Richard pokazuje komuś biuro.

Tommy siedział z kolanami podciągniętymi pod brodę. Potrząsnął głową.

– Jezu. Nawet nie wiesz, w jakich jesteśmy tarapatach. Chryste, wszystko przepadło. Każda cholerna…

– Zamknij się, Tommy. Ona nie musi nic wiedzieć. Lepiej zabierzmy ją stąd, zanim ktoś tu przyleci.

– Przykro mi bardzo, że wasze cenne rzeczy zniknęły, ale to na pewno nie ja. Przysięgam.

– I tak już po nas. To koniec.

– Uspokój się – warknął Richard i podniósł mnie z podłogi – Zabieraj ją. Ja poprowadzę.

– Nie, ja. To moja furgonetka.

– Dobra. – Richard objął mnie mocno ramionami, przyciskając mi ręce do boków. Podniósł mnie z podłogi i na wpół ciągnąc, poprowadził do drzwi.

Chwyciłam dłońmi framugę i udało mi się postawić stopy na podłodze. Usztywniając kolana, zmusiłam go, żeby się na chwilę zatrzymał.

– Pozwól mi zabrać torbę – rzuciłam. Czułam się jak dziecko błagające o ukochanego misia. Tommy pochylił się i podniósł torbę z podłogi. Zajrzał do środka i szybko zbadał zawartość. Znalazł davisa, sprawdził magazynek, wsunął broń do kieszeni i odrzucił torbę na bok. Musiałam się więc pożegnać z ostatnią nadzieją. Obejrzałam się za siebie. Patrzyłam, jak gasi światło i starannie zamyka drzwi, po czym dołącza do nas.

Jego furgonetka stała zaparkowana za rogiem. Richard trzymał mnie za lewe ramię, wbijając palce w ciało tak mocno, że mogłam liczyć na spore siniaki. Szli po obu moich stronach tak blisko, że z trudem truchtałam między nimi. Co zamierzają ze mną zrobić? Zgwałcić, okaleczyć i zabić? Co im to da? Jeśli zabiorą mnie do siebie do domu, będę mogła krzyczeć ile sił w płucach, ale i tak nikt mnie nie usłyszy.

Dotarliśmy w końcu do furgonetki. Richard otworzył drzwiczki od strony pasażera. Odsunął siedzenie i wepchnął mnie na tył. Uderzyłam głową o sufit.

– Hej! – krzyknęłam.

Zaczęło mnie to już wkurzać. Wciskając się na miejsce za fotelami, zdołałam trochę rozmasować bolącą głowę. Tommy usiadł za kierownicą. Drzwi po obu stronach trzasnęły niczym wystrzał z rewolweru. Tommy wsunął kluczyk do stacyjki i włączył silnik. Ruszył z piskiem opon, które prawdopodobnie zostawiły ślad gumy na asfalcie. Trzymałam się oparcia jego fotela, próbując szybko ocenić sytuację.

Na razie byłam bezpieczna. Tommy był zbyt zajęty prowadzeniem samochodu, by zwracać na mnie uwagę, a Richard nie bardzo mógł się odwrócić, żeby mnie zaatakować. Przednią szybę furgonetki zalewały strugi deszczu. Tommy włączył wycieraczki.

– Gdzie zainstalowaliście sejf? – spytałam. – Biuro zawsze wyglądało na puste.

– W podłodze garderoby pod wykładziną – powiedział Tommy.

– Przestań się zgrywać. – Richard był wyraźnie znudzony.

– Kto poza wami wiedział o sejfie?

– Nikt – rzucił Tommy.

– Co to jest, gra w dwadzieścia pytań? – prychnął Richard. – Skończ z tym.

– Kto go otwierał ostatni?

– Jezu, Tommy, to gówno. Słuchasz jej?

– On. Mieliśmy tam coś, co chcieliśmy sprzedać. Richard pojechał w piątek do Los Angeles, ale nie znalazł tam faceta, o którym wspominałaś. Pomyślał, że go wystawiłem, strasznie się wkurzył.

– Kiedy wrócił? Było już późno?

– Nie – rzucił Richard. – Była piąta. Pojechałem do biura i schowałem to coś z powrotem do sejfu.

– Cała reszta nadal tam była?

– Oczywiście. A teraz zamkniesz się już, do cholery?

– Może ktoś cię widział i potem śledził. Jeśli zauważył, gdzie ukryliście sejf, mógł na ciebie poczekać, a potem wszystko zabrać.

– Zamknij się, powiedziałem! – Podniósł lewą rękę, odwrócił się na fotelu i uderzył mnie w twarz wierzchem dłoni. Cios nie był zbyt mocny, ale i tak zabolało jak diabli. Czułam, że łzy napływają mi do oczu. Przyłożyłam dłoń do nosa w nadziei, że mi go nie jednak nie złamał. Chyba wszystko było w porządku.

– Hej! Daj spokój! – krzyknął Tommy.

– Co? Teraz ty tu rządzisz?

– Zostaw ją w spokoju.

– Dlaczego? Bo ją pieprzysz?

– Nie! – zaprotestowałam. Kto chciałby zostać oskarżony o zadawanie się z facetem, którego ledwo toleruje? Na moment zapadła cisza. – A tak z ciekawości: jak im się udało otworzyć sejf? Rozpruli go? – zapytałam w końcu.

– Zamkniesz się w końcu czy nie?

Uznałam swoje pytanie za całkiem rozsądne, ale na razie postanowiłam nie drążyć tematu. Odsunęłam się do tyłu, by posiedzieć przez chwilę spokojnie poza zasięgiem ciosów Richarda. Miejsce, w które mnie wcisnęli, było bardzo ciasne, z wytartą wykładziną na podłodze. Rozejrzałam się w nadziei, że znajdę tam jakąś broń – klucz do opon albo śrubokręt. Niestety, na próżno. Przesuwając palcami wzdłuż uszczelki przy podłodze, znalazłam jednak plastikowy długopis. Na niewiele mógł się przydać, ale lepsze to niż nic. Ścisnęłam go w dłoni, zastanawiając się, co się stanie, jeśli wbiję go Richardowi w ucho.

Jazda do domu braci zajęła nam siedem minut. Pędziliśmy po śliskich, krętych uliczkach Horton Ravine. Bałam się, że zanim zdążą mnie zamordować, zginiemy wszyscy w jakimś rowie. Na ostrych zakrętach obijałam się o ściany furgonetki. Kiedy znaleźliśmy się na podjeździe, Tommy otworzył pilotem bramę garażu. Wjechał do środka i zaciągnął ręczny hamulec. Sąsiednie miejsce było puste. Za nim stał czerwony porsche Tommy’ego, a po drugiej stronie czarny, najwyraźniej należący do Richarda.

Richard otworzył drzwiczki i wysiadł z furgonetki. Drzwi zostawił otwarte. Przed drzwiami kuchni zauważyłam dwa duże pojemniki na śmieci. Nad nimi na ścianie zainstalowano parę wyłączników. Sądziłam, że Richard przyciśnie któryś, by zamknąć bramę garażu, lecz on zajrzał na tył furgonetki. Otworzył skrzynkę z narzędziami i zaczął czegoś tam szukać. Oszacowałam odległość, ale doszłam do wniosku, że nie będę miała dość czasu, by się pochylić, zatrzasnąć drzwi i zamknąć je od środka, zanim mnie dopadnie. Odwróciłam się do Tommy’ego.

– Byłeś u mnie wczoraj wieczorem. Kiedy po drodze do domu zatrzymałam się w biurze, widziałam, że ktoś u was był. Nie mogłeś opróżnić sejfu i zjawić się u mnie tak szybko.

– Co takiego? – Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Jeśli to nie ty, to musiał być on. Przecież poza wami nikt nie zna kombinacji cytr otwierającej sejf.

Richard wyszedł zza furgonetki ze zwiniętą liną w ręce.

– Nikt cię o nic nie pyta. Wysiadaj.

– Tommy, zastanów się. Proszę.

Przez chwilę siedział nieruchomo. Wreszcie wysiadł z furgonetki i podszedł do drzwi od strony pasażera.

– Richard, co my robimy? To głupota. Powinniśmy ją byli zostawić w domu. Ona przecież nic nie wie.

Richard nie obdarzył go nawet przelotnym spojrzeniem.

– Odsuń się. Ja się tym zajmę.

– Niby czemu? Co to jest, do diabła?

– Zwiążę ją i będę bił tak długo, aż nam powie, gdzie wszystko schowała.

– Chyba odebrało ci rozum.

– Kto cię pyta o zdanie? – rzucił ostro Richard. – Mówiłem ci, żebyś się z nią nie pieprzył. To wszystko twoja wina.

– Tak? Teraz zwalasz wszystko na mnie? – Gniew Tommy’ego ustąpił, a na jego twarzy pojawił się nowy wyraz. Wsunął rękę do kieszeni płaszcza. Wiedziałam, że schował tam mój rewolwer, ale nie pamiętałam, w której kieszeni. – Ona ma rację. Ja wiem, gdzie byłem wczoraj wieczorem, dzięki niej mogę to udowodnić. Skąd mam wiedzieć, że to nie ty wyczyściłeś sejf?

– A po co miałbym to robić? – prychnął Richard. – Pamiętasz chyba, że nie mam komu sprzedać zawartości.

– Tak twierdzisz teraz. Ale mogłeś ją zabrać do Los Angeles, kiedy pojechałeś tam w piątek. Mogłeś wszystko sprzedać, zatrzymać pieniądze, a potem wrócić tutaj i upozorować włamanie. Twierdzisz, że schowałeś wszystko z powrotem. Ale ja przecież nie widziałem biżuterii po twoim powrocie.

– To bzdura.

– Bzdura? Sejf nie został rozpruty. Ktoś musiał znać tę pieprzoną kombinację. A znaliśmy ją tylko my dwaj. Wiem, że to nie ja. Pozostajesz więc tylko ty.

– Odwal się ode mnie, dobra? – rzucił Richard. Oparł rękę na fotelu i pochylił się, żeby wyciągnąć mnie z furgonetki. Zamachnęłam się mocno długopisem i wbiłam go z całych sił w wierzch jego dłoni. Richard zawył z wściekłości i bólu. Próbował mnie złapać, ale szybko przeczołgałam się na miejsce kierowcy. Wściekły odsunął oparcie fotela i próbował mnie dopaść. Zebrałam się w sobie i dwa razy mocno kopnęłam go w rękę. Udało mi się trafić dwa razy obcasem ciężkiego buta w jego palce, miażdżąc trzy.

– Kurwa mać! – wrzasnął. Cofnął rękę i rzucił bratu wściekłe spojrzenie. – Jezu, Tommy. Pomóż mi.

– Najpierw odpowiedz na moje pytanie.

– Nie bądź idiotą. Niczego nie zabrałem. A teraz wyciągnijmy ją stamtąd.

– Tylko my dwaj znaliśmy kombinację. Odpuść sobie ten kit z włamaniem. Nie było żadnego włamania.

Richard zatrzasnął drzwiczki od strony pasażera.

– No dobra, kretynie. Mówię prawdę. Ja tego nie zrobiłem. Kapujesz? Nie zrobiłbym ci czegoś takiego, ale ty mnie tak, bo kiedyś już próbowałeś. Skąd więc mam wiedzieć, że to nie ty?

– Ja nie otworzyłem sejfu. Ty to zrobiłeś. Chciałeś jechać do Los Angeles sam. Nalegałeś. A teraz biżuteria zniknęła i…

Richard rzucił się do przodu i chwycił brata za płaszcz. Pociągnął go z całych sił, a potem odepchnął. Tommy zachwiał się, ale szybko odzyskał równowagę i ruszył do ataku. Widziałam, jak Richard zaciska pięść i wymierza mu ostry cios w szczękę. Tommy runął na ziemię, uderzając o pojemniki na śmieci, które odskoczyły jak kule bilardowe. Schyliłam się, sięgając do dźwigni, która opuszcza oparcie fotela. Otworzyłam drzwiczki od strony kierowcy. Wysunęłam się ze środka, przykucnęłam i schowałam się za błotnikiem. Słyszałam przerażające odgłosy walki i jęki, gdy ciosy trafiły w cel. Wysunęłam głowę zza błotnika. Tommy z trudem podnosił się z podłogi, próbując wyjąć davisa z kieszeni płaszcza. Nogi jednak odmówiły mu posłuszeństwa i opadł z powrotem na ziemię. Z nosa ciekła mu krew. Jęknął i oszołomiony spojrzał na brata. Richard kopnął go z całych sił. Pochylił się i wyjął rewolwer z dłoni brata. Odsunął się i wycelował. Tommy podniósł powoli rękę w obronnym geście.

– Nie, Richie, nie – szepnął.

Richard wypalił. Kula przeszyła pierś Tommy’ego. Dopiero po chwili pojawiła się plama krwi.

Richard spojrzał na ciało brata pustym wzrokiem i lekko je kopnął.

– Zasłużyłeś sobie na to, draniu. Nigdy mnie o nic nie oskarżaj.

Odrzucił broń. Usłyszałam, jak davis odbija się od podłogi i wpada pod furgonetkę. Richard przycisnął guzik otwierający drugą bramę garażu. Spokojnym krokiem obszedł czerwonego porsche i wsiadł do czarnego. Włączył silnik i wrzucił wsteczny bieg. Wyjechał z garażu i zniknął na podjeździe.

Na czworakach wyszłam zza furgonetki. Podeszłam do Tommy’ego, żeby sprawdzić jego puls. Nie żył. Dostrzegłam leżący na podłodze rewolwer. Już miałam go podnieść, kiedy nagle się opamiętałam. Ręka zawisła mi w powietrzu. Za nic nie chciałam zatrzeć pozostawionych przez Richarda odcisków palców. Wstałam i weszłam do domu kuchennymi drzwiami, zamykając je za sobą na zasuwę. Szukając telefonu, drżałam ze strachu, że Richard zmieni zdanie i wróci się ze mną rozprawić.

Wykręciłam numer 911. Trzęsącym się głosem opowiedziałam dyżurującej pod nim kobiecie o całym zajściu. Powiedziałam, kto strzelał, podałam nazwisko Richarda, opisałam jego porsche i podałam rejestrację: H-E-V-N-E-R-1. Wyrecytowałam dwukrotnie adres w Horton Ravine. Kobieta kazała mi zostać na miejscu aż do przybycia policji.

– Jasne – odparłam i odłożyłam słuchawkę. Zaraz potem wykręciłam numer Lonniego.

Загрузка...