Potwierdziwszy spotkanie z Fioną o 13:45, raz jeszcze wyruszyłam Old Reservoir Road. Niebo miało kolor stali, a plamy błękitu zniknęły na dobre pod grubą warstwą chmur. Spojrzałam na prawo, napawając się widokiem jeziora Brunswick. Podmuchy wiatru marszczyły taflę wody, a rosnące nad brzegiem drzewa potrząsały grzywami liści. Podobnie jak za pierwszym razem zaparkowałam samochód przy dwupasmowej ulicy. Sięgnęłam po torbę i szarą kopertę z raportem. Spojrzałam na dom wbity w zbocze wzgórza jakby w obronie przed groźnym atakiem. Minęły tylko cztery dni, lecz po tak obfitych opadach posesję zaczęły porastać chwasty.
Nie paliłam się zbytnio do tego spotkania, ale było chyba lepsze niż nieustanne zastanawianie się nad tym, czego się dowiedziałam o Richardzie i Tommym. Na samą myśl o tym czułam ucisk w gardle. Moją pierwszą reakcją była chęć natychmiastowego wypowiedzenia umowy wynajmu i tym sposobem zerwania wszelkich kontaktów z braćmi, ale (tak, jestem małostkowa) nie bardzo chciałam się pożegnać z sumą ponad tysiąca sześciuset dolarów. Cała sprawa była mocno podejrzana. Pominąwszy kwestie moralne, nie należy chyba utrzymywać bliskich stosunków z dwójką zabójców. Ale jak mogłam się z tego wyplątać? Nawet w Kalifornii nakazy etykiety były mocno zagmatwane. Czy należy być do końca uprzejmym? Czy zrywając zawartą w majestacie prawa umowę, należy podać powody? Pomyślałam o lśniących łagodnym blaskiem zielonych oczach Tommy’ego, a potem wyobraziłam sobie, jak starannie związuje ręce matki przed podpaleniem domu. Jeśli do mnie zadzwoni, czy mam nawiązać w rozmowie do tragicznej śmierci rodziców, czy też tylko znaleźć zgrabną wymówkę? Chciałam działać szybko i sprawnie. Jednak zrywając wszelkie kontakty z braćmi, jednocześnie odmawiałam Mariah Talbot wszelkiej pomocy. A przecież rzadko cofam się przed ryzykiem i – jak niegrzecznie zauważyła Mariah – lubię trochę naginać prawo, gdy zajdzie taka potrzeba.
Zamykając drzwiczki samochodu, dostrzegłam Trudy, młodą suczkę, którą spotkałam tu podczas mojej pierwszej wizyty. Biegła radośnie ulicą, z całą energią szczeniaka, zadowolonego, że znalazł się poza domem. Psina nie mogła mieć więcej niż rok. Zbliżyła nos do chodnika i pracowicie węszyła, a potem ruszyła odnalezionym tropem. Może przed chwilą przebiegł tędy królik lub opos, a może zabłąkany szop. Właścicielka suczki śledziła bacznie jej wędrówkę na wypadek, gdyby Trudy spotkała się z czymś znacznie większym od siebie. Kiedy wspięłam się na strome schody prowadzące do domu Fiony, zniknęły mi już z oczu. Henry i Rosie od dawna przekonywali mnie, że powinnam przygarnąć jakiegoś psa, ale nie widziałam takiej potrzeby. Po co zawracać sobie głowę stworzeniem, które nie potrafi nawet korzystać z toalety?
Fiona musiała na mnie czekać, bo ledwie dotknęłam przycisku dzwonka, otworzyła drzwi. Tym razem miała na sobie bluzkę z krepy z długimi rękawami, spiętą w talii paskiem, przypominającą powojenne kurtki Eisenhowera. Czarna wełniana spódnica sięgała do połowy łydki, odsłaniając najmniej atrakcyjną część kobiecej nogi. Buty na wysokich szpilkach miały mnóstwo paseczków zapiętych wokół kostki. Na brązowych lokach nosiła aksamitną czapeczkę z cekinami, przypominającą kształtem wojskowe czapki kobiecych oddziałów armii amerykańskiej. Poczułam zapach dymu papierosowego i perfum Shalimar.
Nagle przypomniał mi się dezodorant, który moja ciotka rozsmarowywała pod pachami koniuszkami palców.
– Trzeba było zaparkować na podjeździe za domem, zamiast wspinać się na te schody – powiedziała Fiona. Treść jej słów była nieszkodliwa, lecz ton był pełen nienawiści, jakby marzyła o kłótni ze mną.
– Trochę ruchu nie zaszkodzi – odparłam, nie podejmując rzuconej rękawicy.
Cofając się do środka, spojrzała ukradkiem na zegarek, jakby chciała sprawdzić, czy się nie spóźniłam. Jak zwykle zjawiłam się na czas, więc wchodząc za nią, pomyślałam złośliwie: Ha, ha, tu cię mam.
W holu nadal stały rusztowania, a przykrywające podłogę wielkie szmaty wyglądały jak warstwa świeżego śniegu. Od naszego spotkania w piątek nic się nie zmieniło. Podejrzewałam, że nie ufa robotnikom na tyle, by pozwolić im pracować pod swoją nieobecność. A może to oni doszli do wniosku, że bez niej lepiej nic nie ruszać. Należała do osób, które przestąpiwszy próg, natychmiast kazałyby wszystko poprawiać. Zauważyłam, że na ścianie nadal widnieją próbki różnych odcieni bieli.
Kiedy podałam Fionie szarą kopertę, z jej reakcji można by wywnioskować, że podsuwam na tacy jakiegoś paskudnego robala.
– Co to? – spytała podejrzliwie.
– Życzyła sobie pani dostać raport.
Otworzyła kopertę i obrzuciła zapisane starannie strony przelotnym spojrzeniem.
– Dziękuję, jestem wdzięczna za trud – podsumowała krótko moją pracę. – Mam nadzieję, że nie będzie miała pani nic przeciwko temu, jeśli porozmawiamy w sypialni. Chciałabym się rozpakować.
– Nie ma sprawy. – Szczerze mówiąc, bardzo chciałam obejrzeć resztę domu.
– Lot do domu był koszmarny. Rzucało tą łupiną na wszystkie strony. Myślałam, że już nigdy nie wylądujemy.
– To pewnie wina tej burzy.
– Nigdy więcej nie polecę małym samolotem. Wolę jechać pociągiem, nawet gdyby miało mi to zabrać pół dnia.
Wzięła walizeczkę z kosmetykami, którą zostawiła w holu. Spojrzała przelotnie na dużą walizkę.
– Proszę mi pomóc – powiedziała.
Taszcząc za nią po schodach walizę, czułam się jak juczny muł. Draństwo było ciężkie jak diabli. Obserwowałam migające przede mną łydki Fiony. Nosiła pończochy ze szwami. Przy jej uwielbieniu dla lat czterdziestych dziwiło mnie, że nie rysuje pisakiem linii na nogach, jak robiły to kobiety w trudnych czasach drugiej wojny światowej i tuż po niej. Na podeście schodów skręciłyśmy w prawo, wchodząc do dużej pomalowanej na biało sypialni. Jedna oszklona ściana wychodziła na ulicę. Kiedy Fiona zniknęła w łazience, podeszłam do okna, by podziwiać widok.
Linia brzegowa tonęła we mgle, a czarne burzowe chmury wisiały w oddali niczym wierzchołki groźnych gór. Wzgórza pokrywała soczysta zieleń, efekt obfitych opadów deszczu. Jezioro Brunswick lśniło srebrem, a jego tafla przypominała antyczne, lekko zmatowiałe lustro. Odwróciłam się. Duże łoże Fiony było tak ustawione, że leżąc, mogła podziwiać ten wspaniały widok: słońce wschodzące z lewej strony i zachodzące po prawej. Próbowałam sobie wyobrazić, jak się śpi w tak wielkim pokoju. W jednej ze ścian otwarte podwójne drzwi prowadziły do garderoby tak dużej jak całe moje mieszkanie. Po drugiej stronie znajdował się kominek, a przed nim dwa wygodne fotele i niski stolik do kawy. Wyobraziłam sobie Fionę i Dowa popijających tu drinki, gdy wpadał do niej wieczorem. Ciekawe, czy kiedykolwiek – przez wzgląd na stare czasy – poszli razem do łóżka.
Fiona wyszła z łazienki i zbliżyła się do łóżka, gdzie na narzucie leżała otwarta druga walizka. Zaczęła powoli wyjmować ubrania, które wcześniej starannie tam poukładała.
– Proszę mi opowiedzieć o wszystkim od samego początku.
Zaczęłam swoją relację od streszczenia przeprowadzonych rozmów. Opowiedziałam o spotkaniu z detektywem Odessą, potem przeszłam do mojej wizyty u Crystal i w Pacific Meadows, nawiązując do problemów, z którymi zmagał się jej były mąż. Nie zdążyłam się jeszcze rozgrzać, gdy w mój ton wkradła się nuta goryczy. Fiona wędrowała tam i z powrotem między łóżkiem i garderobą, przenosząc bluzki i spódnice, które wieszała na obszytych atłasem wieszakach.
– Proszę za mną chodzić. Inaczej nie będę wszystkiego słyszeć i będzie pani musiała powtarzać swoją relację. Mam wciąż zatkane uszy. To jeszcze jeden z powodów przemawiających za jazdą pociągiem.
Stanęłam w drzwiach garderoby i tam kontynuowałam moją relację.
– W sobotę po południu zadzwoniła do mnie Blanche i pojechałam się z nią zobaczyć…
Fiona odwróciła się gwałtownie.
– Pojechała pani spotkać się z Blanche? A po co, u diabła?
– Zadzwoniła do mnie do domu. Odniosłam wrażenie, że pani wcześniej z nią rozmawiała.
– Nic takiego nie zrobiłam i nie mogę uwierzyć, że zdecydowała się pani na to spotkanie bez konsultacji ze mną. Nikogo nie wolno włączać do tej sprawy, jeśli ja nie wyrażę na to zgody. Gdybym chciała, żeby spotkała się pani z Blanche, podałabym pani jej numer.
– Myślałam, że tak się stało.
– Podałam pani numer Melanie, a nie jej. Co ona pani powiedziała?
– Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Naprawdę bardzo mi przykro, ale odniosłam wrażenie, że wszystko o mnie wie, więc założyłam, że rozmawiała z panią bądź Melanie. Powiedziała mi, że obie poczuły wielką ulgę, bo od chwili zaginięcia ojca nakłaniały panią do wynajęcia kogoś do zbadania tej sprawy.
– To bez znaczenia. Jeśli zajdzie taka potrzeba, sama poinformuję dziewczęta o wszystkim, ale nie powinny dowiadywać się o niczym od pani. Jasne?
– Oczywiście – odparłam urażona. Po przekazaniu Richardowi Hevenerowi otrzymanych od Fiony pieniędzy nie miałam już ani grosza, by zwrócić jej zaliczkę. Po odjęciu pięćdziesięciu dolarów za rozmowę z Triggiem, byłam jej nadal winna tysiąc siedemdziesiąt pięć dolarów i gdybym zdecydowała się zrezygnować z tej sprawy, musiałabym poważnie naruszyć swoje oszczędności.
– Proszę mówić dalej – powiedziała, nie przerywając pracy.
Byłam wściekła i musiałam się mocno hamować, by nie powiedzieć jej, dokąd moim zdaniem może się wynosić. Zdołałam jednak zapanować nad sobą tylko do chwili, gdy otworzyłam usta.
– Wie pani co? Może to i jest zabawne, ale mam już serdecznie dość wysłuchiwania pani cierpkich uwag. Harowałam jak wół przez cały weekend i jeśli moje metody pani nie odpowiadają, to spadam stąd.
Po raz drugi w tak krótkim czasie udało mi się ją zaskoczyć. Wracając szybkim krokiem do łóżka, wyglądała na szczerze zaniepokojoną.
– Nie to miałam na myśli. Przykro mi, jeśli panią uraziłam. Nie miałam takiego zamiaru.
Nic nie zbija mnie z tropu skuteczniej niż szczere słowa przeprosin. Opanowałam się równie szybko jak ona i przez kilka minut przygładzałyśmy nastroszone piórka, by móc spokojnie kontynuować rozmowę.
Fiona zapytała mnie o dalsze plany. Tak jakbym je miała.
– Jak zamierza go pani odnaleźć?
– No cóż – odparłam. – Muszę jeszcze porozmawiać z paroma osobami i zobaczymy. – Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co począć.
Jej oczy zabłysły na moment i pomyślałam, że znów mnie zaatakuje, ale zdążyła się opanować.
– Mam jeszcze dwa pytania – powiedziałam. – Ktoś wspominał w rozmowie, że w czasie swoich wcześniejszych nieobecności w domu Dow przebywał w klinice odwykowej. Czy istnieje możliwość, że mógł się wówczas wybrać za granicę?
– A co to zmienia?
– Zwrócił mi na to uwagę Lonnie Kingman. To prawnik, od którego wynajmuję biuro. Zasugerował, że Dowan mógł przelewać pieniądze na konta za granicą, przygotowując ucieczkę.
– Nigdy nie przyszło mi to do głowy.
– Mnie też, ale podczas naszego pierwszego spotkania wspominała pani, że mógł wyjechać do Europy lub Ameryki Południowej.
– Tak, ale nie wierzę, by planował coś takiego od lat.
– Czy oglądała pani kiedykolwiek jego paszport?
– Oczywiście, że nie. Po co miałabym to robić?
– Tak sobie pomyślałam. Może dlatego paszport zniknął. Zabrał go ze sobą, żeby nikt nie mógł sprawdzić, gdzie wyjeżdżał podczas swoich wcześniejszych nieobecności.
– Wspominała pani o dwóch pytaniach.
Poczekałam, aż spojrzy mi w oczy.
– Dlaczego nie powiedziała mi pani, że wybierał się tutaj tego piątkowego wieczoru?
Położyła dłoń na szyi obronnym gestem, jakby w obawie, że ktoś będzie chciał przeciąć jej tętnicę.
– Nigdy tu nie dotarł. Pomyślałam, że zaszło nieporozumienie. Próbowałam się do niego dodzwonić następnego dnia, ale on już zniknął.
– Po co się tu wybierał?
– To chyba nie ma znaczenia, skoro się nie pojawił.
– Czy ktoś oprócz pani był w domu tego wieczoru? – spytałam.
– Żeby mógł potwierdzić moje słowa?
– Byłoby miło, nie sądzi pani?
– Niestety, nie mogę pani pomóc. To małe miasto. Ludzie kochają plotki. Nawet nie pozwalałam mu zaparkować na podjeździe. Kazałam wjeżdżać do garażu. Nikt nie wiedział o jego wizytach.
– Tak pani sądzi. – Od razu poczułam wyrzuty sumienia, bo w jej oczach dostrzegłam błysk zawiedzionego zaufania.
– Przysięgał, że nie powie o tym Crystal. Twierdził, że sprawi jej to przykrość, a żadne z nas tego nie chciało.
– Nie powiedziałam, że poinformował o tym Crystal. O wizytach wiedział ktoś inny.
– Trigg.
– Tak – odparłam. W końcu chodziło tu o jej pieniądze. Miała prawo dowiedzieć się o wszystkim. Rzadko miewam skrupuły, a jeśli nawet, to często działają wybiórczo. – A Lloyd Muscoe? Czy Dow kiedykolwiek o nim wspominał?
– Tak. Nie lubili się i za wszelką cenę unikali wzajemnych kontaktów. Początkowo zachowywali się jak rywalizujące o samicę zwierzęta. Crystal na pewno się to podobało. Później ich nieporozumienia dotyczyły raczej stosunków Leili z Lloydem.
– Słyszałam, że zdaniem Dowa Lloyd miał na dziewczynkę zły wpływ.
– Nie znam Lloyda, więc wolałabym nie wypowiadać się na ten temat.
– Proszę spróbować. Na pewno pani coś wie.
– To prostak i tyle.
– Na szczęście w tym stanie nie jest to traktowane jak przestępstwo, bo sama musiałabym trafić do aresztu.
– Wie pani doskonale, co mam na myśli. Płacą duże pieniądze za szkołę Leili. Nie widzę powodu, dla którego miałaby spędzać połowę weekendów z kimś takim jak on.
– Ale Lloyd jest jedynym ojcem, jakiego zna. Crystal musi zależeć na tym, by utrzymywała z nim bliskie stosunki.
– Jeśli rzeczywiście o to jej chodzi. Może woli mieć więcej wolnego czasu. Zachowanie Leili przekracza normy typowe dla dziewczynek w jej wieku. Widać wyraźnie, że dziewczyna ma problemy. Jestem pewna, że Lloyd nie mógł znieść Dowa i jego ingerencji w tę sprawę. Zamiast tracić czas z Blanche, powinna pani była porozmawiać z Lloydem.
Trigg powiedział mi, że Lloyd mieszka w małej pracowni na tyłach domu stojącego na rogu Missile i Olivio. Zaparkowałam na ulicy i pieszo ruszyłam wąskim podjazdem. Po obu stronach rosły gęste krzewy, z których – gdy przechodziłam – spadały krople wody. Na trawie na końcu podjazdu stał zaparkowany chevrolet rocznik 1952. Na masce leżało parę wilgotnych liści, ale poza tym samochód był czysty i dobrze utrzymany. Podwórko na tyłach domu było zarośnięte, a mała drewniana pracownia mogła kiedyś służyć jako szopa na narzędzia. Weszłam na dwa drewniane schodki i zapukałam do drzwi.
Nikt nie odpowiadał. Obeszłam domek dookoła, zaglądając przez okna do środka. Dostrzegłam cztery małe pomieszczenia: pokój dzienny, kuchnię i dwie sypialnie połączone łazienką. Nigdzie nie było żywego ducha. Podeszłam raz jeszcze do frontowych drzwi i nacisnęłam klamkę. Drzwi się otworzyły. Stanęłam w progu, ale nikt nie wyszedł mi na spotkanie. Kiedy weszłam do środka, moje kroki odbijały się echem na kamiennej podłodze.
W domku pachniało wilgocią. Podłogi pokrywało zniszczone linoleum. W pierwszej sypialni wszędzie leżały porozrzucane wieszaki na ubrania. Szafa była pusta. W drugiej sypialni na podłodze leżał nagi materac, a kiedy otworzyłam drzwi szafy, zauważyłam schowane po prawej stronie dwa ciasno zwinięte koce. Okno w tej sypialni było uchylone, czego nie zauważyłam, obchodząc dom dookoła. Może Lloyd zakradał się tutaj na noc. Każdy mógł przemknąć niezauważony w cieniu żywopłotu i wśliznąć się do domku. W łazience nie znalazłam nic poza wanną na nóżkach w kształcie łap i toaletą z plamami rdzy. Szafki w kuchni były otwarte. Na blacie stał plastikowy kubek z resztkami jakiegoś napoju. Pachniał jak cola z bourbonem lub coś równie mocnego. Otworzyłam wszystkie szuflady. Jako optymistka z natury zawsze mam nadzieję, że uda mi się trafić na jakiś ślad, najlepiej na kartkę z adresem prowadzącym prosto do celu.
Szybko obeszłam domek jeszcze raz, ale nic nie znalazłam. Wychodząc, zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam przez podwórko w stronę dużej werandy na tyłach białego domu. Kuchenne drzwi były w połowie oszklone, dostrzegłam więc w środku kobietę w fartuchu zajmującą się zgrają kotów. Doliczyłam się siedmiu: dwa były łaciate, jeden czarny, dwa bure, jeden rudy i jeden długowłosy pers wielkości sporego mopsa. Zastukałam w okno. Kobieta podniosła wzrok i rzuciła mi groźne spojrzenie.
Była wysoka i bardzo szczupła, z siwymi warkoczami upiętymi w koronę. W kuchni odbywała się najwyraźniej ceremonia karmienia kotów, gdyż zwierzaki otaczały kobietę z nabożną czcią, ocierały się o jej nogi i otwierały pyszczki, by miauczeniem domagać się swojej porcji. Dla mnie przypominało to trochę niemy film, gdyż zza szyby nie dobiegał na zewnątrz żaden dźwięk. Widziałam, że kobieta coś do nich mówi, pewnie stwierdza po raz kolejny, że są strasznie rozpuszczone i dokuczliwe. Kiedy postawiła miski na podłodze, wszystkie zabrały się ostro do jedzenia – siedem łepków pochyliło się niczym do kociej modlitwy. Kobieta otworzyła drzwi i zaraz dobiegł mnie charakterystyczny zapach.
– Nie jest do wynajęcia – powiedziała głośno. – Widziałam, jak pani oglądała ten domek, ale nic z tego. Następnym razem, zanim pani gdzieś się wedrze, proszę najpierw spytać, czy wolno. – Miała dość luźną sztuczną szczękę, którą przy każdym zdaniu poprawiała ruchem warg i języka.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, że ktoś tu jest.
– To chyba widać, prawda? – odparła. – Przez szesnaście lat wynajmowałam ten domek za dwieście dolarów miesięcznie. I miałam za lokatorów samych lumpów. Stale się zmieniali, a większość to zwykli włóczędzy. Dopiero Paulie wytłumaczyła mi, że za takie pieniądze nie mogę się spodziewać niczego lepszego. Teraz żądam osiemset pięćdziesiąt, ale domek stoi pusty. Też mi poprawa.
– Szukam Lloyda Muscoe. Zdaje się, że tam mieszkał.
– Kiedyś tak. Dwa razy spóźnił się z czynszem, a raz w ogóle nie zapłacił, więc go wyrzuciłam.
– I bardzo dobrze. – Gdzie już słyszałam to imię, Paulie? Ach tak, podczas sprzeczki Crystal z Leilą w domu przy plaży. – Paul jest pani wnukiem?
– Wnuczką. Ma na imię Pauline. Wychowuję ją od dnia, gdy miała pięć lat, a jej pijana mamuśka porzuciła ją na progu mojego domu.
– Czy nie jest przypadkiem przyjaciółką Leili?
– Kogo?
– Córki Lloyda, Leili.
– Już nie. Jej matka zabroniła. Powiedziała, że Paulie jest zwariowana. A to ten Lloyd dopiero jest szurnięty. Myślał, że uda mu się mnie podejść, bo jestem stara i głucha, ale się zdziwił. Wyrzuciłam go na zbity łeb i jeszcze ściągnęłam szeryfa, żeby mi się nie stawiał. Ludzie tacy jak on mogą wszystko zdemolować, jeśli coś nie idzie po ich myśli.
– Wie pani, dokąd sobie poszedł?
– Nie i nic mnie to nie obchodzi. Pani jest komornikiem?
– Nie, prywatnym detektywem.
– Ma jakieś kłopoty?
– Nie. Ale chciałabym z nim porozmawiać.
– Nie potrafię pani pomóc. Myślę, że kręci się gdzieś w mieście. Nie mogę mu nawet odsyłać rachunków i muszę wszystkie wyrzucać do śmieci. To przystojny facet, ale mocno zakręcony.
– Tak też słyszałam. Dziękuję.
– Nie ma za co – powiedziała i zamknęła drzwi.
Siedziałam w samochodzie i zastanawiałam się, co dalej. Najprościej byłoby zapytać Crystal, gdzie jest teraz Lloyd. Opiekują się przecież wspólnie Leilą, więc musi to wiedzieć. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i raz jeszcze skierowałam się w stronę Horton Ravine.
Dom doktora Purcella zbudowano na zalesionej działce, a jeśli ktoś wspiął się lekko na palce, mógł dostrzec wąskie pasemko oceanu. Sama rezydencja nie prezentowała się zbyt imponująco. Na nic przechwałki Fiony o wielkim talencie do projektowania. Wykorzystała tu najprostsze z rozwiązań, układając kondygnacje jedna na drugiej aż po płaski, betonowy dach. Przed domem zaprojektowano sadzawkę, w której można było podziwiać odbicie budynku. Styl, w jakim go zbudowano, choć z założenia futurystyczny, wydawał się mocno przestarzały i naśladował prace architektów znacznie bardziej utalentowanych od Fiony. Zdecydowanie nie pasował do Crystal i rozumiałam już, dlaczego zżymała się na myśl, że musi tu zamieszkać. Po ukochanym, jasnym domku na plaży tutaj musiała czuć się jak w więzieniu. Na podjeździe stały zaparkowane białe volvo i kabriolet audi razem z małym czarnym jaguarem, którego wcześniej nie widziałam.
Kiedy zadzwoniłam do drzwi, nie usłyszałam za nimi żadnego ruchu, ale mniej więcej po minucie zjawiła się Crystal. Miała na sobie wysokie buty, czarne wełniane spodnie i długi czarny sweter. Jasne włosy zaczesała do tyłu, lecz niesforne pasma wymykały się tu i tam, tworząc wrażenie nieładu.
– Dzięki Bogu! – wykrzyknęła. – Może ty nam pomożesz. Nica, to Kinsey! Wchodź szybko – powiedziała wyraźnie poruszona.
– Co się stało? – spytałam, wchodząc do środka.
– Anica przyjechała właśnie z Fitch. Leila opuściła bez pozwolenia szkołę i próbujemy ją znaleźć, zanim wszystko się wyda. Wyrzucą ją natychmiast, kiedy tylko się okaże, że uciekła. Mną się nie przejmuj, chyba zaraz oszaleję, ale to nic. Na szczęście Rand zabrał Griffa do zoo.
Z kuchni wyszła Anica w granatowych spodniach i czerwonym rozpinanym swetrze z emblematem Fitch Academy wyszytym na kieszonce na piersi. Uzupełnieniem stroju była biała elegancka bluzka i granatowe czółenka na niskim obcasie. W całym tym zamieszaniu udało się jej uśmiechnąć.
– Zawsze wpadasz, gdy coś się dzieje. Witaj, Kinsey. Miło cię znów widzieć. Jak się masz? – Wyciągnęła do mnie dłoń.
– Świetnie. Przykro mi z powodu Leili. Myślisz, że zmierza w stronę domu?
– Miejmy taką nadzieję – orzekła Crystal. Minęła nas po drodze do kuchni, cały czas mówiąc przez ramię. – Zrobię kawy i zastanowimy się, co dalej. Leila wie, że nie wolno jej podróżować autostopem. Wyraźnie jej tego zabroniłam…
– I prawdopodobnie dlatego to zrobi – podsumowała Anica.
– Odchodziłabym od zmysłów z niepokoju, gdybym nie była na nią tak wściekła. Jaką chcesz kawę, Kinsey?
– Czarną proszę.
Kiedy razem z Anica szłyśmy za nią do kuchni, obrzuciłam szybkim spojrzeniem salon znajdujący się po prawej stronie od wejścia. Wnętrze domu było w istocie dość dziwne: kamienne podłogi, surowe białe ściany, brak zasłon w oknach i zimne oświetlenie – to wyraźny wpływ Fiony. Crystal próbowała odcisnąć własne piętno na pozbawionych wdzięku pokojach: na podłodze niczym kawałki układanki rozrzuciła wschodnie kolorowe dywany, a wytarte obicia mebli przykryła materiałem w pastelowe kwiaty. Antyczne stoliki były białe, a siedzenia krzeseł wyłożono materiałem w biało-zieloną kratkę. Tu i ówdzie stały duże okrągłe fotele z wikliny. W pokoju ustawiono też kanapę z pomalowanego na biało kutego żelaza, zarzuconą wielkimi różnobarwnymi poduszkami. Na stoliku do kawy leżały rozrzucone książki, a w całym pokoju poustawiano wazony z kwiatami. W ten sposób stworzono jednocześnie wrażenie wygody i nieładu; powstało miejsce, gdzie dzieci mogły biegać bez obaw, że coś zniszczą, bo wszystko od początku i tak wyglądało na mocno zniszczone.
W kuchni dokonano podobnych zmian. Zimne, gładkie powierzchnie i zaokrąglone w stylu art deco rogi zdradzały rękę Fiony. Crystal wprowadziła tu oszklone szafki i długą półkę, na której poustawiała swoją kolekcję porcelanowych talerzy. Kuchnia wyglądała przytulnie i staroświecko; sprawiała wrażenie miejsca, w którym babcia z rozkoszą smażyłaby konfitury z brzoskwiń. Zamontowano tu jednak najnowocześniejszy sprzęt: sześciopalnikową kuchenkę, dwie zmywarki i cztery elektryczne piekarniki. Przez środek pomieszczenia biegła wyłożona szarym granitem lada. Na belkach pod sufitem pozawieszano pęki ziół i miedziane rondle. W jednym kącie stał kominek z czerwonej cegły. Zbudowano go na pewno już po odejściu Fiony, gdyż był zbyt prostacki jak na jej gust.
Nica usiadła na jednym z wysokich stołków przy ladzie. Crystal wyjmowała z szafki filiżanki i spodeczki.
– Już ona mnie popamięta – burknęła. – Przysięgam, że długo nie ruszy się z domu ani na krok. O której uciekła?
– Musiało być chyba piętnaście po dziewiątej – wyjaśniła Nica. – O dziewiątej zgłosiła się na lekcję gimnastyki, ale powiedziała, że ma dreszcze i musi iść do pielęgniarki. Ze mną była umówiona na dziesiątą. Kiedy się nie zjawiła, odnalazłam jej współlokatorkę Amy, która powiedziała mi, że widziała, jak Leila wymyka się z plecakiem z terenu szkoły.
Crystal spojrzała na zegarek.
– Gdzie się, do diabła, podziewa?
– Mam tylko nadzieję, że Amy nie wspomniała o tym władzom szkoły – westchnęła Anica.
– Czy mogę zajrzeć do pokoju Leili? Może wpadnę na jakiś ślad.
– Oczywiście – odparła Crystal. – Drugie drzwi na prawo na piętrze.
Drzwi do pokoju Leili były zamknięte, na szczęście nie na klucz, więc bez trudu weszłam do środka. Przez chwilę stałam w progu, rozglądając się dookoła. Cały pokój utrzymany był w pastelowej tonacji. Leila znajdowała się na tym etapie rozwoju, w którym plakaty przedstawiające półnagie gwiazdy rocka ocierają się o ukochane pluszowe zabawki. Wszędzie pełno było najróżniejszych drobiazgów i pamiątek. Większość stanowiły przedmioty, które tak chętnie wręczają sobie nastoletnie panienki: kubki z dowcipnymi napisami, figurki, biżuteria, buteleczki wody toaletowej. Korkowa tablica do przypinania pełna była starych biletów, programów koncertowych i kolorowych zdjęć przedstawiających wyścigi dzieci, dziewczyny strojące głupie miny, chłopców pijących piwo, palących skręty i oddających się innym równie zbożnym czynnościom. Jak na kogoś, kto twierdzi, że nie ma przyjaciół, Leila posiadała imponującą kolekcję pamiątek. Podłoga pokoju zarzucona była ciuchami, które zwisały też z oparć krzeseł, drzwi komody, parapetu i dwóch foteli.
Szybko, lecz dokładnie zbadałam zawartość szuflad. Większa część bielizny Leili znajdowała się już na podłodze, co znacznie ułatwiło mi pracę. Zajrzałam też do garderoby. Pełno tam było starych gier, sprzętu sportowego i letnich ciuchów. Okrążyłam też pokój na czworakach, zaglądając pod krzesła, łóżko i komodę. Jedynym interesującym odkryciem było wąskie, zamykane na kluczyk metalowe pudełko schowane pod materacem. Kiedy nim potrząsnęłam, usłyszałam tylko delikatny szelest. Być może kryło zapas narkotyków. Nie miałam czasu zajmować się zamkiem, wsunęłam więc pudełko na miejsce. Przeszukawszy pokój, poczułam się trochę lepiej, choć moje starania nie przyniosły żadnych wymiernych efektów.
Wracając do kuchni, zatrzymałam się przy stoliku, na którym leżał rozłożony duży rodzinny kalendarz. Każdy miesiąc miał własną stronę ilustrowaną zdjęciami psów ubranych w stroje dla dzieci. Listopadowi przypisano cocker-spaniela w granatowym marynarskim ubranku. Pies miał wielkie brązowe oczy i sprawiał wrażenie straszliwie zawstydzonego swoim strojem.
Każdy dzień miesiąca miał swoją rubryczkę. Informacje o spotkaniach towarzyskich i innych wydarzeniach naniosły trzy różne osoby. Sądząc po charakterze pisma i naturze towarzyskich zobowiązań, doszłam do wniosku, że Leila pisze bardzo zamaszyście. Do Crystal należało eleganckie, pochylone pismo i uwagi wpisane czerwonym atramentem. Namalowane w pośpiechu niebieskim długopisem bazgroły były bez wątpienia dziełem Randa. Wszystkie notatki dotyczyły umówionych spotkań, lekcji tenisa, wizyt u lekarza i dentysty oraz cotygodniowych spotkań Griffa z rówieśnikami. Dowiedziałam się też, że na początku miesiąca audi trafiło do przeglądu. Na marginesach zanotowano numery telefonów. Co drugi tydzień zaznaczono przyjazd Leili ze szkoły. W tym tygodniu nie zaplanowano wizyty w domu, gdyż Leila była u Crystal tydzień wcześniej.
Gdzieś za mną Crystal i Nica z zapałem obrzucały nieobecną pannicę najgorszymi epitetami. Przerzuciłam kartki kalendarza, trafiając na lipiec i sierpień. Znalazłam tam czwarty charakter pisma: zdecydowane, drukowane litery, pisane czarnym atramentem. Założyłam, że są dziełem doktora Purcella, którego obecność w domu zaznaczona była aż do poniedziałku 8 września, cztery dni przed zniknięciem. Dowan zanotował informację o dwóch zebraniach zarządu, sympozjum medycznym na UCLA i meczu golfowym w klubie country. Żadna z nich nie wydała mi się szczególnie ważna, a poza tym miałam nadzieję, że policja już to wszystko sprawdziła.
– Mam już tego dość – powiedziała nagle stanowczo Crystal. – Nie wiem, dlaczego w ogóle się denerwuję. Jej przecież dokładnie o to chodzi.
– Prawdopodobnie jest w drodze do Lloyda – odparła Nica. – To do niej podobne: polecieć prosto do niego.
– Świetnie. Niech on się z nią użera. Ja mam już tego po dziurki w nosie. Jeśli nie zjawi się tu niebawem, zadzwonię na policję. Wystarczy, że poinformuję ich o nastolatce, która wymyka się spod kontroli rodziny, a będzie ugotowana na dobre.
– Ale co to da? – spytała Anica. – Wiem, że jesteś wściekła, ale kiedy mała trafi do sądu dla nieletnich, od razu tego pożałujesz.
– To ona pożałuje. To wszystko sprawka Paulie. Nie mam żadnych wątpliwości.
– Och, daj już spokój z tą Paulie. To nie ma sensu.
Wzięłam kalendarz ze stolika i podeszłam do lady, gdzie czekał na mnie kubek z kawą.
– Mogę o coś zapytać?
Crystal spojrzała na mnie trochę rozkojarzona.
– O co chodzi?
Położyłam kalendarz na ladzie i postukałam palcem w jedną ze stron.
– Leila nie przyjeżdża do domu na każdy weekend, prawda?
– W większości wypadków tak. Wymieniamy się z Lloydem, ale czasem coś nagle wyskoczy.
– Na przykład?
Crystal spojrzała na kalendarz i wskazała drugi tydzień lipca.
– Na ten weekend dostała zaproszenie od koleżanki, Sherry, która mieszka w Malibu. Jej ojciec pracuje w przemyśle filmowym i zabiera dziewczynki na wszystkie galowe premiery.
Wskazałam na weekend dwunastego września, gdy zaginął Dow Purcell.
– A ten?
– Mniej więcej to samo, tyle tylko że u innej przyjaciółki. Rodzina Emily ma ranczo w Point Dunne i sporą stadninę. Leila uwielbia jeździć konno. Z tego weekendu nic jednak nie wyszło – Emily zachorowała – i Leila wylądowała u Lloyda. Dlaczego o to pytasz?
Wzruszyłam ramionami, sprawdzając inne miesiące. Leila miała wiele różnych planów, ale wyglądało na to, że regularnie raz w miesiącu odwiedza którąś ze szkolnych przyjaciółek.
– Myślę, że mogła opuścić szkołę z jedną z koleżanek.
– Możliwe, ale wątpię w to. Większość jej przyjaciółek przygotowuje się do dalszej nauki w college’u. Żadna nigdy nie zaryzykowałaby wydalenia ze szkoły. – Odwróciła się do Niki. – Co o tym sądzisz?
– Nie zaszkodzi sprawdzić. Też o tym pomyślałam, przywiozłam więc ze sobą notes z telefonami, gdybyśmy chciały zadzwonić do rodziców którejś z nich. – Anica sięgnęła do dużej granatowej torby leżącej na podłodze i wyjęła z niej spory notes z logo szkoły na okładce. – Chcesz, żebym przejrzała nazwiska?
– Poczekaj chwilę – odparła Crystal. – Zadzwonię jeszcze raz do Lloyda. – Podeszła do stolika i podniosła słuchawkę. Wystukała siedem cyfr i przez chwilę nasłuchiwała, po czym się rozłączyła. – Nadal nie odpowiada. To ojczym Leili – wyjaśniła.
– Wiem. Widziałam go w domu na plaży, gdy przyjechałam do ciebie pierwszy raz.
– Wydzwaniam do niego od chwili przyjazdu Niki. Wiem, że tam jest. Ale stale ścigają go jacyś wierzyciele, więc nie podnosi słuchawki. Zostawiłam mu sześć wiadomości. Musi wiedzieć, że sprawa jest poważna. Mógłby przynajmniej oddzwonić.
– Posłuchaj. I tak powinnam z nim porozmawiać. Może pojadę do niego i sprawdzę, czy Leila tam jest? Jeśli nie, zacznę się rozglądać na ulicach.
– To nie jest zły pomysł. My zostaniemy tu z Niką na wypadek, gdyby zdecydowała się wrócić do domu. – Crystal wzięła długopis i napisała coś na kartce, którą potem wyrwała z notesu. – To moje numery telefonów i adres oraz telefon Lloyda.
– Masz dwie linie?
– Tak. Ta jest prywatna. A tamta służbowa.
Wskazałam na pierwszy numer.
– Zostaw tę wolną. Możesz skorzystać z tej drugiej, kiedy będziesz dzwonić do rodziców przyjaciółek Leili.
– Jeśli znajdziesz Lloyda, powiedz mu, proszę, że nie mam ochoty dłużej borykać się z tym sama. Najwyższy czas, żeby przejął część rodzicielskich obowiązków.
Idąc do samochodu, zastanawiałam się, jak dzieciom rozwiedzionych rodziców udaje się przeżyć wszystkie te kłótnie i awantury.